WIKINGOWIE: WALHALLA. Rozdział 3: W poszukiwaniu Złotej Krainy

Vikings: Valhalla (2024 / 8 epizodów)
pomysł serii: Jeb Stuart na podst. Vikings Michaela Hirsta

Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

Półtora roku po wyemitowaniu drugiego sezonu Netflix wypuszcza kontynuację, o której już było wiadomo, że to finał serii. Spodziewano się więc domknięcia wątków – Leif, Harald i Freydis mieli wreszcie odnaleźć swoje przeznaczenie, osiągnąć cel podróży. Nie mogę oczywiście zdradzić w recenzji, czy to osiągnęli, ale mogę napisać, że ja po dobrnięciu do finału nie osiągnąłem satysfakcji. Trzy sezony to w ogóle zbyt krótki czas jak na produkcję przygodową. Finał o wiele lepiej by wybrzmiał, gdyby przygoda była dłuższa, dzięki czemu znalazłoby się miejsce zarówno na wielkie bitwy i dworskie intrygi, jak i rozwój charakterologiczny bohaterów. A w tej sytuacji pozostaje wrażenie, że posuwamy się jedynie na powierzchni jak wikińskie langskipy, nie zagłębiając w niuanse, które mogłyby rzucić nowe światło na legendarnych Normanów.

Już w pierwszym odcinku zostaje jasno podkreślone, że akcja toczy się siedem lat później i to sprawia, że wydarzenia z poprzednich rozdziałów nie wydają się istotne. Z jednej strony to dobrze dla tych, którzy zapomnieli szczegóły z wcześniejszych sezonów. Z drugiej strony – jeśli polubiliśmy tych bohaterów to jak mielibyśmy się zaangażować, gdy są już starsi o siedem lat, mają nowe motywacje, ale też nieco inne charaktery, bo ich rozwój wzbogacony jest kilkuletnim doświadczeniem. Mamy tu więc do czynienia z banalnym zabiegiem – zamiast pokazać stopniową i dzięki temu przekonującą progresję postaci twórcy wprowadzili manewr „siedem lat później” i dotychczasowa robota scenarzystów zostaje utopiona w oceanie. Rozumiem, że było to konieczne, aby wprowadzić nowe pokolenie, np. synów Kanuta, którzy mieliby przejąć po nim władzę. Lepiej by to zadziałało przy mniejszej ilości wątków lub większej liczbie sezonów.

Gwardzista cesarza

Najciekawszy w tym sezonie jest wątek Haralda Sigurdssona (Leo Suter), który jest dowódcą gwardii wareskiej na usługach cesarza bizantyjskiego Romana III Argyrosa (Nikolai Kinski – syn słynnego Klausa). Jego romans z żoną cesarza, Zoe (Sofya Lebedeva), ma tutaj uzasadnienie fabularne i jest częścią ciekawej intrygi, doskonale uzupełniającej wydarzenia znane z kart historii. Harald znajduje tu również godnego przeciwnika pod postacią greckiego generała Maniakesa (Florian Munteanu), dzięki czemu z dużym zainteresowaniem oczekuje się pojedynku między nimi. Problem jest już taki, że bohaterowie ciągle mówią o swoim przeznaczeniu i dla Haralda celem jest tron w Norwegii, co z kolei sprawia, że intryga w Konstantynopolu nie trzyma tak mocno w napięciu, jak powinna.

Zdj. Bernard Walsh/Netflix

Postać Leifa Erikssona (Sam Corlett) na papierze wygląda całkiem sensownie, bo stanowi ciekawy kontrast dla wojowniczych wikingów. Leif skłania się bowiem ku nauce i staje się zwolennikiem teorii, że siła umysłu jest ważniejsza od siły fizycznej. Ale ten wątek niestety nie cechuje się siłą umysłu – powiedziałbym nawet, że jest głupi. Po zdobyciu Syrakuz Leif znajduje bibliotekę, a w niej przypadkową mapę, która przypomina mu miejsce, gdzie widział Złotą Krainę. W poszukiwaniu odpowiedzi przybywa na grecką wyspę Korfu i po zupełnie zbędnym epizodzie z zakonnicą odnajduje twórcę tej mapy – okazuje się nim pierwszy człowiek, którego o nią zapytał. Fascynacja Leifa nauką prowadzi do tego, że tworzy niszczycielską broń, której ogromna moc została ukazana w jednym z pierwszych odcinków. I zgodnie z filmową techniką setup / payoff ten motyw powraca w finale. Dzięki temu zakończenie jest efekciarskie, ale bardziej pasowało do science fiction lub fantasy niż produkcji przygodowej o wikingach.

