The Assassination of Jesse James by the Coward Robert Ford (2007 / 160 minut)
reżyseria: Andrew Dominikscenariusz: Andrew Dominik na podst. powieści Rona Hansena
Sam nie wiem dlaczego czekałem cztery lata na premierę telewizyjną, miałem obawy co do tego filmu, ale okazały się one bezpodstawne. Film mało popularnego reżysera Andrew Dominika okazał się bardzo dobrym westernem, nowatorskim, stylowym, pięknie zrealizowanym, a także bardzo melancholijnym i wyłamującym się z konwencji, jakie obowiązują obecnie w Hollywood. Już od początku byłem pod wrażeniem pracy operatora, Rogera Deakinsa, a klimat, w którym zrealizowano scenę nocnego napadu na pociąg jest powalający. Film jednak nie podobałby mi się tak bardzo, gdyby zdjęcia były jedynym atutem.
Reżyser i zarazem scenarzysta filmu przedstawił biografię bandyty nieco inaczej niż np. Henry King w staroświeckim, ale wciąż bardzo dobrym, klasycznym westernie Jesse James z 1939 roku. W tamtym filmie Tyrone Power i Henry Fonda przedstawili braci James jako sympatycznych i szlachetnych łotrów, którzy chcą się zemścić na kompanii kolejowej, odpowiedzialnej za śmierć ich matki. To właśnie bezduszni urzędnicy i przedsiębiorcy zrobili z Jessego i Franka bandytów. W nowej wersji tej opowieści Frank jest postacią drugoplanową, zaś głównym motywem są pełne napięcia relacje między Jessem Jamesem a Robertem Fordem. Przy czym ten pierwszy tylko pozornie wygląda sympatycznie, w rzeczywistości okazuje się nieobliczalny i brutalny. Tytuł sugeruje, że to Robert Ford jest tchórzem, ale Jessego Jamesa także trudno nazwać bohaterem, gdyż on również potrafi strzelić w plecy człowiekowi. W jednej scenie szeryf mówi do Boba Forda „Nie zostawaj z nim sam na sam i nie odwracaj się do niego plecami”, są to słowa banalne, ale bardzo znaczące, charakteryzujące nie tylko postać Jessego Jamesa, ale każdego bandytę, który podejrzewa zdradę lub spisek.
W filmie widać wyraźnie przewagę dialogów nad akcją, a statyczne ujęcia, liryczna muzyka oraz poetyckie dialogi i narracja podkreślają jeszcze bardziej, że ten film to raczej moralitet niż typowa biografia westernowa. Jest w tym filmie jednak scena, której w żadnym prawdziwym westernie nie może zabraknąć, mowa oczywiście o strzelaninie. Została ona zrealizowana bardzo pomysłowo - zaczyna się od nasłuchiwania przy drzwiach z bronią w ręku, potem zaś bohaterowie strzelają do siebie nawzajem i muszą podejść bardzo blisko, by trafić przeciwnika. Znacznie łatwiej jest kogoś trafić, kiedy na spokojnie wyceluje się do niego w tył głowy lub w plecy. Znacznie łatwiej być tchórzem niż odważnie stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem.
Dlaczego Robert Ford zabił Jessego Jamesa? Czy zrobił to ze strachu czy z powodu nagrody? A może liczył na chwałę i szacunek otoczenia? Wiadomo, że zamiast oklasków czekały go tylko posądzenia o tchórzostwo. Nigdy nie sądziłem, że jakiś współczesny western może mnie czymkolwiek zaskoczyć, a jednak film Dominika zaskakuje bardzo pozytywnie. Mimo iż fabuła zmierza do długo oczekiwanej kulminacji, czyli tytułowego zabójstwa, po którym szybko zainscenizowano kolejne fakty znane z historii (np. sceny w teatrze), reżyser unika schematycznych ujęć, a długi czas trwania nie przeszkadza tak samo jak i nie powinno przeszkadzać, że Dzika banda (1969) trwa około 140 minut.
