Western Noir. Ścigany

Pursued (1947 / 101 minut)
reżyseria: Raoul Walsh
scenariusz: Niven Busch

Ścigany Raoula Walsha to oczywiście nie jest pierwowzór Ściganego Andrew Davisa. Tytułowy bohater nie został oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił. Nie musi uciekać przed prawem, a i tak czuje się osaczony jak zwierzę podczas polowania. On ucieka przed przeszłością, ale jeśli chce się ustatkować musi stawić jej czoła. Musi dowiedzieć się, co sprawiło że stał się wyrzutkiem i dlaczego los popychał go ciągle w stronę kłopotów. Brzmi enigmatycznie i taki jest właśnie ten film. Nie ma tu prostej fabuły, którą można by streścić w jednym zdaniu. Akcja rozgrywa się w Nowym Meksyku na przełomie XIX i XX wieku, ale ten kto spodziewa się klasycznego, pełnego przygód westernu będzie zawiedziony. Walsh zrealizował w westernowych realiach kino noir wzbogacone o wnikliwe portrety psychologiczne bohaterów.

Film opowiedziany jest za pomocą serii retrospekcji, mających uwydatnić zagubienie bohatera, jego bezowocną walkę z demonami przeszłości. Jeb Rand nie pamięta swoich bliskich, nie wie jak trafił pod opiekę pani Callum. Wychował się na farmie razem z jej dziećmi, Adamem i Thorley, ale nie czuje się częścią tej rodziny. Przyrodni brat Adam traktuje go jak intruza, ciągle dając wyraz swojej dezaprobaty i nienawiści. Jeb przypomina sobie, że strzelano do niego już wtedy gdy był dzieckiem. Niczym przecież nie zawinił. Co sprawiło, że stał się takim pechowcem, ciągle prześladowanym, uciekającym przed kimś, kogo wcale nie zna? Jak detektyw z filmów noir musi sam poszukać odpowiedzi, bo nikt nie kwapi się, by wyjaśnić mu wszelkie wątpliwości. Jest to opowieść o człowieku próbującym wniknąć głęboko w zakamarki pamięci, aby poznać samego siebie i dowiedzieć się dlaczego stał się ściganą zwierzyną.

Dzieła wybitne analizuje się na różne sposoby i film Walsha także można różnie interpretować. Zauważalne są tu aluzje do zakończonych w 1945 roku działań zbrojnych. Wielu cywilów, także dzieci, było podczas wojny ściganych i prześladowanych ze względu na pochodzenie. Bohater filmu Walsha jest ostatnim żyjącym członkiem rodziny, a ci którzy chcą go zabić przypominają bezlitosnych faszystów dążących do całkowitej eliminacji „gorszej rasy”. Zamiast uczciwych pojedynków, takich jak w klasycznych westernach, mamy tu niewidzialną szubienicę czekającą na głównego bohatera. Jeb Rand cały czas czuje na szyi pętlę, która coraz bardziej się zaciska. Najgorsze jest jednak to, że nie wie za co miałby być powieszony. On nie ma wpływu na swoje życie, a jego poczynaniami rządzi przypadek. Kluczowe są tu sceny, gdy dwaj przyrodni bracia rzucają monetą, by podjąć ważną decyzję. W ten sposób reżyser jasno wskazuje na przypadkowość ludzkiego losu. To rzut monetą decyduje o tym, który z braci idzie na wojnę z Hiszpanami (ta wojna rozegrała się w 1898 roku).

Ważna w tym filmie jest rola kobiet, które w przeciwieństwie do mężczyzn mają bardzo zmienny charakter. Gdy facet nienawidzi to do samego końca. Gdy marzy o ustatkowaniu się to nie porzuca tej myśli bez względu na sytuację. Kobiety są jednak bardziej nieprzewidywalne, w jednej chwili kochające i opiekuńcze, w następnej - pełne nienawiści, nieufne. Postępowanie Thorley, granej przez Teresę Wright, w pewnym momencie wydaje się niezbyt logiczne, ale to zdolna aktorka, która potrafiła obronić swoją postać i ukazać wewnętrzne rozdarcie między miłością i nienawiścią. Pomógł jej w tym scenariusz napisany przez jej ówczesnego męża, Nivena Buscha. Dzięki niemu zamiast klasycznego reprezentanta gatunku otrzymaliśmy ambitny western, w którym akcja schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca psychologii. Atutem są sardoniczne dialogi („Kobiety nie lubią wojen, ale kochają bohaterskich żołnierzy”), które świetnie charakteryzują cyniczny świat w okresie powojennym.

