reżyseria: Jan Rybkowski, Marek Nowicki
scenariusz: Marek Nowicki, Witold Orzechowski, Jan Rybkowski na podst. powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza
Polskie kino w PRL-u trzymało się nieźle, ale telewizja też nie pozostawała w tyle. Oferowała znakomite seriale, które ze względu na uniwersalną problematykę zwycięsko przeszły próbę czasu i dziś oglądane są chętniej niż seriale współczesne. Kariera Nikodema Dyzmy jest lekceważona przez ogólnodostępną telewizję i mnie udało się ją obejrzeć w całości dopiero niedawno. I to na niszowym kanale TVP Historia. Piękny to serial, staroświecki i elegancki, mądry i żartobliwy, nastrojowy i refleksyjny. Osadzony w realiach międzywojennych, gdy Warszawa wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. To były burzliwe i niespokojne lata 20. - zarówno Ameryka, gdzie ogłoszono prohibicję, jak i Polska, niedługo po odzyskaniu niepodległości, pogrążone były w gospodarczym kryzysie. Narodziły się wówczas jednostki hochsztaplerskie, takie jak Nikodem Dyzma.
Kim właściwie jest ten Dyzma? Gburem i chamem czy wrażliwym samotnikiem? Perfidnym oszustem czy sprytnym karierowiczem? Pozbawionym ogłady ignorantem czy wybitnym ekonomistą? Poznajemy go w momencie, gdy zanudza klientów baru swoim śpiewem i grą na mandolinie. Widać, że do tego się nie nadaje i wkrótce musi sobie szukać innej posady. Jako fordanser również zostaje odrzucony. Ludzie tłumaczą mu, że tu jest Warszawa i jego prowincjonalne przyzwyczajenia są nie do zaakceptowania. Dyzma istotnie pochodzi z prowincji, gdzie był urzędnikiem pocztowym. Przeniósł się do stolicy, licząc na dobrze płatną pracę. Szybko przekona się, że czasem wystarczy szczęśliwy traf, by marzenia stały się rzeczywistością. Wystarczy pojawić się na odpowiednim przyjęciu i wpaść w oko wysoko postawionym ludziom: politykom i biznesmenom. Tak zdobywa się koneksje, które mogą się bardzo przydać w budowaniu kariery nie tylko politycznej i medialnej, ale też towarzyskiej.
Dziś już nie żyje znaczna większość osób, które mogłyby pamiętać lata 20. ubiegłego stulecia. Filmy rozgrywające się w tej dekadzie to duże wyzwanie dla scenografów i kostiumologów. Ekipa Andrzeja Halińskiego, odpowiedzialna za scenografię, rekwizyty i dekoracje wnętrz, zadbała o to, by Warszawa lat 20. oraz wnętrza domów należących do arystokracji wyglądały przekonująco, a po ulicach jeździły wyłącznie stare przedwojenne samochody. Z kolei pani od kostiumów Marta Kobierska musiała za pomocą strojów ukazać nie tylko osobowość bohaterów, ale też kontrast między wysoką i niską klasą społeczną. Być może najważniejszym twórcą tego przedsięwzięcia był Marek Nowicki - autor zdjęć, który przejął po Witoldzie Orzechowskim pracę nad scenariuszem, a podczas choroby Jana Rybkowskiego pełnił funkcje reżysera. Przede wszystkim to jego zasługą są imponujące fotografie w różnej tonacji prezentujące wielkomiejskie ulice i eleganckie posiadłości.
Nie użyję tu mega banału „książka lepsza niż film” z prostej przyczyny - książki jeszcze nie czytałem. W 1932 Tadeusz Dołęga-Mostowicz napisał polityczno-satyryczną powieść, która wzbudziła kontrowersje ze względu na ostrą krytykę rządów piłsudczyków i dopiero wiele lat po śmierci pisarza doczekała się pierwszej ekranizacji. W 1956 Jan Rybkowski zrealizował Nikodema Dyzmę z Adolfem Dymszą w tytułowej roli. Scenariusz napisał Ludwik Starski. Podstawową słabością filmu było podporządkowanie scenariusza komicznym zdolnościom gwiazdora, przez co nie zostało już miejsca na rozbudowanie drugoplanowych postaci. I ciekawa na papierze opowieść o elitach politycznych wyraźnie się rozmyła, stając się nieangażującą ramotą. Możliwe jest także, że format kinowej pełnometrażówki był po prostu niewystarczający. Co innego formuła serialowa, która pozwala na więcej.