Przed premierą filmu można się było spodziewać, że największą gwiazdą będzie Brad Pitt - w końcu Jesse James to legenda Dzikiego Zachodu i musiał go zagrać charyzmatyczny aktor, który jest doceniany zarówno przez widzów jak i krytyków. Brad Pitt jest niezły w roli podejrzliwego i nieobliczalnego herszta bandytów, ale to nie on zgarnął najwięcej pochwał. Zaskoczeniem była rola tchórzliwego Roberta Forda, w którego wcielił się Casey Affleck - to on zdobył najwięcej wyróżnień, z nominacją do Oscara na czele. Na pewno zasłużenie, gdyż wykorzystał w stu procentach potencjał, jaki tkwił w tej pozornie nieciekawej roli. Widzów może irytować, że aktor przez długi czas mamrocze pod nosem, ale właśnie ta niepewność w jego głosie charakteryzuje go jako tchórza i nieudacznika. Aż trudno uwierzyć, że jest on zdolny do morderstwa. Na jego przykładzie widać, jak krótka jest droga od fascynacji do nienawiści.
Nie mogę powiedzieć złego słowa o tym filmie, ponieważ bardzo mi się podobał. Zabójstwo Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda to zaskakująco udany western, który w oryginalny sposób przedstawia biografię legendarnego bohatera Dzikiego Zachodu. Nie brakuje tu wewnętrznych konfliktów i rozterek, refleksji i psychologii, ale także wiarygodnie zagranych skomplikowanych wewnętrznie postaci. Film bywa momentami niepokojący, zawiera zapadające w pamięć sekwencje, które zostały z wyczuciem sfilmowane w kanadyjskich plenerach. Tak jak Jesse James uśmiecha się po to, by uśpić czujność obserwatorów tak i reżyser filmu potrafi w wyrafinowany sposób uśpić czujność widzów. Dzięki temu powstało niemal doskonałe kino, które raczej nie dostarczy rozrywki, takiej jak klasyczny western, ale spowoduje, że na bohaterów Dzikiego Zachodu spojrzymy nieco inaczej - to już nie są legendarne postacie ze starych fotografii, ale ludzie o skomplikowanych charakterach i typowo ludzkich słabościach.
Oglądałem ten film, czy ja wiem z rok temu. Pamiętam, że podobał mi się średnio. Faktycznie konwencja jest oryginalna. Wraz ze zdjęciami jest to atut.
OdpowiedzUsuńMiłośnikiem filmów akcji nie jestem, natomiast to właśnie akcji brakowało mi w Jesse James. A jeśli nie akcji, to może emocji? Produkcja posiada duża dozę realizmu, jednak można odnieść wrażenie, że poza tym mało się tu dzieje. Piszesz o psychologii bohaterów - możliwe, że rzeczywiście była na dobrym poziomie, ale relacje bohaterów między sobą nie były zbyt rozwinięte żeby na długo zapaść w pamięć.
Początek mnie się podobał, akcja z pociągu tajemnicza i ciekawa. Potem tak jakoś pusto. Zdjęcia ładne, ale tak poza tym... Podsumowując moje myśli, dla mnie ten film był zbyt mało wyrazisty. Nie jeśli chodzi o konwencje - wyróżnia się na tle innych. Zbyt mało wyrazistości w trakcie oglądania, zbyt wiele nie utknęło mi w pamięci.