Robert Mitchum po zdobyciu nominacji do Oscara za rolę w Żołnierzach stał się pożądanym aktorem, ucieleśnieniem nowego typu bohatera - szarmanckiego i brutalnego zarazem, niezależnego ale szukającego akceptacji i bratniej duszy. Taką rolę zagrał w dwóch westernach noir z lat 40. (tym drugim jest Krwawy księżyc). Mitchum krytycznie oceniał swoje aktorstwo i faktycznie daleko mu do wybitnych aktorów swoich czasów (tj. Bogart, Fonda, Wayne i Peck). Ale gdy został dobrze obsadzony to potrafił stworzyć udaną kreację, przemycając do roli cząstkę własnej osobowości. W rzeczywistości był on człowiekiem nieokrzesanym i pełnym wad (został wyrzucony z wojska, a po latach aresztowano go za posiadanie marihuany). W roli trzymającego się na dystans walshowskiego bohatera spisał się całkiem nieźle, ale w roli amanta nie przekonuje. O dziwo jednak wątek miłosny wypadł wiarygodnie. Stało się tak dlatego, że Thorley Callum nie zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia - ona go zna od dziecka, razem się wychowywali i ufają sobie nawzajem.

Bardzo dobrze obsadzony jest także drugi plan. Judith Anderson w roli pani Callum to kolejny przykład na to, że kobieta jest zmienna. Ta opiekuńcza i opanowana matka potrafi mocno nienawidzić. Nienawiść jest tym większa, gdy osoba którą się przez lata wspierało i darzyło zaufaniem odbiera jej to, co najcenniejsze. Zamiast tradycyjnej walki dobra ze złem jest tu więc trzymający w niepewności pojedynek między miłością i nienawiścią. Inne ciekawe postacie drugoplanowe to: Dean Jagger w roli mściwego kuzyna, który stał się samozwańczym stróżem prawa, źle pojmującym sprawiedliwość, Alan Hale w roli poczciwego właściciela domu gry i John Rodney w roli farmera, którego coraz bardziej irytuje bezczynność i lenistwo przyrodniego brata.

Pesymistyczna tonacja zbliżająca tę produkcję w stronę kina noir to dowód umiejętności operatora Jamesa Wonga Howe'a. Ten Chińczyk z pochodzenia, pracujący w Hollywood od lat 20, zawsze oszczędnie korzystał z oświetlenia, więc jego styl idealnie pasował do wizji Walsha, który chciał nakręcić film noir w westernowej oprawie. Ciemności i ponure wnętrza stanowią świetny kontrast dla sekwencji plenerowych zrealizowanych w Nowym Meksyku. Niewiele tu akcji, ale jeśli dochodzi do strzelaniny to zawsze ktoś umiera - broń nigdy nie wypala tylko po to by zranić. Najlepszą sceną jest jednak pojedynek na pięści między przyrodnimi braćmi. Fistfight to idealna metoda wyładowania swojej frustracji - niczego się w ten sposób nie udowadnia, ale przynajmniej nikogo się nie zabija. Z treścią filmu dobrze koresponduje ścieżka dźwiękowa zawierająca oryginalne kompozycje Maxa Steinera, irlandzkie pieśni ludowe (The Girl I Left Behind Me i When Johnny Comes Marching Home) oraz śpiewane przez Mitchuma ballady (Londonderry Air i Streets of Laredo).

Stosując nietypowe jak na western chwyty narracyjne (tj. retrospekcje i suspens) reżyser stworzył jeden z najwspanialszych i najbardziej oryginalnych westernów lat 40. Sergio Leone wykorzystał niektóre pomysły z tego filmu w swoim arcydziele Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Postać grana przez Mitchuma nie ma wprawdzie harmonijki, ale przypomina intrygującego „bohatera z przeszłością”, którego zagrał Charles Bronson w filmie Leone. Niestety, Walsh nie zajmuje w historii kina miejsca, na jakie zasłużył. Mimo iż nie pisał scenariuszy zostawił w swoich filmach ślady, które prowadzą do wniosku, że miał dużą swobodę i realizował to co chciał. Widać jakie tematy i jacy bohaterowie interesowali go najbardziej. Ścigany to znakomity western lat 40, który zahacza o motywy zemsty, niesprawiedliwości i wojny, ale nie skupia się na scenach akcji lecz na ludziach i ich jałowym życiu pełnym rozmyślań, dramatycznych przypadków i niełatwych wyborów.

