reżyseria: Andrew Marton
scenariusz: Frank Fenton
Ten film to kwintesencja klasycznego kina przygodowego. Oskarżony o morderstwo traper i ścigający go policjant to ludzie, którzy z powodu zaistniałej sytuacji stają się wrogami. Ale mają też wspólnych przeciwników - dziką naturę, uciążliwy mróz i nieznośny głód, które odbierają im siły i energię. Na dalekiej Północy wśród ośnieżonych gór łatwo się zgubić, a krążące dookoła wilki symbolizują pułapkę i śmierć. Wzajemna wrogość wcześniej czy później musi ustąpić miejsca mimowolnej przyjaźni. Łowcy stają się niedźwiedziami zamkniętymi w klatce - muszą wykazać się olbrzymią wytrwałością i siłą charakteru, by wydostać się z pułapki, w jaką wpadli przez własną nieostrożność Współtwórca Kopalni króla Salomona (1950), Andrew Marton, zaprasza na film, w którym westernowi bohaterowie trafiają na dziką Północ.
Jules Vincent to nie tylko główne postacie Pulp Fiction, ale również imię i nazwisko trapera, którego w filmie Martona zagrał Stewart Granger, najbardziej znany z awanturniczych ról w filmach przygodowych. Vincent jest myśliwym ukrywającym się w górach przed cywilizacją. Podczas wypadu do miasta poznaje Indiankę, którą zabiera ze sobą na Północ. Razem z nimi podróżuje pewien osiłek i chuligan. Nieoczekiwanie następuje przeskok czasowy, po którym widać, że ów chuligan zniknął. Z dalszej części filmu wynika, że Vincent go zabił, ale widz nie może ocenić czy to była obrona konieczna. Tak więc traper staje się postacią nieprzewidywalną - wiadomo że może zabić człowieka gdy wyczuje zagrożenie z jego strony.
Wrażenie robi w filmie kameralność niektórych scen - dwóch ludzi znajduje się na rozległej, pokrytej śniegiem przestrzeni, wydają się zupełnie bez szans na przeżycie. A jednak Vincent zachowuje humor, pewność siebie i optymizm - on przecież jest człowiekiem gór, zna doskonale te regiony i potrafi znaleźć wyjście z sytuacji. Podstawowe pytanie brzmi więc: czy pomoże konstablowi wydostać się z tej mroźnej pułapki, mimo że ten chce go doprowadzić przed sąd? Stewart Granger w roli mountain mana jest przekonujący - wyluzowany i wojowniczy, ale i nieco zaniepokojony. Zachowanie bohaterów zależy od sytuacji, a ta jest zmienna. W jednej chwili mamy przed sobą rozległe pustkowia i góry, w następnej dołączają się dwaj tajemniczy myśliwi, którzy mogą sprawiać kłopoty. Z jednej strony zagraża lawina, z drugiej wilki. Nawet mając do dyspozycji zaprzęg złożony z wytrzymałych i dobrze wyszkolonych psów można bez przewodnika zgubić drogę do wyjścia.
Surowa Północ to bardzo udany przygodowy western, w którym niedoświadczony stróż prawa wykorzystywany jest do niełatwej roboty przez swoich szefów. Najpierw musi odzyskać konie skradzione przez Indian, potem dostaje trudniejsze zadanie, które może być jego ostatnim - schwytanie i doprowadzenie do aresztu awanturnika poszukiwanego za zabójstwo. W pewnym momencie mamy tu podobny schemat jak w o rok późniejszej Nagiej ostrodze - eskortowanie skutego kajdankami więźnia, który cały czas ma nadzieję na ucieczkę. Znakomicie zostały przedstawione relacje między traperem i stróżem prawa. Ten pierwszy próbuje przestraszyć drugiego - uświadomić mu że w takiej dziczy człowiek niezahartowany może łatwo ulec tutejszej przyrodzie, a nawet może popaść w obłęd. Natura jest po stronie trapera, gdyż on zna tutejsze okolice, wie jakie czyhają niebezpieczeństwa i wie jak się przed nimi obronić. Rewelacyjne są w filmie końcowe sceny przedstawiające walkę człowieka z nieokiełznanym żywiołem - wzburzoną rzeką. Pełna napięcia jest również scena ataku wilków, która rozpoczyna ostatni rozdział tego survivalowego dramatu.