Akcji byłoby więcej, gdyby to była pełniejsza biografia Jessego Jamesa, który wraz ze swoją bandą dokonywał napadów przez 16 lat, w tym miał jedną słynną wpadkę (Wielki napad w Minnesocie), pokazaną w filmie Philipa Kaufmana z 1972. W filmie Dominika już na początku się mówi, że akcja w pociągu to ostatnia akcja bandy Jessego Jamesa, więc już jasno jest powiedziane, że wybrano najmniej ciekawy fragment biografii (ostatni rok życia Jamesa), ale moim zdaniem pokazano go jednak w ciekawy sposób. Ja się nie nudziłem, możliwe, że przy drugim oglądaniu będę się już nudził :)
OdpowiedzUsuńJa też oglądałem to w TV po raz pierwszy i powiem tak. Film na pewno lepszy niż te wszystkie remejki z ostatnich lat jak "3:10 do Yumy", "True Grit" itd... Jest bardzo oryginalny i zrobiony w interesujący sposób. Dobra rola Pita, który gada z fajnym akcentem i jest takim bohaterem na zasadzie 'uroda - odwrotnie proporcjonalna do wnętrza', po prostu jest łajdakiem. Jeszcze lepiej zagrał Affleck, który jest ogólnie najlepiej rozpisaną postacią w filmie. Przeżywa bardzo silne emocje związane z dzieciństwem, wychowaniem, rodziną i dziwną fascynacją. Dodam, że w filmie są rewelacyjne zdjęcia, nadające mu specyficznej atmosfery. Trochę melancholii, trochę obawy egzystencjalnej, są naprawdę dobre. No i rzeczywiście scena z napadem na pociąg świetna. Jednak jako bądź co bądź Antywestern (bo jest to ewidentnie Antywestern) film już na mnie aż takiego wrażenia nie robi. Za mało w nim Westernu. Bardziej podobały mi się "Open range", albo "Wyat Earp". No i ta scena strzelaniny, którą uważasz za świetną. Mi się wydaje, że przesadzili. Nie wierzę, że zawodowy bandzior nie zastrzelił by gościa z odległości dwóch metrów, i to po oddaniu kilku strzałów. Dla mnie ta scena była nierealna. O wiele lepsze sceny strzelanin są w filmach, które wymieniłem powyżej. Ale ogólnie film jak najbardziej dobry, szczególnie z artystycznego punku widzenia. Świetnie zagrany i nakręcony w zaskakującym, nowatorskim stylu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Na pewno jest wiele lepszych antywesternów (np. filmy Eastwooda), ale jednak ten film podobał mi się bardziej niż wspomniane przez Ciebie filmy z Costnerem, a także bardziej od tych współczesnych remake'ów.
OdpowiedzUsuńPrzepiękny western... czy może bardziej film psychologiczny? Zaliczam go do czołówki moich ulubionych filmów. Affleck wprost genialny, bardzo głeboka rola, niesamowicie dramatyczna postać. Tak pięknie zagrał tego tchórzliwego Roberta Forda, że człowiek aż zapłakał nad marnoscią jego losu. Pitt też świetny. To jego zmęczenie życiem, rezygnacja, zobojętnienie, w końcu pragnienie śmierci, po takim życiorysie... Niesamowity film!
OdpowiedzUsuńwidziałam go dośc dawno, bo w kinie tuż po premierze. Kupiłam sobie płytkę, czekam tylko na odpowiednią chwilę, żeby powtórzyć.
Ja miałem iść na ten film do kina, ale przeczytałem w miesięczniku FILM recenzję, w której film został porównany do dzieł Terrence'a Malicka, co mnie odstraszyło :) W dodatku oceniony został na dwie gwiazdki, co jeszcze bardziej mnie zniechęciło. Ale dzięki TVN 7 nadrobiłem tę zaległość i przekonałem się, że nie należy ufać nawet recenzjom z profesjonalnych magazynów filmowych. Jednak aby ten film zaliczyć do czołówki ulubionych to musiałbym obejrzeć go jeszcze raz, bo 'film ulubiony' to dla mnie taki, do którego chętnie się wraca.
OdpowiedzUsuńA ja mam parę filmów ulubionych, czyli taki, który dał mi to "coś", o czym tylko ja wiem, do których nie muszę wracać, wystarczy, że sobie o nich pomyślę, przypomnę. Ale akurat Jesse James i Robert Ford, należą do tych, które powtórzę. Ja czytam bardzo mało recenzji w ogóle, a już w przed filmem, to absolutnie nie. Czasem tylko zerknę pobieżnie, na jakieś krótki opis 2-3 zdania,akcji, a jeśli chodzi film reżysera, czy aktora, których lubię, nawet opisu nie muszę czytać, idę w ciemno.