8 komentarze:

  1. Nie widziałem. Nie tak dawno coś mnie naszło na jakiś stary western i natrafiłem na YT na ,, Doliną Zemsty'' Richarda Thorpe'a 51' . Widzę : Lancaster w obsadzie - powinno byc nieżle. No i niestety ; film okazał się rozlazłą, harlequinowatą chujozą ,a co najgorsze idiotyczną i wydumaną fabularnie. Gdyby to jeszcze było niezamierzenie zabawne - ale też nie. Myślę, ze takie właśnie pokraki odpowiadają za raczej powszechną niechęc współczesnych kinomanów nie tylko do klasycznych westernów,ale i do gatunku w ogóle.

    ,,...W rzeczywistości był on człowiekiem nieokrzesanym i pełnym wad ( został wyrzucony z wojska a po latach aresztowano go za posiadanie marihuany )...''

    Potwór, nie człowiek ! Że też takich ziemia rodzi...
    Ja to bym najchętniej z tym potworem obejrzał ,, Wrath of God'' wg. Jacka Higginsa, gdzie gra księdza, który ewangelizuje tommy gunem .

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałem tę "Dolinę Zemsty", pokazywano ją często na Polonii 1. Podzielam opinię, jeden ze słabszych filmów z Lancasterem.

    "Potwór, nie człowiek ! Że też takich ziemia rodzi..."

    :-D :-D :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając tą recenzję, przypomniał mi się inny western, który można by podczepić pod etykietkę "western-detektywistyczny" - "Five Card Stud" (1968) z Deanem Martinem i Robertem Mitchumem

    OdpowiedzUsuń
  4. A to całkiem niezła rzecz.. i ten Mitchum z Derringerem ukrytym w Biblii ( póżniej Klaus Kinski w ,, The Black Killer'' będzie nosił colta w kodeksie karnym )
    Motyw śledztwa pojawił się już we wcześniejszym westernie Hathawaya ,, Sons of Katie Elder'' .

    OdpowiedzUsuń
  5. nie widziałem, a szkoda. Co prawda Mitchum średnio mi się widzi jako postać z głębią...

    OdpowiedzUsuń
  6. Z ostatnio obejrzanych :

