tytuł oryginalny: The Domino Principle
premiera: 23 marca 1977
czas trwania: 100 minut
reżyseria: Stanley Kramer
czas trwania: 100 minut
reżyseria: Stanley Kramer
scenariusz: Adam Kennedy na podst. własnej powieści
Stanley Kramer to jeden z tych amerykańskich filmowców,
którzy za cel wyznaczyli sobie edukowanie widzów. W swoich filmach
starał się zwracać uwagę na ludzkie wady, które czynią ten świat
absurdalnym i niebezpiecznym. Nietolerancja, faszyzm, hipokryzja,
oportunizm, chciwość, ignorancja, wyścig zbrojeń - to wszystko piętnował
Kramer jako producent i reżyser. A w Ostatnim brzegu (1959) pokazał
świat na chwilę przed ostateczną zagładą, spowodowaną rzecz jasna przez
człowieka, a nie naturę. Tematy, które podejmował w swoich dziełach, ze
względu na ich wagę przyciągały zawsze wybitnych aktorów. W latach 70.
jego sława przygasła, osłabł również entuzjazm krytyków. Jednak filmy,
które wtedy nakręcił (Taka była Oklahoma i Zasada domina) wciąż trzymają
przyzwoity poziom.
Scenariusz Adama Kennedy'ego (na podstawie jego własnej powieści) wpisuje się w nurt paranoicznych thrillerów z lat 70., takich jak Rozmowa (1974) Francisa Forda Coppoli, Trzy dni Kondora (1975) Sydneya Pollacka i Maratończyk (1976) Johna Schlesingera. Punktem wyjścia jest idea, że wszyscy jesteśmy manipulowani. Rodzina, prasa i telewizja kształtują nasze życie, wpływają na nasze czyny i umysły. Czy możliwe jest, że jesteśmy aktorami w jakimś show, a życie które prowadzimy zostało wymyślone i wyreżyserowane? Wydaje się to nieprawdopodobne, ale jedno jest pewne. Wystarczy wpłynąć na jedno wydarzenie, by zmienić czyjeś życie. Na tym polega zasada domina - jeden element się przewraca i cała konstrukcja ulega zniszczeniu. Całe życie się sypie. Dla głównego bohatera filmu Kramera takim elementem, który wywrócił jego życie do góry nogami, jest romans z mężatką. Oskarżony o zabójstwo jej męża trafia do więzienia, gdzie poznaje przedstawicieli tajemniczej organizacji, która chce go zwerbować.
Dla Roya Tuckera, weterana z Wietnamu, więzienie okazuje
się przystankiem, po którym czeka go podróż rozpędzonym pociągiem. To
tylko przenośnia - chodzi o to, że nie może wysiąść na następnej stacji.
Trafił w ręce ludzi, którzy kupili mu bilet i to oni decydują, kiedy
nastąpi koniec podróży. Mówiąc konkretnie: członkowie tajemniczej
organizacji załatwili mu przedwczesne wyjście z więzienia, ale w zamian
oczekują, by był do dyspozycji, gdy będą potrzebne jego strzeleckie
umiejętności. Myślą, że Royem Tuckerem można łatwo manipulować, bo ma
kogoś, na kim mu zależy. Dla tego żołnierza, który w więzieniu
doświadczył czasów pokoju, życie na wolności jest ciągłą walką, podczas
której trzeba zabijać, by nie dać się zabić.
Fakt, że ten film nie zdobył wielkiego uznania, nawet po
latach, to w dużym stopniu efekt manipulacji. Pracujący dla prasy i
telewizji eksperci doszli do porozumienia, że Stanley Kramer najlepsze
filmy stworzył na przełomie lat 50. i 60. - od Ucieczki w kajdanach do
Wyroku w Norymberdze. A potem już regularnie obniżał poziom. I to
przekonanie trwa do dziś w umysłach ludzi zapatrzonych w słowo krytyka -
to samo słowo, które doprowadziło do tego, że w roku 1961 Kramer
otrzymał specjalnego Oscara za wysoki poziom produkcji. Moim zamiarem
nie jest jednak przekonywać, że nie zasłużył. Bo zarówno dzieła przez
niego produkowane (Pokłosie wojny, W samo południe, Bunt na okręcie),
jak i reżyserowane (Ostatni brzeg, Kto sieje wiatr, Wyrok w Norymberdze)
to kino szczere w swoim przekazie, błyskotliwe, znakomicie zagrane oraz dalekie od tego, co najczęściej
serwowało Hollywood.
