Cohle & Hart. Prawdziwi detektywi

True Detective (2014 / 8 epizodów)
scenariusz: Nic Pizzolatto
reżyseria: Cary Fukunaga

Kto jest prawdziwym detektywem? Czy jest to tajny agent policji, który dyskretnie wykonuje powierzone zadanie? Czy może jest to pojęcie bardziej złożone, na które składa się wiele czynników? W każdym razie żaden z bohaterów nowego serialu stacji HBO nie jest Sherlockiem Holmesem i nie wydedukuje w ciągu godziny, kto i dlaczego popełnił zbrodnię. Tutaj dwaj detektywi z Luizjany prowadzą dochodzenie bez pośpiechu, krok po kroku, a i tak nie udaje im się dopiąć sprawy na ostatni guzik. Wobec tego powrócono do niej po latach, co stało się pretekstem do wprowadzenia retrospekcji, zaś detektywi musieli wcielić się w role przesłuchiwanych świadków. Forma serialu pozwoliła twórcom bardziej dogłębnie rozbudować charaktery postaci i ukazać ewolucję bohaterów - od wzajemnej niechęci do akceptacji.

Typowe elementy opowieści kryminalnej, takie jak przepytywanie ludzi i znajdowanie nowych tropów, zostały wymieszane z dramatem obyczajowym ukazującym konflikty rodzinne, zdradę małżeńską, burzliwe relacje między kumplami. Pełne są one emocji, ale niestety przyćmiewają wątek kryminalny. W efekcie czego więcej dowiadujemy się o samych bohaterach niż intrydze. Z początku takie rozłożenie akcentów może drażnić, ale gdy spróbuje się odczytać tę produkcję inaczej niż typowe kryminały to jest szansa, że historia zaintryguje i sprowokuje do przemyśleń. Twórcy wyszli z założenia, że podczas policyjnego dochodzenia detektyw więcej dowiaduje się o sobie samym niż  zbrodni, którą próbuje rozwikłać. I z pewnością jest w tym wiele prawdy. Serial zbliża się bardziej w stronę realizmu niż wiele seriali o detektywach, które powstały przed nim.

Kolejna sprawa, która odróżnia tę produkcję od reszty to depresyjna, fatalistyczna atmosfera typowa dla kina noir. Już w czołówce mamy próbkę tego wyjątkowego klimatu, który podkreśla muzyka T Bone Burnetta (soundtrack to zresztą osobne arcydzieło, każdy epizod kończy się innym, równie wybornym, muzycznym kawałkiem). Oglądając jakikolwiek odcinek trudno mieć nadzieję, aby losy bohaterów potoczyły się standardowo i zgodnie z przewidywaniami. Pełne surowego realizmu fotografie nie dają żadnych złudzeń, a twarze aktorów niemal przez cały czas wyrażają bolesne rozgoryczenie. Niezależnie od tego, czy jesteśmy na miejscu zbrodni czy też siedzimy w barze przy piwie lub w domu przed telewizorem zdajemy sobie sprawę z tego, że świat pełen jest okrucieństwa i niesprawiedliwości. Wtedy człowieka przeszywa niesamowity dreszcz, pojawia się rozpacz i gorycz z tego powodu, że nic nie możemy zrobić, aby zapobiec nieszczęściom. A gdy w jednym z odcinków pojawia się nagranie w stylu snuff movie, to jesteśmy w dołku, choć reżyser oszczędza nam widoku prawdziwego okrucieństwa.


Film, w którym bohaterowie są ważniejsi od intrygi, musiał mieć odpowiednich wykonawców, którzy nie tylko odegraliby swoje role zgodnie ze scenariuszem, ale daliby swoim postaciom coś od siebie - indywidualny charakter i wyrazistą osobowość. Obaj pierwszoplanowi aktorzy pełnią tu także rolę executive producers, aby zapewnić sobie pełną kontrolę nad rozwojem bohaterów. Odtwórca roli Martina Harta, Woody Harrelson, miał do czynienia ze światem przestępczym. Jego ojciec został skazany za morderstwo, on sam też często łamał prawo. W serialu świetnie odegrał postać dwuznacznie moralnego, porywczego i agresywnego policjanta. Hart jest człowiekiem niezbyt uczciwym, szczególnie wobec swojej żony, którą notorycznie zdradza. Żona, a także córka, również mają nieprzewidywalny charakter, też potrafią działać impulsywnie, jakby na przekór wszystkim, aby zademonstrować swój bunt i desperację.