Ostatnia córka Uppsali

Akcja serialu rozgrywa się w czasach, gdy pogańscy wikingowie zostali już niemal całkowicie zepchnięci na margines przez zwolenników Kościoła. Wydawało się więc oczywiste, że istotnym wątkiem fabularnym będzie kontrast między desperacką obroną starej wiary a rosnącym w siłę chrześcijaństwem. Obrończynią normańskiej tradycji jest tu Freydis (Frida Gustavsson), a jej najgroźniejszym przeciwnikiem – syn św. Olafa, Magnus (Set Sjöstrand). Droga jaką przebywa Freydis z Jomsborgu przez Grenlandię – gdzie popada w konflikt z Erykiem Rudym (Goran Visnjic) – a kończąc na Kattegat przypomina jedynie odhaczanie kolejnych etapów wędrówki bez jakiegoś głębszego sensu. Zachowanie Magnusa też nie uwiarygadnia wydarzeń i motyw konfliktu religijnego wybrzmiewa dość mizernie.

Zdj. Bernard Walsh/Netflix

W miarę przekonująco wypada wątek Kanuta Wielkiego (Bradley Freegard), mniej jednak jego relacje z żoną Emmą (Laura Berlin), bardziej zaś stosunki z Kościołem. Wiking pragnie zalegalizować swoje królestwo, ale jest pogardzany przez możnych z kręgu papieża – za to, że zbudował imperium na krwawych fundamentach. Taki zarzut w tamtych czasach nosi znamiona hipokryzji. Poniżej swoich możliwości prezentuje się Godwin (David Oakes), w założeniu potężny earl i intrygant wysokiej klasy, który w finałowej serii niewiele wnosi do fabuły. Myślę, że warto jeszcze dodać informację, że Marcin Dorociński wcielający się w poprzednim sezonie w postać władcy Rusi, Jarosława Mądrego, powtórzył tę rolę w trzecim rozdziale. Ale tylko w dwóch scenach rozgrywających się w Konstantynopolu, w tym jednej dość istotnej, w której przekazuje Haraldowi wieści o losie Freydis. Przy okazji wychodzi na jaw ogromne zaufanie, jakim wiking obdarzył Jarosława, gdyż wysyłał mu do Nowogrodu bogactwa na przechowanie, jakie zgromadził podczas służby u bizantyjskiego cesarza. Ten motyw jest zresztą zgodny z historycznymi przekazami.

Z Sycylii do Kattegat

Leif Eriksson według legend był pierwszym Europejczykiem, który osiedlił się w Ameryce i fabuła serialu zmierza do tego, by zbliżył się do tej Złotej Krainy. Jeśli w tych legendach jest ziarno prawdy, to ten ląd w rzeczywistości okazał się rozczarowaniem, bo wikingowie nie zapuścili tam korzeni. Podobnie jest z odbiorem omawianego sezonu – długie oczekiwanie na finał serialu przypominało takie poszukiwanie Złotej Krainy, która okazała się ładna w obrazku, ale przeciętna jeśli chodzi o te elementy, które sprawiają, że chce się tu zostać na dłużej. Brakuje odpowiedniej atmosfery, nie ma ludzi z krwi i kości, jedynie bezbarwne, pozbawione głębi figury. Jest po prostu mdło i nijako.

Zdj. Bernard Walsh/Netflix

Zaletą produkcji jest duża ilość malowniczych miejsc, w których rozgrywa się akcja – od Konstantynopola po Grenlandię, od Sycylii do Kattegat, mijając po drodze Rzym, Korfu, Jomsborg, Danię, Norwegię i Normandię. Osiem odcinków to jednak zbyt mało na taką epicką przygodę po całej Europie. Wizualnie te miejscówki prezentują się wyśmienicie, ale interesujących wydarzeń nie ma relatywnie dużo. Najwięcej dobra znajduje się w wątku Haralda Sigurdssona – z takich najbardziej nietypowych rzeczy to na wyróżnienie zasługuje użycie ptaków jako samonaprowadzających zapalników. Można jeszcze wspomnieć o audiencji Kanuta u papieża, upadku Jomsborga i święcie Midsommar w Danii, choć ten ostatni motyw zapada w pamięć dlatego, że kojarzy się z innym filmem. Jeśli chodzi o batalistykę to najlepiej prezentuje się otwierające sezon oblężenie Syrakuz, które miało w rzeczywistości miejsce w 1040 roku. Zaskakujące, że zabrakło wielkiej bitwy na koniec – walka o tron Norwegii między Magnusem i Haraldem ogranicza się do ostatniego odcinka, pozbawiona jest więc podbudowy dramaturgicznej i trudno mówić o jakichkolwiek emocjach.

Albo zawinił Netflix, bo zażądał zamknięcia historii w trzech sezonach. Albo showrunner Jeb Stuart nie potrafił wykorzystać potencjału zawartego w Sadze o Grenlandczykach. Serial nie okazał się Złotą Krainą, lecz na wpół jałową ziemią, która ostatecznie przyniosła rozczarowujące plony.

1 komentarze:

  1. średnio mi sie oglądało ten serial,nie wiem czy obejrzę trzeci szeon...

    OdpowiedzUsuń