Zrealizowany dokładnie 40 lat temu thriller Zasada domina
wydaje się na pozór zbyt chaotyczny, by zainteresować przeciętnego
widza, oczekującego po thrillerze wciągającej akcji. Początkowe sceny
więzienne wyglądają jak gdyby zostały nakręcone bez scenariusza. Roy
Tucker mówi o swojej przeszłości, o Wietnamie, o tym że został ranny w
tyłek, że szukał i likwidował „żółtków”, że trafił do paki za zabójstwo.
Jego odpowiedzi nie mają charakteru ciętych ripost, wyglądają bardzo
zwyczajnie, jakby wyjęte z ust zmęczonego życiem faceta, a nie filmowej
postaci, która zna odpowiedź na każde pytanie. Jeszcze mniej ciekawe są
jego rozmowy ze współwięźniem, wspomnę taki dialog:
- Mówiłem ci kiedyś o moim starym sklepie?
- Nigdy nie przestałeś mówić o swoim starym sklepie.
- Wciąż czuję jego zapach.
- To twoje skarpetki.
To film o świecie, w którym nie istnieje zapach wolności,
bo każdy jest czyimś niewolnikiem. Próba działania po swojemu, udawania
że jest się panem własnego losu, może zakończyć się tragicznie. Nie ma
wolności, ludzie są zamknięci w rozpędzonym pociągu - próba wydostania
się na zewnątrz grozi śmiercią, a w najlepszym razie bolesnym upadkiem. Z
filmu przebija typowa dla kina lat 70. surowość. Przekaz jest gorzki i
pesymistyczny, ale niestety zbyt łopatologiczny prolog psuje nieco efekt suspensu. Wobec tego film bardziej się sprawdza jako dramat sensacyjny, niż jako thriller. W jednym z najnowszych seriali - pt. Zamęt (Quarry, 2016) - można dopatrzyć się podobnych motywów, które jednak dzięki konwencji serialowej mogą zostać gruntownie opracowane (tzn. ulepszone).
Stanley Kramer jako producent zadbał o wszystko, co powinno
gwarantować sukces. Zadbał o chwytliwy tytuł, intrygujący temat, a
także nastrojową oprawę muzyczną. Billy Goldenberg, kompozytor pracujący
regularnie dla telewizji (m.in. Pojedynek na szosie Stevena Spielberga)
stworzył m.in. dwie piosenki: Some Day Soon i No Puedo Olvidar.
Pierwsza z wymienionych, gdy rozbrzmiewa w czołówce, jest jak zaproszenie
do wspólnej zabawy. Zaśpiewany delikatnym, sympatycznym głosem Shirley
Eikhard utwór sprawia, że ma się ochotę spędzić przed ekranem więcej czasu. Tym bardziej, że przed oczami przewijają się nazwiska
Gene'a Hackmana, Richarda Widmarka, Mickeya Rooneya i Eliego Wallacha. A
potem okazuje się, że mniej popularni wykonawcy, Edward Albert i
Candice Bergen, również zasługują na wyróżnienie, stworzyli bowiem
przekonujące kreacje, wcale nie pozostając w cieniu
bardziej doświadczonych partnerów.
O wysokiej randze artystycznej spektaklu zadecydowała
praca operatorów: Freda J. Koenekampa (Nagroda Akademii za Płonący
wieżowiec) i Edwarda Laszlo (Oscar za Statek szaleńców w reż.
Kramera). Dwie wybitne indywidualności i jakie obiekty do filmowania:
więzienie stanowe San Quentin, słoneczna Kalifornia, ulice San Francisco i most
Golden Gate, Miasto Aniołów, a jakby na dokładkę Puerto Vallarta w Meksyku (luksusowa posiadłość i malownicze plenery).
Don't trust anyone! (Nie ufaj nikomu!), ostrzegają autorzy. Na
przykładzie historii o zwyczajnym facecie pokazują, do czego może
prowadzić wiara w człowieka. Wolność, dobrobyt, romantyczne spotkania i
podróże to narzędzia, którymi diabeł kusi naiwnych, zbyt porządnych
ludzi, by przejąć nad nimi kontrolę, posiąść ich dusze.
Mam do tego filmu duży sentyment , widziałem w kinie , jako dziecko. I strasznie mnie wtedy poruszył :D
OdpowiedzUsuńW kinach był chyba grany pod tytułem "Zasady domina", widziałem plakat. Ale zasada jest chyba tylko jedna :)
UsuńZależy, co masz na myśli . Jak chcesz puścić kostki w ruch jedna na drugą etc. - to tak. Ale to jest wtórne wykorzystanie; domino to przede wszystkim gra.
OdpowiedzUsuńA... tak, nigdy w to nie grałem, przyznaję.
