Doppelgänger / Journey to the Far Side of the Sun
(1969 / 101 minut)
reżyseria: Robert Parrish
scenariusz: Gerry Anderson & Sylvia Anderson & Donald James
Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl
Robert Parrish – ceniony montażysta (laureat Oscara za Ostatnią rundę, 1947) i solidny reżyser (m.in. całkiem niezły western Osiodłać wiatr, 1958) – jest twórcą ambitnego filmu science fiction, którym stanął do pojedynku ze Stanleyem Kubrickiem. Po drugiej stronie słońca jest bowiem drugim, po 2001: Odysei kosmicznej (1968), filmem o podróży w kosmos z ambicją wyjścia poza typowo rozrywkowe widowisko w hollywoodzkim stylu. Dlatego wielu widzów zamiast emocji, jakich oczekuje się od efektownego filmu akcji, będzie odczuwało nudę ze względu na sporo dłużyzn mających na celu podkreślić monotonię panującą w zawodach astronauty i astrofizyka. Ten realizm i większy nacisk na science niż fiction są tylko pozorne, bo cały koncept filmu jest kompletnie niewiarygodny. Ale ten właśnie oryginalny pomysł sprawia, że mamy do czynienia z filmem wyjątkowym, wartym obejrzenia.
Rok 2069. Do EUROSEC-u, Europejskiego Kompleksu Badań Kosmicznych, który ma swoją siedzibę w Portugalii, przybywa dr Hassler (Herbert Lom), aby przejrzeć tajną dokumentację na temat najnowszych badań przeprowadzonych przez sondę kosmiczną. Po opuszczeniu tajnego pomieszczenia dr Hassler ujawnia się widzom jako szpieg, który w sztucznym oku miał aparat fotograficzny i dzięki temu uwiecznił na zdjęciach zawartość bardzo cennych w dobie kosmicznego wyścigu materiałów. Po tym prologu ma miejsce zebranie zorganizowane przez Jasona Webba (Patrick Wymark), dyrektora EUROSEC-u, na którym astrofizyk John Kane (Ian Hendry) informuje przedstawicieli różnych państw, że bezzałogowy statek kosmiczny odkrył planetę po drugiej stronie słońca. Planetę, która pod wieloma względami przypomina Ziemię. W związku z tym Jason Webb domaga się od sojuszniczych krajów, w tym amerykańskiej agencji NASA, trzech miliardów funtów na załogową ekspedycję mającą dogłębnie zbadać nową planetę. Nie mogąc uzyskać takich funduszy, decyduje się na podstęp. I wtedy okazuje się, że sytuacja z prologu była prowokacją – celowo dopuszczono do tajnych informacji szpiega działającego dla wroga, by wywołać przeciek, który zmusi agencje rządowe do działania. Zaczynają się przygotowania do lotu i do załogi dołącza doświadczony amerykański astronauta płk Glenn Ross (Roy Thinnes).
Oprócz tytułu Journey to the Far Side of the Sun (Podróż na drugą stronę słońca) film można odszukać pod nazwą Doppelgänger, co z kolei oznacza (w języku niemieckim) podwójnego wędrowca i jest związane z mitem o „bliźniaku”, osobie pojawiającej się w dwóch miejscach jednocześnie lub dwóch osobach tak podobnych i różnych jednocześnie jak lustrzane odbicia. W filmie Roberta Parrisha ten mit został wykorzystany jako element fantastycznej teorii na temat słońca jako lustra. Teoria zakłada, że dwie planety znajdujące się po przeciwnych stronach słońca są lustrzanymi obrazami, gdzie materia zdublowała się do tego stopnia, że wszystko ma swoje odpowiedniki. Gdy więc Glenn Ross ląduje na nowej planecie, staje się sobowtórem samego siebie, wszystko wokół niego jest odwrócone – samochody jeżdżą niewłaściwą stroną jezdni, organy wewnętrzne są po niewłaściwej stronie ciała, napisy oraz wskazówki zegarów także są odwrócone, więc doppelgänger może je prawidłowo odczytać poprzez optyczne zwierciadło. W związku z powyższym automatycznie nasuwają się skojarzenia z baśnią Lewisa Carrolla Po drugiej stronie lustra, czyli kontynuacją Alicji w Krainie Czarów.