Mało popularna technika barwienia obrazu Anscocolor posłużyła do wykreowania chłodnych, surowych kadrów zasypanej śniegiem Północy, ale i nasyconych ciepłymi barwami ujęć nad rzeką. Zdjęcia Roberta Surteesa kreują mroczną, ale i kameralną atmosferę, delikatnie sugerując zagrożenia czyhające na bohaterów. Kompozytor Bronisław Kaper (także autor muzyki do Nagiej ostrogi) zilustrował tę opowieść konwencjonalnym zestawem nut i klasycznymi brzmieniami (w jednej scenie Cyd Charisse śpiewa piosenkę tego urodzonego w Warszawie kompozytora).
Stewart Granger i Wendell Corey toczą aktorski pojedynek, w którym ten pierwszy okazuje się niekwestionowanym zwycięzcą. Partneruje im znana z musicali tancerka Cyd Charisse, ale najważniejszym towarzyszem pierwszoplanowych bohaterów jest nieposkromiona i nieobliczalna Północ sfilmowana w Idaho w Górach Skalistych. Obaj antagoniści to postacie, z którymi można się identyfikować - to ludzie z zasadami, żyjący dniem dzisiejszym. Film Martona to zapomniany klasyk MGM-u, który nawet po upływie wielu lat może sprawić sporo przyjemności. Dla wielbicieli surowych traperskich klimatów (Człowiek w dziczy, Jeremiah Johnson) ten film jest pozycją obowiązkową.
Jules Vincent to nie tylko główne postacie Pulp Fiction, ale również imię i nazwisko trapera, którego w filmie Martona zagrał Stewart Granger, najbardziej znany z awanturniczych ról w filmach przygodowych. Vincent jest myśliwym ukrywającym się w górach przed cywilizacją. Podczas wypadu do miasta poznaje Indiankę, którą zabiera ze sobą na Północ. Razem z nimi podróżuje pewien osiłek i chuligan. Nieoczekiwanie następuje przeskok czasowy, po którym widać, że ów chuligan zniknął. Z dalszej części filmu wynika, że Vincent go zabił, ale widz nie może ocenić czy to była obrona konieczna. Tak więc traper staje się postacią nieprzewidywalną - wiadomo że może zabić człowieka gdy wyczuje zagrożenie z jego strony.
Wrażenie robi w filmie kameralność niektórych scen - dwóch ludzi znajduje się na rozległej, pokrytej śniegiem przestrzeni, wydają się zupełnie bez szans na przeżycie. A jednak Vincent zachowuje humor, pewność siebie i optymizm - on przecież jest człowiekiem gór, zna doskonale te regiony i potrafi znaleźć wyjście z sytuacji. Podstawowe pytanie brzmi więc: czy pomoże konstablowi wydostać się z tej mroźnej pułapki, mimo że ten chce go doprowadzić przed sąd? Stewart Granger w roli mountain mana jest przekonujący - wyluzowany i wojowniczy, ale i nieco zaniepokojony. Zachowanie bohaterów zależy od sytuacji, a ta jest zmienna. W jednej chwili mamy przed sobą rozległe pustkowia i góry, w następnej dołączają się dwaj tajemniczy myśliwi, którzy mogą sprawiać kłopoty. Z jednej strony zagraża lawina, z drugiej wilki. Nawet mając do dyspozycji zaprzęg złożony z wytrzymałych i dobrze wyszkolonych psów można bez przewodnika zgubić drogę do wyjścia.