Scenariusz został dopracowany do perfekcji, każdy odcinek odkrywa nowe karty, nowe aspekty historii i niuanse postaci. Każda postać to odrębny charakter i aby zrozumieć co danym bohaterem kieruje, jakie ma zalety i słabości to konieczny był dobry aktor potrafiący nie tylko właściwie przekazać emocje, ale i mający osobowość pasującą do roli. Roman Wilhelmi to idealny Nikodem Dyzma. Z początku to żałosny nieudacznik i plebejusz, niezbyt pewny siebie, ale nie tracący nadziei. Powoli zmienia się jego stosunek do ludzi, staje się kimś ważnym, uważa innych za głupców i zaczyna wierzyć, że jest geniuszem. I chyba naprawdę nim jest, bo aby oszukać tak wielu szanowanych prominentów to trzeba mieć głowę na karku, samo szczęście nie wystarczy. W pewnym momencie jego duma i arogancja sięgają szczytów, a Wilhelmi wraz ze swoim bohaterem wspina się na wyżyny swoich możliwości.
Casting został przeprowadzony drobiazgowo i bezbłędnie. Tu nie ma słabych ani przeciętnych ról. Są jednak tacy, którzy nie mogli rozwinąć skrzydeł (jak Brylska, Dmochowski, Pyrkosz). Z aktorów drugoplanowych wyróżniają się Wojciech Pokora w roli sfiksowanego arystokraty, Bronisław Pawlik jako łatwowierny finansista i zarazem kombinator oraz Jerzy Bończak odgrywający z błyskiem w oku człowieka o wielkiej przenikliwości i inteligencji. Wspaniałe są aktorki zaangażowane do produkcji: wrażliwa i subtelna Grażyna Barszczewska, intrygująca i bezpośrednia Izabela Trojanowska, wynędzniała i wzruszająca Halina Golanko. Kobiety różne, ale każda na swój sposób piękna. Wymarzona obsada i wymarzony scenariusz. Niewielu aktorom udało się potem zagrać coś lepszego, jak Pietraszakowi, który ze znakomitym rezultatem powrócił do klimatów retro w dwóch częściach Vabanku (1981-84) Machulskiego.
Kariera Nikodema Dyzmy to jeden z najlepszych polskich seriali. Każda z siedmiu części zawiera masę wyśmienitych scen - ironicznych i dosadnych, które trafiają celnie w samo sedno i błyskotliwie charakteryzują bohaterów. Świetny jest soundtrack i mam tu na myśli nie tylko muzykę i dobór piosenek, ale też udźwiękowienie scen dialogowych (słychać każde słowo, co w polskim kinie jest ewenementem). To serial obyczajowy, lecz nie brakuje scen gangsterskich (epizod z Boczkiem) jak i dość dziwacznych (okrojona scena orgii). Podjęto tematy wielkiej wagi, aktualne i dziś (kryzys i bezrobocie) i bardzo dobrze, że nie zrobiono z tego głupawej farsy (jak wersja z Dymszą). Znalazło się jednak miejsce na gorzki komediodramat, sensację typu political fiction i romans brukowy. Nie wchodzą one jednak w konflikt, ale świetnie uzupełniają krytyczny obraz polskiej finansjery. Historia Nikosia Dyzmy została zrealizowana ponownie w 2001 przez Jacka Bromskiego, ale mimo kilku dobrych momentów film nie zbliżył się do poziomu telewizyjnej produkcji z Wilhelmim.