UsuńO, Richard Widmark to mi się kojarzy najbardziej z Jesienią Czejenów ;).
OdpowiedzUsuńZagrał też w jeszcze jednym filmie Forda "Two Rode Together", którego nie widziałem. A najbardziej kojarzę go z westernu Dmytryka "Warlock" i medycznego thrillera "Coma". I jeszcze z występu u boku Marilyn Monroe w "Don't Bother to Knock".
UsuńBył jeszcze w ,, How the West was won'' , ale nie w segmencie Forda ( b, dobra rola ) , z westernów całkiem spoko wypadł w ,, Yellow Sky'' Wellmana , jako zły. Za to nie lubię ,, Law and jake Wade'' Sturgesa gdzie grali antagonistów z Robertem Taylorem . To jest potwornie drętwa kicha przegadana, nawet Henry Silva nie pomógł. Jak dla mnie, Widmark najlepszy był w noirach ,, Kiss of Death'' Hathawaya ( debiut i rola życia , jeden z bardziej pokurwionych psycholi w kinie w ogóle ) , no i u Fullera w ,, 52 Pickupm ''.
OdpowiedzUsuńPamiętam ten segment - o budowie kolei - gdzie zagrali Peppard, Fonda i Widmark. Reżyserował George Marshall. Ciekawsze to było niż "Civil War" Forda. Za "Kiss of Death" Widmark zdobył jedyną w karierze nominację do Oscara. I to na samym początku kariery. Trzeba w końcu obejrzeć. Fullera też w najbliższym czasie obadam (ze względu na wyzwanie). Za to oglądałem "Yellow Sky" i "Law and Jake Wade" i podzielam opinię, czyli ten pierwszy kciuk w górę, drugi - kciuk w dół.
UsuńFuller jest w pytę. Segment Giovanniego Forda jest najsłabszy , dętka na całej linii. Hathaway odwalił największą część roboty i to w tylu miejscówkach , że masakra, Marshall też się postarał ( szarżujące stado bizonów , brutalna tyrada Widmarka o nieuchronności postępu ) a ten piecuch irlandzki wykpił się czymś na kształt odcinka Bonanzy o debacie dwóch rasistów i o tym, jak ich nie zajebano :D
OdpowiedzUsuńA ,, Kiss of Death'' jako całość trochę ssie, nie jest to jakiś wybitny noir, mówiąc oględnie. W głównej roli Wiktor Dorosły - przesadnie melodramatyzujący, jak to u niego w zwyczaju. Ale widmark jest genialny.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się. Ford, jako lider przedsięwzięcia, wziął na siebie najtrudniejszy fragment filmu - czyli Wojnę Domową. Należy pamiętać, że kwestie polityczno-światopoglądowe to drażliwy temat w USA nawet po stu latach. Po za tym - to w jaki sposób pokazał chłopaków z Ohio: Granta i Shermana - mistrzostwo świata (szczególnie U. Grant grany przez Morgana przebił nawet Wayne'a). Konkluzja dotycząca sprzeczności między wojennym popędem młodych ludzi, a zupełnym niezrozumieniem aspiracji walczących stron. Wszystko oplecione surowym klimatem zmierzchu "starych" USA. I powrót w akompaniamencie WJCMH. Ten epizod to jeden ze szczytowych osiągnięć westernu :P
OdpowiedzUsuńRealizacyjnie, to wziął akurat najłatwiejszy i do tego najkrótszy.
OdpowiedzUsuńDrażliwy temat? Wszędzie indziej, tylko nie w filmach Forda. To jest za każdym razem pro jankeska propaganda, a nie porządne kino historyczne.
Na czym polega to mistrzostwo, bo nie rozumiem ? Jest scena rozmowy dwóch dowódców , którzy po poniesionych stratach zaczynają wątpić( nie pamiętam, czy obydwaj, czy jeden ) w dalsze powodzenie działań. Młody żołnierz zabija konfederackiego szpiega, który chciał załatwić tych generałów, co przywraca im wiarę. Scena jest całkiem przeciętna i aktorsko i inscenizacyjnie , nie ma w niej NIC wyjątkowego z punktu widzenia sztuki filmowej.
Przebić Wayne'a to żaden aktorski wyczyn :-D
Ten epizod, to jest jeden ze szczytowych , ale dowodów na to, że pewien typ westernu w tym momencie podpadał już pod kino tatusiowato-pierdołowate :P
Przypominam, że to Jankesi wygrali wojnę, walcząc o zniesienie niewolnictwa. Jeżeli to propaganda, to czym są Czterej Pancerni XD.
OdpowiedzUsuńOk, może to szczytowe osiągnięcie westernu to była przesada, ale ktoś musi tu bronić jednego z najwybitniejszych reżyserów w historii kinematografii :).