Drugi z detektywów, Rust Cohle, wydaje się postacią bardziej złożoną, trudniej go rozgryźć i scharakteryzować. Wygląda na pewnego siebie twardziela, ale to może być tylko maska ukrywająca prawdziwą osobowość i motywacje. Jest w końcu tajniakiem, który infiltrował gang motocyklistów - udało mu się ich oszukać, więc musi być naprawdę dobry w udawaniu. Sprawa morderstwa związanego z okultyzmem jest dla niego (i jego partnera) niezwykle trudnym problemem do rozwikłania. Makabryczny, zagadkowy problem, który pobudza szare komórki i ujawnia aspekty charakteru, o które byśmy tych detektywów nie podejrzewali. Matthew McConaughey (tegoroczny laureat Oscara i Złotego Globu) swoją grą sugeruje wieloznaczność postaci, jest intrygujący jak zamknięta księga. W większości współczesnych seriali to scenariusz decyduje o sukcesie, tym razem jednak to aktorzy zbierają pochwały.


Scenariusz i reżyseria mogą budzić zastrzeżenia, szczególnie w początkowych odcinkach. Nic Pizzolatto wprowadził filozoficzne dywagacje i moralne dylematy, czyniąc z filmu egzystencjalną przypowieść o ludzkich słabościach, tylko w niewielkim stopniu przypominającą klasyczny thriller. Cary Fukunaga, akceptując pomysły scenarzysty, wykreował pesymistyczną wizję świata pełnego hipokryzji i zakłamania, gdzie każdy stara się ukryć swoje grzechy i słabości. Powolne tempo, monotonia i brak zaskakujących zwrotów akcji to cechy intrygi kryminalnej, ale nie warstwy psychologicznej. W tej akurat dzieje się sporo i postacie na przestrzeni tych ośmiu odcinków ewoluują, zmieniają się także ich relacje.

True Detective nie każdemu przypadnie do gustu, a mnie wessało dopiero przy czwartym odcinku. To właśnie w tym epizodzie mamy genialnego master shota - dynamiczną sześciominutową scenę bez żadnych cięć montażowych (lub jak to się mówi: z „montażem wewnątrzkadrowym”). Od tej pory serial trzyma za gardło i nie puszcza aż do finałowego epizodu, w którym akcja skupia się wokół schwytania mordercy. Każdy ma wybór i jeśli będzie się dokonywać właściwych, to jest szansa, że światło zapanuje nad ciemnością - ładnie spuentowano tu całą historię, a bohaterowie zyskali nowy wymiar. Nawet jak powstanie 10 sezonów z różnymi bohaterami to Cohle i Hart pozostaną długo w pamięci. Duża w tym zasługa znakomitych aktorów. Mimo początkowych wątpliwości Cohle i Hart okazali się niestandardową, nurtującą i wielowymiarową parą detektywów. Bez wątpienia warto ich poznać.

23 komentarze:

  1. Fajnie, że zajrzałam. Obejrzałam pierwszy odcinek i odpuściłam dla Sherlocka. Teraz wrócę, z wielkim apetytem po Twojej zachęcającej recenzji.
    Jedno wiem już teraz, bo to widać od pierwszego ujęcia: gdyby dawali Oscary za seriale to Matthew powinien w tym roku dostać drugiego właśnie za tę rolę.
    Pozdrawiam
    scoutek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oglądam "Sherlocka" w niedzielne wieczory w TVP, na razie wyemitowano dwa odcinki. I na razie mi się podoba, chociaż daleki jest od realizmu "True Detective".

      Usuń
    2. Moje zdanie o Sherlocku jest u mnie na blogu. To są dwa różne seriale, kompletnie nieporównywalne, choćby przez to, że są z dwóch różnych światów. I teraz sobie myślę, że na przykładzie tych dwóch seriali widać genialnie różnicę między kinem amerykańskim a kinem angielskim. I oboma kulturami generalnie.
      scoutek

      Usuń
  2. ,,Sherlocka'' zajadle rekomendowała mi znajoma, która notorycznie poleca mi same gówniane filmy ( w jej mniemaniu wybitne )
    Tak, że sam nie wiem... Z resztą, co ja wypisuję, przecież ja nie oglądam seriali :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzyj sobie "Black Sails" - serial o piratach, nawiązujący do "Wyspy skarbów" Stevensona. Niestety akcja w pierwszym sezonie rozgrywa się głównie na lądzie, ale może w końcu wypłyną ;)

      Usuń
    2. Ja właśnie dziś będę piratów kontynuowała, jestem po trzech odcinkach, na razie spoko, szczególnie twarda blond baba:):)