Dziś już nie żyje znaczna większość osób, które mogłyby pamiętać lata 20. ubiegłego stulecia. Filmy rozgrywające się w tej dekadzie to duże wyzwanie dla scenografów i kostiumologów. Ekipa Andrzeja Halińskiego, odpowiedzialna za scenografię, rekwizyty i dekoracje wnętrz, zadbała o to, by Warszawa lat 20. oraz wnętrza domów należących do arystokracji wyglądały przekonująco, a po ulicach jeździły wyłącznie stare przedwojenne samochody. Z kolei pani od kostiumów Marta Kobierska musiała za pomocą strojów ukazać nie tylko osobowość bohaterów, ale też kontrast między wysoką i niską klasą społeczną. Być może najważniejszym twórcą tego przedsięwzięcia był Marek Nowicki - autor zdjęć, który przejął po Witoldzie Orzechowskim pracę nad scenariuszem, a podczas choroby Jana Rybkowskiego pełnił funkcje reżysera. Przede wszystkim to jego zasługą są imponujące fotografie w różnej tonacji prezentujące wielkomiejskie ulice i eleganckie posiadłości.
Nie użyję tu mega banału „książka lepsza niż film” z prostej przyczyny - książki jeszcze nie czytałem. W 1932 Tadeusz Dołęga-Mostowicz napisał polityczno-satyryczną powieść, która wzbudziła kontrowersje ze względu na ostrą krytykę rządów piłsudczyków i dopiero wiele lat po śmierci pisarza doczekała się pierwszej ekranizacji. W 1956 Jan Rybkowski zrealizował Nikodema Dyzmę z Adolfem Dymszą w tytułowej roli. Scenariusz napisał Ludwik Starski. Podstawową słabością filmu było podporządkowanie scenariusza komicznym zdolnościom gwiazdora, przez co nie zostało już miejsca na rozbudowanie drugoplanowych postaci. I ciekawa na papierze opowieść o elitach politycznych wyraźnie się rozmyła, stając się nieangażującą ramotą. Możliwe jest także, że format kinowej pełnometrażówki był po prostu niewystarczający. Co innego formuła serialowa, która pozwala na więcej.
Scenariusz został dopracowany do perfekcji, każdy odcinek odkrywa nowe karty, nowe aspekty historii i niuanse postaci. Każda postać to odrębny charakter i aby zrozumieć co danym bohaterem kieruje, jakie ma zalety i słabości to konieczny był dobry aktor potrafiący nie tylko właściwie przekazać emocje, ale i mający osobowość pasującą do roli. Roman Wilhelmi to idealny Nikodem Dyzma. Z początku to żałosny nieudacznik i plebejusz, niezbyt pewny siebie, ale nie tracący nadziei. Powoli zmienia się jego stosunek do ludzi, staje się kimś ważnym, uważa innych za głupców i zaczyna wierzyć, że jest geniuszem. I chyba naprawdę nim jest, bo aby oszukać tak wielu szanowanych prominentów to trzeba mieć głowę na karku, samo szczęście nie wystarczy. W pewnym momencie jego duma i arogancja sięgają szczytów, a Wilhelmi wraz ze swoim bohaterem wspina się na wyżyny swoich możliwości.
Casting został przeprowadzony drobiazgowo i bezbłędnie. Tu nie ma słabych ani przeciętnych ról. Są jednak tacy, którzy nie mogli rozwinąć skrzydeł (jak Brylska, Dmochowski, Pyrkosz). Z aktorów drugoplanowych wyróżniają się Wojciech Pokora w roli sfiksowanego arystokraty, Bronisław Pawlik jako łatwowierny finansista i zarazem kombinator oraz Jerzy Bończak odgrywający z błyskiem w oku człowieka o wielkiej przenikliwości i inteligencji. Wspaniałe są aktorki zaangażowane do produkcji: wrażliwa i subtelna Grażyna Barszczewska, intrygująca i bezpośrednia Izabela Trojanowska, wynędzniała i wzruszająca Halina Golanko. Kobiety różne, ale każda na swój sposób piękna. Wymarzona obsada i wymarzony scenariusz. Niewielu aktorom udało się potem zagrać coś lepszego, jak Pietraszakowi, który ze znakomitym rezultatem powrócił do klimatów retro w dwóch częściach Vabanku (1981-84) Machulskiego.
