Dotyk Zen

Xia Nü (1969 / 187 minut)
reżyseria: King Hu
scenariusz: King Hu na podst. opowiadania Songling Pu

Historia Chin wypełniona jest opowieściami o wyjątkowo sprawnych wojownikach i tajemniczych mnichach buddyjskich, o krwawych wojnach domowych, japońskiej agresji i mandżurskiej polityce. Twórcy filmowi z Chin nie musieli szukać inspiracji w zachodnich produkcjach. Wystarczyło sięgnąć do historii, by wydobyć z niej materiały na wiele porywających widowisk. Gdy jednak w Chinach władzę przejęli komuniści, wprowadzono zakaz nauki z zakresu sztuk walki z obawy przed buntem, takim jak np. antymandżurskie Powstanie Bokserów (1899-1901). Kolebką filmów kung fu stał się więc Hongkong. Aż do lat 80. Chińczycy nie pozwolili kręcić w legendarnych klasztorach Shaolin i Wudang, ale to nie przeszkodziło filmowcom z Hongkongu w realizacji licznych widowisk propagujących chińskie sztuki walki.

Pierwszoplanowym bohaterem filmów wuxia jest zwykle niepokonany mistrz kung fu albo adept, który dopiero po wyczerpującym treningu osiągnie mistrzostwo. W filmie Dotyk Zen jest nieco inaczej. Wojowników wprawdzie nie brakuje, ale początek filmu naprowadza widzów iż głównym bohaterem jest prowincjonalny malarz portretów Ku Shen Chai, który nie jest typem fightera. Ale nie jest też typem tchórza ani zdrajcy. Stanie się on świadkiem wydarzeń, które całkowicie go odmienią, poruszą do głębi i dotkną serca, by wskazać właściwą drogę. Każdy jest rozbitkiem dryfującym na oceanie, nieustannie wypatrującym lądu. Zamiast drogi powrotnej szuka się miejsca, gdzie można rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Bo życie, tak jak książka, składa się z rozdziałów, najpierw jest dojrzewanie, potem poznawanie samego siebie i doskonalenie własnego umysłu, a na końcu starość i dzielenie się swoimi doświadczeniami.

Oryginalny tytuł Xia Nü odnosi się prawdopodobnie do walecznej kobiety, panny Yang, drugiej ważnej postaci filmu. Jej ojciec wykrył oszustwa cesarskiego eunucha i za swoją spostrzegawczość i uczciwość zapłacił najwyższą cenę. W obawie o swoją pozycję eunuch postanowił nie tylko zgładzić starego urzędnika, ale też jego córkę oraz dwóch generałów, którzy pomogli jej uciec. Tę historię poznajemy za sprawą młodego portrecisty, którego ciekawość i wrażliwość na piękno popychają w stronę tajemniczej kobiety. To ona opowie mu fascynującą historię o tym, jak z niewinnej dziewczyny zmieniła się w zimną jak lód wojowniczkę. Nie przypadkiem nosi biały strój, który symbolizuje niewinność, chłód emocjonalny, a także wewnętrzny spokój i koncentrację. Bo jak uczą buddyjscy mnisi, w gniewie i wściekłości nigdy się nie wygra. Tylko będąc opanowanym i skupionym można odnieść zwycięstwo.

W świecie omotanym korupcją, przemocą i zdradą trudno rozpoznać w człowieku jego prawdziwy charakter. Dlatego ślepy wróżbita i lekarz uzdrawiający ziołami mogą okazać się uciekającymi przestępcami, a przestępcy - ofiarami skorumpowanego systemu. Młoda dziewczyna i stary mnich mogą być mistrzami sztuk walki, a sympatyczny nieznajomy - „jastrzębiem” polującym na upatrzoną ofiarę. Nigdy nie wiadomo z kim pije się herbatę lub wino - z człowiekiem uczciwym, ze szpiegiem czy z zabójcą? Zwycięża przeważnie ten, kto nie wojuje mieczem. Ku Shen Chai, choć jest tylko wiejskim artystą bez wykształcenia zdaje sobie z tego sprawę i proponuje dziewczynie pomoc mówiąc, że nie siła i miecz są najważniejsze, lecz rozum przede wszystkim.

Nie oznacza to jednak, że ci którzy używają miecza są głupcami. Mają oni obmyśloną strategię, która pomaga im przetrwać. Strategia polega na tym, by udawać kogoś innego, by wprowadzić przeciwnika w błąd - zgodnie z zasadami zapisanymi w Sztuce wojennej Sun Zi. Dlatego jeden ze ściganych generałów udaje ślepca, a drugi - zielarza. Dlatego kobieta-wojownik udaje bezbronną niewiastę do czasu aż zostanie zaatakowana przez wrogów. Sztuka maskowania się przydaje się tak samo jak sztuka używania pięści i broni. Zderzenie rozumu z głupotą najlepiej ukazuje nocna potyczka w nawiedzonym przez duchy forcie, ale jeśli za głupotę uzna się wiarę w duchy to jak nazwać wiarę w to, że chińscy mnisi posiadają nadnaturalne zdolności.

Pierwsza scena walki ma miejsce dopiero po pięćdziesięciu minutach, ale mimo rozwleczenia filmu do kolosalnych rozmiarów trudno narzekać na nudę i brak atrakcji. Chyba że ktoś nie lubi tak podanej chińszczyzny to wtedy smak orientalnego kina będzie gorzki i rozczarowujący. Pełna wersja filmu trwała 400 minut, ale skrócono ją do około 190 minut specjalnie na festiwal w Cannes, gdzie film wyróżniono w 1975 roku wielką nagrodą techniczną. Dotyk Zen od samego początku nurtuje widza i zachwyca stroną wizualną. Cichym bohaterem spektaklu jest przyroda - tajwańskie plenery, majestatyczne drzewa, trzciny falujące na wietrze, górskie kaniony będące schronieniem lub pułapką. Pobrzmiewająca w tle muzyka jest jak syreni śpiew - przyciąga, ale wprowadza niepokój. Wrażenie robi choreografia scen walk. Aktorzy nieznający kung fu prowadzeni są tak jak w balecie i tańcu - liczy się rytm, gracja, finezja. To ma być przede wszystkim artystyczne widowisko, a nie pokaz umiejętności prawdziwych mistrzów.

Filmom kung fu zarzuca się, że są schematyczne, płytkie, pośpiesznie nakręcone, zbyt komiksowe, z prostym podziałem na dobro i zło, a do tego jeszcze bezmyślnie wzorujące się na amerykańskim kinie gatunków, w szczególności westernach i melodramatach. Do niektórych filmów sztuk walki takie zarzuty pasują jak ulał, ale należy pamiętać, że nawet w tym gatunku istnieją dzieła wybitne, w których artyzm, indywidualny styl i głębia filozoficzna są aż nadto widoczne i nie ustępują miejsca widowiskowej stronie dzieła. Do pierwszych arcydzieł kina wuxia zaliczają się filmy Kinga Hu: Napij się ze mną (1966) i Dotyk Zen (1969), dwa niesamowicie inspirujące i atrakcyjne obrazy o pozornie kruchych kobietach, które okazują się dzielnymi wojowniczkami. Ang Lee i Zhang Yimou z pewnością je widzieli, a Przyczajony tygrys, ukryty smok (2000) i Dom latających sztyletów (2006) to w dużej mierze hołd dla mistrzowskich dokonań Kinga Hu z lat 60.

1 komentarze: