Wojownicy ninja - tajemnica dwóch mieczy

Ninja bugeicho momochi sandayu (1980 / 117 minut)
reżyseria: Noribumi Suzuki
scenariusz: Ichirô Ôtsu, Fumio Kônami

Klasyczne japońskie kino akcji, w którym można znaleźć wszystko co najlepsze w filmach tego gatunku. Widowiskowe sceny walk, niesamowity główny bohater, odpowiednia porcja krwi i pretekstowa fabuła, która łączy wszystkie atrakcje. Wcielający się w postać Momochi Takamaru, niespełna 20-letni Hiroyuki Sanada stworzył znakomitą kreację, wyróżniając się może nie talentem aktorskim, ale sprawnością fizyczną i znajomością sztuk walki. Widać, że od dziecka musiał ćwiczyć, bo takich karkołomnych ewolucji i zdumiewających manewrów, jakie wykonał w filmie na pewno trudno się wyuczyć w krótkim czasie na potrzeby jednej roli. Chociaż nie posiada on vis comica jak u Jackiego Chana to sprawnością i umiejętnościami w dziedzinie akrobatyki i wschodnich sztuk walki wcale nie ustępuje koledze z Hongkongu, wzbudzając taki sam podziw i szacunek.

Akcja osadzona jest w XVI wieku, kiedy Japonią władał Toyotomi Hideyoshi, ale nie należy spodziewać się historycznej i realistycznej opowieści o feudalnej Japonii. Pojawiają się historyczne postacie, takie jak Hattori Hanzō, Tokugawa Ieyasu czy wspomniany Hideyoshi, ale ten film to przede wszystkim przygodowo-sensacyjna opowieść o wojownikach ninja, zbrodniczych klanach, zemście i dwóch tajemniczych sztyletach, na których znajduje się mapa, prowadząca do ukrytego skarbu. Wojownicy posługują się nie tylko japońskimi sztukami walki, ale i chińskie kung fu znalazło tu zastosowanie. Nie brakuje też typowego dla chińskiego wuxia oszukiwania grawitacji. Można się uśmiać, gdy do akcji wkracza Klan Pająków, którego członkowie łażą po drzewach (jak pająki, oczywiście, a nie małpy).

W obsadzie prawdziwi mistrzowie ekranu: Sonny Chiba, pamiętny z roli Hattoriego Hanzo z filmu Quentina Tarantino Kill Bill, Etsuko Shihomi, znana z roli walecznej siostry „ulicznego wojownika” i między innymi Tetsurô Tanba, który jako Tiger Tanaka spotkał się z Jamesem Bondem w filmie Żyje się tylko dwa razy. Ale najbardziej w pamięci pozostaje Hiroyuki Sanada w roli mściwego i wyjątkowo sprawnego młodzieńca, którego cyrkowe wyczyny wzbudzają respekt u wrogów i obserwatorów. Trudno zapomnieć takie sceny, jak ta, w której uwieszony na linie niczym na trapezie w cyrku wykonuje akrobacje, dzięki którym unika trafienia strzałą z łuku, albo moment, gdy związany i wiszący do góry nogami uwalnia się z więzów za pomocą zapalonej świeczki.

Akcja gna do przodu jak szalona, a bohaterowie napotykają na swej drodze liczne przeszkody, pokonując je lub ginąc w efektowny sposób. Dynamiczne kino, w którym pełno jest bitewnego chaosu i zgiełku - mało uważny widz może się tu pogubić i pewnych rzeczy nie zrozumieć (dla mnie problemem było zidentyfikowanie niektórych bohaterów). Ten film nie należy do najlepszych przedstawicieli kina samurajskiego i chyba nawet wśród fanów gatunku nie może liczyć na najwyższą ocenę. Nie zmienia to jednak faktu, że dla miłośników azjatyckich klimatów jest to pozycja obowiązkowa. Wojownicy ninja - tajemnica dwóch mieczy to efektowny pokaz różnych stylów walki, takich jak: kenjitsu (walki na miecze), judo, ninjutsu, kung fu oraz zaprezentowanie prawdziwej kopalni pomysłów, zaczerpniętych z licznych filmów akcji, nie tylko japońskich (zdrady, spiski, zasadzki, ucieczki, zemsta, ćwiczenia przygotowujące wojownika do ostatecznej, najtrudniejszej rozgrywki). Można więc powiedzieć, że w cenie jednej produkcji widz otrzymuje kilka filmów. Przeszkadzać może muzyka, wyjątkowo niefortunnie dobrana do scen akcji, nie pasuje do samurajskiego klimatu.

