Na szlaku biało-czerwonym, czyli przeprawa przez kino polskie

W czasach PRLu kino polskie prezentowało bardzo wysoki poziom, wielu było utalentowanych filmowców, którzy zrealizowali w naszym kraju dzieła ponadczasowe, wybitne, chętnie oglądane także za granicą. W przeciwieństwie jednak do kina amerykańskiego nie rozwinęło się u nas solidnie kino gatunków. W czasie II wojny światowej Polska wycierpiała najwięcej ze wszystkich europejskich narodów, nic więc dziwnego że dramat wojenny to najczęściej podejmowany przez reżyserów rodzaj kina. Tuż za nim plasowała się komedia, bo śmiech jest lekarstwem na wszystko, nawet w najtrudniejszych pod względem politycznym czasach. Niektórzy filmowcy podejmowali się realizacji dzieł unikatowych, jakich w Polsce zwykle się nie kręci, np. Piotr Szulkin zrealizował kilka filmów zaliczanych do science-fiction, Marek Piestrak stworzył zaś parę horrorów. Poniżej przedstawiam przykłady filmów, które wykorzystują elementy kina przygodowego, sensacyjnego, westernu, horroru i heist movie.

NA BIAŁYM SZLAKU (1962 / 74 minuty)
reżyseria: Jarosław Brzozowski, Andrzej Wróbel
scenariusz: Alina i Czesław Centkiewiczowie

„Gdy widzę ogień wiem, że to od ogniska. Gdy słyszę strzał wiem, że to do zwierzęcia”. Tak mogli mówić pracownicy stacji meteorologicznej na Grenlandii do czasu, gdy na tym terenie pojawili się szwabscy żołnierze. Skutki II wojny światowej docierają nawet na daleką Północ. Płoną już nie tylko ogniska, ale i chaty, strzela się zaś nie tylko do zwierząt, lecz i do ludzi. Z upływem czasu międzynarodowy, międzyludzki konflikt ustępuje miejsca opowieści survivalowej o walce z morderczą przyrodą. W ciągu kilkunastu dni nieznoszący siebie nawzajem wrogowie stają się mimowolnymi kolegami, gdyż śmierć coraz bardziej zagląda im w oczy. Biały szlak wydaje się nie mieć końca, wicher dmucha coraz mocniej, minusowa temperatura coraz bardziej daje się we znaki, a wokół krążą białe niedźwiedzie i liczne ptaki. A ludzie są jak rośliny - bardzo źle znoszą polarny klimat. Nawet dwaj silni i zdrowi mężczyźni mogą w tych warunkach umrzeć powolną śmiercią - jak katowani przez gestapo partyzanci.

Film powstał w wyniku polarnej ekspedycji w jakiej uczestniczył reżyser Jarosław Brzozowski. Efektem tej wyprawy są dwa filmy: dokumentalny W zatoce białych niedźwiedzi (1961) i fabularny Na białym szlaku (1962). Zdjęcia realizowano na Spitsbergenie - pokrytej lodowcami arktycznej wyspie należącej do Norwegii. Największym atutem jest właśnie arktyczna sceneria będąca idealnym terenem dla przedstawienia pełnej napięcia walki o przetrwanie. Na białym szlaku to surowy, ascetyczny i przygnębiający dramat przygodowy, o którym mało kto dziś pamięta. A przecież grają tu dwaj znakomici aktorzy kina polskiego: Leon Niemczyk w roli Polaka ze stacji meteo i Emil Karewicz, nie pierwszy i nie ostatni raz w roli Niemca. Za pomocą przygodowej fabuły ukazano absurd wojennych rozgrywek, zmęczenie i osamotnienie obywateli oraz powolne godzenie się z porażką. I nawet gdy pod koniec wszyscy cieszą się ze zwycięstwa i zakończenia działań zbrojnych, oglądającym to widzom trudno powstrzymać wzruszenie.

