Dzisiaj opowiem o kinie najnowszym, realizowanym w XXI
wieku. Aby nie była to lista przypadkowych tytułów, jakie przyjdą mi do
głowy, zdecydowałem się uporządkować ją według określonego klucza: 1 rok
- 1 film, okres 2001-2015. Aby być uczciwym pominąłem rok bieżący, gdyż do końca został jeszcze kwartał (konkurencję może zmiażdżyć
Hacksaw Ridge Gibsona, który premierę ma w listopadzie :-D). Celowo nie
zatytułowałem notki 15 najlepszych filmów XXI wieku, gdyż tak naprawdę
nie ma czegoś takiego jak 'najlepszy' - można uważać Mulholland Drive za
arcydzieło, co wcale nie oznacza, że nie powstało sto lepszych filmów w
tym samym roku. Nikt nie może być tego pewien, bo nikt nie widział
wszystkich. A nawet gdyby widział, jego ocena zależałaby od własnego
poczucia smaku, a nie od wartości dzieła. Ja wybrałem filmy pochodzące z różnych państw świata i należące do odmiennych gatunków. Mój gust jest znany tym,
którzy zaglądają na tego bloga i dla tych osób niektóre tytuły nie będą zaskoczeniem. Starałem się, by nie było zbyt przewidywalnie, więc i kilka niepopularnych utworów znalazło się na mojej liście.
2001. Człowiek, którego nie było (USA), reż. Joel Coen
Nawet gdy bracia Coen wydają się stuprocentowo poważni nie należy
oczekiwać dołującego dramatu egzystencjalnego. Ich opowieść o fryzjerze
tylko na pozór jest tak monotonna jak zawód głównego bohatera. To
stylowa czarna komedia, która od początku hipnotyzuje wspaniałymi
zdjęciami, nasuwającymi skojarzenia z filmami noir z lat 40. Wyłaniający
się z dymu papierosowego Billy Bob Thornton przypomina szarego
człowieka z filmów Hitchcocka, który wplątuje się w szereg
skomplikowanych sytuacji nakręcających spiralę przemocy. Każdy chciałby
coś zmienić w swoim życiu, zdobyć to czego pragnie. Motywacje bohatera
filmu są słuszne, ale droga którą wybrał (zaczynająca się od szantażu)
nie może zaprowadzić go do upragnionego celu. W mroczną rzeczywistość
wyjętą z kart powieści Chandlera bracia Coen wplatają surrealistyczne
motywy i szczyptę czarnego humoru, konstruują scenariusz tak, by
odbiorca był zaskakiwany na każdym kroku. Nie zawiódł także Roger
Deakins, który poprowadził kamerę w taki sposób, by podkreślić tragizm
podszyty groteską. By z tej szarości wyłonił się jakiś fałsz, który
podpowie widzom, że to tylko kolejna zabawa w kino, a nie poważny
moralitet.
2002. Tasogare Seibei (Japonia), reż. Yôji Yamada
Kino samurajskie w Japonii spotkał ten sam los, co westerny w USA.
Trudno znaleźć w XXI wieku wybitne dzieła w tym gatunku. Ale Tasogare
Seibei to kino na bardzo wysokim
poziomie, zrealizowane przez weterana kina japońskiego (Yôji Yamada miał
wówczas 70 lat). W warstwie merytorycznej bliższe filmom Kobayashiego
niż Kurosawy. Widać tu wyraźnie krytykę feudalizmu, rządów miecza.
Zmuszające do refleksji kino, podejmujące kwestię odpowiedzialności za
swoich najbliższych. Dla głównego bohatera szczęście to nie wygrane w
pojedynkach i picie sake z kumplami, ale spędzanie czasu z rodziną.
Wciąż jest zręcznym szermierzem, który za pomocą kija potrafi pokonać
przeciwnika uzbrojonego w miecz, ale by zabić człowieka trzeba mieć
naturę wściekłego psa, której on nie posiada. Seibei symbolizuje
nadchodzący zmierzch epoki - wkrótce każdy będzie musiał odłożyć miecz.
Nowoczesność oznacza nowe konflikty i tak naprawdę nic się nie
zmieni - wielu ojców, tak jak Seibei, będzie musiało porzucić
swoje rodziny dla „spraw większej wagi”.
