reżyseria: Tom Hooper
scenariusz: David Seidler
Czy dwugodzinny film o brytyjskim następcy tronu, który próbuje pokonać wadę wymowy może kogokolwiek zainteresować? Oczywiście, że tak, ale pod warunkiem, że jest świetnie zrealizowany i dobrze zagrany. Kluczem do sukcesu i powodzenia u publiczności są w filmie Hoopera: znakomity scenariusz Davida Seidlera i wybór odpowiedniego aktora do głównej roli.
Książę Yorku, Albert Windsor, w roku 1925 zmuszony jest przemawiać przed wielotysięczną widownią i okazuje się, że ma ogromne problemy z wypowiedzeniem chociażby jednego zdania. Od tej pory szuka pomocy u licznych lekarzy, ale ich absurdalne metody (jak kamienie wkładane do ust) rozczarowują księcia, który z rezygnacją stwierdza, że nie nadaje się na króla i nigdy nie będzie przemawiał przed ludźmi.
I wówczas pojawia się druga ważna postać tej historii - pewien Australijczyk, niespełniony aktor mający dobrą dykcję i nietypowe podejście do klienta. Tak zaczyna się trwająca wiele lat przyjaźń dwóch ludzi, Brytyjczyka i Australijczyka - ich rozmowy, burzliwe kłótnie i nieporozumienia wcale nie pogarszają relacji między nimi. Książę Yorku z czasem stanie się królem Anglii, Jerzym VI, który zostanie ze swoim narodem nawet w czasie najtrudniejszego okresu w historii czyli wojny z Niemcami. Ale nie tylko on się zmieni, zmienią się także czasy, w których żyje - pojawi się radio, które stanie się narzędziem propagandy oraz umożliwi lepszy kontakt z ludźmi w całym kraju.
To zadziwiające, jak scenarzyście udało się rozpisać tę historię w taki sposób, że wciąga mimo iż nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji, a przeważają pełne dialogów sceny gabinetowe. To, że film ogląda się z zainteresowaniem jest też zasługą aktorów, przede wszystkim Colina Firtha i Geoffreya Rusha, więc nie powinno być zaskoczeniem, że ich wspólne sceny to najlepsze fragmenty filmu. W świat brytyjskiej monarchii świetnie wprowadza widzów piękna (choć bardzo skromna) partytura skomponowana przez francuskiego kompozytora Alexandra Desplata.
Film Hoopera to na pewno nie jest film o tym, jak zostać królem, ale jest to film o pokonywaniu barier w komunikacji interpersonalnej, przezwyciężaniu własnych słabości oraz determinacji i ciężkiej pracy, które prowadzą do osiągnięcia zamierzonego celu. Problemy mają nawet ludzie na szczytach władzy, którzy dążą do doskonałości, by nie stać się bohaterami skandali. Wreszcie jest to film o przyjaźni mimo różnic charakterów, mimo różnych warstw społecznych - przyjaźń pomiędzy dumnym, nieufnym monarchą a przyjmującym w obskurnym gabinecie ekscentrycznym i zarozumiałym aktorem-logopedą.
W jednej ze scen król Jerzy V mówi, że rodzina królewska została sprowadzona do najpodlejszej profesji świata - aktora. Takie stwierdzenie bardziej pasuje do czasów późniejszych, czasów telewizji niż lat 30-tych, kiedy rozwijało się radio, ale i tak wiele mówi o bohaterach - że króla i aktora tak naprawdę niewiele różni. Obaj muszą nie tylko dobrze prezentować się przed publicznością, ale także muszą umieć przemawiać. Jak zostać królem to także film o pogodzeniu się z przeznaczeniem - będący, po swoim bracie, drugi w kolejce do tronu książę Albert nie chce zostać królem, ale musi w końcu zmierzyć się z przeznaczeniem, musi wstąpić na tron i to w czasach nasilenia się faszyzmu i zbliżającej się wojny.
Całkiem interesujący film kostiumowy w inteligentny sposób łączący historyczne fakty, trzymające w napięciu relacje międzyludzkie i opowieść o człowieku, zmagającym się z pozornie banalnym problemem, który może mu przeszkodzić w wykonywaniu poważnych obowiązków. W tym filmie nie ma kiepskich ról, zarówno pierwszy jak i drugi plan został świetnie obsadzony. Aktorzy zachowują powagę, ale nie brakuje tu momentów szaleństwa, jak np. scena, w której Colin Firth wykrzykuje (bez zająknięcia) szereg przekleństw. Film na pewno warto obejrzeć - nie jest to ciężki dramat pełen symboliki i psychologii, ale lekki film obyczajowy z pewnym dystansem pokazujący monarchię brytyjską w okresie międzywojennym.