PRAWO I PIĘŚĆ (1964 / 92 minuty)
reżyseria: Jerzy Hoffman, Edward Skórzewski
scenariusz: Józef Hen na podst. własnej powieści pt. Toast

Gdy Andrzej Kenig słyszy krzyki kobiety idzie na ratunek. Czyni to jakby z przymusu, nieśpiesznie. Patrzy na niego inna kobieta, która swoim wzrokiem wymusza na nim interwencję. Aby nie wyjść na tchórza Kenig pomaga nieznajomej. Ta scena charakteryzuje protagonistę jako człowieka obojętnego, zmęczonego, nieszukającego kłopotów. Ale w rzeczywistości, w której żyje, o kłopoty nietrudno. Polskie miasteczko na Ziemiach Zachodnich stanie się wkrótce swojskim Hadleyville, gdzie Andrzej Kenig, tak jak grany przez Gary'ego Coopera Will Kane, przemieni się w samotnego obrońcę prawa. Nie czekają na niego żadne medale ani góry złota - to co robi czyni dla własnej satysfakcji. Może w ten sposób udowodnić, że nawet najstraszniejsza wojna nie jest w stanie załamać i zdemoralizować niektórych jednostek.

Mimo iż akcja rozgrywa się w powojennej Polsce to wiele czynników (poczynając od tytułu) wskazuje na inspiracje westernami (mamy tu nawet strzelanie do butelek, będące zapowiedzią finałowej strzelaniny). Cyniczni i zmęczeni bohaterowie pragną się wzbogacić, niekoniecznie legalnymi sposobami. Tworzą grupę, która została przysłana do opuszczonego miasteczka, by chronić tutejsze mienie przed szabrownikami. W rzeczywistości to jednak owi pracownicy okazują się żądnymi łatwego zarobku przestępcami. Jeden z nich mówi „Bez zdolnych ludzi można się obejść, potrzebni są tylko posłuszni”. Kenig musi więc podjąć decyzję, czy być posłusznym, czy sprzeciwić się grabieżom. Jak się okazuje wojna nie zabiła w nim pozytywnych cech, nie uczyniła z niego perfidnego cynika i złoczyńcy. Jego spokojny ton głosu świadczy, że to człowiek miłujący spokój, a wojna jeszcze bardziej mu uświadomiła, że prawo i porządek to wartości nadrzędne, będące na wymarciu, o które warto walczyć.

Oglądając film trudno uwierzyć, że Gustaw Holoubek to aktor teatralny, bo mówi tak cicho i niewyraźnie, że trudno cokolwiek zrozumieć. Z tego też powodu znacznie wyżej oceniam Zdzisława Maklakiewicza i Wiesława Gołasa, którzy zagrali z większą pewnością siebie. Prawo i pięść to film nie pozbawiony wad (kiepskie oświetlenie i dźwięk), sporo tu scen rozgrywanych w zupełnych ciemnościach, zabrakło zaś porządnej walki na pięści, którą obiecywał tytuł. No i zdecydowanie za mało jest scen z udziałem Ewy Wiśniewskiej. Mimo wszystko jest to udane przeniesienie westernowych schematów w realia powojennej Polski. Jerzy Hoffman zanim zasłynął ekranizacjami powieści Henryka Sienkiewicza pracował z Edwardem Skórzewskim przy filmach dokumentalnych i fabularnych. Prawo i pięść to ich przedostatnie wspólne dzieło. Dzięki otwierającej film balladzie Agnieszki Osieckiej wyczuwalny jest od początku klimat nostalgii, niepokoju i osamotnienia. Na każdym kroku widać spustoszenie jakie dokonało się z powodu niedawno zakończonej kampanii. Tak naprawdę ten konflikt się nie skończył, w ludzkich umysłach nadal powoduje niewyobrażalne zniszczenia. Prawo pięści i rewolweru musi zostać wprowadzone, aby zapanował ład i porządek.