8 komentarze:

  1. To będę chciał obadac. Zdecydowanie wolę japońskie kino chanbara od chińskich martiali, których za wiele nie widziałem - z tych ostatnich, to największe wrażenie zrobił na mnie ,,Dom Latających Sztyletów'', przy którym zaliczyłem absolutny opad szczeny, tak niesamowitego piękna, wyobrażni i symboliki nie widuje się często.
    Bliższy mi jest japoński minimalizm, asceza, subtelnośc i okrucieństwo od chińskiej polifonii przepychu. Te elementy są dobrą wizytówką tych kultur i ich różnic, podobnie, jak kuchnia tych krajów.
    Tetsuro Tanba jest wielki. Najczęściej grywał role drugoplanowe, głównie Złych ( ,,Kwaidan'' Kobayashiego ''Goyo Kin'' Hideo Goshy). Moim ulubionym filmem z nim i to w roli głównej jest ,,Bochashi: Clan of Forgotten Eight'' Teruo Ishiego z połowy 70-tych. Film jedyny w swoim rodzaju - skrzyżowanie chanbary z pinku eige.Tanba jest roninem, który dostaje pracę na dworze występnego księcia, którego samurajowie odrzucili osiem podstawowych, honorowych zasad Bushido. On przebija ich zarówno w bezwzględności, jak i w ,, robieniu kataną''. Książę oddelegowuje kilkanaście gołych panienek ( biegłych w sztukach walki i paru innych:), by strzegły każdego jego kroku.Świetnie wyreżyserowana, zapomniana perła spod znaku sex & violence.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też wolę japońskie chanbara, ale widziałem ich znacznie mniej niż chińskich martiali. Niestety w telewizji ostatnio częściej pokazują produkcje z Hongkongu, w dodatku często powtarzając te same filmy, zaś japońskich filmów samurajskich nie widać. Na "Wojowników ninja - tajemnicę dwóch mieczy" trafiłem przez przypadek w programie TV6, który rzadko oglądam. Kiedy zacząłem oglądać to film już trwał jakieś 10 minut, więc nie widziałem prologu, ale szybko mnie wciągnął, bo lubię takie azjatyckie klimaty. Filmów z Tetsuro Tanbą nie widziałem zbyt wiele i miałem trudności ze zidentyfikowaniem go w tym filmie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z japońskich filmów samurajskich podobał mi się bardzo "Zatoichi", zarówno serial z lat 80'tych, jak i najnowsza filmowa adaptacja Takeshi Kitano. Niewiele jednak samurajskich filmów widziałem. Kilka pozycji Kurosawy inspirowanych Westernami. Np. "Samuraj znikąd", "Siedmiu samurajów". Wszystkim się wydaje, że to Amerykanie zainspirowali się Kurosawą przy "Siedmiu wspaniałych", ale prawda jest taka, że Akiro był wielkim fanem duetu Ford/Wayne i innych twórców amerykańskich i to on inspirował się filmami o Dzikim Zachodzie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, to prawda. Ale kiedy Sergio Leone nakręcił "Za garść dolarów" Kurosawa pozwał go do sądu o plagiat i wygrał sprawę. Potem żartował, że na filmie Leone zarobił więcej niż na swoich filmach :)
    "Zatoichi" też mi się podobał, ale ten w reż. Kitano, bo wcześniejszych wersji nie widziałem. Lubię także filmy Kurosawy, szczególnie "Siedmiu samurajów" i "Ukryta forteca". Mogę także polecić film "Kill" w reż. Kihachi Okamoto. Dodam jeszcze, że jedna z moich ulubionych książek to "Shogun" Jamesa Clavella, cenię też wersję serialową.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurosawa, to był taki reżyser ,,eksportowy'', w świecie ceniony, masa nagród na festiwalach, a w Japonii raczej nie lubiany( tak jak z Jimmim Hendrixem, biali go kochali, a czarni woleli słuchac Jamesa Browna i Sly &the Family Stone).
    Takeshi Kitano to jest niesamowita postac, jego ,,Zatoichi'' to super film, ale jeszcze lepsze są wcześniejsze policyjne ,,neo noiry'',,Hana Bi'' i ,,Violent Cop''.
    ,,Kiru!'' Kihachi Okamoto widziałem, dosyc fajne, ale nie wiele poza tym, takie repetytorium z Kurosawy( chłop-samuraj, jak z ,,Siedmiu...'', zdemaskowany hero-intrygant poddany torturom, jak w ,,Yojimbo''). Ale gośc zrobił sto razy lepszą rzecz, arcydzieło na miarę ,,Seppuku'', niestety raczej zapomniane. Film zwie się ,,Sword of Doom'', gra tam największy japoński aktor ever- Tatsuya Nakadai. Historia mistrza miecza pokazująca, jaka jest prawdziwa cena drogi, którą wybrał, jak przez to niszczy swych bliskich, a jeszcze bardziej siebie. I też co za tę cenę zyskuje. Ja po tym filmie nie zmrużyłem oka, a kompletnie szalony finał został we mnie na zawsze. Oglądac!