Surowa Północ to bardzo udany przygodowy western, w którym niedoświadczony stróż prawa wykorzystywany jest do niełatwej roboty przez swoich szefów. Najpierw musi odzyskać konie skradzione przez Indian, potem dostaje trudniejsze zadanie, które może być jego ostatnim - schwytanie i doprowadzenie do aresztu awanturnika poszukiwanego za zabójstwo. W pewnym momencie mamy tu podobny schemat jak w o rok późniejszej Nagiej ostrodze - eskortowanie skutego kajdankami więźnia, który cały czas ma nadzieję na ucieczkę. Znakomicie zostały przedstawione relacje między traperem i stróżem prawa. Ten pierwszy próbuje przestraszyć drugiego - uświadomić mu że w takiej dziczy człowiek niezahartowany może łatwo ulec tutejszej przyrodzie, a nawet może popaść w obłęd. Natura jest po stronie trapera, gdyż on zna tutejsze okolice, wie jakie czyhają niebezpieczeństwa i wie jak się przed nimi obronić. Rewelacyjne są w filmie końcowe sceny przedstawiające walkę człowieka z nieokiełznanym żywiołem - wzburzoną rzeką. Pełna napięcia jest również scena ataku wilków, która rozpoczyna ostatni rozdział tego survivalowego dramatu.
Mało popularna technika barwienia obrazu Anscocolor posłużyła do wykreowania chłodnych, surowych kadrów zasypanej śniegiem Północy, ale i nasyconych ciepłymi barwami ujęć nad rzeką. Zdjęcia Roberta Surteesa kreują mroczną, ale i kameralną atmosferę, delikatnie sugerując zagrożenia czyhające na bohaterów. Kompozytor Bronisław Kaper (także autor muzyki do Nagiej ostrogi) zilustrował tę opowieść konwencjonalnym zestawem nut i klasycznymi brzmieniami (w jednej scenie Cyd Charisse śpiewa piosenkę tego urodzonego w Warszawie kompozytora).
Stewart Granger i Wendell Corey toczą aktorski pojedynek, w którym ten pierwszy okazuje się niekwestionowanym zwycięzcą. Partneruje im znana z musicali tancerka Cyd Charisse, ale najważniejszym towarzyszem pierwszoplanowych bohaterów jest nieposkromiona i nieobliczalna Północ sfilmowana w Idaho w Górach Skalistych. Obaj antagoniści to postacie, z którymi można się identyfikować - to ludzie z zasadami, żyjący dniem dzisiejszym. Film Martona to zapomniany klasyk MGM-u, który nawet po upływie wielu lat może sprawić sporo przyjemności. Dla wielbicieli surowych traperskich klimatów (Człowiek w dziczy, Jeremiah Johnson) ten film jest pozycją obowiązkową.
Oblukałbym, takie oldskulowe ,,kino przetrwania'' bywa klawe jak cholera :D. Jakaś ciekawa scena z tymi wilkami ? Nie ma jak sceny z żywą zwierzyną ( + animatoryczna paszcza do zbliżeń ) , Liam Neeson w ,Greyu'', to się musiał od CGI wilków opędzac.
OdpowiedzUsuńTyle, że akurat strasznie nie lubię Stewarta Grangera, to twardziel w wydaniu dla przedszkolaków -gejów, taki właśnie jest ten jego Old Surehand.
Dużą rolę miał w ,,Ostatnim Polowaniu'' Brooksa i chyba nie był jakoś tragiczny, ale wieki temu to widziałem.
Granger z początku też mi się wydawał właśnie taki i jak oglądałem "Kopalnie króla Salomona" z 1950 na niemieckiej telewizji to go nie polubiłem, wydawał się mało charyzmatyczny. Ale po obejrzeniu "Więźnia Zendy" i "Ostatniego polowania" nieco u mnie zyskał, bardziej mnie przekonuje niż Rock Hudson.
UsuńCo do sceny ataku wilków to ja nie mam zastrzeżeń. Najpierw słychać wycie, psy wyczuwają zagrożenie, a bohaterowie odczuwają niepokój, potem wataha zbliża się do "obozu", następnie zaś atakuje. Nie ma tu wiele zbliżeń, ale pewnie użyto też animatroniczne modele.
W ,,Ostatnim Polowaniu'' Granger, z tego, co pamiętam wypadł poprawnie, ale chocby na uszach stawał, to i tak spektakl nalezał do Roberta Taylora.
OdpowiedzUsuńDobry pomysł: jak się jakiegoś aktora chce skrytykowac, to zawsze można postawic obok Rocka Hudsona i wyjdzie, że nie jest aż tak żle :D
To jest dopiero herbatnik !