WILCZE ECHA (1968 / 97 minut)
reżyseria: Aleksander Ścibor-Rylski
scenariusz: Danuta i Aleksander Ścibor-Rylscy

W Bieszczadach brutalne walki trwały jeszcze w trzy lata po zakończeniu II wojny światowej. W tym właśnie okresie i w tym regionie osadzony jest film znanego scenarzysty Aleksandra Ścibora Rylskiego. Niezadowolony z tego jak reżyserzy traktują jego pracę postanowił sam zrealizować film. Efektem tego buntu jest przygodówka określana mianem polskiego westernu lub easternu. Chorąży Słotwina zostaje wrobiony w morderstwo, ale zamiast uciekać i szukać pomocy staje do walki z bandą przestępców dowodzonych przez bezwzględnego Moronia. Awanturniczy styl życia, zamiłowanie do przygód, ale też poszanowanie prawa i porządku czynią z niego prawdziwego obrońcę sprawiedliwości. Ale w grę wchodzi nie tylko ukrócenie działań bandytów, lecz także odnalezienie skarbu - skrzyni pełnej złota.

Szkoda że w Polsce nie powstał w latach 60. nurt westernów polemicznych wobec europejskich (niemieckich i włoskich) filmów tego gatunku. Wilcze echa udowadniają, że w Polsce były odpowiednie warunki do realizacji takich filmów. Sceneria w południowo-wschodniej Polsce sprawdziła się idealnie, zaś kompozytor Wojciech Kilar ze znakomitym wyczuciem podjął polemikę z amerykańskimi westernami. Słuchając soundtracku można odnieść wrażenie, że skomponował go Dimitri Tiomkin albo Elmer Bernstein. Scenarzyści osadzili akcję tuż po wojnie, co też okazało się strzałem w dziesiątkę, bo mimo wykorzystania zachodnich wzorców i westernowych postaci wciąż pozostajemy w Polsce i dostajemy garść informacji o naszej burzliwej przeszłości.

Mówiący głosem Bogusza Bilewskiego estoński aktor Bruno O'Ya nawet przypomina amerykańskich herosów - jest minimalistyczny w wyrażaniu uczuć, ale w głębi duszy wrażliwy. Rozczarowaniem może być brak porządnej rozgrywki między Słotwiną i Moroniem - czeka się na nią niemal od początku, a tu nic ciekawego w tej materii nie otrzymujemy. Ale i tak jest lepiej niż w Prawie i pięści, bo przynajmniej nie marnowano taśmy na zbędne ujęcia. Wilcze echa pod względem wizualnym, muzycznym i aktorskim niewiele ustępują zagranicznym filmom o Dzikim Zachodzie. Ten eastern stanowi także wyśmienitą rozrywkę, przy okazji pokazując, że bezprawie i walka z nim miały miejsce nie tylko po zachodniej stronie Atlantyku.
  
AKCJA POD ARSENAŁEM (1977 / 93 minuty)
reżyseria: Jan Łomnicki
scenariusz: Jerzy Stefan Stawiński

Mimo iż wojna pochłonęła wiele bezimiennych ofiar byli też tacy, których poświęcenie i śmierć nie poszły w niepamięć. Film Łomnickiego opowiada właśnie o takich ludziach - dzielnych harcerzach z grup szturmowych, którzy dzięki brawurowej akcji pod warszawskim Arsenałem (w marcu 1943 roku) trafili do prasy, książek historycznych, encyklopedii i filmów. Jan Bytnar (pseudonim Rudy) został aresztowany przez gestapo i skatowany podczas przesłuchania. Dowódca grup szturmowych Tadeusz Zawadzki (pseudonim Zośka) i naczelnik Szarych Szeregów Stanisław Broniewski (pseudonim Stefan Orsza) podejmują decyzję o odbiciu kolegi podczas transportu. Młodzi wojacy, którzy niedawno zdawali maturę chcą w ten sposób pokazać jawny sprzeciw wobec bezzasadnych łapanek i egzekucji. Akcja pod Arsenałem to jeden z najciekawszych polskich filmów wojennych i bardzo udana rekonstrukcja faktów. Pracując pod czujnym okiem uczestników tamtych wydarzeń autorzy filmu zadbali o realizm, ale nie zrezygnowali z typowych dla kina akcji umowności i uproszczonej psychologii postaci. Autentyzmu dodają nie tylko perfekcyjnie odwzorowane realia Warszawy w '43, ale i kreacje młodych, nieznanych dotąd aktorów.

