Ip Man - tryptyk chiński


Pewnie każdy, kto ogląda filmy sztuk walki zastanawia się, który styl walki jest najlepszy i najbardziej skuteczny. Gdyby naprzeciwko siebie stanęli mistrz kung fu i mistrz karate, to który z nich wyszedłby zwycięsko z tego pojedynku? Chociaż filmy martial arts, realizowane głównie w Hongkongu to produkcje typowo rozrywkowe, służące zaprezentowaniu widowiskowych sekwencji akcji, to jednak wiele najpopularniejszych filmów tego gatunku przedstawia pewien wycinek z historii Chin, przy okazji pokazując wyczyny autentycznych postaci, z których najpopularniejszy i najczęściej pokazywany na ekranie to Wong Fei-hung. Niedawno popularną postacią stał się mistrz Wing Chun, Ip Man, dzięki zapoczątkowanej przez Wilsona Yipa trylogii, odkrywającej przed widzami trzy etapy życia bohatera. Powstały trzy bardzo dobre filmy, będące jednocześnie widowiskiem pełnym akcji i brutalnych walk oraz biografią chińskiego bohatera, który uczył m.in. Bruce'a Lee. Choreografią walk zajął się m.in. Sammo Hung, który po śmierci Bruce'a Lee stał się głównym popularyzatorem „stylu pięknej wiosny”, który z chińskiego nazywa się Wing Chun (poświęcił tej sztuce walki kilka swoich filmów z przełomu lat 70-tych i 80-tych). Ten styl walki wymyśliła mniszka z klasztoru Shaolin, Ng Mui, zaś nazwa wywodzi się od nazwiska jej najlepszej uczennicy, Yim Wing Chun.

Ip Man
Yip Man (2008 / 106 minut)
reżyseria: Wilson Yip Wai Shun
choreografia walk: Sammo Hung Kam Bo, Tony Leung Siu Hung

Donnie Yen jako mistrz Ip Man

Tytułowego bohatera od razu poznajemy jako mistrza kung fu w swoim rodzinnym mieście Foshan w Chinach. Ma on żonę i syna, ale nie ma dla nich zbyt wiele czasu, bo zajęty jest nauczaniem kung fu. Ponadto w mieście pojawia się jakiś postrzeleniec, który zamierza pokonać wszystkich tutejszych mistrzów. Irytuje swoim zachowaniem, arogancją i zuchwalstwem, by wkrótce dostać nauczkę od Ip Mana. To początek historii, mający pokazać tytułowego bohatera jako szlachetnego człowieka i niepokonanego mistrza. Wkrótce jego życie gwałtownie ulegnie zmianie z powodu trwającej 8 lat wojny chińsko-japońskiej (1937-45). Scena, w której Ip Man pokonuje 10-ciu japońskich karateków pokazuje, jak bardzo pod wpływem wojny zmienił się jego charakter - ze spokojnego i cierpliwego męża i ojca przeobraził się gwałtownie w rozjuszonego i bezlitosnego wojownika.

Znajdziemy w tym filmie liczne sceny walki, perfekcyjnie wykonane, doskonale wyreżyserowane przez Sammo Hunga i Tony'ego Leunga - tego drugiego nie należy mylić z aktorem Tonym Leungiem, znanym z filmów Wong Kar Waia. Mocną stroną jest aktorstwo pierwszoplanowego wykonawcy Donniego Yena, który wiarygodnie odgrywa zarówno ten pozorny spokój, skromność i łagodny charakter, ukryte pod delikatnym uśmiechem, jak i wychodzące na wierzch negatywne emocje, ujawniające się przed Japończykami. Twórcy zadbali też o odpowiednią oprawę wizualną, by lata 30. i 40. XX wieku wyglądały w miarę przekonująco, a japoński kompozytor Kenji Kawai postarał się oddać klimat tamtych czasów i miejsc za pomocą nastrojowej muzyki. Obok przemocy występuje tu także humor, szczególnie na początku, bo kiedy w życie bohaterów wkrada się zawierucha wojenna nie ma już okazji do śmiechu. Świetny jest finałowy pojedynek (Donnie Yen vs Hiroyuki Ikeuchi), w który zostały wplecione ćwiczenia z drewnianym manekinem.

