Złodzieje rowerów

Ladri di Biciclette (1948 / 93 minuty)
reżyseria: Vittorio De Sica
scenariusz: Cesare Zavattini, Suso Cecchi D'Amico, Vittorio De Sica, Oreste Biancoli, Adolfo Franci, Gerardo Guerrieri na podst. powieści Luigiego Bartoliniego

Po upadku reżimu Mussoliniego rozwinął się we Włoszech ruch artystyczny zwany neorealizmem. Jego głównym propagatorem był scenarzysta Cesare Zavattini, który uważał że „Idealny film powinien relacjonować półtorej godziny z życia człowieka, któremu nic się nie zdarza”. Te słowa idealnie oddają charakter filmów należących do tego nurtu, ale nie należy ich brać dosłownie, bo nawet filmy wg scenariuszy Zavattiniego o czymś opowiadają. Nie są wyłącznie paradokumentalną relacją o zwykłych ludziach, podejmują jakiś ważny problem, ale ukazują go bez hollywoodzkiego zadęcia. Twórcy filmów neorealistycznych odrzucili sztuczne dekoracje, rezygnując przy okazji z eskapizmu, fantastyki i skomplikowanych fabuł.

Intryga jest banalna tak jak nudne jest życie osoby bezrobotnej, zwykłego robotnika lub innej osoby nękanej przez najzwyklejsze problemy współczesnego świata. Najgorzej było po II wojnie światowej, wiele rodzin zostało pozbawionych środków do życia. Aby nie umrzeć z głodu trzeba było sprzedać materiały i narzędzia, które przedstawiały jakąś wartość. Główny bohater Złodziei rowerów zastawił w lombardzie swój rower i aby go odzyskać musiał sprzedać komplet pościeli. Od tego roweru zależy jego życie, dzięki niemu dostaje pracę, ale traci ją gdy jednośladowy pojazd zostaje mu ukradziony. Zdesperowany i załamany ojciec rodziny próbuje odzyskać skradzioną własność, która w tej sytuacji wydaje się ostatnią deską ratunku.

W czasie wojny filmy hollywoodzkie były we Włoszech zakazane, dlatego po wojnie to one były najbardziej pożądane przez widzów. Nic więc dziwnego, że realistyczne i skromne dramaty ambitnych artystów mało kto chciał oglądać. Tym bardziej, że przedstawiały włoską rzeczywistość w niekorzystnym świetle. Po latach bardziej się docenia te produkcje, bo widać jak duży wpływ wywarły na kino europejskie i nie tylko. Oprócz Rosselliniego, De Santisa i Viscontiego czołowym przedstawicielem ruchu jest Vittorio De Sica, amant włoskiego kina i reżyser z ambicjami. Złodzieje rowerów to jego najsłynniejszy film i najbardziej reprezentatywne dzieło włoskiego realizmu. Znakomity przykład na to, że wielki film może być nakręcony niewielkim nakładem kosztów.


Vittorio De Sica otrzymał propozycję, aby głównego bohatera zagrał Cary Grant albo Henry Fonda, lecz kategorycznie odrzucił kandydaturę ich obu. Postąpił słusznie, bo hollywoodzki gwiazdor odebrałby filmowi 80 procent realizmu. Zorganizowano casting, który wygrał robotnik z fabryki Alfa Romeo, wówczas bezrobotny Lamberto Maggiorani. Bardzo trafny wybór, trudno w tej postaci dostrzec fałszywą nutę. W roli jego syna, Bruna, wystąpił 8-letni Enzo Staiola, który też nie miał wcześniej styczności z kamerą, ale aktorstwa w tym filmie nie można określić mianem 'amatorskie'. Reżyser znakomicie poprowadził obu wykonawców, dzięki czemu relacja między ojcem i synem jest głęboka, autentyczna i poruszająca.

Rzym był stolicą kinematografii włoskiej dzięki temu, że znajdowało się tu miasteczko filmowe, tzw. Cinecittà. Gdy jednak w czasie wojny miasteczko zostało zbombardowane, filmowcy zostali zmuszeni wyjść na ulicę z kamerą i kręcić w naturalnej scenerii. Złodziei rowerów zrealizowano więc na przedmieściach Rzymu, w dzielnicach nędzy i rozpaczy, gdzie ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Mimo iż reżyser odrzucił hollywoodzkie klisze i klasyczne konwencje to nie zrezygnował z sentymentalizmu, który ze względu na postać kilkuletniego Bruna przypomina komediodramat Chaplina pt. Brzdąc. De Sica jednak inaczej przedstawia biedę niż Chaplin, nie znajduje ani odrobiny humoru w życiu bezrobotnych proletariuszy, nie widzi nic optymistycznego w kryzysowych sytuacjach, które nawiedziły kraj.



Wczesne filmy De Siki, Dzieci ulicy (1946) i Złodzieje rowerów (1948), zdobyły Oscara w kategorii 'najlepszy film obcojęzyczny' - wówczas była to nagroda honorowa przyznawana bez nominacji. Neorealizm już wtedy zyskał uznanie krytyki, także za granicą, bo zauważono jak wielkim przełomem w historii kina były tego rodzaju filmy. Nie było w tych obrazach sztuczności typowej dla teatru i wysokobudżetowych produkcji filmowych. Fabularna konstrukcja Złodziei rowerów jest prosta jak budowa cepa, ale siła emocjonalna filmu jest ogromna. Dziwne, że nad scenariuszem głowiło się aż sześciu autorów, bo nie ma tu żadnych komplikacji fabularnych, rozbudowanych postaci drugoplanowych ani błyskotliwych dialogów. Jest za to autentyczny dramat zwyczajnego faceta, pechowego robotnika, który chce wyżywić rodzinę. Pojawia się także sugestia, że kradzież to dla niektórych jedyny sposób na poprawę sytuacji materialnej. Bo niby dlaczego jedni mają wszystko, a inni nie mają nic. Wszyscy powinni być równi i wszelkie podziały klasowe są niesprawiedliwe.

5 komentarze:

  1. oglądałam 'Złodziei rowerów' tydzień temu i z dużym zainteresowaniem przeczytałam Twój tekst, a że kilku rzeczy nie byłam świadoma, to dzięki za dokształcenie :) wiedziałam, że Maggiorani był debiutantem, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak jego losy były podobne do Antonia. koniecznie muszę sięgnąć po kolejne tytuły neorealizmu, bo prosta, bliska człowieka fabuła zwykle mnie porusza.

    pozdrawiam i zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. KINO Z LAT ;) kiedy wyszło 12tu gniewnych ludzi, takze warto!

    OdpowiedzUsuń
  3. "Złodzieje..." to chyba najlepszy włoski film XX w. Uwielbiam i szanuję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy najlepszy włoski film stulecia to bym polemizował. Bo równie wysoko oceniam "Lamparta" i "Rocco i jego braci", oba Viscontiego. Uwielbiam także włoskie kino gatunkowe (spaghetti westerny, giallo, poliziottesco), gdzie również można znaleźć mnóstwo perełek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeden z najlepszych filmów włoskich XX w :)))

    OdpowiedzUsuń