Kariera Nikodema Dyzmy to jeden z najlepszych polskich seriali. Każda z siedmiu części zawiera masę wyśmienitych scen - ironicznych i dosadnych, które trafiają celnie w samo sedno i błyskotliwie charakteryzują bohaterów. Świetny jest soundtrack i mam tu na myśli nie tylko muzykę i dobór piosenek, ale też udźwiękowienie scen dialogowych (słychać każde słowo, co w polskim kinie jest ewenementem). To serial obyczajowy, lecz nie brakuje scen gangsterskich (epizod z Boczkiem) jak i dość dziwacznych (okrojona scena orgii). Podjęto tematy wielkiej wagi, aktualne i dziś (kryzys i bezrobocie) i bardzo dobrze, że nie zrobiono z tego głupawej farsy (jak wersja z Dymszą). Znalazło się jednak miejsce na gorzki komediodramat, sensację typu political fiction i romans brukowy. Nie wchodzą one jednak w konflikt, ale świetnie uzupełniają krytyczny obraz polskiej finansjery. Historia Nikosia Dyzmy została zrealizowana ponownie w 2001 przez Jacka Bromskiego, ale mimo kilku dobrych momentów film nie zbliżył się do poziomu telewizyjnej produkcji z Wilhelmim.
Gorzka to krytyka części rządzącej ekipy. I wtedy, i teraz. Lubię ten serial, uwielbiam Wilhelmiego. I można się było nabijać z tych wszystkich, którzy mu wierzyli. Można się nabijać też z samego Dyzmy. W rezultacie, nie wiadomo z kogo tu się robi większą komedię. Widziałeś "Being There", na podstawie Kosińskiego, na podstawie Dołęgi-Mostowicza? :) Takie są przynajmniej zarzuty.
OdpowiedzUsuńTo nie zarzut, że ktoś korzysta z dobrych wzorów ;) Coś mi się obiło o uszy, że Kosiński inspirował się utworem TDM, ale nie widziałem tej adaptacji. Choć miałem ku temu okazję, bo film często pokazywano na TCMie. Oglądałem jedynie początek i film wydawał się nudny.
UsuńDo serialu z Wilhelmim na pewno jeszcze wrócę, jego jedyną wadą jest zbyt mała ilość odcinków.
Zarzut wysuwali ci, którzy nie chcieli przypisać laurów Kosińskiemu. Podobna była "droga" na szczyt, chociaż wolę postać Dyzmy. Był bardziej... cwany i przez to cała historia była bardzie wiarygodna. W "Being There" główny bohater był strasznie zamulony i najbliżej mu było do Forresta Gumpa, stąd ciężko było uwierzyć w jego sukcesy na polach politycznych.
UsuńJak dobrze, że ktoś jeszcze pisze o starych, polskich produkcjach. Uważam filmy powstałe w tym czasie za najlepsze - zachwyciłam się Ziemią Obiecaną, Zaklętymi Rewirami, Nocami i Dniami, co roku w święta oglądam Znachora. Na pewno obejrzę też Karierę bo choć znam ten film, to chyba nigdy nie obejrzałam go w całości od deski do deski. Dzięki za tę recenzję :)
OdpowiedzUsuńNie ma za co ;) Powyższa recka to wyjątek, bo ja akurat bardzo rzadko piszę o starych polskich produkcjach. "Znachor" wg powieści tego samego autora, co "Kariera...", jest wg mnie bardzo udany, potrafi wzruszyć.
UsuńSuper, że Ci Dyzma tak przypasował, dla mnie to jest stuprocentowy kult ( czyli można oglądać w nieskończoność i nigdy się nie przeje ) . Dialogi są genialnie napisane a ich autorem jest właśnie Marek Nowicki - póżniejszy reżyser głośnego w swoim czasie ,,psychoanalitycznego'' retro- quasi- horroru ,, Widziadło'' wg.awangardowej powieści Karola Irzykowskiego pod czadowym tytułem ,, Pałuba'' , który w latach 80' przyciągał tłumy głównie scenami golizny w wykonaniu najbujniejszych biustów PRL-u : Marzeny Trybały i Doroty Kwiatkowskiej , gdzie w finale Roman Wilhelmi zostaje zdekapitowany w sposób iście młodopolski :D
OdpowiedzUsuńW serialu, prócz dialogów zajebiście wypadają też momenty czysto mimicznych reakcji otoczenia na zachowanie Dyzmy, wyrażające konsternację i niemoc jednoznacznej oceny jego osoby. Choćby scena, kiedy Krzepicki demonstruje Dyzmie jego nowy gabinet z obrazami Żmurki i na końcu pyta, jak mu się całość podoba . Nikodem wytrzymuje długo jedną z dyżurnego zestawu tępych min, po czym rzuca półgębkiem; ,,Może być '' ; niema reakcja Krzepickiego za biurkiem - bezcenna ! I takich perełek jest tu sporo .