2003. Naciągacze (USA), reż. Ridley Scott
Po widowiskach batalistycznych Ridley Scott potrzebował
chwili oddechu i w ramach odpoczynku... zrealizował jeden ze swoich
najlepszych filmów. Komedia kryminalna o oszustach. Ponoć nikt nie lubi
być oszukiwanym, ale to nieprawda. Widzowie to lubią i ten film
dostarcza sporej dozy rozrywki, zwodząc widza hochsztaplerskimi sztuczkami. Nie wywołuje głośnych salw śmiechu, ale i
tak trudno się nie uśmiechnąć obserwując w akcji Nicolasa Cage'a, Sama
Rockwella i Alison Lohman. Tacy zwyczajni ludzie traktujący swój fach
jako przyjemną odskocznię od codziennej rutyny. Ludzie nie marnujący
okazji, pomysłowi i charyzmatyczni. Jak tu z nimi nie sympatyzować.
Można nie lubić Nicolasa Cage'a, ale jak dostanie do ręki ciekawy
scenariusz z dobrze rozpisaną rolą to nie zmarnuje okazji, by pokazać swoją wartość. Ridley Scott wciąż kręci filmy, ale jest to przeważnie typowa
rzemieślnicza robota. Naciągacze (oryg. Matchstick Men) to coś więcej.
To wciąż hollywoodzki mainstream, ale nakręcony z głową, sercem i
poczuciem humoru.
2004. Pusty dom (Korea Południowa), reż. Kim Ki-duk
Kim Ki-duk to południowokoreański filmowiec charakteryzujący się
indywidualnym stylem i malarską wyobraźnią. Zwolennik japońskiej nowej
fali, przeciwnik mainstreamu. Pusty dom to melodramat wykraczający
daleko poza utarty schemat gatunku. Bo gdy w schematycznym melodramacie
bohaterowie poznają i zakochują się dzięki konwersacjom, w których
uczestniczą, tutaj miłość odbywa się bez słów. Trudno w to uwierzyć, ale
w XXI wieku powstał film, w którym główni bohaterowie nie rozmawiają ze
sobą. I nie jest to film niemy - dźwięk pełni tu istotną funkcję,
ale ważniejszy jest obraz. Temat filmu jest banalny (miłość wiąże się z bólem i
cierpieniem), ale został podany w oryginalnej formie - tak, że nie sposób
zapomnieć tej historii, tych bohaterów i ogólnego wrażenia, jakie
wywarł. Kim Ki-duk wbija widzom do głowy swoją filozofię subtelnie, ale
czasem potrafi przyłożyć tak mocno jak bohater jego filmu za pomocą
piłeczki golfowej.
2005. Propozycja (Australia), reż. John Hillcoat
Jak już wyżej wspomniałem amerykańskie westerny podzieliły los
japońskich dramatów samurajskich. Mistrzowie gatunku już dawno odeszli z
tego świata, a nowe pokolenia filmowców nie potrafią przywrócić dawnej
chwały temu rodzajowi kina. Zdarzają się wyjątki, ale jedna lub nawet
pięć jaskółek wiosny nie czynią. Mamy więc jesień nie tylko
kalendarzową. Propozycja to paradoksalnie film pochodzący z Australii, a
więc dla wielu ortodoksyjnych widzów to nawet nie jest western. Ale w
takim razie czym ten film jest, skoro wizualnie i fabularnie przypomina
rasowy western w stylu Sama Peckinpaha. Mocne kino o recydywistach i
mizantropach, o braterstwie i trudnych wyborach. Scenariusz i muzyka
Nicka Cave'a. On nie marnuje pióra ani czasu. Bierze udział w tych
projektach, które mają naprawdę jakąś wartość, a nie są tylko sezonową
rozrywką. Gorzki i depresyjny film tak jak życie Aborygenów. Nie tylko
rdzenni mieszkańcy Australii są wymierającym gatunkiem. W każdym powoli umiera
człowieczeństwo. John Hillcoat dobitnie to pokazuje.