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie kieruję się recenzjami wybierając seans w kinie. Pierwsze, na co patrzę, to reżyser, potem aktorzy i zwiastun :)
OdpowiedzUsuńIdę dzisiaj do kina na "Kowboi i obcych" :) Zobaczymy czy się Favreu postarał i czy warto będzie na blogu westernowym poświęcić filmowi notkę ;)
OdpowiedzUsuńTo byłoby urozmaicenie na blogu - western science fiction :) A co do "Zabójstwa Jessego Jamesa..." to cieszę się, że obejrzałem ten film w 2011 roku, bo dzięki temu będę krócej czekał na kolejny film Andrew Dominika - w 2012 jest premiera jego kolejnego filmu z Bradem Pittem "Cogan's Trade", który zamierzam obejrzeć w kinie :)
OdpowiedzUsuńJak dobrze czytać blogi ulubionych entuzjastów kina, zawsze można się czegoś nowego dowiedzieć. To i ja już zaczynam czekać na kolejny film Dominika. Co prawda, tematyka mi mniej odpowiada, poker, mafia itp., ale co tam, może akurat zrobi coś z równie ogranych tematów, jak westernowe, kolejną perłę. :) A widziałeś Choppera, jego debiut? też świetny, polecam ci parę słów na jego temat na moim "filmowo" http://filmowo.blog.pl/archiwum/?rok=2008&miesiac=6. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń"Choppera" nie widziałem, pewnie wkrótce to nadrobię. Po reżyserze, który kręci filmy średnio co 6 lat należy się spodziewać dzieł przemyślanych, perfekcyjnych i ambitnych.
OdpowiedzUsuńChopper jest jednym z filmów który myślałem, że będzie bardzo dobry a mnie zawiódł. (3 może 4 na 10)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, Peckinpah :)
OdpowiedzUsuń"Zabójstwo JJ przez tchórzliwego RF" to hipnotyzująca opowieść o popularności, legendzie, fenomenie bandyty. Świetnie opowiedziana, dobrze zagrana. Świetni Rockwell i Affleck! No i te zdjęcia! A porównanie rozwlekłego umierania (i całej wokół niego otoczki) JJ z krótkim morderstwem Forda - pesymistyczny majstersztyk! :)
Pozdrawiam
Alek
Racja. O Rockwellu nie wspomniałem w recenzji, ale też był świetny.
OdpowiedzUsuńuwielbiam ten film z dwóch powodów; po pierwsze ma w sobie wszystko co kocham w filmie, piękne krajobrazy, powolność akcji, genialne poprowadzoną narrację, która z pozoru może wydawać się nudna, wyraziste postacie (to film po którym uznałam że Brad Pitt jednak grać umie)
OdpowiedzUsuńpo drugie ze względu na plakat filmu, nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się tak zakochać w jakimś plakacie filmowym, a ten jest wręcz genialny, jak na niego patrze to nie potrafię się oderwać
O tym, że Brad Pitt umie grać przekonałem się po obejrzeniu "Dwunastu małp". Bardzo mnie zaskoczył w tym filmie.
OdpowiedzUsuńCi do Pitta nigdy nie miałam wątpliwości, tak jak i do Di Caprio. A umcniałam się w swym przekonaniu jeszcze bardziej, po "Kaliforni", "Za młoda by umrzeć", itd. itd. długo by jeszcze wymieniać, mnóstwo dobrych filmów i świetnych ról, ot choćby tak niedawna w "Babel", a wcześniejsza, nieduża, a jaka wyrazista w "Thelma i Louise".
OdpowiedzUsuńAnna S. swoim wpisem dot. filmu Edwarda Zwicka przypomniała mi o filmie "Wichry namiętności", w którym Brad Pitt też zagrał świetną rolę.
OdpowiedzUsuń