reżyseria: Jingle Ma, Wei Dong
scenariusz: Ting Zhang
Hua Mulan to postać z chińskiej ballady napisanej około tysiąc lat temu. Akcja rozgrywa się w V wieku naszej ery, w czasie panowania północnej dynastii Wei, kiedy to Chińczycy nękani byli najazdami koczowniczych plemion. Według legendy żyła wówczas pewna młoda kobieta, która aby uchronić swojego chorego ojca przed obowiązkiem służby wojskowej zaciągnęła się do armii. Kobiety nie mogły jednak służyć w wojsku, więc Mulan musiała udawać mężczyznę. Jej odwaga, spryt oraz zdolności strategiczne i przywódcze umożliwiły jej wysoką pozycję w armii, a także przyczyniły się do jej wielkich sukcesów militarnych. Dla współczesnych zachodnich widzów ta historia może wydawać się nieprawdopodobna, ale to w końcu adaptacja legendy jak opowieści o Robin Hoodzie. Należy więc przymknąć oko na pewne, że tak powiem „chińskie dziwactwa”, a wtedy film może się okazać interesującą rozrywką. Tym bardziej, że nie ma tu nadużywanych często przez Chińczyków scen z latającymi wojownikami.
Ciągłe najazdy ludów koczowniczych nie pozwalają zasnąć mieszkańcom Kraju Środka, lecz armia w każdej chwili gotowa jest do odparcia ataku. Żołnierze wykorzystywani są jako mięso armatnie bezlitośnie rzucane pod miecze barbarzyńców. Z dala od domów młodzi żołnierze walczą do ostatniej kropli krwi, mając jednak cichą nadzieję, że koniec wojny jest bliski. Każdy żołnierz jest potrzebny, a kto nie posiada męskiego potomka musi sam iść walczyć mimo reumatyzmu, braku zębów i innych dolegliwości związanych ze starością. Kobiety nie mogą służyć w armii zapewne dlatego, że bez nich nie byłoby kolejnych męskich potomków posłusznie służących ojczyźnie. W filmie została dość dobrze wyostrzona krytyka feudalizmu i postępowania władz wobec służących im żołnierzom. Jest w filmie taka scena, z której wynika, że każde, nawet najmniejsze, przewinienie karane jest śmiercią. Należy się obawiać nie tylko barbarzyńskich plemion, ale także własnych dowódców, którzy bardzo swobodnie rozporządzają ludzkim życiem.
Pierwszoplanowa bohaterka omawianego filmu to młoda dziewczyna obeznana w sztukach walki, nie myśli o zakochiwaniu się ani tym bardziej o rodzeniu dzieci. Ma wojowniczy charakter, nie obce są jej krew, pot i łzy, nie straszny jest dla niej zgiełk bitwy i szczęk stalowego oręża. Paradoksalnie, to właśnie na polu bitwy pozna miłość swojego życia. Bo ten film to w gruncie rzeczy melodramat - momentami bardzo ckliwy i pełen patosu. Na szczęście jednak twórcy zadbali o kawał solidnej batalistyki, a obsadzona w tytułowej roli Wei Zhao (Vicki Zhao) stworzyła wspaniałą kreację. Rok wcześniej zaliczyła bardzo dobry występ u Johna Woo (Trzy królestwa, 2008), ale dopiero dzięki roli legendarnej Mulan pokazała pełną skalę swoich możliwości. Z pozoru wygląda na delikatną, niedojrzałą dziewczynę, ale stopniowo ujawnia się jej wola walki, siła charakteru i niesamowity magnetyzm.
Dla większości odbiorców może się wydawać dziwne, że nikt (poza dwoma osobami) nie jest w stanie dostrzec kobiecych rysów twarzy głównej bohaterki. Ale to jeszcze bardziej podkreśla jak wojna absorbuje i pochłania, że nikt nie myśli o kobietach, tylko o nadchodzących bitwach i zbliżającej się śmierci. A nawet jeśli ktoś przeczuwa, że nie ma do czynienia ze stuprocentowym facetem to woli powstrzymać się od komentarza, by nie sprowokować bijatyki (gdyż, jak już wspomniałem, każde przewinienie karane jest śmiercią). Wszystko oczywiście da się logicznie uzasadnić, a film ten nie jest aż taką totalną bzdurą, na jaką pozornie wygląda. Może irytować łzawy sentymentalizm i typowa dla Chińczyków celebracja śmierci, ale można wybaczyć te zabiegi, gdyż ta opowieść chwyta za serce i całkowicie angażuje.
Zdarzają się tu przebłyski geniuszu, a kino historyczno-wojenne wyraźnie góruje nad filmem sztuk walki. Wątek melodramatyczny jest dość istotny, ale nie wzbudza takich emocji jak widowiskowa strona dzieła i kontrast pomiędzy delikatną Mulan a brutalną walką z mieczem w dłoni. Bardzo udane widowisko z Kraju Środka - może i niewiele mówi o prowadzeniu dawnych wojen, ale za to sporo o trudnym do przewidzenia ludzkim losie, który gwałtownie zmieniał kierunek za sprawą stalowego oręża. Dla miłośników chińskiego kina pozycja obowiązkowa. Przyzwoity film rozrywkowy, gdzie drapieżność miesza się z subtelnością, historia łączy z legendą, a miłość natrafia na przeszkody nie do pokonania. Niektórzy mogą się wzruszyć, inni jedynie wzruszyć ramionami, ale przyznać należy, że walory widowiskowe ten film posiada (czego nie można powiedzieć o zrecenzowanych wyżej Templariuszach).
W ostatnich latach w kinie chińskim nastąpił duży wysyp takich historycznych bądź quasi-historycznych produkcji. Z uwagi na bogactwo detali, barw czy batalistyczną choreografię szczegółowo dopracowaną dobrze się to ogląda.
OdpowiedzUsuń"Dla większości odbiorców może się wydawać dziwne, że nikt (poza dwoma osobami) nie jest w stanie dostrzec kobiecych rysów twarzy głównej bohaterki. Ale to jeszcze bardziej podkreśla jak wojna absorbuje i pochłania, że nikt nie myśli o kobietach, tylko o nadchodzących bitwach i zbliżającej się śmierci."
OdpowiedzUsuńWybacz, ale myślę, że to może być kwestia tego, że w średniowieczu kobiety wyglądały nieco gorzej, niż aktorka zatrudniona do głównej roli. Brak higieny i ciężkie warunki życia robią swoje. Myślę, że to całkowicie prawdopodobne, żeby po zmianie fryzury i ubrania, można było kobiety nie rozpoznać. Zwłaszcza wśród Chińczyków, którzy przeważnie nie miewają zarostu na twarzy (ewentualnie niewielki) i Chinek słynących raczej z wąskich bioder i małych piersi.
A co do scen batalistycznych w chińskich filmach to rzeczywiście często bywają przesadzone, niemniej jest w nich jakiś urok, który łapie za serce.
Mulan to postać troszkę już znana. Tak się składa, że my akurat lubimy animowaną opowieść o Mulan ;-). Ale o tej nie słyszeliśmy i dlatego wielkie dzięki za ten post. Poszukamy i obejrzymy ;-)
OdpowiedzUsuń