    OdpowiedzUsuń
  6. ...Tatsuya Nakadai i Tetsuro Tanba zagrali w spaghetti westernach, według scenariuszy Dario Argento: ,,Today we kill, Tomrrow we die'' i ,,Five Men Army''. Pierwszy super, drugiego nie widziałem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zachęciłeś mnie do obejrzenia "Sword of Doom", niestety w mojej wypożyczalni DVD ze starych filmów samurajskich jest tylko "Seppuku" i "Kiru", ale "Sword of Doom" trafia teraz na moją listę "must see".
    Wczoraj w TV oglądałem jeden z nowszych filmów, podejmujących temat japońszczyzny - "Ninja zabójca" (2009, reż. James McTeigue). Rżnęli się w nim ostro, a krew lała się strumieniami. Film ogląda się nieźle, jeśli przymknąć oko na dużą przesadę w pokazaniu niezwykłych umiejętności ninja. Z filmów akcji produkcji USA film się wyróżnia pozytywnie, rzadko który amerykański film ma tak dużą ilość posoki, ale nie ma tu jednak tego klimatu, jaki cechuje filmy z Kraju Kwitnącej Wiśni.

    OdpowiedzUsuń
  8. No jasne, że tu nie chodzi o jatkę samą w sobie. Tam jest jedyna w swoim rodzaju poetyka, która, jak zauważyłem bardzo wielu ludzi odrzuca ( m. in. hiperekspresyjne aktorstwo). Walor poznawczy tych filmów jest przeogromny - tu widac, jak bardzo homogeniczną i niezmienną pozostaje ludzka natura, bez względu na kulturowe uwarunkowania, nie ważne, jak wyrafinowane , restrykcyjne i odmienne od naszych. No i treśc - filmy jidai geki traktują o wielkich, często tłumionych namiętnościach i moralnych dylematach bez wyjścia,jak chocby kwestia wyboru między etycznym nakazem a powinnością wobec przełożonych. Ta kwestia wspaniale została podjęta w południowo koreańskim ,,Słodko Gorzkim Życiu''Kim Jee Wona. Wprawdzie jest to współczesny film gangsterski, ale wystarczyłoby tylko zamienic garnitury na kimona a broń automatyczną na katany.
    A wracając do spektakularnej japońskiej rzeżni, to nie ma co bawic się w hipokryzję:), te hydranty za jasnej krwi są nie do odparcia :) Zawsze miło sobie odpalic dzieło pokroju ,,Shogun Assassin'' ( ja z kolei muszę skompletowac cały cykl ,,Lonely Wolf & the Cub'' a z filmów Okamury - ,,Zatoichi meets Yoimbo'' Z Shintaro Katsu i Toshiro Mifune).
    A Tobie Mariusz, z obrazów bardziej rozrywkowych, polecam ,,Tokio Gore Police'' - splatterpunkowy szejk surrealizmu, campu, dizajnerskich wynaturzeń i euforycznej masakry.

    OdpowiedzUsuń