Ip Man 2
Yip Man 2 (2010 / 108 minut)
reżyseria: Wilson Yip Wai Shun
choreografia walk: Sammo Hung Kam Bo

Sammo Hung Kam Bo jako mistrz Hong Zhen Nan

Po wojnie Ip Man opuścił Chiny i zamieszkał w Hongkongu. Jednak problemy go nie opuściły, nadal boryka się z biedą, licząc że kłopoty finansowe się skończą wraz z założeniem szkoły kung fu. Poznaje mistrza Honga, dzięki któremu poznaje zasady, jakie obowiązują w tej okolicy. Z czasem przybywają tu zachodni bokserzy, którzy chcą udowodnić, że chiński boks jest nieskuteczny. Po raz kolejny przekonujemy się, że w sztukach walki jest tak jak w sporcie - nikt nie może być pewny zwycięstwa, ale należy walczyć, by to zwycięstwo osiągnąć.

Bardzo udana kontynuacja biografii Ip Mana. Dużo akcji, dobre role aktorskie Donniego Yena i Sammo Hunga, świetne pojedynki jeden na jednego, z których wyróżniają się dwa krwawe starcia na ringu. Dwaj mistrzowie kung fu bronią tu honoru chińskich sztuk walki. Chociaż jest to produkcja chińska i można się domyślać, kto wygra, te pojedynki z zachodnim bokserem trzymają w ogromnej niepewności i robią wrażenie na widzach. Podobnie jak część pierwsza ten film należy do czołówki filmów martial arts.

Narodziny legendy: Ip Man
Yip Man chinchyun / The Legend Is Born: Ip Man (2010 / 100 minut)
reżyseria: Herman Yau Lai To
choreografia walk: Tony Leung Siu Hung

Yuen Biao (jako Ng Chung-sok)  i Sammo Hung (jako Chan Wah-shun)

Jeśli ktoś narzekał, że w poprzednich częściach nie było mowy o przeszłości mistrza z Foshan to otrzymuje w zamian solidnie przygotowany prequel, z którego dowie się, kto przyczynił się do tego, że Ip Man stał się niepokonanym mistrzem Wing Chun. Równolegle z wątkiem martial arts rozwija się wątek romansowy, ilustrowany piękną angielską balladą Greensleeves. Jeśli zaś chodzi o sekwencje walk to najbardziej w pamięć zapada pozbawiony brutalności pokazowy pojedynek dwóch mistrzów, granych przez legendy kina kung fu, Sammo Hunga i Yuena Biao, walczących z zawiązanymi oczami (dodać należy, że Sammo Hung zagrał inną rolę niż w Ip Manie 2). Młode lata Ip Mana zostały przedstawione w nieco familijnym stylu, w porównaniu do poprzednich części mniej tu brutalności, więcej zaś humoru i liryzmu. Ale mimo pewnych ograniczeń jest to interesujący, niegłupi spektakl, dostarczający emocji i rozrywki, pozbawiony nudy.

Podsumowanie:
Tryptyk o Ip Manie to kino najlepszej jakości, łączące to co najlepsze w filmach sztuk walki z elementami biografii chińskiego mistrza z Foshan. Filmy nie tylko dla tych, którzy ćwiczą kung fu, powinny się spodobać także tym, którzy zamiast trenować wolą obserwować mistrzów w akcji. Tłem dla opowieści o człowieku, który na każdym kroku popada w kłopoty, jest pewien fragment z historii Chin, a nauka kung fu jest pewnym sposobem radzenia sobie z demonami historii, powstającymi w wyniku wojen domowych  lub najazdów z zewnątrz. Warto się z tym cyklem zapoznać, bo ta trylogia z Kantonu to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się tamtejszej kinematografii w ostatnich latach. Filmy czerpiące garściami z mającego długą tradycję w Azji kina martial arts, zgrabnie łączące w całość najważniejsze składniki kina rozrywkowego. Widać tu jednak pewien odrębny charakter, który powoduje, że nie jest to klasyczne mordobicie, tylko kino akcji z ambicjami wyjścia poza schemat. Dlatego ten film powinien się spodobać nie tylko miłośnikom azjatyckiej odmiany kina akcji.