      Usuń
    3. Ja jestem po sześciu odcinkach, serial mi się podoba, chociaż jak na przygodówkę to jest bardzo przegadany, mało w nim akcji. Ale klimat, bohaterowie, fabuła - intrygujące. Fajnie połączono tu motywy i postacie z powieści Stevensona z autentycznymi piratami (tj. Anne Bonny!!!). A ta blond babka chyba przeklina tu częściej od facetów ;)

      Usuń
    4. Właśnie recenzje serial ma takie sobie ale obejrzę, co by swoje zdanie na temat mieć:). Tymczasem nie mogę się doczekać "Wikingów", poczekam aż skończy się drugi sezon i wtedy obejrzę. Koleżanka z pracy baaardzo chce mi opowiedzieć dwa pierwsze odcinki ale moje groźby skutecznie ją od tego pomysłu odsuwają. Czekam też na drugi sezon "Orphan Black".

      Usuń
    5. Kurde, udowodniłam, że nie jestem automatem;) i zapomniałam dodać jeszcze linka do tego czegoś, co mnie zaciekawia, intryguje i czekam! http://screenrant.com/martin-scorsese-mick-jagger-rock-drama-hbo-yman-137116/ :))

      Usuń
  3. Ja jestem po koniec 2 sezonu Sherlocka i wg mnie nie warto tracić czasu. To glupszy i bardziej pogmatwany Sherlock Holmes Guy’a Richiego, osadzony w teraźniejszości i z zajebiście irytującym bohaterem.

    Simply, jeśli uważasz że zamiana powieści Doyle'a na głupie scenariusze, które potem zamienia się na filmy telewizyjne, których fragmenty zmienia się na mało smieszne gify (bo praktycznie cały serial składa się tylko i wyłącznie z nielogicznie pukładanych scen, które są mało śmiesznymi gifami), które potem masowo są zamieszczane na internecie, to coś dla ciebie, to pewnie pokochasz ten serial tak samo jak większość internetu. A jeśli taka perspektywa brzmi dla ciebie mało kusząco, to nie masz sobie co zawracać głowy rekomendacjami znajomej. Ja oglądam to tylko dlatego, że jest mało odcinków i każdy mówi, że zajebiste, więc siedzę i patrzę czy kiedyś rzeczywiście zrobi się przynajmniej w połowie tak zjebiste jak każdy mówi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja oglądałem 1 odcinek Sherlocka i poza 2-3 scenami całość już zapomniałem. Te dedukcyjne myki mogę w 10 sekund przypasować do każdej rzeczy (a większość z serialu jest bzdurna. "że wejście do ładowarki w telefonie jest poorane od wtyczki, tzn. że gość nadużywa alkoholu, bo codziennie próbuje po omacku trafić ów wtyczką. Nie trafia i stąd ślady. Bzdura. itd).

      Usuń
    2. To znaczy, że się trza skurzyc i z jeden- dwa odcinki obadac, żeby miec rozeznanie, co zacz.

      Usuń
    3. Najlepiej zasiąść przed telewizorem w najbliższą niedzielę po godz. 21 i spróbować przebrnąć przez 90-minutowy odcinek. Jeśli Ci się nie spodoba konwencja to daj sobie spokój ;) Koleżanka z bloga moviemovie.blox.pl uważa że dwa pierwsze odcinki są najsłabsze, a tak się składa, że w najbliższą niedzielę będzie odcinek trzeci ;)

      Usuń
  4. Finał True Detective mnie rozczarował w porównaniu do wcześniejszych odcinków. Obawiam się, że Pizzolatto zostanie zakładnikiem własnego sukcesu.

    Serialowy Sherlock ma dobre momenty i tyle. Nie wiem skąd tak wielkie powodzenie tego serialu, ale w sumie nie mój problem. Jest masa innych seriali. Ciekawszych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tych, co polecałeś, to ten Red Riding mnie dosyc zaintrygował.

      Usuń
    2. Tak myślałem, że wymienisz ten tytuł. Niezmiennie polecam, zwłaszcza, że to forma filmowa. I tylko żal, że Brytole nie mieli kasy na zrealizowanie kompletu.

      Usuń
    3. Ja ostatnio coraz więcej seriali oglądam. Na TV Puls pojawił się ostatnio serial "Arrow" i też zacząłem to oglądać. Zapowiada się fajny kicz ;) No i chyba już pojawił się drugi sezon "Vikings", wypadałoby więc wrócić do tych bohaterów.

      Usuń
    4. A wczoraj pojawił się trzeci sezon duńskiej wersji "The killing" czyli "Forbrydelsen" na Ale kino+, powtórka we wtorek po 20.00
      scoutek

      Usuń
    5. Niestety, nie posiadam Ale kino.

