Żyć własnym życiem

Vivre sa vie: Film en douze tableaux (1962 / 84 minuty)
reżyseria: Jean-Luc Godard
scenariusz: Jean-Luc Godard na podst. książki Marcela Sacotte'a Où en est la prostitution

Recenzja została również opublikowana na stronie Filmidło.pl

Co się może stać, jeśli krytycy filmowi zamienią pióro na kamerę? Odpowiedzi na to pytanie mogą dostarczyć filmy francuskiej Nowej Fali. To był krótkotrwały nurt artystyczny, ale jego wpływ na kino światowe jest ogromny. W Ameryce dopiero pod koniec lat 60. (w tzw. czasach kontrkultury) powstawały filmy odważniejsze obyczajowo, polemizujące z klasycznym kinem gatunków. We Francji czasy kontrkultury nastały już w latach 50, a gdy prezydentem został Charles de Gaulle zmieniła się nie tylko sytuacja polityczna. Stworzono młodym filmowcom dogodne warunki pracy, na czym skorzystali krytycy z magazynu Cahiers du Cinéma. Wcześniej pracując przy filmach dokumentalnych wypracowali własny styl, który postanowili wykorzystać także przy filmach aktorskich.

Jednym z czołowych autorów Nowej Fali jest Jean-Luc Godard, który od swojego debiutu w 1959 do paryskiego maja '68 nakręcił aż 15 filmów. Był płodnym, ale i nowatorskim reżyserem, najbardziej radykalnym w grupie francuskich nowofalowców. Ci twórcy przyznawali się do fascynacji hollywoodzkim mainstreamem (Hawks, Hitchcock), ale oglądając ich filmy trudno dopatrzyć się inspiracji takim kinem. Godard i jemu podobni eksperymentowali z narracją, tworzyli kino odmiennymi metodami. Odrzucali więc tradycyjny sposób opowiadania, rezygnowali ze sztucznego oświetlenia, studyjnych dekoracji, postsynchronów i gwiazd w obsadzie. Tak jak włoscy neorealiści postawili na życiowe tematy, autentyzm i pragmatyzm. Wyszli na ulice z lekką kamerą, początkującymi aktorami i scenariuszem pozwalającym na improwizację.

Osoby spodziewające się kina doskonałego technicznie będą zawiedzione, gdyż mamy tu półamatorską, paradokumentalną relację z życia młodej kobiety. Już od pierwszych scen widz jest nieco przymulony, bo nie jest pewien czy ma do czynienia z dziełem sztuki, kinem na serio czy totalną zgrywą z opowiadania filmowego. W otwierającej film scenie kamera trzymana przez Raoula Coutarda filmuje rozmowę aktorów pokazując tył głowy. Im dalej w las tym bardziej pogłębia się poczucie dezorientacji, gdyż nie wiadomo czy to farsa czy tragedia. Poprzedni film Godarda, Kobieta jest kobietą, to zdecydowanie farsa, tutaj nie jest to takie proste, choć finał nieco rozwiewa wątpliwości. Opowieść praktycznie pozbawiona jest fabuły, ma początek i koniec (jak samo życie), ale cały środek wypełniony jest myślowym chaosem, który widz powinien poukładać w głowie.

W siedmiu filmach Jean-Luca Godarda pierwszoplanową rolę zagrała jego żona Anna Karina. Zadebiutowała w grotesce Kobieta jest kobietą, potem zaliczyła występ w tragikomedii Żyć własnym życiem. W pierwszym zagrała striptizerkę, w drugim prostytutkę, ale żaden z nich nie epatuje golizną. Karina dodała tym obrazom wiarygodności, bo wyglądała jak zwykła dziewczyna z tłumu, naturalna i subtelna, ale też zmysłowa i ładna, mająca w sobie coś z hollywoodzkiej gwiazdy, co zostało podkreślone przez fryzurę w stylu Louise Brooks. Ekspresja Kariny, jej spontaniczność, figlarność i kurtuazja usuwają w cień popisy reżysera i operatora. Ona nie próbuje udawać wielkiej aktorki i czasem nawet zerka w kamerę jak kompletna dyletantka. Jest jednak tak ujmująca, że nie da się o niej powiedzieć złego słowa. Bo głównie dzięki niej film daje się oglądać po upływie 50 lat od premiery.