19 komentarze:


  1. Grzeh pomoże Tobie lub wykona dla Ciebie wszystko to co potrzebujesz by cieszyć się obecnością w Internecie; opublikuje Twoje teksty, zdjęcia itp. Napisze o Tobie, wykona dla Ciebie grafikę, logo, baner lub pomoże założyć stronę w internecie (np. bloga, sklep http://ifs.sklepna5.pl/, reklamę itd.).

    Jego możliwości i umiejętności znajdziesz na stronach MassMedia Syneloi, których jest twórcą i właścicielem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ip mana nie widziałam, ale jeśli chodzi o azjatyckie filmy sztuk walki, mogę pochwalić się obejrzeniem jedynie klasyki z Brucem Lee oraz trochę nowszych dzieł typu "Nieustraszony" opowiadający o mistrzu Huo Yuanjia, również zahaczający o pewne historyczne kwestie oraz mniej pasujący, acz równie waleczny "Dom latających sztyletów" [uwielbiam sekwencje "biegania" po drzewach i stricte szekspirowskie sceny śmierci],

    ilości nikłe, ale nie moja wina, że tamtejsze filmy omijają polskie kanały dystrybucyjne...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako, że Ip Man to mój pra pradziadek kung-fu (jego uczeń Leung Ting to założyciel międzynarodowej szkoły, w której trenuję Wing Tsun) filmy, które opisałeś są dla mnie jak biblia. Ale muszę przyznać, że cieszy mnie fakt, iż seria filmów o Wielkim Mistrzu robi też wrażenie na osobach nie trenujących kung-fu. A twoja przychylna recenzja nie jest jedyną, bo w sumie każdy, kogo znam, a kto oglądał "Ip Mana" wypowiada się raczej przychylnie. Filmy te są po prostu świetnie zrealizowane. Łączą w sobie całe wielodekadowe doświadczenie twórców z Hong-Kongu (reprezentowanych np. prze Hunga) ze świeżym i pomysłowym warsztatem Wilsona Yip. Efekt jest świetny i mam nadzieję, że pójdą za ciosem i zrobią jeszcze kilka filmów, kontynuujących losy Ip Mana, w czasach jego najsłynniejszych uczniów czyli Leung Sheung'a, Wong Shun Leunga, Wiliama Cheung'a, Bruce'a Lee, czy Leung Tinga. Mogli by też zrobić kolejny prequel, w którym przyszły mistrz Chan Wah Shun i jego najzdolniejszy Sihing - Ng Chung Sok są młodzi i trenują u pierwszego historycznego mistrza Wing-Chun czyli Leung Jana. Dla zainteresowanych Sammo Hung zrobił o nim dwa filmy w 1978 i 1981 czyli "Warriors Two" i "Prodigal Son". Polecam, bo choć to kino nieco archaiczne w porównaniu z "Ip Manem" to jednak nie mniej ciekawe. Jest też całkiem niezły film pt. "Wing Chun" z 1994r. o legendarnej założycielce stylu z piękną Michele Yeoh w roli tytułowej (gra tam też Donnie Yen).

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Ania:
    Chociaż ja wolę te bardziej "realistyczne" filmy walki (czyli bez biegania po drzewach) to przyznaję, że nawet podobały mi się te trzy arcydzieła kina wuxia ("Przyczajony tygrys...", "Hero" i "Latające sztylety"). Jeśli zaś chodzi o klasyczne filmy walki to "Ip Mana" stawiam tuż obok "Nieustraszonego" z Jetem Li w roli Huo Yuanjia - oba są świetne. Dokonania Bruce'a Lee również cenię, lubię też komediową odmianę filmów kung fu, reprezentowaną przez Jackiego Chana i Sammo Hunga. Ostatnio zacząłem przygotowywać zestawienie najlepszych scen walki i okazało się, że to właśnie walki z komedii Hunga są najlepsze, a nie z tych klasycznych filmów walki :)