Racja, sporo tu genialnych scen, w których wychodzi z Dyzmy ignorant i plebejusz. I to nie najlepiej świadczy o elitach, że rozgryzł go człowiek uznawany za wariata. Podobno Marek Nowicki był zapraszany przez władze zarówno prl-owskie jak i późniejsze i mówiono mu: "Pan to w serialu niepochlepnie się o władzy wypowiadał", na co on zawsze odpowiadał: "Ale to nie o panu" ;) Jednak oglądając regularnie Wiadomości można dojść do wniosku, że do wielkiej polityki może wejść każdy. Na pewno serial nie stracił na aktualności.
UsuńAle to przecież w każdej scenie gołym okiem widać, że to buras totalny . Powieść Dołęgi Mostowicza była jego zemstą na sanacyjnym establishmencie, który pisarz otwarcie krytykował, za co został kiedyś napadnięty przez nasłanych typów i dotkliwie pobity . Nie on jeden, np. Adolf Nowaczyński ( będący w mocno podeszłym wieku ) za podobne wystąpienia dostał taki wpierdol, że stracił oko. W międzywojennym prawie m.in. widniał przepis zabraniający JAKIEJKOLWIEK krytyki osoby marszałka.
OdpowiedzUsuńSerial na aktualności nie stracił i chyba nigdy nie straci . Imo jedyną jego wadą jest to, ze klechom nie dojebali. Książki nie czytałem i jestem bardzo ciekaw, czy są tam jakieś antyklerykalne wycieczki, przecież w Międzywojniu tałatajstwo poczynało sobie bezkarnie, jak nigdy.
Jest nieco podobna rzecz Luisa Malle'a - ,, Lacombe Lucien' 74'' ( jeszcze nie widziałem ) z akcją w czasie II WŚ o jakimś kolesiu z prowincji, który udaje się do Paryża i na skutek różnych zbiegów okoliczności robi zawrotną karierę w rządzie Vichy. Jest tam podobno scena na paryskim gestapo, gdzie wysokim funkcjonariuszem SS jest..... murzyn !!!! ( a co najciekawsze , podobno faktycznie taki był i do tego skurwysyn i oprawca, jakich mało :D )
Hm... w sumie bardziej opisałeś film niż wyraziłeś o nim opinię. Przynajmniej w większej części tak jest. Opisałeś historię produkcji, wcześniejsze adaptacje, o kostiumach... Co w sumie się chwali, że dla odmiany ktoś widzi te niewidzialne elementy kina.:)
OdpowiedzUsuńAle upewnię się - to nie miała być recenzja, nie? :)
A sam serial mam w planach, bo usłyszałem parę lat temu, że to najlepsza narracja w historii kina.
To jest oczywiście recenzja, dość jasno wyraziłem swoją opinię, a np. wspomnienie o poprzedniej adaptacji miało na celu podkreślenie, że twórcy serialu nie popełnili już tych samych błędów, stworzyli produkcję dojrzalszą.
UsuńUbawiłem się na tym serialu świetnie i to głównie za sprawą Wilhelmiego, Pokory i Bończaka :D
OdpowiedzUsuńA i sama historia genialna, bo pozostaje wciąż aktualna co by się nie zmieniło.
Ja też się bawiłem świetnie, chociaż ostatecznie nie nazwałbym tego filmu komedią, humor był tutaj tylko dodatkiem, a nie główną atrakcją jak np. u Barei w "Alternatywach 4" (z kolejną świetną rolą Wilhelmiego).
