Poradnik pozytywnego myślenia

Silver Linings Playbook (2012 / 122 minuty)
reżyseria: David O. Russell
scenariusz: David O. Russell na podst. powieści Matthew Quicka

Nowy film twórcy Fightera pozornie wygląda jak ambitny dramat psychologiczny o skrzywionych psychicznie ludziach, którzy próbują sobie radzić ze swoimi problemami. W rzeczywistości okazuje się typową komedią romantyczną z przewidywalnym do bólu zakończeniem. Czy to źle? Częściowo tak, bo były zadatki na kino głębokie i refleksyjne, ale z drugiej strony - to jedna z najfajniejszych komedii romantycznych jakie widziałem, więc nie będę mu zarzucał, że jest taki a nie inny. A przyznanie filmowi aż ośmiu nominacji do Oscara jest nie tylko następstwem fachowej kampanii reklamowej, ale świadczy także o tym, że ta nieskomplikowana historia trafia prosto do serca, wzrusza, bawi i wprawia w pozytywny nastrój.

Facet o imieniu Pat trafił do szpitala psychiatrycznego po tym jak pobił kochanka swojej żony. Po wyjściu z kliniki chodzi na terapię, która ma mu pomóc kontrolować nagłe wybuchy emocji. Ale najlepszą terapią okazuje się dla niego znajomość z Tiffany - mieszkającą w okolicy młodą wdówką. Uparta i energiczna dziewczyna z początku jawi mu się jako szukająca okazji dziwka, z czasem dostrzega, że jest kimś wyjątkowym, kto mógłby odmienić jego beznadziejną egzystencję. I vice versa - dziewczyna ma nadzieję, że znajomość z takim życiowym rozbitkiem pozwoli jej zapomnieć o przeżytej tragedii i zasmakować na nowo uroków życia. Połączy ich wkrótce nauka tańca i przygotowania do konkursu tanecznego. Ale w przeciwieństwie do Flashdance i Dirty Dancing nie jest to film o realizowaniu wspólnej pasji - taniec to obok rozmowy, wspólnego biegania i kolacji w restauracji jeden z etapów poznawania drugiego człowieka. Zanim bohaterowie znajdą wspólny język stoczą kilka słownych pojedynków, które pokażą ich wybuchowy charakter, wymagający utemperowania.

Podstawową zaletą reżyserii Russella jest to, że nie zmarnował ogromnego potencjału jaki tkwi w trójce aktorów występujących w filmie. Bradley Cooper fenomenalnie oddał szaleństwo i zagubienie w meandrach uczuć. Trudno przewidzieć, jaki będzie jego kolejny ruch - jest zupełnie nieobliczalny i nietaktowny. Drugi plan należy do Roberta De Niro, który przez cały czas prezentuje wysoką formę aktorską, a rolą fanatyka futbolu i nieostrożnego bukmachera totalnie zaskakuje, wzbudzając na przemian irytację i zdumienie. Ale najlepsza w tym filmie jest zdecydowanie Jennifer Lawrence. Nie mogłem wyjść z podziwu jak ta młoda i czarująca aktorka potrafiła doskonale pokazać na ekranie skrajnie różne emocje i cechy charakteru swojej bohaterki. Nieustępliwość i rozgoryczenie, spokój i szaleństwo, urok i złośliwość - pod postacią skomplikowanej i nieposkromionej złośnicy kryje się jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Gdy się pojawia na ekranie, reszta aktorów się nie liczy - nawet De Niro traci na moment swoją pewność siebie, gdy Jennifer daje popis swoich możliwości. Oscar byłby w pełni zasłużony, ale mógłby też zniszczyć dobrze zapowiadającą się karierę aktorską, dlatego lepiej żeby statuetkę zgarnęła bardziej doświadczona Naomi Watts.


Nie ma tu w nadmiarze ckliwości i łzawego sentymentalizmu, a choć nie jest to film akcji fabuła toczy się żwawo, zaś dialogi wypowiadane są czasem z błyskawiczną prędkością, że widz przyzwyczajony do melancholijnych klimatów może nie nadążyć za bohaterami. Protagoniści mimo ciągłych upadków i bolesnych rozczarowań potrafią znaleźć w sobie siłę, by walczyć o swoje i potrafią znaleźć jakiś życiowy cel, by do niego dążyć. Nie wiem, co oznacza tytułowe Silver Linings, ale polski tytuł genialnie oddaje treść filmu. Głównym celem i pragnieniem bohaterów jest spoglądać pozytywnie na świat i otaczających ludzi. Pozytywne myślenie i optymizm są w stanie zdziałać więcej niż terapie psychologiczne. Tiffany, Pat i jego ojciec z początku wydają się trudnymi przypadkami, których niełatwo ujarzmić, ale z upływem czasu łagodnieją. I tak też rozgrywa się akcja filmu Russella - z początku ostro gna do przodu krętą ścieżką, intrygując i zaskakując odbiorców, by wreszcie zwolnić i podążyć prostą drogą, na której wszelkie kłopoty znikają, a w ich miejsce pojawiają się miłość, szczęście i nadzieja na lepszą przyszłość. I to wszystko przez optymistyczne postrzeganie świata.