    @ Westerny:
    Nie widziałem tych dwóch filmów Hunga, o których wspomniałeś, ale obejrzałem sporo jego komedii z lat 1979-88 (poluję jeszcze na "Kondory Wschodu"). Lubię Michelle Yeoh i postaram się obejrzeć film, który polecasz (w dodatku reżyserem jest Yuen Woo-ping). Wiem, że istnieje jeszcze jeden, ale pewnie słabszy, film o Yim Wing Chun pt. "Stranger From Shaolin" (1977, reż. Tony Liu Jun Guk).

    OdpowiedzUsuń
  5. właśnie zapomniałam wspomnieć o "Przyczajonym..." i "Heroes", a przecież to równie dobre filmy co "Dom latających sztyletów"

    a ja zawsze miałam problem z "realistycznymi" filmami tego typu, do dzisiaj uważam "Wejście smoka" za jeden z najbrutalniejszych filmów jakie widziałam, było w nim i postaci Bruce Lee coś szokującego i niepokojącego, do dzisiaj mam mieszane uczucia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Z sportów, praktycznie uprawiam piłkę nożną patrząc na mojego syna na treningu, więc z praktycznym podejściem do dowolnej dyscypliny, takiej gdzie trzeba się spocić mam mało do czynienia. Aczkolwiek tą sagą interesuje nie od dawna, ogień w piecu podtrzymał film 13 zbójców, a Twoja recenzja tylko przypomniała, że muszę sięgnąć po powyższe dzieła.
    Dzięki za monit... po co komu sen :)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. W tym roku ma ponoć pojawić się też film pt. "The Grandmasters" w reżyserii Kar Wai Wong'a. Po sukcesach filmów Wilsona Yip, teraz więcej twórców będzie próbować swoich interpretacji jego losów (podobnie jak było z Wong Fei-Hungiem). Ciekawe jak twórcy sprostają przywiązaniu publiki do Donnie Yena, bo tym razem zagra go Tony Leung Chiu Wai, który jest zupełnie innym typem aktora. Swoją drogą uważam, że w "Narodzinach legendy" udało się to bardzo płynnie i dobrze. No, ale to prequel...

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że zarówno Tony Leung Chiu Wai jak i partnerująca mu w tym filmie Ziyi Zhang poradzą sobie ze swoimi rolami. Może reżyser przedstawił bardziej realistyczną biografię Ip Mana i dlatego zamiast mistrzów sztuk walki zatrudnił "prawdziwych" aktorów :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pamiętajmy, że Ip Man był Wielkim Mistrzem Wing Chun i całe życie poświęcił treningom i zgłębianiu tajników walki. Dobór obecnych mistrzów-aktorów jest myślę bardziej trafny niż próba robienia z historii jego życia (będącego obecnie bardzo modnym i chwytliwym wątkiem) melodramatu :). No, ale nie wyprzedzajmy faktów i poczekajmy...

    OdpowiedzUsuń
  10. Racja, taki film musi zawierać sceny walk i pewnie będzie miał takie sceny, bo zarówno T. Leung jak i Z. Zhang mają już doświadczenie w filmach sztuk walki (zagrali m.in. w "Hero") i pewnie wypadną wiarygodnie. Domyślam się, że Ip Man nie tylko walczył podczas treningów, ale też i poza szkołą. No bo jeśli chciał założyć szkołę sztuk walki to musiał najpierw udowodnić, że naprawdę zna kung fu, a nie chce tylko zarobić na ludziach :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Niestety nie widziałem drugiej części , więc się nie wypowiem, ale o ile trójkę oceniam jednak dość słabo (ale widziałem ją jako pierwszą, więc bez żadnego fundamentu pod tą opowieść) o tyle jedynkę obejrzałem z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie jest to może film, który wejdzie do mojego osobistego kanonu (ja po prostu nie lubię konwencji filmów biograficznych, w których mamy serię różnych zdarzeń z datami i nagle film się w którymś momencie po prostu kończy), ale jako samo widowisko kung-fu, jest faktycznie zachwycający. Szybkie tempo, cały czas coś się dzieje, a film jednak nie skupia się tylko na samych walkach, ale też na wojnie czy życiu osobistym Ip Mana. Może arcydzieło nie, ale obejrzeć zdecydowanie było warto.
    A z wuxia jestem zawziętym fanem "Hero". Oglądałem go gdzieś w początkach mojego zainteresowania kinem i pamiętam, że po seansie byłem oczarowany.