Za ten koncept odpowiedzialni są małżonkowie Gerry i Sylvia Andersonowie, którzy najbardziej są znani z emitowanego również w Polsce serialu Kosmos 1999 (1975–1977). Prowadzili oni niezależną kompanię produkcyjną APF (znaną też jako Century 21) wyspecjalizowaną w telewizyjnych serialach kukiełkowych, takich jak Supercar (1961–1962), Captain Scarlet and the Mysterons (1967–1968) i najpopularniejszy z nich: Thunderbirds (1965–1966). Powstawały one innowacyjną techniką animacji zwaną Supermarionation, a człowiekiem odpowiedzialnym za efekty specjalne był Derek Meddings, który podczas pracy z miniaturowymi modelami opracował wiele nowatorskich rozwiązań. W kolejnych dekadach wsławił się serią przygód Jamesa Bonda i Supermana, a także Burtonowskim Batmanem (1989). On to również odpowiadał za stronę wizualną omawianego filmu Parrisha. Zaprojektowane przez niego statki kosmiczne, realistyczne miniatury i malowane tła, triki z odwróconymi obiektami, a na dokładkę spektakularne efekty pirotechniczne – to wszystko jest wysokiej jakości i stanowi ważny element futurystycznej rzeczywistości, ale nie przysłania istotnych treści zawartych w scenariuszu.
„Człowiek podbił Księżyc podczas epickiego lotu Apollo 11. Teraz wybiera się w kolejną doniosłą podróż!” – tak głosił slogan umieszczony na plakacie. Film miał premierę w sierpniu 1969 roku – zaledwie miesiąc po tym przełomowym wydarzeniu. Przy projektowaniu statku kosmicznego Phoenix załoga Dereka Meddingsa wzorowała się na rakiecie Saturn V, biorącej udział w misjach Apollo. Dla uzyskania jak największego stopnia realizmu scenarzyści dużą wagę przyłożyli do etapu poprzedzającego lot w kosmos. Zaczyna się więc od konferencji, gdzie zostaje przedstawione zagadnienie, potem są dylematy dotyczące pieniędzy, a w międzyczasie toczy się kłótnia małżeńska (żona oskarża męża-astronautę, że jego bezpłodność wynika z promieniowania kosmicznego – w tych rolach prawdziwe małżeństwo: Lynn Loring i Roy Thinnes). Przed lotem ma miejsce również trening dla wytrwałych, który stanowi morderczą przeprawę dla drugiego uczestnika misji – astrofizyka Johna Kane’a (Ian Hendry).
W drugiej połowie filmu fabuła nabiera rumieńców dzięki temu, że główny bohater zostaje postawiony w dziwnej sytuacji – jak w Procesie Franza Kafki zostaje poddany absurdalnemu przesłuchaniu, mimo że nie zrobił nic złego. Nie jest to może aż tak bardzo intensywne, by wciąż – 55 lat po premierze – skłaniać do przemyśleń, ale kilka refleksji z pewnością pozostanie. Na przykład taka, że opisana w filmie sytuacja przypomina kino – czym jest bowiem kino jeśli nie lustrem, gdzie świat jest podobny do naszego, a mimo to okazuje się zniekształcony i wiele rzeczy jest w nim na odwrót. Do zalet produkcji można zaliczyć muzykę Barry’ego Graya i aktorstwo Patricka Wymarka wcielającego się postać dyrektora projektu kosmicznego, Jasona Webba (rok po premierze filmu aktora powalił atak serca – odgrywana przez niego postać także ma chore serce i nosi zegarek kardiologiczny). Skoro o aktorach mowa, to wspomnę jeszcze, że rolę psychiatry badającego głównego bohatera zagrał Polak Władysław Sheybal, pamiętany m.in. z Kanału (1956) Andrzeja Wajdy i miniserialu Szogun (1980). Znalazł się też w obsadzie kolejnej produkcji Andersonów, serialu UFO (1970–1971).
Omawiane dzieło wypadło bardzo słabo w kinowych kasach, dlatego Andersonowie kolejne projekty realizowali już wyłącznie dla telewizji. Jednak dzięki filmowi Roberta Parrisha ich nazwisko zapisało się w historii kina science fiction i obrosło kultem wśród miłośników ambitnych produkcji o eksploracji kosmosu. Po drugiej stronie słońca to ciekawy przykład filmu, którego autorzy biorą na warsztat gatunek wymagający wyobraźni i spektakularnych trików, ale czynią z niego niemal kameralne w formie, nieśpieszne kino, które – choć nie pozbawione efektownych eksplozji – ma do zaoferowania intrygującą fabułę i ciekawe rozważania na temat natury wszechświata. Można oczywiście wyśmiać koncepcję jako absurdalną, ale prawda jest taka, że wraz z rozwojem technologii wszechświat i tak nie odkryje przed nami wielu tajemnic.
0 komentarze:
Prześlij komentarz