W 80 dni dookoła świata

Around the World in 80 Days (1956 / 167 minut)
reżyseria: Michael Anderson
scenariusz: James Poe, John Farrow, S.J. Perelman na podst. książki Juliusza Verne'a

Widowiskowa ekranizacja słynnej powieści Verne'a. Angielski dżentelmen, Phileas Fogg, zakłada się z kumplami z klubu, że okrąży świat w 80 dni. W XIX wieku, kiedy nie było jeszcze samolotów, taka misja wydawała się niemożliwa do zrealizowania. Główny bohater, który zawsze był punktualny teraz może nie zdążyć na czas. Jednak się nie poddaje i coraz bardziej zbliża się do wygrania tego zakładu. A trasa podróży wiedzie przez całą półkulę północną - od Europy przez Azję i Amerykę. Ostatni etap podróży to rejs przez Atlantyk prosto do Wielkiej Brytanii.

Film zdobył 5 Oscarów na 8 nominacji. Akademia była zachwycona ogromnym zaangażowaniem producenta Michaela Todda, który zatrudnił wiele tysięcy statystów oraz ponad 40-tu znanych aktorów  z różnych krajów (oczywiście większość z nich jest nieznana przez współczesne pokolenie widzów). Wielu z nich tylko się pojawiło, nie mówiąc nawet ani słowa, jak np. grający na pianinie Frank Sinatra. Zachwycająca jest także warstwa wizualna, czyli zdjęcia, scenografia i kostiumy. Odpowiedzialnym za to ludziom należy się uznanie. Dzięki nim ten film jest ucztą dla oka. Victor Young świetnie sobie poradził z opracowaniem muzycznym filmu, dostosowując odpowiednią muzykę do krajów, w których rozgrywa się akcja. Szkoda, że kompozytor nie dożył oscarowej ceremonii (zdobył Oscara pośmiertnie).

Znany ze skromnych filmów reżyser Michael Anderson moim zdaniem poradził sobie nieźle z tak dużą produkcją. Wykorzystał w pełni wszystkie środki, jakie otrzymał od bogatego producenta, wykazał się także sprawnością warsztatową i umiejętnością kręcenia scen masowych. Niestety mimo tak dużego zaangażowania w tę produkcję nie mogę tego filmu uznać za w pełni udany. Oglądając film ma się wrażenie, że czegoś zabrakło - że producent w pogoni za sukcesem zapomniał o widzach. Film opowiadający o wyścigu z czasem powinien dostarczać emocji, tutaj tego nie ma, wszystko jest zrobione 'mechanicznie', bez polotu. W takiej komedii przygodowej powinno być też sporo humoru, wynikającego ze spotkania z miejscowymi. Wiadomo, że bohaterowie nie mieli wiele czasu na zwiedzanie, ale niektóre sceny można było zrealizować nieco inaczej, z większym polotem i szaleństwem - rozczarowuje np. scena uratowania hinduskiej księżniczki.

Odtwórca roli Passepartout, meksykański komik Cantinflas, był znany z występów w farsowych corridach, co w filmie zostało wykorzystane. Aktor świetnie sobie poradził z rolą, w niektórych partiach filmu przyćmiewając Davida Nivena, idealnie pasującego do roli sztywnego angielskiego dżentelmena. Najlepszą wersją tej opowieści jaką widziałem jest jednak trzyczęściowa wersja z 1989 roku, w którym w roli Phileasa Fogga świetnie się odnalazł Pierce Brosnan. Niezła jest także wersja z 2004 roku z Jackie'm Chanem. Ale to być może tylko moje zdanie, ta wersja jest często krytykowana za infantylny scenariusz znacznie odbiegający od literackiego pierwowzoru. Ryzykowny był pomysł, aby przygody wymyślone przez Verne'a stały się pretekstem dla wyczynów Jackie'ego Chana, ale za podjęcie takiego ryzyka oraz za zwariowany humor i dużą ilość szaleństwa, którego zabrakło wersji Andersona, należą się brawa.

3 komentarze:

  1. Ciekawe, że zdobył tyle Oscarów. Nie wiem czy nie widziałem kiedyś tego filmu, nawet jeśli to było to dawno temu.

    80 dni dookoła świata w wersji z Jackie Chanem jest średnii według mnie. Nie jest to nic specjalnego, taki filmik rozrywkowy który z braku laku można obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta wersja z Jackie'm faktycznie nie należy do najlepszych. Podczas drugiego oglądania jest już trochę męcząca, ale jeden raz można obejrzeć - ja przyznaję, że przy pierwszym oglądaniu całkiem nieźle się bawiłem. W recenzjach często się podkreśla, że ta wersja była realizowana z myślą o młodych widzach, ale przecież starą oscarową wersję też trudno nazwać 'filmem dla dorosłych'.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Tobą, wersja Peircem Brosnanem jest najlepsza - chociaż produkcji z Chanem nie można odmówić pewnej brawury i zabawy, której jakby brakuje w poprzednich ekranizacjach.
    A i tak mam wrażenie, że "W 80 dni dokoła świata" to materiał, który jeszcze nie doczekał się naprawdę dobrej ekranizacji, z wciągającą atmosferą, prawdziwym napięciem i naprawdę oszałamiającymi kreacjami aktorskimi (a przecież Fogg jest idealną rolą, z której można zrobić perłę w stylu najsłynniejszych aktualnie ekscentryków kina, Holmesa czy Sparrowa).
    Chociaż nie da się ukryć, że już w samej prozie Verne'a brakuje trochę emocji i fantazji pozbawionej chłodnych kalkulacji.

    OdpowiedzUsuń