    OdpowiedzUsuń
  12. Z wuxia to ja jednak wolę "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" niż "Hero" :) Ja też nie lubię konwencji filmów biograficznych, zwykle takie filmy mnie nudzą. Na "Ip Manie" się nie nudziłem i mogę powiedzieć, że to jeden z lepszych filmów biograficznych jakie widziałem :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Do Szymalan: No, ja uważam, że nawet lepiej jest obejrzeć najpierw trzecią część, bo to prequel i sam w sobie jest fundamentem do pierwszej i drugiej części.
    Do Mariusz: Ja też najbardziej wolę "Przyczajonego...". Ogólnie wuxia przedstawiają chińską przeszłość w sposób bardzo artystyczny i spektakularny. Z dużą dozą legendarnego bohaterstwa i umiejętności wykraczających poza fizyko-mechaniczne możliwości homo sapiens. "Przyczajony..." ma jednak bardzo solidną i czytelną fabułę, co sprawia, że te wszystkie wyczyny wydają się naturalne i są takim upiększeniem historii. A np. taki "Hero" fabułę ma dosyć zagmatwaną i mało wiarygodną, co w połączeniu ze senami, w których dwójka wojowników stawia czoła całej cesarskiej armii czy powstrzymuje las strzał, daje nieco infantylny efekt. Mimo wszystko jest też świetnym filmem...

    OdpowiedzUsuń
  14. Chciałem się zapytać o jedną małą rzecz... jak nazywa się ten chiński tobołek do ćwiczeń na którym trenował IP MAN...