15 komentarze:

  1. Dokładnie, może i dzieło Russela opiera się na schematach, może i wiadomo jak się skończy, ale cóż z tego, kiedy oferuje naprawdę fajną rozrywkę. Ja też już dawno nie oglądałem tak ciekawej komedii romantyczne.

    Nie wiem czy widziałeś Lawrence w "Do szpiku kości". Jeśli nie to polecam, to właśnie od tego filmu zaczęło się o niej robić głośno i naprawdę dobra tam była. Ale tu także pokazuje się z dobrej strony.

    Faktycznie, co pisałeś u mnie, Weaver z tego zestawienia zrobiła na mnie najmniejsze wrażenie. Ale nie dlatego, że była zła. Po prostu moim zdaniem nie miała pola do popisu, szczególnie wymowna jest scena, kiedy bohaterowie postanawiają oszukać Pata, a matka niby się za nim wstawia, ale zaraz zostaje przegadana. Cała ta postać jest więc jakaś taka nijaka, bez werwy, a Weaver w zasadzie tylko ją odgrywa, nie ma miejsca na szarżowanie. Dlatego też nie zachwyciła mnie. Za to De Niro już daaaawno nie widziałem w tak dobrej roli.

    A skoro nie oglądałeś to Fightera i Małą Miss polecam gorąco. Szczególnie ten drugi film.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed obejrzeniem "Poradnika..." nie oglądałem "Do szpiku kości", ale wczoraj (w sobotę) już to nadrobiłem i można się spodziewać recenzji także i tego filmu :) To prawda, że Lawrence zagrała nieźle w tym filmie, ale według mnie w "Poradniku..." zagrała jednak lepiej.

      Role drugoplanowe powinny być wyróżniane wówczas, gdy aktor lub aktorka choć na chwilę ukradnie show głównym wykonawcom. Weaver ani jednej sceny nie skradła dla siebie, była jedynie tłem, więc nominacja dla niej wydaje mi się chybioną decyzją.

      Usuń
  2. Mnie również nie przeszkadzało to, że ten film nie był "głęboki" i nie zmuszał do refleksji.(Przecież nie wszystkie filmy takie muszą być - a zwłaszcza romantyczne komedie ; ) )
    A to jest jedna z najlepszych komedii romantycznych jakie widziałem w swoim życiu. Bradley Cooper świetny, Jennifer Lawrence - rewelacyjna. Widać również, że Russell ma "rękę" do do filmu "obyczajowego", tzn. znakomicie potrafi wyczuć psychologię postać, przekazać uczucia.
    W sumie ten deszcz nominacji do Oscara dla "Poradnika" też wcale mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie tym bardziej nie przeszkadzało , że film ,,nie był głęboki i nie zmuszał do refleksji'' bo, jak mogło przeszkadzac coś , co nie istnieje ( brak głębi i bezrefleksyjnośc ).Dla mnie właśnie był i zmuszał, w ogóle mocno mnie ten film zaskoczył ( in plus ). Ale to temat na dłuższego posta. Przy Oscarach kibicowałem temu filmowi wcale nie dla tego, że to jedyna z nominowanych produkcji, które widziałem, nie licząc Django Unchained.
    Jenny L. solidnie zapracowała na statuetkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja ogólnie jestem zadowolony z tegorocznych Oscarów, bo statuetki podzieliły się pomiędzy znakomite filmy, "Argo" coś dostało, "Django" również, podobnie jak "Skyfall" i "Poradnik". Jedynie po obejrzeniu "Życia Pi" mogę zmienić zdanie co do decyzji Akademii. Jeśli zaś chodzi o film Russella to ja jednak odebrałem ten film bardziej jako komedię romantyczną niż jako głęboki i refleksyjny dramat. W komediach romantycznych główni bohaterowie nawet jak się nie znoszą to w końcu i tak się pokochają, i dokładnie tak było w tym filmie, lecz dzięki znakomitemu aktorstwu i reżyserii ten film ogląda się znacznie lepiej niż np. kom-romy z Meg Ryan. Dzięki Jennifer Lawrence ten film wiele zyskał i nie dziwię się, że aktorka zachwyciła jurorów Akademii. A po obejrzeniu "Do szpiku kości" jeszcze bardziej zyskała w moich oczach, bo zagrała w nim zupełnie inną postać i była w tej roli bardzo przekonująca i autentyczna. Za to Christoph Waltz, choć zagrał w "Django" bardzo dobrze, to jednak mam wrażenie, że jego dwie oscarowe role są do siebie bardzo podobne, i raczej drugiego Oscara bym mu nie dał, wolałbym już aby to De Niro zgarnął statuetkę.
    PS. Ciekaw jestem co powiesz o "Argo" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie, za drugoplanową, to powinien dostac Fassbender za ,, Prometeusza'', albo Jackson za ,, Django''. Za główną - Bradley Cooper, bo to była niewdzięczna bardzo rola, której sprostał i obronił tego bohatera, a to nie było łatwe. Lincoln mnie wali kompletnie, Daya lubię, pewnie spoko podołał, ale nie interesuje mnie to.
    Ang Lee zrobił kiedyś całkiem łebski western historyczny,, Przejażdżka z Diabłem'', o bushwhackersach.
    ,, Poradnik...'' to imo coś więcej, niż komedia romantyczna.
    O ,, Argo'' się wypowiem, jak obejrzę.
    Ciesze się też z sukcesu ,, Sugermana'' i Adele.