Walczyli przede wszystkim o władzę ( jak to w każdej wojnie ) , niewolnictwo to tylko jeden z wielu argumentów. A powiem Ci, że faktycznie czasami na filmach Forda czuję się, jakbym Pancernych oglądał :D
OdpowiedzUsuńAleż nikt Giovanniego Forda nie atakuje ( obiektywnie oceniam jeden z jego mało udanych filmów,to wszystko ) , nie ma potrzeby go bronić, przed kim ? To wygląda tak, jakbyś nie tyle go bronił , co wciskał na siłę gdzie popadnie, jak jakąś starą dziwkę , której nikt nie chce :D:D
Moim zdaniem "Jak zdobyto Dziki Zachód" broni się doskonale po latach jako całość. Ford nakręcił tylko część tej filmowej epopei, część środkową, przejściową, właściwie bez początku i końca, tylko pewien wycinek, trudno go winić za to, że ten epizod nie wciąga. Jeśli miałbym wskazać najgorsze filmy Johna Forda, to wskazałbym w pierwszej kolejności "Trzech ojców chrzestnych" (1948) i "Rio Grande" (1950). Bo wiem, że to na pewno są jego filmy. Natomiast "Jak zdobyto Dziki Zachód" to film Hathawaya. Ford mu tylko pomagał.
OdpowiedzUsuńTez i nie twierdzę , że część Forda jest jakimś urągającym gniotem ; ot, przeciętniactwo jakich wiele , co widać zwłaszcza na tle pozostałych. Ale to on odpowiada za to, że nie wciąga - mając taką pozycję , mógł to rozegrać na wiele innych sposobów.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się co do Rio Grande - ale to temat zbyt obszerny, żeby o tym smęcić w komciu. Napiszę za jakiś o tym filmie na blogu i się wszystko wyjaśni.
OdpowiedzUsuńP.s. Hathaway oczywiście najlepszy w HtWwW - ale też miał najlepsze i najbardziej precyzyjne dla oka tematy historyczne, jak Kanał Erie, Mississipi czy szlak Oregoński. Tym nie mniej Henry do takich właśnie przygodówek został stworzony :P.
Aż sobie ten fordowski fragment HTWWW przypomniałem . Aktorsko, to tam się kompletnie nic nie dzieje ,a cała scena nie budzi żadnych, ale to żadnych emocji ; jest z nich wysterylizowana do perfekcji . Nie załapałem z początku , co to takiego ten WJCMH . No i już wiem. W oryginale ta irlandzka pieśń nazywa się ,, Johnny I Hardly Knew Ye '' i odnosi się do wojny Brytyjskiego Imperium z tubylcami na Cejlonie z początku XIX w. Tylko że tekst ,,Johnny'ego , którego ledwie znałem'' , jest wybitnie antywojenny i raczej makabryczny ( Johnny traci w walce po kolei wszystkie członki ) , a amerykański , który maszeruje do domu , to czysta gloryfikacja i idealizowanie wojny. Jak ten cały Ford, który zamiast pokazać, jak wojna na prawdę wygląda, to woli pierdolić farmazony , jak to Ulisses Grant jest w stresie i chce zdać dowództwo, bo go w gazecie obsmarowali, że się ostatnio najebał. Tak wygląda wojna w pigułce wg. Forda To jest kompletne gówno, a nie kino.
OdpowiedzUsuńNa szczęście film to nie odtwarzanie rzeczywistości, tylko kreowanie wizji dostosowanej do percepcji postrzegania sztuki. Jasne, dziś możemy sobie siedzieć przy piwku i dyskutować o tym, że propaganda wojenna, że harcerskie, przaśne klimaty itp, ale jakie to ma znaczenie? To wszystko są egzotyczne ciekawostki ze starych czasów, ale to co najważniejsze pozostaje wciąż na najwyższym poziomie. Umiejętności narracyjne; zdjęcia; zagospodarowanie pierwszego, drugiego i dalszych planów, dbałość o warsztat, pewne uniwersalne przesłanie. Jeszcze nie jedno pokolenie dobrych amerykańskich chłopaków wychowa się na filmach Forda he he XD.
OdpowiedzUsuńTa scena została nakręcona w studio , klimat był wybitnie muzealny, plus pełna przewaga teatru nad kinem, a za drugi plan robiły namalowane drzewa . To jest monidło, a nie film. Poprawność narracyjna nie jest żadnym argumentem , bo to rzecz oczywista dla filmowca z takim dorobkiem.
OdpowiedzUsuńOglądaliśmy dwa różne filmy :P