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie jestem znawcą tematu, więc sprawdziłem w internecie :) Chińska nazwa tego urządzenia do ćwiczeń to 'muk yan chong', a po polsku to chyba jest po prostu 'drewniany manekin'.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tryptyk filmów o Ip Manie jako filmy biograficzne?
    To totalna ułuda, której ofiarami padli kinomani z wielu stron świata. Ten tryptyk to cykl obrazów wybitnie propagandowych - to prawda, że świetnie zrealizowanych oraz znakomicie zagranych, a do tego tak sprytnie i przekonująco skonstruowanych, że ogromna większość widzów - zwłaszcza tych, którzy nie mają dostępu do rzetelnej informacji o biografii Ip Mana - sądzi, że te lub podobne wydarzenia miały miejsce w jego życiu rzeczywistym.
    A jak było naprawdę? Czy w ogóle prawdę można poznać i skąd wiedzę do tego zaczerpnąć? Otóż istnieje książka biograficzna napisana przez Ip Chinga, najmłodszego syna wielkiego mistrza. Jest to książka biograficzna, nosząca tytuł: "Ip Man - Portrait of a Kung Fu Master". [ http://krainaksiazek.pl/IP-Man-Portrait-of-a-Kung-Fu-Master,9781555175160.html ].
    Co w tej książce można wyczytać? Z jej treścią zapoznałem się szczegółowo, przed napisaniem komentarzy do polskiego wydania tego filmu dla POLMEDIA w ramach cyklu "Kino Dalekiego Wschodu". Oczywiście, trudno mi tutaj ją streścić, natomiast wypunktuję te sprawy, które wydają mi się najistotniejsze:
    - Ip Man urodził się i wychowywał w bogatej rodzinie w Foshan. Jako dziecko pobierał nauki w rodzinnej szkole reprezentującej styl Wing Chun, a kierowanej przez instruktora Chan Wu Shuna. W wieku lat 15 (w roku 1908), Ip Man przeniósł się do Hong Kongu, aby tam kontynuować naukę szkolną. Tam również spotkał się z prawdziwym mistrzem stylu Wing Chun, Leung Bikiem, dzięki któremu poznał cały system stylu Wing Chun oraz jego filozofię.
    - Po powrocie z Hong Kongu do Foshan, Ip Man kierował rodzinną szkołą Wing Chun. Później oferowano mu stanowisko naczelnika miejscowej policji. Przestał jednak pełnić tę funkcję po inwazji Japończyków, którzy przejęli władzę na tym terenie. Odmówił jakiejkolwiek współpracy z okupantem, gdyż wszyscy utrzymujący dobre kontakty z najeźdźcami traktowani byli przez rodaków jako kolaboranci. Wówczas standard życia jego rodziny się znacznie pogorszył i wtedy Ip Man przeniósł się na prowincję.
    - Po zakończeniu okupacji Ip Man, ponownie pełnił urząd naczelnika policji i był ważną osobistością w lokalnym Kuomintangu (była to partia rządząca na tym terenie do roku 1949). Po przejęciu władzy przez chińskich komunistów musiał uciekać do Hong Kongu z obawy przed represjami. To dopiero wówczas Ip Man stracił cały swój majątek, podobnie zresztą jak większość spośród 750 tys. innych Chińczyków, którzy uciekli z kontynentu na wyspy, Hong Kong i Tajwan. Jedyną osobą z rodziny, jaka towarzyszyła Ip Manowi w Hong Kongu, była jego najstarsza córka. Żona i reszta dzieci pozostały w Chinach kontynentalnych. Jedynie jego syn, Ip Ching, zdołał dołączyć do niego, ale nastąpiło to dopiero w 1962 roku.
    - Ip Man nigdy nie walczył z Japończykami, ani wręcz, ani w jakikolwiek inny sposób. Już sam pomysł zorganizowania przez okupanta takiego publicznego turnieju (karate vs. Wing Chun) byłby wręcz nie do pomyślenia, a tym bardziej z osobistym udziałem wysokiej rangi dowódcy japońskich wojsk okupacyjnych. Jest to totalna bzdura, wymyślona przez twórców filmu o Ip Manie jedynie dla celów propagandowych! Natomiast, owszem, często zdarzało się Ip Manowi konfrontować z innymi szkołami chińskiego boksu: Chińczycy bardzo lubią spory mające rzekomo udowodnić "wyższość świąt Wielkanocnych nad świętami Bożego Narodzenia (lub odwrotnie!)". No i - czasami te spory prowadzą do śmiertelnej rywalizacji, ale z reguły pomiędzy samymi Chińczykami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za obszerny komentarz i uwagi. Nie zgodziłbym się z określeniem filmu mianem propagandowego, bo z tego co zauważyłem prawie każdy chiński film sztuk walki pokazuje w negatywnym świetle Japończyków (lub Mandżurów), przy okazji ukazując wyższość kung fu nad innymi (np. japońskimi) sztukami walki. W takim razie cały gatunek musielibyśmy nazwać propagandowym. Celem twórców była rozrywka, a nie propaganda. Natomiast wierność faktom powinna być regułą w filmach dokumentalnych, nie fabularnych, zaś jeśli film wykorzystuje fragmenty biografii może być nazywany biograficznym, nawet gdy nie trzyma się sztywno prawdy.