2006. Czarna księga (Holandia), reż. Paul Verhoeven
Istniała obawa, że po Człowieku widmo, który był połowicznym sukcesem,
60-letni Paul Verhoeven przejdzie na spoczynek. On jednak powrócił do
Holandii nie po to, by wypocząć, lecz by stworzyć widowiskowy, a przy
tym także bardzo ambitny dramat wojenny. Efekt przerósł najśmielsze
oczekiwania. Reżyser pokazał losy sprytnej i zarazem uroczej
piosenkarki, z pochodzenia Żydówki, która wpada w sam środek wojennych
zawirowań i przeżywa multum przygód niczym bohaterka serialu
sensacyjnego. Bo holenderski filmowiec postawił na akcję
sensacyjno-szpiegowską, ograniczając do minimum klasyczną batalistykę. Dzięki znakomitemu scenariuszowi widz co chwilę
jest zaskakiwany, a bohaterka ewoluuje. Verhoeven nie byłby sobą gdyby
zrezygnował z domieszki erotyki. Nie
przysłania ona treści ani akcji, jest tylko (podobnie jak przemoc) środkiem charakteryzującym zwierzęcą rzeczywistość, w której egzystują bohaterowie. To nie jest film, który zapomni się
szybko po seansie. Te emocje, te przeżycia pozostają z widzem na długo.
2007. Just Buried (Kanada), reż. Chaz Thorne
Rose Byrne nie ma statusu międzynarodowej gwiazdy, ale stara się występować w
każdym kraju, w którym mówią po angielsku: w Australii, Wielkiej
Brytanii, USA, Kanadzie. Stara się także unikać jawnie komercyjnych
przedsięwzięć na rzecz niezależnych produkcji, które mogą przynieść
satysfakcję, a nie wielkie pieniądze. Just Buried (wyraźne nawiązanie do
Just Married) to kanadyjska antyromantyczna farsa balansująca na
granicy dobrego smaku. Dla miłośników wisielczego humoru pozycja w sam
raz. I dla przeciwników słodkich i przewidywalnych komedii
romantycznych. Zabójczo śmieszny i kapitalnie zagrany spektakl. Rose
Byrne świetnie wygląda i świetnie odgrywa niepokojącą, mroczną
pracownicę zakładu pogrzebowego, która z równą gracją uwodzi jak i
dokonuje autopsji. Mało znane, ale bez wątpienia godne uwagi kino.
2008. Zapaśnik (USA), reż. Darren Aronofsky
Mickey Rourke długo czekał na swoją rolę życia, ale warto było czekać.
Po znakomitym Źródle Darren Aronofsky zrealizował kolejny wybitny film,
ale tym razem zrobił też coś więcej. Sprawił, że zapomniany, a niegdyś
bardzo popularny gwiazdor, nie tylko odzyskał dawną chwałę, ale i
stworzył wybitną kreację, bliską oscarowym występom. Można powiedzieć,
że Rourke zagrał poniekąd samego siebie - człowieka, który tylko na
scenie, przed publicznością, czuje że naprawdę żyje. W życiu prywatnym
jest właściwie nikim, ma problem z nawiązywaniem kontaktów między
ludźmi, nie dogaduje się z rodziną. Tylko aplauz publiczności, przed
którą odstawia przedstawienie, czyni go szczęśliwym. Przejmujący
portret człowieka przegranego, poświęcającego swoje zdrowie dla sportu -
dla wrestlingu, który jest dyscypliną dla prawdziwych twardzieli. Nie
wyobrażam sobie, aby tę postać mógł zagrać inny aktor, a możliwe, że nie byłby rozpatrywany do tej roli, gdyby wcześniej Robert Rodriguez nie obsadził go w Sin City.
2009. After.Life (USA), reż. Agnieszka Wojtowicz-Vosloo
Autorka o swojsko brzmiącym nazwisku zaznaczyła swoją obecność w Stanach
dzięki współpracy z Christiną Ricci i Liamem Neesonem. Owocem tej
współpracy jest bardzo oryginalne, klimatyczne dzieło z wyjątkowo
ciekawymi rolami obojga aktorów. Thriller, w którym poziom suspensu osiąga dużą wartość i nie obniża się do samego końca. Atmosfera z każdą
chwilą gęstnieje. Strach staje się coraz bardziej rzeczywisty. Koszmar
senny przybiera realnych kształtów. „Dlaczego umieramy?” - pyta bohaterka.
„Dlatego, by życie było ważne” - odpowiada jej rozmówca. Film dostarcza materiału do przemyśleń. Historia opowiedziana jest bardzo sprytnie - nie wiadomo, czy grana
przez Ricci nauczycielka naprawdę nie żyje, czy jest przetrzymywana przez świra. Z
kolei sympatyczny Neeson tworzy niezwykłą w swojej karierze postać,
którą nie sposób ocenić, bo nie wiadomo kim jest naprawdę. Autorka często stawia widza w niekomfortowej sytuacji,
sprytnie bawi się oczekiwaniami publiczności, czasem popadając jednak w
pułapkę melodramatyzmu.