    ,, Gniew Boży'' ( Wrath of God ) reż. Ralph Nelson 1972

    Lata 20-ste minionego stulecia , nieokreślone państewko w Ameryce Środkowej.
    Rozpierducha totalna, gdzieś w tle dogasa jakaś rewolucja ( co chwila kogoś rozstrzeliwują ) , wojsko kontroluje częśc kraju, gdzie indziej dzierżą władzę lokalni watażkowie .
    W takich okolicznościach przyrody twórca ,, Niebieskiego Żołnierza'' rozwija dziarską , awanturniczą story spod znaku ,, mescenarys on mission''.
    Tym razem zabłąkani w latynoskim bajzlu gringos nie stają przeciwko rządowym sołdatom, a właśnie dla nich zmuszeni są wykonac zadanie . Ale po kolei;
    Irlandczyk Keogh ( Ken Hutchinson, pamiętny oblech z ,, Nędznych Psów '' ) i Angol Jennings ( Victor Buono ) próbują zbic interes na szmuglowaniu whisky, ale niezbyt im sie to klei. Po drodze Keogh poznaje wielebnego Van Horne'a ( Robert Mitchum ) , katolickiego księdza podróżującego odkrytym autem, ze słabością do cygar i butelki, oraz nieodłącznym sakwojażem typu Gladstone pod ręką. Gdy Keogh staje w obronie niemej Indianki, na której cześc nastaje banda oprychów, Van Horne przychodzi mu w sukurs , a jego torba Gladstone okazuje się byc mniejszego formatu djangową trumną.
    Wkrótce wszyscy wpadają w łapy 'federales' i lądują przed plutonem egzekucyjnym, ale ,,Fuego ! '' nie pada. Dowodzący pułkownik ma bowiem inne plany co do naszych bohaterów. Wysyła ich do miasteczka Mojada, aby zlikwidowali trzymającego tam władzę Tomasa De La Platę ( Frank Langella ) , terroryzującego ludnośc na czele kilkudsiesięcioosobowej bandy. De La Plata słynie z tego, ze alergicznie nienawidzi księży, wszystkich kazał wymordowac ( w zdewastowanym, pustym kościele jest jeden wielki gnój, tylko psy, koty i kury srają po kątach ) - obecnośc nowego kapłana ma go sprowokowac ( Van Horne'owi w to graj ) - Keogh i Jennings zaś będą usypiac jego czujnośc jako biznesmani zainteresowani kupnem pobliskiej kopalni . Kopalnia jest w gorszym stanie niż kościoł, jak osioł zachacza dupą o stempel zawala się wszystko w pizdu efektem domina , a ,, Wrath of God'' jest przez chwilę czystej wody filmem katastroficznym.
    Van Horne doprowadza świątynię do porządku i zaczyna pełnic rutynowe kapłańskie posługi, De La Plata wpada w szał , rozpierdol - gigant wisi w powietrzu.
    Świetne , oldskulowe widowisko. W pierwszej połowie mamy więcej komedianctwa ( bliskiego 'zapatom' Corbucciego ) w drugiej, robi się dużo bardziej serio - klimat wyczekiwania na nieuchronne starcie żywcem przypomina ,, Siedmiu Wspaniałych''.
    Mitchum w dużej mierze kradnie szoł - zgrabnie balansuje między luzactwem, a powagą, nie ma spiętej dupy, jak to mu się czasem zdarza - widac, że dobrze bawił się na planie . Jego Van Horne to nie żaden ,,fake preacher'' a autentyczny klecha z krwi i kości ; tyle że nakurwia z tommy guna wz. 1921 jak Dzike Złe, błogosławi znakiem odwrócongo kżyrza, wali wódę, a krucyfiksem z wysuwanym ostrzem miota, jak ninja shurikenem.
    Bardzo ciekawie wypadł młody Frank Langella - to trzeba zobaczyc, on ewidentnie ( gestyka, przepływ emocji ) naśladuję Tatsuię Nakadaia , zresztą jest nawet do niego podobny. W roli jego matki , mimo zaawansowanego Alzheimera , sugestywna Rita Hayworth, w ostatniej roli.
    Przepiękne plenery ( kręcono w Meksyku - Almeria wysiada ) , światło, jasne stroje, jasne fasady pohiszpańskiej architektury składają się na idealnie peckinpahowską aurę , uchwyconą w obiektywie Alexa Philipsa jra (Dajcie Mi Głowę Alfredo Garcii ).
    Jest krwawo, charakterystyczna dla lat 70' za jasna jucha w finale tryska na prawo i lewo, a Lalo Schifrin buja się między surowymi pieśniami a wybitnie miejskim i współczesnym mambo.
    Zdecydowanie polecam, 5/6 jak w pysk


    OdpowiedzUsuń
  7. W tym samym roku powstał "Gniew Boży" Herzoga. Obu nie widziałem. Film Nelsona chętnie bym obejrzał, opis wygląda ciekawie, to może być naprawdę świetna zabawa. Ja niedawno obejrzałem inny film Ralpha Nelsona "...tick ... tick ...tick" (1970). Opowieść o czarnym szeryfie, który ośmiela się aresztować białego człowieka. Nie jest to film tak brutalny jak mógłby być, ale zaskakująco dobrze się to ogląda, jest kilka wybornych scen. A w obsadzie Jim Brown, George Kennedy i Fredric March.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten antyrasistowski rys u Nelsona jest wyrażny w każdym filmie.Pamiętam jeszcze taki zapomniany, anty-apartheidowski flick ,, Na Tropie Wilby'ego '' ( Wilby's Conspiracy ) z akcją w RPA ( z cyklu moich wejśc na gapę do kina w dzieciństwie :) ) Solidny sensacyjniak w starym stylu , z MIchaelem Caine'em i Sidneyem Poitier, których ściga major afrykanerskiej bezpieki ( Nicol Williamson ) W drugoplanowej młodziutki Rutger Hauer . Tego ,,Tik...ticka'' trza odhaczyc, na kino lat 70-tych nie ma bata..

    OdpowiedzUsuń