MEDIUM (1985 / 98 minut)
scenariusz i reżyseria: Jacek Koprowicz

Brian De Palma zrezygnował z robienia horrorów, gdyż doszedł do wniosku że to gatunek prosty, ograniczający reżysera do kilku podstawowych ujęć i najazdów kamery. Ale jeśli faktycznie zrobienie horroru jest tak proste to dlaczego w Polsce ten teren wciąż pozostaje niezamieszkały, a wielu polskich filmowców omija go szerokim łukiem. Medium Jacka Koprowicza to film wyjątkowy - w zgodnej opinii miłośników gatunku to najlepszy (a może nawet jedyny w pełni udany) polski horror. Scenariusz pełen jest intrygujących tajemnic i bohaterów poszukujących odpowiedzi na dręczące ich pytania. Akcja rozgrywa się w latach 30. po dojściu nazistów do władzy, więc oprócz paranormalnych, typowych dla kina grozy, zjawisk ukazano tu pewien wycinek z historii. Widz, tak jak i medium w filmie Koprowicza, może przewidzieć przyszłość - straszliwą wojnę, która dla milionów ludzi okaże się ostatecznym końcem. I finałowe sceny mają właśnie zostawić widzów w stanie odrętwienia i niepewności, w pesymistycznym nastroju i z dziwnym przeczuciem, że pasmo ludzkich tragedii i cierpień dopiero się rozpoczęło. Oryginalny i hipnotyzujący jest to film z zaskakująco dobrym jak na horror aktorstwem.

PRYWATNE ŚLEDZTWO (1986 / 94 minuty)
scenariusz i reżyseria: Wojciech Wójcik

Polskie kino zemsty. Nietrzeźwy kierowca ciężarówki przyczynia się do tragicznego w skutkach wypadku - ginie żona i dziecko inżyniera Rafała Skoneckiego. W jednej chwili życie inżyniera gwałtownie ulega zmianie, spokojny obywatel zmienia się w rozjuszonego drapieżnika. Gdy policyjne śledztwo zawodzi i kończy się umorzeniem zrozpaczony wdowiec wsiada na motocykl i wyrusza na polowanie - jego celem jest zdemaskowanie sprawcy wypadku. W tym czasie miasto nawiedza fala zbrodni - tajemniczy motocyklista zabija kierowców ciężarówek. Czyżby Skonecki pod wpływem tragedii stał się seryjnym mordercą? Prywatne śledztwo, jak słusznie sugeruje tytuł, jest klasyczną opowieścią kryminalną, w której reżyser myli tropy, podsuwa wskazówki, daje do myślenia. Poza tym, podjęto tu uniwersalny i wciąż aktualny problem, o którym często się mówi w programach informacyjnych - pijani kierowcy będący wielkim zagrożeniem na drodze. W związku z tym pojawia się trudne pytanie: jak im przeciwdziałać, co zrobić aby nie dochodziło do takich wypadków? Dobre polskie kino sensacyjne z udaną rolą Romana Wilhelmiego.

TAM I Z POWROTEM (2001 / 102 minuty)
reżyseria: Wojciech Wójcik
scenariusz: Anna Świerkocka i Maciej Świerkocki na podst. pomysłu Wojciecha Wójcika

Jeden z najciekawszych filmów zrealizowanych w wolnej Polsce. Opowiada jednak o czasach gomułkowskich, a podstawowe przeszkody jakie utrudniają życie głównemu bohaterowi wiążą się z sytuacją polityczną panującą wtedy w kraju. Andrzej Hoffman jest wybitnym chirurgiem, który marzy o wyjeździe za granicę - do żony, której nie widział od 20 lat i do córki, której nie widział w ogóle. Nie może jednak dostać paszportu ze względu na AKowską przeszłość. Wkrótce spotyka dawnego kolegę z partyzantki, który też marzy o wyjeździe na Zachód. To właśnie on wpada na pomysł obrabowania słabo strzeżonego konwoju z pieniędzmi - tylko w ten sposób może zdobyć fundusze potrzebne na wyjazd z kraju. Czy z natury uczciwy lekarz będzie w stanie zaryzykować? Czy naprawdę w tej beznadziejnej peerelowskiej rzeczywistości trzeba stać się złodziejem, by wyjść na prostą i spełnić swoje marzenia?