Żyć własnym życiem to opowieść o kobiecie imieniem Nana, która opuszcza męża. Chce zostać gwiazdą filmową, jednak życie nie jest proste i marzenia najczęściej pozostają tylko marzeniami. Pracuje w sklepie z płytami, dorabiając sobie na boku jako prostytutka i w gruncie rzeczy pozostaje do końca kobietą nieszczęśliwą, rozczarowaną życiem i ludźmi. Są jednak chwile, kiedy stara się być szczęśliwa, np. wtedy, gdy tańczy do muzyki z szafy grającej. W tym samym momencie jakiś facet gra w bilard na stole bez łuz. Oboje udają więc, że dobrze się bawią, choć wiele im do szczęścia brakuje. Udrękę Nany najlepiej obrazuje scena, w której wzrusza się przy oglądaniu filmu Męczeństwo Joanny d'Arc. Czuje się właśnie jak ta męczennica, zdradzona przez własnych rodaków, niewinnie osądzona, skazana na cierpienie i śmierć. Film pozbawiony jest związków przyczynowo-skutkowych i logicznej intrygi, ale przekazuje inteligentne i frapujące treści. Godard stawia przed widzem trudne wyzwanie, bo on tylko obserwuje, ale nikogo nie ocenia, trochę pyta lecz nie udziela jednoznacznych odpowiedzi.

Charakterystyczną cechą twórczości Godarda jest korzystanie z filmowych i literackich cytatów. W filmie Kobieta jest kobietą więcej jest aluzji filmowych, w Żyć własnym życiem dominuje literatura. Imię głównej bohaterki pochodzi z powieści Emila Zoli, gdzie Nana też była panienką lekkich obyczajów. Cierpliwości oraz wytężenia słuchu i umysłu wymagają od widza takie fragmenty jak wykład na temat prostytucji, czytanie prozy Edgara Allana Poe, dyskurs filozoficzny z nieznajomym czy choćby analiza fragmentu Trzech muszkieterów. Godard i inni artyści nowofalowi mieli własną koncepcję kina, która bliższa była włoskiemu neorealizmowi, filmom Bressona i Renoira, a nie hollywoodzkim klasykom i tzw. francuskiej jakości reprezentowanej przez René Claira i H.G. Clouzota. Mimo iż utwór Godarda zawiera sporo partii dialogowych nie jest żadnym teatrem telewizji, lecz prawdziwym kinem. Za pomocą montażu i śródtytułów reżyser stworzył filmową układankę złożoną z dwunastu części.

Podtytuł filmu głosi, że jest to utwór w 12 odsłonach. Te krótkie rozdziały są zatytułowane niedbale i bez polotu. Na przykład rozdział pt. Nana żyje własnym życiem pokazuje bohaterkę pracującą w sklepie z płytami. Zbieżność tego tytułu wraz z tytułem filmu nasuwa myśl, czy ta scena nie jest przypadkiem kluczowa dla zrozumienia filmu. Dzieła Godarda nie da się po prostu obejrzeć i o nim zapomnieć, tu trzeba wykazać więcej zaangażowania, by wysnuć jakieś konkretne wnioski. Należy się zastanowić, co właściwie widzimy na ekranie i jak przypuszczam zobaczymy więcej podczas drugiego seansu. To typowe kino festiwalowe (Srebrny Lew w Wenecji), więc wymaga większej tolerancji. Przede wszystkim nie należy niczego oczekiwać, bo oczekiwania spełnia wyłącznie kino gatunkowe. Natomiast reżyserzy nowofalowi szukają niewydeptanych ścieżek, którymi chadzają nieliczni.

4 komentarze:

  1. "Ci twórcy przyznawali się do fascynacji hollywoodzkim mainstreamem (Hawks, Hitchcock), ale oglądając ich filmy trudno dopatrzyć się inspiracji takim kinem." - jak podejrzewam, że może to jednak wynikać z braku znajomości klasyki hollywoodzkiej (kto ją dobrze zna ręka do góry), tak np. dla mnie od razu było czytelne z którego filmu Langa reżyser zapożyczył scenę zakończenia (nie podaje tytułu, bo to psuje zabawę). Ale ile innych rzeczy tu nie widać, Godard był cholernym erudytą.

    "Osoby spodziewające się kina doskonałego technicznie będą zawiedzione, gdyż mamy tu półamatorską, paradokumentalną relację z życia młodej kobiety." - jeśli chcesz zrozumieć skąd reżyser wziął konwencje na ten film polecam zobaczyć "Kronikę jednego lata" Jean Rouch, bo "Żyć własnym życiem" jest pewnym rozwinięciem tamtego filmu. Warto wiedzieć, że Rouch nie był żadnym nowo falowcem, a bardziej socjologiem i etnografem.