2010. Niewygodna prawda (Kanada), reż. Larysa Kondracki
Inne tytuły filmu to Ryzykantka i The Whistleblower. Wstrząsający dramat
o handlu żywym towarem. Niestety temat jest wciąż aktualny.
Przedstawiany czasem w formie kina akcji (vide Taken), czasem w formie
poruszających dramatów interwencyjnych. U debiutującej Kanadyjki Larysy
Kondracki główną bohaterką jest pracująca dla ONZ policjantka
ujawniająca niewygodną prawdę schowaną za parawanem polityki i
dyplomacji. Wszędzie korupcja i malwersacje. Wszędzie znieczulica. Jak
jedna wrażliwa kobieta, nawet jeśli ma bojowy charakter, mogłaby
naprawić świat. Ten film poruszy każdego, kto nie jest z kamienia. Film
warto obejrzeć nie tylko dlatego, że podejmuje trudne, niewygodne
tematy, ale i po to, by zobaczyć kawał porządnego filmowego rzemiosła.
Rachel Weisz wspina się na wyżyny sztuki aktorskiej - wspina się jeszcze
wyżej niż w swojej oscarowej roli.
2011. Artysta (Francja), reż. Michel Hazanavicius
Próbowałem wybrać inny film z tego roku, ale po długim namyśle doszedłem
do wniosku, że tylko ten naprawdę lubię, tylko do tego chętnie wracam.
Ten klimat, postacie, historia. Ten humor, styl, muzyka. Wszystko składa
się na przepiękny hołd dla starego kina. Kino w swoim pierwotnym
zamyśle to przede wszystkim ruchome obrazy. Słowo jest domeną teatru, a
tu mamy „prawdziwe” kino, prawdziwe emocje, przepiękną muzykę, aktorstwo
oparte na mimice twarzy i gestach, a nie operowaniu głosem i teatralnej
dykcji. Artysta to film o dobrych i złych stronach gwiazdorstwa. O tym,
że jak jedna z gwiazd wschodzi, inna musi spaść z firmamentu. Zabawny,
bezpretensjonalny komediodramat z dużą ilością wybornych scen, które
same w sobie stanowią dzieła sztuki.
2012. Niemożliwe (Hiszpania), reż. Juan Antonio Bayona
„Niemożliwe nie może się zdarzyć, wobec tego pozornie niemożliwe musi
być możliwe” - to cytat z Agathy Christie, pasujący do filmu
Katalończyka Juana Antonio Bayony. Tsunami to wielka fala pochłaniająca
domy, rodziny, majątki - niszczycielska siła, przed którą nie sposób
uciec. Są jednak ludzie, którzy uniknęli śmierci, mimo iż trafili w sam
środek wielkiej katastrofy. Nowoczesna technologia sprzyja kreowaniu na
ekranie coraz bardziej spektakularnych kataklizmów, ale częściej efekty
specjalne mają przysłaniać słabości scenariusza. Film Hiszpana
dostarcza mocnych wrażeń nie tylko dzięki spektakularnym efektom, ale i pełnym napięcia sekwencjom oraz
pierwszorzędnej grze aktorskiej (zachwyca szczególnie Naomi Watts, to
jedna z jej najlepszych ról). Tutaj po
prostu czuć dramat bohaterów. Wraz z postaciami trafiamy w środek
piekła, odczuwamy ból, strach i bliskość śmierci. I potęgę niszczycielskiego żywiołu. Zapomnijcie o
Emmerichu, bo to nie on stworzył najlepszy disaster movie XXI wieku.
2013. Koneser (Włochy), reż. Giuseppe Tornatore
Już od 30 lat Giuseppe Tornatore utrzymuje się w czołówce
najwybitniejszych włoskich filmowców. Jego sentymentalizm wciąż nie
stracił swojej siły oddziaływania. Koneser (oryg. La Migliore
Offerta) to subtelny, klaustrofobiczny film,
który trudno przyporządkować do konkretnego genre'u. Opowieść o znawcy
dzieł sztuki, człowieku oschłym i posągowym, który wpada w „sidła uczuć”. W efekcie tej pułapki traci zdolność odróżniania prawdy od fałszu. Geoffrey Rush już nie błaznuje jak
kapitan Barbossa w Piratach z Karaibów, ale tworzy przenikliwą i zniuansowaną kreację. I jest wiarygodny. Trudno dziś o tak nieefektowne filmy skupione
na postaci zwykłego szarego człowieka. Tornatore stworzył na pozór prostą historię, która okazuje się wielowymiarowa, można ją interpretować na wiele sposobów. Mądry i nastrojowy film o samotności i ludzkich słabościach. Opowiedziany nieśpiesznym rytmem, traktujący widza jak partnera w
dyskusji, a nie biernego obserwatora.