Wojciech Wójcik inteligentnie wykorzystał tło historyczne, by opowiedzieć historię faceta, który we własnym kraju czuje się obco, jak wyjęty poza margines przestępca. Wątek przynależny kinu sensacyjnemu (napad na furgonetkę z pieniędzmi) rozegrany jest w mało efektowny sposób, gdyż służyć ma przede wszystkim ukazaniu moralnych dylematów bohatera. To nie jest kino akcji w amerykańskim stylu - to typowo polskie dzieło, w którym peerelowska obyczajowość miesza się z opowieścią o człowieku, któremu ktoś rzuca ciągle kłody pod nogi. Film jasno i klarownie przedstawia motywacje postaci, ich działania i wątpliwości. To kino spójne, logiczne i refleksyjne, a przy tym rzetelnie zrobione i niesamowicie wciągające. Do tego jeszcze jakość produkcji podwyższyła się dzięki udziałowi dwóch znakomitych aktorów: Janusza Gajosa i Jana Frycza.

18 komentarze:

  1. Z tym horrorem w Polsce, to nie jest wcale aż tak źle jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Wprawdzie nie mamy takiego prężnego rynku, który corocznie jest zalewany setkami populistycznych produkcji jak na zachodzie, ale jeśli chodzi o jakość, czy wkład w gatunek, to nawet mamy się czym pochwalić. Oczywiście jest Polański i jego Rosemary's Baby - film zagraniczny, ale ja uważam, że przez osobą reżysera możemy go zapisać na nasze konto, podobnie jak Repulsion i Le locataire. Tak samo Żuławski i jego Diabeł, Possession i Szamanka. A poza tą dwójką to: Matka Joanna od Aniołów, Kawalerowicza; Lokis, Rękopis profesora Wittembacha, Majewskiego; i Osobisty pamiętnik grzesznika... przez niego samego spisany, Hasa. Czyli ogólnie coś tam się jednak działo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziecko Rosemary to jednak film amerykański i nigdy w życiu nie ośmieliłbym się zapisać tego filmu na konto Polski. Niestety - Polacy horrorów kręcić nie umieją. "Szamanka" nieszczęsna jest tego żywym dowodem. Zupełnie nie umieją ani przestraszyć widza, ani stworzyć atmosfery grozy.

      Usuń
    2. Ja lubię Szamankę. Poniżej Simply komentuje Diabła, inny film Żuławskiego, słowami: "Do polskiego kina grozy podchodzę z reguły z dużą tolerancją i dla tego, pomimo gatunkowej nieklasyfikowalnosci rządzi ' Diabeł' - który żadnej taryfy ulgowej nie wymaga.", i wg mnie to samo można powiedzieć o Szamance.

      "Niestety - Polacy horrorów kręcić nie umieją."

      Polański jest Polakiem i nakręcił Repulsion, The Fearless Vampire Killers, Rosemary's Baby, Le Locataire, The Ninth Gate i jego Macbeth jest na pewno najbardziej horrorową adaptacją tej tragedii, więc takie stwierdzenie jest chyba trochę niemądre - nawet jeśli uważasz, że w kraju nic wartościowego w tym gatunku nie powstało.

      Usuń
    3. Ja akurat za 'Szamanką' nie przepadam, ale nie w tym rzecz. Przecież ten film nie ma nic wspólnego z jakkolwiek pojętym horrorem !!! Stawianie wniosków , że Polacy nie umieją kręcic horrorów na przykładzie ' Szamanki' dowodzi jedynie, że kogoś tu ostro pojebało.

      Usuń
    4. "Przecież ten film nie ma nic wspólnego z jakkolwiek pojętym horrorem !!!"