    OdpowiedzUsuń
  6. ... ale najpierw przede mną ,, Night Watch'' z 73 Briana G. Huttona - gośc wsławił się wiadomo czym, ale ten thriller z Liz Taylor, to ponoc istna hodowla czerwonego śledzia :D

    OdpowiedzUsuń
  7. A propos Oscarów to dodam, że szkoda Rogera Deakinsa, 10 nominacji i znowu przegrał. Z pierwszoplanowych aktorów ponoć najlepszy był Joaquin Phoenix - tak słyszałem, bo "Mistrza" jeszcze nie widziałem. A z drugoplanowych, którzy nie dostali nominacji to świetny był jeszcze Guy Pearce w "Gangsterze".
    To jak obejrzysz "Argo" i "Skyfall" to podziel się wrażeniami.
    PS. Widziałeś "Sugar Mana"? Ciekawy dokument? Kojarzysz tę postać, o której opowiada film? Bo ja wcześniej o nim nie słyszałem.

    OdpowiedzUsuń
  8. ,, Sugermana'' jeszcze nie widziałem, ten bohater to jakiś latynoski muzyk folkowy, który tworzył w RPA, ale wcześniej się z nim nie spotkałem. Bardzo niewiele wiem na ten temat, tym bardziej jestem ciekaw filmu i bohatera. Ponoc rewelacja, zobaczymy.
    To i ,, Mistrza'' zapodam jakoś na dniach.
    A Deakinsowi to jak najbardziej sekundowałem, mimo iż nie widziałem ,,, Skyfall''. Był taki słynny operator z dawnego Hollywood - Charles Lang : też miał nominacji od jasnego groma na przestrzeni lat i nawet nie pamiętam, czy chociaż jedną statuetkę wyhaczył. Jeszcze sprawdzę.
    Guy Pearce był totalnie komiksowy i przerysowany, ale w tym wypadku to było w 100% uzasadnione. Oglądamy go oczami tych rednecków, którym brużdził, tak go postrzegają i to się trzyma kupy. Tak, jak w ,,Deliverance'' czy ,, Southern Comfort'' rednecki są zdemonizowane bo poznajemy ich z punktu widzenia przybyszów z zewnątrz. Truth is in the eye of beholder.

    OdpowiedzUsuń
  9. A własnie! Największym ciulstwem tych Oscarów jest brak nominacji dla Nicka Cave'a i Warrena Ellisa za soundtrack do ,, Lawless''. Oni mają chuje zamiast uszu, przecież to jest killer dekady.
    Czy słuchałeś tego w całosci, poza filmem ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Charles Lang - sprawdziłem, miał 18 nominacji i przy drugiej dostał Oscara, za "Pożegnanie z bronią" (1932).

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie słuchałem w całości soundtracku Cave'a i Ellisa, ale zgadzam się, że jurorzy Akademii mają nie najlepszy gust muzyczny :)

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja muszę posłuchac soundtracka do ,, Wyspy tajemnic'' Robbie'ego Robbertsona. Gośc wie, jak napędzic stracha.
    Tak a propos hollywoodzkich mastodontów muzycznych :Jamesa Hornera, mówiąc delikatnie, nie znoszę. Ale nie tak dawno oglądałem ,,Humanoids from the Deep''z 1980 - zakurwisty B-klasowy monster movie, klasyk po prostu. Horner skomponował tu muzę po prostu genialną
    - orkiestrową, o niesamowitych walorach ilustracyjnych. Można by sądzic, że pojawił się nowy Bernard Herrmann, ale sztampa pochłonęła gościa dosyc szybko.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja też Hornera nie znoszę, podobnie jak nominowanego piętnaście razy do Oscara Alexa Northa. "Spartakus" i "Kleopatra" to niby jest ta sama półka co "Ben-Hur", ale North nawet się nie zbliżył do geniuszu Miklosa Rozsy. Takie jest moje zdanie. A z kompozycji Hornera to najbardziej mi się podobał temat z filmu "Commando" - dawno widziałem film, ale muzyka siedzi mi w głowie do dzisiaj :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Noo Alex North to by zrobił karierę w polskich przedwojennych melodramatach dla służby domowej.

    OdpowiedzUsuń