2014. Wolny strzelec (USA), reż. Dan Gilroy
Znieczulica to jedna z najbardziej wrednych chorób, jakie dotknęły
ludzkość. Rozprzestrzeniła się bezlitośnie, zżerając mózgi i serca nawet
najwrażliwszym obywatelom. Opanowała także sfery władzy, w tym czwartą władzę, czyli prasę i media. Dziennikarze
relacjonują z kamienną twarzą przebieg tragicznych wydarzeń, a
fotoreporterzy jak bezduszne maszyny robią zdjęcia bądź filmują sensacyjny materiał. Starannie odgrywany przez Jake'a Gyllenhaala tytułowy
Nightcrawler to nowoczesny typ psychopaty. Nie potrzebuje noża ani
brzytwy, by wzbudzić autentyczny strach. Wystarczy mu kamera, która
obsługiwana z perfidną bezwzględnością może przynieść spore zyski.
Pozbawiony empatii i sumienia manipulant robi karierę dzięki ludzkim
tragediom. Zyskuje nie tylko pieniądze, ale także respekt i szacunek w
branży. Tragedie zdarzają się niemal każdego dnia, więc to dochodowy
biznes. Choć epidemia społecznej znieczulicy opanowała świat to ludzi
wrażliwych nie brakuje i dzięki temu film potrafi poruszyć widza do
głębi, zmusić do zastanowienia, że przecież to my nakręcamy tę machinę.
Bez nas, widzów oczekujących sensacji, media nie byłyby takie jakie są
obecnie.
2015. W objęciach węża (Kolumbia), reż. Ciro Guerra
Pięć lat pracy nad filmem nie poszło na marne. Kolumbijski reżyser Ciro
Guerra ze wspaniałym skutkiem ukończył swój artystyczny dramat
przygodowy w stylu najlepszych dokonań Wernera Herzoga. W amazońskiej
dziczy spotykają się ludzie odmiennych kultur, mający zróżnicowane
poglądy na otaczający świat. Hiszpański kolonializm wprowadził sporo
chaosu w życie tutejszych plemion. Nie respektując potęgi Natury i
Tradycji wprowadził nową cywilizację, własny język i system praw.
Amazonia w obiektywie kamery nie przypomina barwnych pocztówkowych
fotografii, gdyż podróż mająca doprowadzić bohaterów do raju, której
symbolem jest lecznicza roślina, prowadzi coraz głębiej do piekła, do conradowskiego jądra ciemności. W objęciach węża to fascynujący portret odmiennych kulturowo grup etnicznych. Błyskotliwe i pouczające dzieło pokazujące miejsca, w których ludzie nie potrzebują pieniędzy do życia. Natura daje im to czego potrzebują. To po prostu przepiękny film przygodowy o podróży, która kształtuje człowieka, wzbogaca go o nowe doświadczenia. Nie ma tu dynamicznej akcji, ale film nie przytłacza ciężarem, skutecznie hipnotyzuje i pochłania.
,, W objęciach węża'' i ,, Pusty dom'' rewelacyjne . Ten drugi też miałem w propozycjach do listy TBTS, a lenie przeszedł selekcji.
OdpowiedzUsuńW piętnastce dwa filmy, które mogę oglądać wielokrotnie: "Koneser" i"Artysta". Dzięki.
OdpowiedzUsuńscoutek
Widzę, że nie tylko ja byłam pod wrażeniem kreacji Watts w "Niemożliwe";)
OdpowiedzUsuńZ pewnością nie tylko Ty. Aktorkę za rolę w tym filmie wyróżniono nominacją do Oscara. To jej druga, po "21 gramach", nominacja.
UsuńPrzypomniałeś mi o Pustym domu, który miałam już od dawna w planach, ale jakoś mi umknął. W objęciach węża również zapowiada się intrygująco, więc będę mieć na uwadze ten tytuł.
OdpowiedzUsuńCzęści nie widziałam, ale większość bardzo pod ciebie.
OdpowiedzUsuń