Ja ostatnio obejrzałem w tv "Ostatni zachód słońca" Aldricha. I stąd to porównanie do Hudsona ;)
UsuńTu Kirk go zjadł na lunch, Joseph Cotten i obie panie też :D
OdpowiedzUsuńBTW, bardzo lubię ten film, wprawdzie nie obyło się bez paru mankamentów, ale taka ryzykowna idea, żeby w kostium westernu wpasowac historię rodem z Faulknera, czy wręcz Tennesse Williamsa, w większym stopniu się imo udała , niż nie. Tylko z tym finałowym pojedynkiem, to przegięli na całej linii.
Mnie się nie podobał, pisałem już dzisiaj o tym u kolegi z bloga Westerny.
UsuńTen film się mało komu podoba, w swoim czasie krytyka też go zjechała równo.
OdpowiedzUsuńAle co do Kirka i Cottena to się zgadzam. A finał również i mnie rozczarował. Prostota nie jest czymś złym, ale w tym filmie było aż za dużo oczywistości, do tego momentami fabuła przypominała operę mydlaną. Wolę już inny niedoceniony film Aldricha "Ostatnia walka Apacza".
Usuń,,Ostatni Zachod Słońca'' to dla mnie przede wszystkim film o autodestrukcji ; Douglas brnie w tę beznadziejną dla niego sytuację, jak cma do ognia ; słowem, prawdziwy romantyk :). Bardzo przekonująco to zagrał, to jego nadekspresyjne, przeszarżowane aktorstwo, często irytujące, tu akurat było na miejscu, dla zbudowania takiego właśnie bohatera. Tam była piękna, scena z psem, którego podnosi za szczenę - bardzo wymownie oddająca jego pokotłowany stan ducha ; bez psychologizowania, za to z całą mocą alegorii, jak u Antonioniego. Powinno byc więcej takich scen, film by zyskał, jak diabli.
OdpowiedzUsuńA Hudson zrobił wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby spierdolic rolę. Cały fajny pomysł szlag trafił : wiadomo, ze dojrzała kobieta wybierze statecznego realistę, a nie starego chłopca, ale bez jaj ! Tu chłopiec jest zakręconym, interesującym i energetycznym facetem a ten stateczny to kawał takiego muła, ze masakra. Jeszcze żeby był przy kasie, to rozumiem :D
Burt Lancaster by tu był idealny. To by uwiarygodniło cały ten chory trójkąt.
Ta scena z psem najbardziej mi się podobała, była najbardziej zaskakująca - pies podchodzi do Kirka i zaczyna na niego warczeć, a u Douglasa widać że wewnątrz się gotuje i zaraz wybuchnie :) Lancaster i Douglas byli przyjaciółmi, wspólnie zagrali w siedmiu filmach, więc szkoda że i tym razem nie połączyli sił. Choć nie wiem, czy to by znacznie poprawiło scenariusz Daltona Trumbo.
UsuńBurt Lancaster albo Gregory Peck? ;). Nie widziałem jeszcze "Ostatniego Zachodu Słońca", ale słyszałem dobre opinie o roli Kirka Douglasa, więc postaram się szybko nadrobić zaległość.
OdpowiedzUsuńZ ostatnio obejrzanych :
OdpowiedzUsuń,, Haracz'' ( Il Grande Racket'' ) reż. Enzo G. Castellari 1976
Castellari w 76 triumfował na całego. Oprócz urzekającej dekadenckim przeładowaniem ,,Keomy'' zaserwował znakomite poliziottesco, nie pozbawione westernowego ducha, jak i materii. Spag west wtedy dogorywał, lecz polizio osiągało zenit popularności ; mimo iż w tym gatunku powstało już sporo obrazów zdolnych przyzwyczaic audytorium do nijak nie limitowanego pułapu dla przemocy, zdziczenia obyczajów i moralnego rozkładu - ,,Haracz'' i tak zdołał poważnie zbulwersowac częśc krytyki, zyskując miano filmu ,, faszystowskiego, ohydnego, idiotycznego''. Współczesny fan poliziottesco, odkrywający z wypiekami na twarzy kolejne skarby z tej nieprzebranej studni, na takie dictum zareaguje nieodpartą żądzą...