UsuńWtrącę swoje trzy grosze, a co.
OdpowiedzUsuńNie mogę się zgodzić, żeby "Kariera" była lekceważona przez TVP. Po prostu w porównaniu do "Stawki" czy "Pancernych" w ostatnich latach była zwyczajnie rzadziej emitowana. Pamiętam, że był wielokrotnie pokazywany, inna sprawa, że dopiero z perspektywy czasu można należycie docenić wartość tej produkcji. (Przynajmniej tak było w moim przypadku) Ale to jest zaleta produkcji wybitnych, ponadczasowych, podobnie, uważam, rzecz ma się w przypadku "Czterdziestolatka". Otóż z seriali lekceważonych przez stacje wskazałbym na "Popielec", który można, ale nie cały, obejrzeć na YT. Serial pokazujący losy pewnej wsi i jej mieszkańców w okresie wojny i pierwszych lat instalowania PRL-u. Odkryłem nie dawno, polecam.
Spotkałem się z taką opinią, że książka TDM był odczytywana różnie. Znaczy jedni dopatrywali się krytyki ekipy piłsudczyków, inni - rządów przedmajowych. Może każdy widział to, co było mu na rękę. W książce jednak, o ile pamiętam, bo dawno czytałem, żadne daty roczne nie padają, choć z uwagi na mowę o wielkim kryzysie można by sądzić, że to w właściwie przełom lat 20/30-tych. Do kwestii scenografii jako takiej podchodzę dość krytycznie. Widać mały budżet, mało scen w plenerach, a jeśli już to wypada to skromnie, zwłaszcza jeśli idzie o ulice Warszawy. Z drugiej strony w czasach PRLu-, w większym stopniu niż dziś, było sporo miejsc jakby żywcem wyjętych z tamtej epoki, które wyglądają jakby czas się w nich zatrzymał. Lepiej jest z kostiumami czy wnętrzami.
Wielka szkoda, że ten serial został zbyt daleko ugrzeczniony. Niby wiadomo w jakim okresie powstawał, cenzura zbierała swoje żniwo, a partyjni chcieli uchodzić za świętszych od papieża. Aż się prosiło o parę mocniejszych scen. Trochę golizny jednak brakuje, orgia urwana, związek Kasi i Niny ledwie zaakcentowany, gdzieś tam półsłówkami. Klimat trochę jak u cioci na imieninach, także ostatecznie wychodzi inteligentna satyra, ale bez błysku. Bardzo poprawna w swojej wymowie - Za przeproszeniem - chcieli "dopierdolić" II RP, ale z obranej drogi zawrócili w połowie. A jednocześnie genialna jeśli idzie o dialogi, dobór ról - tyle ciekawych aktorek w dobrym wieku i w sumie jedyne co to w scenach moja kawa, twoja kawa.
O ponadczasowości i aktualności poruszanych wątków społeczno-politycznych nie będę wspominał, bo to oczywiste oczywistości.
Twoje zarzuty są zrozumiałe, ale ja jednak jestem w pełni usatysfakcjonowany. Telewizja w ubiegłym wieku była pruderyjna i to nie tylko w Polsce, w Stanach również. Rzadko również przeznaczano duże budżety na seriale. Dlatego należy przymknąć na to oko. Jak na ograniczone możliwości i tak wyszło świetnie.
UsuńPodobno do sceny orgii przyczepiła się cenzura, więc należało ją skrócić. Co do związku Kasi z Niną to i tak został mocno zaakcentowany (wystarczyła do tego jedna scena), większa dosłowność mogłaby wpłynąć negatywnie na klimat.
U cioci na imieninach nie ma tylu znamienitych gości co na tej imprezie u Nowickiego i Rybkowskiego. Ja tu widzę błysk - w scenariuszu, dialogach, reżyserii i doborowei ekipie aktorskiej.
,, Popielec'' bym sobie odświeżył, pamiętam sprzed lat . To był mocny i okrutny serial , darwinizmem społecznym podprawiony , trochę dzikiej żądzy też było , taki trochę proto-Smarzowski. W pierwszym odcinku chłop próbował przybić poluzowaną sztachetę miną przeciwczołgową i jak go pierdolło, to farocle ochlapały całe obejście.