Podoba mi się w recenzji to zestawienie zawodu aktora z zadaniami króla, wygląda na to, że w tym filmie można dużo ciekawych interpretacji zawrzeć.
OdpowiedzUsuńGeneralnie zgadzam się z wszystkim co napisałeś, dla mnie "King's Speech" był rewelacją tegorocznego sezonu oscarowego, i prawdę powiedziawszy cieszy mnie, że wygrał z The Social Network wyścig o główne statuetki. Film skromny, niewielki, ale bardzo ciekawie opowiedziany (podoba mi się jak Hooper używa kamery, żeby opowiedzieć o izolacji głównego bohatera- umieszcza go na gdzieś z boku, a nie w centrum kadru). Właściwie wszystko tu błyszczy od aktorów po scenografię, i nie ma za bardzo czego się czepiać.
Z kina wyszedłem z uśmiechem od ucha do ucha, co mi się co raz rzadkiej ostatnio zdarza. Gdyby nie "Melancholia" byłby to, póki co, mój film roku. A tak jest na drugim miejscu :)
Praca reżysera i operatora jakoś szczególnie nie zwróciła mojej uwagi. Zadanie reżysera polegało m.in. na tym, by nie popsuć świetnie napisanego scenariusza i nie zmarnować talentu znakomitych brytyjskich aktorów. Ale pewnie masz rację z tą izolacją bohatera, w końcu reżyser za coś dostał tego Oscara :) Ja nie widziałem "Social Network", ale cieszy mnie to, że film Hoopera pokonał "Czarnego łabędzia" w walce o Oscary.
OdpowiedzUsuńCóż mogę dodać? W tym filmie wszystko się zgadzało, a kolejne rewelacyjne elementy sprowadziły się do powstania niesamowitego filmu. Zgadzam się, że największą siłą "The King's Speech" jest jego scenariusz, który nie tylko opowiada świetnie o swoim bohaterze, ale zawiera ciekawie rozpisane tło historyczne z uwzględnieniem takich nowinek technologicznych, jak rozpowszechnienie radia, co łączy się bezpośrednio z osobą głównego bohatera. Colin Firth, niemalże stworzony do odegrania tej roli, a zaplecze aktorów drugoplanowych, tylko wzmocniło całą wartość filmu. Nie bagatelizowałabym jednak roli reżysera w filmie, bo to, że udało mu się nie popsuć scenariusza i że świetnie poprowadził swoich aktorów, już zasługuje na to, by przyznać mu Oscara - niewielu reżyserom się to udaje, w tym wypadku Hooper nie zawiódł. Czekam na kolejny jego film, z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńJa w moim kinie mam ponowny seans Jak Zostac Krolem w sierpniu, więc wtedy na pewno coś napisze. Jestem nawet ciekaw tego filmu, oczekuje czegos lekkiego z humorem. Zobaczymy.
OdpowiedzUsuń"Jak zostać królem" był dla mnie filmem o wrodzonej ludzkiej skłonności do czytania/słuchania bajek.
OdpowiedzUsuńPowtórzę to, co pisałam u siebie: W bajkach zawsze wszystko się dobrze kończy, zła czarownica zostaje unicestwiona, wyrodne siostry Kopciuszka zdemaskowane, piękna królewna uwolniona z wieży przez jeszcze piękniejszego księcia, król w podzięce za uwolnienie poddanych od złowrogiego smoka dzieli się swym królestwem z prostym szewczykiem – ład i porządek zostają przywrócone, wszyscy żyją długo i są szczęśliwi.
The King's Speech jest dla mnie taką właśnie bajką.
Ciekawa oryginalna interpretacja. Kiedy się teraz zastanawiam to faktycznie widzę podobieństwa do takiej klasycznej bajki.
OdpowiedzUsuńOglądałem ten film w kinie jeszcze kiedy chodziłem do podstawówki. Niezmiernie poruszająca historia z dużą dawką inteligentnego humoru, który zachwyca nawet w scenach z wulgaryzmami. Sporo daje też do myślenia cytat o sprowadzeniu rodziny królewskiej do rangi celebrytów wskutek postępu technologicznego i pojawienia się kultury masowej - jest ona aktualny także i dziś.
OdpowiedzUsuń