      Usuń
    2. Udzielając się w komentarzach na blogu trudno raczej wkraczać na pole teoretycznych dyskusji na temat różnic/podobieństw pomiędzy takimi gatunkami jak film biograficzny, film dokumentalny, czy propagandowy.
      Z mojej strony może tylko taka ogólna uwaga: żaden chyba film biograficzny nie zawiera w sobie 100% prawdy o człowieku, którego postać prezentuje, a prawdopodobnie nie czyni tego nawet żaden film dokumentalny! Natomiast film propagandowy tak manipuluje argumentami, by przeciętny widz nie rozpoznał, które z nich są prawdziwe, a które fałszywe, a jednocześnie wyrobił sobie taki pogląd, jaki jest pożądany z punktu widzenia krzewicieli określonej propagandy.
      Przytoczę dodatkowo fragmenty definicji hasła "Propaganda" z wikipedii : [ https://www.wikiwand.com/pl/Propaganda ]
      "[...] celowe działanie zmierzające do ukształtowania określonych poglądów i zachowań zbiorowości lub jednostki, polegające na manipulacji intelektualnej i emocjonalnej (czasem z użyciem jednostronnych, etycznie niewłaściwych lub nawet całkowicie fałszywych argumentów). [...] Przesłanki/warunki maksymalnej skuteczności propagandy (według Noama Chomskiego): wspieranie przez władze publiczne; [...] ; realny brak możliwości donośnego sprzeciwu wobec jej treści (cenzura, kooperacja wydawców, zmowa milczenia mediów). [...] W języku potocznym utrwaliło się wartościujące znaczenie terminu propaganda jako synonimu stosowania kłamstw, półprawd, manipulacji – przeciwieństwo informacji, refleksji, dyskusji. Często nazywa się tak zabiegi marketingu politycznego[2]."
      Wydaje mi się, że filmy o "Ip Manie" (niezależnie od ich wartości artystycznych) spełniają wszystkie powyższe przesłanki!
      Aby ocenić konkretne dzieło filmowe warto rozważyć jakie ono w sobie elementy zawiera, w jakich proporcjach, oraz w jakim celu zostały one użyte.
      W przypadku tego filmu celowo zastosowano szereg chwytów propagandowych:
      użyto autentycznych elementów biografii konkretnego człowieka (zasłużonego i dość popularnego, przynajmniej w światku osób uprawiających sztuki walki; użyto również określonego kontekstu historycznego (japońska okupacja wschodnich wybrzeży Chin);
      dodano liczne elementy zmyślone, nieautentyczne lub wręcz przeczące prawdzie historycznej i biograficznej, a mające na celu wywołanie u widza określonych emocji (zwłaszcza tych negatywnych);
      widzowie nie są w stanie ocenić, które z tych elementów są autentyczne, a które zostały zmyślone!

      Oto jeszcze jedna z opinii recenzentów i komentatorów tego filmu: [ http://www.film4.com/reviews/2008/ip-man ]
      "The film, however, does not hesitate to sacrifice the truth to the demands of dramatic entertainment. The real Ip Man was never, despite the film's assertions to the contrary, forced from bourgeois idleness into work by the hardships of the Second Sino-Japanese War, nor was he ever employed as a coolie in a colliery - rather he chose of his own accord to work as a policeman (a profession lightly ridiculed within the film) before the Japanese invasion, and he continued in this line for several years after the war until Communist disapproval of his wealth and political affiliations drove him into voluntary exile in Hong Kong (an inconvenient truth that the film elides as tactfully as Ip Man mitigates the impact of his own victories). While, during the war, Ip Man did indeed refuse to teach his martial arts to the military police of the occupying Japanese - a decision which eventually forced him to flee Foshan - he certainly never had, let alone won, a duel with a Japanese general (played in the film by Hiroyuki Ikeuchi)."

      Usuń
  17. Dla Ciebie, Mariuszu, oraz ewentualnie dla tych osób, które byłyby bliżej zainteresowane postacią Ip Mana, stylem Wing Chun, Donnie Yenem, Wilsonem Yipem itd., wrzuciłem na Dropboxa prevkę (wstępny widok) broszury, która towarzyszyła polskiemu wydaniu tego filmu. Ponieważ jednak nie jest to wersja ostateczna tej broszury (zawiera ona jeszcze trochę błędów edytorskich), dlatego prosiłbym o jej nierozpowszechnianie.
    Oto link do tej prevki: [ https://www.dropbox.com/sh/z735zqv66nialgh/AAB1yOmCNxKspU0X-u36klwma?dl=0 ]

    OdpowiedzUsuń