      Wychodzę tutaj na człowieka, któremu się wszystko z horrorem kojarzy :) W Szamance są sceny jak mumia, na punkcie której Linda ma obsesję, sobie ożywa i informuje go o jego losie :D A poza tym, mnóstwo innej porąbanej eksploatacji, w której Żuławski jest jednym z niekwestionowanych grand masterów.

      Usuń
    5. OK, ale nie jest to horror i nigdy nie miał nim byc ( w sensie, że coś nie wyszło) )

      Usuń
    6. No niby nie, ale mi się wydaje, że pod względem horrorowości i niektórych motywów jest całkiem bliska Possession.

      Usuń
    7. Ot, cały ,, Żu'' :D Już ' Trzecia Częśc Nocy' naszpikowana jest makabrą i upiornością, jakiej by się niejeden film grozy nie powstydził. A finał, to już po prostu mokry sen maniaka horroru.

      Usuń
  2. "Tam i z powrotem" jako świetny dramat kryminalny ma jeszcze tę zaletę, że czasy gomułkowskie pokazuje od drugiej strony, czyli ukazując w jakich warunkach żyli ludzie, którzy albo byli sekowani przez ówczesny system albo znajdowali się na jego marginesie. Lekarz mieszkający w podupadłej kamienicy z najgorszym elementem, ten kaleka w knajpie na prowincji, który załatwiał bohaterowi granemu przez Frycza broń, opowieść o ich losie ich byłego dowódcy z partyzantki. Sprzedawanie wódki po melinach. Plus cała masa dysfunkcji jaka panowała chociażby w administracji, gdy dr Hofman legalnie próbował zdobyć paszport. Wieczne oczekiwanie na korytarzach urzędów, traktowanie petentów przez urzędników, uznaniowe godziny pracy. Właściwie to takie bardzo naturalistyczne ujęcie tych czasów.

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Daniel

    Byli lepsi, choc faktycznie niewiele horrorów zrobili. Mieli co najmniej jednego reżysera
    wiernego gatunkowi i dośc płodnego ( Jean Rollin ), mogą sobie przypisac kilka pozycji zaliczanych do światowej klasyki grozy - ' Oczy bez twarzy' Franju, ' Widmo ' Clouzota , ' Opętanie' Żuawskiego , mieli też parę interesujących, acz raczej zapomnianych teraz obrazów, jak ' Don't Deliver Us from Evil' reż. Joel Seria 71' , ' Alice or the Last Fuge' Claude Chabrola 77' , ' Baby Blood' Alaina Robaka, czy ' In the Heart Life' Roberta Enrico 63' ( nowelowy film wg. opowiadan Ambrose Bierce'a )
    W Polsce, jak z resztą w całych demoludach horror był traktowany , jako gatunek podrzędny i niegodny ambitnego filmowca. Czesi mieli parę znakomitych rzeczy czerpiących z estetyki horroru, jak ' Waleria i Tydzień Cudów' ' Morgiana' czy ' Palacz Zwłok'. U nas w latach 60 ' powstała ciekawa seria średniometraśowych , telewizyjnych adaptacji klasyków ( Gautier, Poe, Grabiński, Bierce, Tołstoj ) Z 70' i 80' pamiętam telewizyjną ' Drogę w Świetle Księżyca' wg Bierce'a i dwie adaptacje Grabinskiego.
    ' Osobisty Pamiętnik..' dawno widziałem, pamiętam, ze się mocno rozczarowałem, mimo pozorów, to tam horroru było, jak na lekarstwo. ' Lokis' jest horrorem, nie żadnym pastiszem, (zresztą zdobył pierwsze Grand Prix na fedstiwalu fantastyki grozy w Sitges ), tyle, że mimo świetnych momentów i pięknej oprawy pozostaje filmem imo nierównym, wygładzonym i zachowawczym, co drażni tym bardziej, że były zadatki na rzecz wybitną. Ale i tak go lubię, dobrze raz na jakis czas odswieżyc. Do polskiego kina grozy podchodzę z reguły z dużą tolerancją i dla tego, pomimo gatunkowej nieklasyfikowalnosci rządzi ' Diabeł' - który żadnej taryfy ulgowej nie wymaga.
    Doskonałą nowelką grozy jest historia Pacheco ( Franciszek Pieczka ) w ' Rękopisie...'