    "czasem nawet zerka w kamerę jak kompletna dyletantka" - Godard z premedytacją wybierał często takie ujęcia, które z punktu widzenia klasycznego kina były nieudane, a dla niego miały wartość, głównie rozsadzania czwartej ściany w filmie, np. najbardziej widać to w rozmowie z skądinąd prawdziwym filozofem, który cały czas zerka w kamerę. Polecam zobaczyć ten film w kinie, odrób ulega całkiem zmienia, wiele ujęć jest tak zrobiony jakby reżyser chciał osiągnąć efekt 3d bez 3d.

    "półamatorską" - nakręć taką drugą półamatorską produkcje, ech, nie jest to wcale łatwe. Swoją drogą zestawianie Godarda z Clouzotem, którego jeden film pewnie kosztował tyle co cała filmografia Godarda jest pewnym nadużyciem. Jakość Clouzota była okupiona sporymi pieniędzmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za rzeczowy komentarz, cenne uwagi i zachowanie kultury wypowiedzi, która u anonimów jest rzadko spotykana ;)

      Wydaje mi się, że to nie musi wynikać z braku znajomości klasyki hollywoodzkiej. Ja widziałem sporo takiej klasyki, w tym także amerykańskich dzieł Langa widziałem dość dużo, a jednak nie wiem który jego film masz na myśli (ale nie mów, w końcu i tak się tego dowiem). Ja zwykle nie oglądam filmów po to, by wyłapywać zapożyczenia.

      Nie stawiam Godarda i Clouzota obok siebie, stawiam ich na przeciwnych biegunach. To raczej nie jest nadużycie. Nie jest tajemnicą, że nowofalowcy mocno krytykowali kino Claira i Clouzota, oni zaś nie pozostawali dłużni przyznając, że nie rozumieją założeń Nowej Fali. Dlatego te dwa nazwiska pojawiły się w tekście jako główni przedstawiciele opozycji.

      Usuń
    2. Godard tak cytuje, żeby oderwało się to od pierwotnej funkcji z cytowanego filmu i nadaje mu inny cel. Dlatego przestaje być on czytelny, choć tam jest. (nie wiem czy to brzmi sensownie)

      "Odrzucali więc tradycyjny sposób opowiadania, rezygnowali ze sztucznego oświetlenia, studyjnych dekoracji, postsynchronów i gwiazd w obsadzie." - taka drobna sprawa, wiele z wczesnych filmów nowofalowych powstawało bez dźwięku (dogrywano go później), bo to najtrudniejsza i najdroższa część związana z filmem. Nie będę też cytował wypowiedzi Godarda o zdolnościach operatorskich Raoul Coutard, bo są co tu dużo pisać, były nieprzyjemne.

      "nowofalowcy mocno krytykowali kino Claira" - wspomina przez ciebie "Kobieta jest kobietą" jest kpiną z jego filmów, kolejny szczegół. Po latach niektórzy badacze uważają, że to co pisali nowofalowcy o filmach Claira to było zwykłe nękanie, dziś pewnie by powiedzieli hejting. To przez nich zrezygnował z kręcenia filmów, niech to świadczy o sile rażenia.

      Usuń
  2. Na szczęście kino doczekało czasów, kiedy czymś zupełnie normalnym jest uprawianie (obok siebie) różnych stylów i sposobów robienia kina - bez wzajemnego podgryzania się, czy też, używając współczesnego języka internautów, "hejtingu". Wtedy chodziło o walkę i dominację - o to, co będzie się pokazywać na ekranach, jak zmieni się mainstream, co wybierze widz i jak odbierze film... (Podobnie było w przypadku XIX-wiecznego konfliktu w malarstwie - w sporze między akademikami a impresjonistami.)
    Wygląda na to, że przez to wszystko musiała przejść sztuka, by wykluł się modernizm, który z kolei uległa transformacji dzięki postmodernizmowi... i tak toczy się światek ;)
    W rezultacie mamy eklektyzm, tudzież różne opcje - tylko brać i przebierać :)

    A Godarda celebrowano na ostatnim Festiwalu w Cannes - ale to podobno już tylko z grzeczności - z uwagi na jego półwieczny dorobek i miejsce w historii francuskiego kina.

    OdpowiedzUsuń