Splat! FilmFest3. 68 KILL

(2017 / 93 minuty)
reżyseria: Trent Haaga
scenariusz: Trent Haaga na podst. powieści Bryana Smitha

Film obejrzany podczas trzeciej edycji festiwalu horroru Splat! FilmFest w Lublinie.
 
W poprzednim festiwalowym filmie (Midnighters) gra toczyła się o 50 tysięcy dolarów. W kolejnym stawką jest 68 kawałków, a więc mamy kolejną opowieść o bezgranicznej miłości do pieniędzy. Ale film Trenta Haagi na motywach książki Bryana Smitha jest zupełnie inny – właściwie pod każdym względem. Jest to produkcja bardziej krwawa i … znacznie bardziej zabawna. Mroczny nastrój ustąpił niczym nieskrępowanej zabawie, ale trudno jednak nie zauważyć tragizmu, który w trakcie seansu nieśmiało wyłania się na powierzchnię i dopiero po seansie zaczyna do widza docierać. Film znalazł się w sekcji Girl Power, mającej na celu pokazać mroczną naturę kobiet (w tej sekcji znalazły się również Tragedy Girls i M.F.A.). Chociaż już wielokrotnie portretowano na ekranie złe kobiety, to 68 Kill jest w stanie zaskoczyć szalonym rytmem i czarnym humorem.

Na pierwszy rzut oka Chip Taylor to kaleka życiowa. Pozbawiony pewności siebie cherlak. Bez dobrej pracy, bez perspektyw na przyszłość. Ma jednak dziewczynę o imieniu Liza, o jakiej marzy każdy facet: wygląd modelki, poczucie humoru, zaradność. Zupełnie do siebie nie pasują. Ale dla pechowego safanduły ten związek okazuje się pułapką. Z dziewczyny wychodzi wkrótce potwór, ale nie należy tego rozumieć dosłownie. Jej wygląd się nie zmienia, ujawnia się za to prawdziwy charakter. Dla 68 tysięcy dolarów laska włamuje się do domu swojego bogatego sponsora, ale na kradzieży się nie kończy. Dochodzi do masakry. Chłopak jest przerażony tym, że jego partnerce zabijanie sprawia przyjemność.

Z przyporządkowaniem filmu do konkretnej kategorii jest pewien kłopot. Fabuła przypomina kino sensacyjne, ale liczne sceny gore każą zaklasyfikować produkcję do horrorów bądź thrillerów. Ostatecznie jednak trudno film inaczej podsumować niż jako komedię. Wielu recenzentów ma z tym problem i w recenzjach często można znaleźć opinie typu: „reżyser nie wiedział, co chce nakręcić”, co ma być argumentem przeciwko takiej mieszance gatunkowej. Istotnie, ten film może sprawiać wrażenie, że jest o niczym. Ale ja zauważyłem w tym pewną metodę. Łączenie różnych stylów i konwencji sprawiło, że trudno przewidzieć w jakim kierunku zmierza fabuła. Być może wiedzą to osoby, które przeczytały 68 Kill (2013) Bryana Smitha. Takich osób jest raczej niewiele, gdyż nie jest to popularna publikacja i nie doczekała się jeszcze polskiego wydania.


Znakomicie się ten film ogląda, ilość zaskakujących zwrotów akcji jest imponująca. Także pojawiające się co jakiś czas nowe postacie nie okazują się tylko nic nie znaczącymi pionkami. W szczególności kobiety – Liza, Violet i Monica. Każda z nich to osoba o gorącym temperamencie. Każda swoją siłą charakteru przytłacza męską osobowość osadzoną na pierwszym planie. Czy wszystkie są złe? Możliwe, ale to zło w zależności od charakteru inaczej się uzewnętrznia. Na przykład Violet na tle innych postaci wygląda jak bogini zesłana przez niebiosa. Ale w jej zachowaniu jest coś, co niepokoi – próbując uświadomić faceta, że jest manipulowany przez kobiety sama też stara się nim manipulować. A jest w tym naprawdę dobra, co sugeruje epizod z policjantem.

Przy okazji muszę wymienić nazwiska aktorek, bo warto je zapamiętać. AnnaLynne McCord to była modelka, niesamowicie seksowna, ale też drapieżna jak tygrysica – tę zmysłowość i drapieżność doskonale połączyła kreując postać krwiożerczej Lizy. Z kolei urodzona w Norwegii Alisha Boe to aktorka głównie serialowa (np. Trzynaście powodów) – tutaj w roli Violet pokazuje pazurki, chociaż widz nie ma absolutnej pewności, czy też jest przesiąknięta złem. Sprawia wrażenie sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa, ale zagrała tę rolę w taki sposób, że nie jest to postać nudna. Niespodzianką jest Sheila Vand jako trupioblada Monica. Aktorka jest kojarzona między innymi z filmem O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu (2014), a także miniserialem 24: Dziedzictwo (2016). W komedii Trenta Haagi stworzyła postać, o której lepiej wiele nie mówić, by zostawić niespodziankę.


Girl power tu rządzi, więc Matthew Gray Gubler wcielający się w głównego bohatera, Chipa Taylora, nie wybija się ponad przeciętność, a niektórych może irytować. Przypuszczam, że taki był zamysł twórców. Moim zdaniem aktor całkiem nieźle zrównoważył kurtuazję z dowcipem, tworząc poniekąd tragikomiczną postać. Grany przez niego bohater jest jak dziecko, które dowiaduje się, że życie to nie bajka. Aby przetrwać trzeba być twardym i stanowczym. Wielu ludzi żyje w takim iluzorycznym świecie, a gdy wkracza do niego przemoc są zdezorientowani. A jeszcze gdy ładna blondynka okazuje się bestią w ludzkim ciele, to trudno wtedy ukryć zaskoczenie. Bo przecież takie osoby są zwykle bohaterkami komedii romantycznych, a w krwawych horrorach są tylko ofiarami.

Scenarzysta i reżyser Trent Haaga jest bardziej aktywny jako aktor, lecz występuje przeważnie w tanich i słabo ocenianych produkcjach. 68 Kill to dopiero jego druga reżyserska praca, moim zdaniem bardzo udana, sprawiająca dużo przyjemności. Jest to produkcja niezależna, która od premiery w marcu przechodzi przez rozmaite festiwale, omijając szeroką dystrybucję kinową. Film doskonale igra z oczekiwaniami publiczności, brutalnie rozprawia się z gatunkowymi schematami, podkreślając przy okazji oczywistą prawdę, że zabijanie na ekranie to przede wszystkim rozrywka, podczas której bawią się zarówno filmowcy i aktorzy, jak i widzowie. Tryskająca krew w kinie wygląda efektownie, a kobieta z bronią prezentuje się bardzo atrakcyjnie.

2 komentarze:

  1. Oł, a ja nawet o tym filmie nic nie słyszałam! Dzięki za propozycję spędzenia wieczoru ^^

    OdpowiedzUsuń