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos Grabińskiego, adaptacji i lat 80. To na YT chyba jeszcze jest możliwość obejrzenia "Domu Sary", jeśli kogoś nie zaświerzbiały łapy i kazał usunąć autorowi kanału. Kilka lat temu jak oglądałem po raz pierwszy zrobił na mnie wrażenie, a w tym roku oglądałem po raz drugi, bo właśnie trafiłem go na YT, i jednak mocne rozczarowanie. Chociaż Hanna Balińska wyglądała świetnie.

      Usuń
    2. @Simply
      Kurde, rzeczywiście. Zupełnie zapomniałem o Rollinie - trochę wstyd, zwłaszcza, że jestem fanem wdzięków Brigitte Lahaie :P Les yeux sans visage i Les diaboliques też kojarzę. A Possession jak dla mnie jest jak Chopin i Curie-Skłodowska - w sensie, uważam, że to polskie. Pozostałych rzeczy, które wymieniasz raczej nie kojarzę - widzę, że mam sporo do nadrobienia.

      "U nas w latach 60 ' powstała ciekawa seria średniometraśowych , telewizyjnych adaptacji klasyków ( Gautier, Poe, Grabiński, Bierce, Tołstoj )"

      A właśnie, Most - na podstawie An Occurrence at Owl Creek Bridge, Ambrose'go Bierce'a - też jest Janusza Majewskiego, i jest wcześniejszy niż od Au coeur de la vie (skoro jesteśmy w temacie Poland vs France :))

      I Docteur Jekyll et les femmes, Waleriana Borowczyka! Cholerne Francuzy, kradną nam wszystkich horror filmowców :P

      Usuń
    3. "Palacz zwłok" mistrzostwo.

      "Lokis" ni chuja horrorem nie jest (jego pastiszem też nie). To rozprawka na temat konfrontacji racjonalizmu z ludowymi wierzeniami. Horroru (i jego pastiszu! vide wątek niby-czarownicy czy scena, w której hrabia, którego jeszcze nie znamy, wspina się nocą na drzewo celem inwigilacji bohatera, czym się zwyczajnie ośmiesza) jest tam łącznie może 15 minut. To jedna wielka gra z widzem, rozprawka na wspomniany wcześniej temat, ot rozgrywająca się w rzeczywistości, nazwijmy to, fantastycznej. Reżysera nie interesowało ani straszenie widza, ani nawet dramaturgia sama w sobie (niestety).

      W latach 60. nawet Wajda sięgnął po S-F. "Opowiesci niezwykłe" fajne, ale strasznie niedorobione. "Ja gorę" bardzo sympatyczne. A widział ktoś "Świat grozy"? Też taki telewizyjny cykl, acz potem nawet w kinach pod postacią nowelowej pełnometrażówki.

      Gdyby Grabińskiego zrobił Has... Niestety Wojtek gardził taką literaturą.

      Usuń
    4. "To rozprawka na temat konfrontacji racjonalizmu z ludowymi wierzeniami."

      To nie znaczy, że to nie jest horror.

      "łącznie może 15 minut"

      Nie przesadzasz trochę? Historia opowiada o kolesiu, który przyjechał na zamek na odludziu, którego właściciel (ten cały hrabia) jest niedzwiedziołakiem. I przez cały film powoli, razem z tym przybyszem, poznajemy tą tajemnicę. To taki oldschoolowy romans gotycki (jak Dracula albo Frankenstein), zresztą nowela Prospera Merimee, na której opiera się ten film, zalicza się właśnie do takiej literatury. (I przy okazji, właśnie znalazłem, że Borowczyk nakręcił swoją adaptację pt. La bête w 1975.)