Komisarz Palmieri ( Fabio Testi) z pomocą wyglądającego, jak wiejski sutener o romskich genach, sierżantem Velasci ( Sal Borghese) prowadzą nierówną walkę z doskonale zorganizowanym syndykatem, wymuszającym haracze na rzymskich resteuratorach i sklepikarzach. Ludzie boją się współpracowac : w takim wypadku bandyci nie zawahają sie dokonac zbiorowego gwałtu na twojej dziesięcioletniej córce, czy zrobic wjazd na chatę, zmasakrowac cię do nieprzytomności i na twoich oczach zgwałcic w kilku twoją żonę, oddac na nią mocz a następnie oblac benzyną i spalic żywcem.
Komisarz,cały czas postponowany przez swoich przełozonych zostaje w końcu zwolniony dyscyplinarnie. Dalej działa już, jako samozwańczy vigillante, montując sześcioosobowy team z byłych przestępców i żadnych zemsty ofiar, fundując bandzie ,,ostateczne rozwiązanie'' na swoich warunkach. Efektem czego w finale eksploduje apokaliptyczny rozpierdol, a body count zdaje się zmierzac do plus nieskończoności. Castellari rezygnuje tu z typowego dlań slo mo, dwie spektakularne strzelaniny - bitwy niemalże - są gwałtowne, świetnie zmontowane i eksponujące piękną robotę kaskaderów w pełnej krasie.
Mamy tu kilka niezapomnianych patentów, jak sfilmowana subiektywnie ucieczka z pierdla, gdzie kamera z mastershota włazi na drabinę, pokonuje mur, skacze z kilku metrów i zapierdala, byle dalej. Albo nieoczekiwany przypadek obywatelskiego współdziałania - gdy gliniarze wpadają w zastawioną na stacji pułapkę, do akcji włącza się czekający na pociąg mistrz olimpijski w strzelaniu do rzutków i swoim shotgunem wyrównuje marniejące w oczach szanse stróżów prawa.
Muzyka braci De Angelis , to czadowy prog rock z gęstą,rozbudowaną sekcją, piszczącym Hammondem i barbarzyńskim fletem na pierwszym planie. Świetnie skręcone, momentami na prawdę okrutne poliziotto z kodeksem Hammurabiego w tle. Więcej, niż pewne, że oglądał to i to nie raz, John Woo.
Excellent !
Ostatnio zrobiłem sobie przerwę od włoskiego kina, ale chętnie obejrzę "Haracz" Castellariego. Tym bardziej że znalazłem go na youtubie :) W planach mam również przypomnienie sobie kilku najważniejszych filmów Johna Woo.
UsuńPiszesz, że Castellari triumfował w '76 - zerknij na filmografię braci De Angelis, 20 filmów w tym jednym roku ;)
Ale on był tylko jeden...
OdpowiedzUsuńDobry film powstaje dzięki zaangażowaniu całego zespołu. Sam niewiele by zdziałał ;)
UsuńCo Ty nie powiesz :D
OdpowiedzUsuńU mnie jeszcze nie koniec włoszczyzny w menu, oprócz Castellariego wpadły mi dwa gialli, na które długo polowałem.
Ja oglądałem wczoraj w telewizji "Manię wielkości" z de Funesem i w roli jednookiego służącego wystąpił w nim Sal Borgese, o którym wyżej wspomniałeś.
UsuńPS. Ten tytuł "Haracz" to Twoje tłumaczenie własne czy znalazłeś gdzieś taki polski tytuł?
Moje własne, ale myślę, ze prawidłowe. Angielskie słowo ,,racket'' ma też i takie znaczenie, konweniuje to z treścią filmu, a więc chyba o to chodzi.
OdpowiedzUsuńmyślę, że nie pogardziłbym tym filmem - pewnie nie wybitny, ale do obejrzenia w weekend w sam raz. Swoją drogą, najbardziej nośnym motywem okazują się (dla mnie)... niewieście nogi na plakacie filmu ;-). Autor chyba nie przypadkiem dał im tyle miejsca ;-). Lubię się bawić w odczytywanie "o co chodziło rysownikowi"...
OdpowiedzUsuńTe nogi chyba miały być magnesem przyciągającym facetów do kin ;) W filmie jednak kobieta pełni niedużą rolę. Głównym tematem są relacje między dwoma mężczyznami.
Usuń