      Usuń
    6. Ja też ostatnio marnuję dużo czasu na telewizyjną pulpę, ale taką, która nijak nie podpada pod modne hasło, że żyjemy w złotym wieku seriali telewizyjnych (znaczy się prawie same pozycje klasy B oglądam). Moje ulubione (i obecnie oglądane) to:

      Elementary - amerykański Sherlock z Sickboyem z Trainspotting i Lucy Liu w rolach Holmesa i Wotsona. Niby schematyczny police procedural jakich pełno w tv, ale solidnie zrobiony i z mniej histerycznie przedstawionymi dedukcyjnymi supermocami Holmesa niż w Sherlocku. Jak dla mnie główna zaleta to rozwój i prowadzenie postaci - robią się autentycznie sympatyczni i po prostu miło spędza się z nimi czas.

      The Following - serial Kevina Williamsona (scenarzysty klasycznych teen slasherów z lat 90.) z Kevinem Baconem w roli głównej. Fabuła tak ogólnie to, Bacon jako były agent FBI / alkoholik musi ponownie zmierzyć się z hannibalowym seryjnym mordercą, który zmontował sektę psychopatyczny, seksownych dwudziestoparolatków, aby dokonać zemsty na ludziach, którzy go złapali (głównie na Baconie). Zajebiście głupi serial, ale nieźle rozrywkowy.

      Longmire - serial na podstawie westernowych kryminałów jakiegoś Amerykanina. Jeśli ktoś się zastanawia co by było gdyby Walker, Texas Ranger nie znał karate i dobijał emerytury jako szeryf we współczesnym, prowincjonalnym Wyoming, kierując się oldschoolową moralnością i szlochając za zmarłą żoną, to w Longmire znajdziecie odpowiedź. 6 odcinek pierwszej serii jest wyreżyserowany, i z gościnnym występem, Petera Wellera, i to prawdziwy klasyk. Oczywiście cały serial to jak najbardziej guilty pleasure, ale jednak pleasure.

      Person of Interest - Jezus Chrystus z gibsonowskiej Pasji jest byłym żołnierzem, którego dusza została zniszczona, bo po 9/11 zostawił dziewczynę i został niezatrzymywalnym super zabójcą na usługach CIA specjalizującym się w dwuznacznych moralnie misjach przeciw wrogom amerykańskiej demokracji. Ta decyzja życiowa okazuje się być niewłaściwa, bo JC kończy jako lump/alkoholik na ulicach Nowego Jorku. Pomocną dłoń wyciąga mu tajemniczy i ekscentryczny superhaker, który, po 9/11, stworzył dla rządu USA wszechpotężną sztuczną inteligencję, zdolną monitorować poczynania każdego obywatela i oceniać czy stanowią terrorystyczne zagrożenie. Maszyna (jak w serialu nazywają wszechpotężną sztuczną inteligencję stworzoną przez tajemniczego i ekscentrycznego superhakera) wykrywa też potencjalne przestępstwa wymierzone w zwykłych szaraczków, ale te są ignorowane przez amoralnych polityków i urzędasów pochłoniętych wojną z terroryzmem. JC i superhaker wychodzą poza prawo i system, i biorą na siebie niesienie pomocy tym w potrzebie. Serial stworzony przez Jonathana Nolana (brata Christophera, z którym współpracuje przy scenariuszach do jego filmów; niewątpliwie w serialu można znaleźć rozwinięcie motywów znanych, chociażby, z Dark Knightów). Person of Interest trochę wolno się rozkręca, ale im dalej, tym jest bardziej zajebisty. Fajna sprawa jest też z opening'em tego serialu. Zaczyna się od monologu wyjaśniającego cały koncept (https://www.youtube.com/watch?v=jfxv4wpggoc) - klasyczna sprawa, jak The A-Team (https://www.youtube.com/watch?v=_MVonyVSQoM), albo coś takiego.

      Usuń
    7. Zacząłem też oglądać Boardwalk Empire (jestem pod koniec 1 sezonu) i, póki co, nie jest to jakaś wielka rewelacja, ale chyba będzie się powoli rozkręcać.

      Usuń
    8. Niestety kończy się drugi sezon "Line of Duty", za tydzień finał. Ale zaczyna się drugi sezon "Shetland". Z takich krótszych form (czteroodcinkowych) polecam "What Remains", o ile ktoś jeszcze nie widział, opisywany przeze mnie "The Fear" i "The Escape Artist"

      Usuń
  5. Jak dobrze, że jesteśmy różni i różne rzeczy się nam podobają.
    pozdrawiam wszystkich :)
    scoutek

    OdpowiedzUsuń