      Usuń
    5. No w tym akurat wypadku znaczy. Tak jak to, że w "Matce Joannie" rozchodzi się o egzorcyzmy na opętanych zakonnicach, nie znaczy, że jest to od razu horror. U Majewskiego horror jest punktem wyjścia oraz okazjonalnie zakładanym kostiumem (celem uwypuklenia tematu filmu). Groza sama w sobie go nie interesowała, była tylko pretekstem. Narracja jest dopasowana do charakteru bohatera-racjonalisty. Niemal od początku wiadomo kim w rzeczywistości jest hrabia, ale, mimo pewnych dziwactw, pokazywany jest tak przyziemnie, jak to możliwe. Majewskiego interesował wpływ otoczenia na jego zachowanie, nie budowanie wokół niego napięcia (a szkoda...).

      Widziałem "Bestię", ale dziś pamiętam z niej tylko to, że działa całkiem nieźle jako środek nasenny, oraz scenę, w której stwór gwałci wiszącą na drzewie dziewczynę (dla tej jednej sceny warto to zobaczyć ;]).

      Wracajac do "Matki Joanny" - exploitation ma kilka definicji i film Kawalerowicza do zadnej nie pasuje. Ani nie jest to eksploatacja ogranego już w danym kinie tematu, ani nie rozchodzi się tam o "niskogatunkowe" epatowanie seksem i/lub przemocą i tego typu rzeczy. To taki traktat filozoficzno-religijny. A czy jest to proto-nun? Zależy jak na to spojrzeć. Jeśli obedrzemy film z kontekstu kulturowego (Szkoła Polska i kino polskie w ogóle), to chyba faktycznie otrzymujemy istnego protoplastę tego rodzaju filmu.

      Usuń
    6. "Narracja jest dopasowana do charakteru bohatera-racjonalisty. Niemal od początku wiadomo kim w rzeczywistości jest hrabia, ale, mimo pewnych dziwactw, pokazywany jest tak przyziemnie, jak to możliwe."

      Coś takiego nie jest czymś nietypowym dla gotyckiej fikcji. Pamiętam kiedyś czytałem opowiadanie (tylko teraz nie mogę sobie przypomnieć tytułu), które zastosowało podobny patent z wykształconym facetem, który spotyka wampirzycę.

      Z tego co wiem, to Majewski jest tutaj bardzo wierny literackiemu pierwowzorowi. Film nie jest zbyt horrorowy jeśli się go porówna do współczesnych, czy nawet seventisowych, horrorów, nie ma gore ani widowiskowych transformacji w niedzwiedziołaka, ale jest bardzo wierny gotyckiej tradycji takich historii. No i zakończenie ma horrorowe.

      "scenę, w której stwór gwałci wiszącą na drzewie dziewczynę"

      Fajnie. Pewnie będę chciał to zobaczyć :P

      "Ani nie jest to eksploatacja ogranego już w danym kinie tematu, ani nie rozchodzi się tam o "niskogatunkowe" epatowanie seksem i/lub przemocą i tego typu rzeczy. To taki traktat filozoficzno-religijny."

      Zgadzam się z tym, co tu piszesz - film wypada bardzo intymnie (zwłaszcza w porównaniu z groteskowymi ekscesami prawdziwego kina eksplotacji) i ma bardzo cukierkowe zakończenie, ale wydaje mi się, że już sama tematyka, czy to, że był oparty na faktach, musiało wywołać wśród ówczesnych odbiorców jakieś kontrowersje. A przynajmniej tak mi się wydaje - nie mam na ten temat jakiejś konkretnej wiedzy.

      Usuń
  4. To prawda, ten film był już potwornie archaiczny w momencie powstania. Swoją drogą Stefan Grabiński ciągle czeka na jakąś porządną adaptację - tam tylko brac wybierac. Swego czasu Marek Piestrak planował ekranizację ' Wampira' Reymonta, ale nic z tego nie wyszło, dośc dawno temu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na bialym szlaku - ten film ogladalem jako 14 letni chlopak w Kedzierzynie. Uroczysta projekcja z udzielem Centkiewiczow i dlatego do tej chwili to pamietam

    OdpowiedzUsuń