OdpowiedzUsuńA potem przyszedł radziecki oficer saperów ( pierwszy amant PRL-u Tadeusz Pluciński ! ) i z kamienną twarzą rozbrajał miny a suspens sięgał zenitu.
,,.. tyle ciekawych aktorek w dobrym wieku i w sumie jedyne co to w scenach moja kawa, twoja kawa...''
Nie wiem, o co chodzi, wyjaśnij.
Sceny zbiorowe z tymi aktorkami to zamiast mocniejszych scen to tylko takie dyskusje przy kawie, właściwie o niczym istotnym. Na przykład scena, kiedy Dyzma zostaje przywieziony do dworku hrabiny Koniecpolskiej, albo bal, gdy Dyzmie wyrywa się z "nareszcie coś po polsku", bo przecież nie zna języków poza polskim i dwoma w butach. Nawet większość scen z Trojanowską i Barszczewską odbywa się przy misce.
UsuńA dla mnie te zarzuty są niezrozumiałe. Gdyby powstawały wtedy seriale z mocnymi, bezpruderyjnymi scenami i akurat ,, Dyzmę'' ich pozbawiono, to co innego, ale tak przecież nie było. Jeśli coś w 1980 było obliczone na emisję w najlepszym czasie oglądalności ( niedziela po dzienniku tv ) , to raczej proste, że żaden seks lesbijski , orgia z okultystycznym backgroundem, ani nawet orgietka z hrabiankami Czarskimi by w czymś takim nie przeszły. Pewne rzeczy można było jedynie zasugerować , pokazanie ich wprost było wykluczone i wszyscy ( decydenci, twórcy filmu i widzowie ) zdawali sobie z tego sprawę . Gdyby takie sceny nakręcono -jakby się oczywiście nikt nie wchrzanił - to i tak by je wycięto, nie było sensu skakać wyżej dupy, co by to dało. Wtedy przecież nie istniała dystrybucja na innych nośnikach, gdzie można by taką wersję uncut potem wydać.
OdpowiedzUsuńDla śmiałych ( jak na tamte czasy ) scen erotycznych pozostawało kino z ograniczeniami wiekowymi - ,,Zmory' Marczewskiego i wcześniejsze ,, Dzieje Grzechu'' Borowczyka były 18 Rated.
W miesięczniku Cinema znalazłem taki oto fragment: "Cenzura, wyczulona na wszelkie, najmniejsze nawet ataki na władzę tym razem pozostawała w uśpieniu, a nawet zadowolona była z takiego obrazu Polski sanacyjnej. Dopiero kiedy rozpoczęto emisję obudzili się telewizyjni notable. W jednym z odcinków Dyzma bierze udział w orgii w pałacu pod Warszawą. W trakcie emisji tego odcinka do Telekina wpadł jeden z telewizyjnych dyrektorów i z maszyny zdjął rolkę z całym dziesięciominutowym aktem zawierającym tę scenę. Plotka niosła, że prezes Szczepański wraz z całą telewizyjną górą urządzają podobne spotkania w ... willi pod Warszawą. Aby nie budzić niepotrzebnych skojarzeń sceny nie pokazano. Rolka zaginęła, podczas kolejnych emisji Marek Nowicki bezskutecznie jej poszukiwał na telewizyjnych półkach. W końcu się odnalazła. Tyle że w kolejnych powtórkach raz pokazywana jest kopia 60-, raz 50.-minutowa."
OdpowiedzUsuńZ wielką przyjemnością obejrzę, ale najpierw mam zamiar przeczytać książkę. ;)
OdpowiedzUsuńPrawidłowa kolejność ;) Ja trochę żałuję, że przed obejrzeniem nie przeczytałem książki. Ale może to i lepiej, bo dzięki temu uniknąłem zbędnych porównań.
UsuńŚwietna recenzja
OdpowiedzUsuńNO!
pozdrawiam noworocznie
scoutek
Dziękuję i również pozdrawiam.
Usuń