Wielkie oczy

Big Eyes (2014 / 105 minut)
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski

Witam w nowym roku i życzę sobie i innym, aby rozpoczynający się rok był pod każdym względem lepszy. Jedno z moich noworocznych postanowień to oglądać więcej nowych filmów, być na bieżąco, zamiast ciągle żyć starym kinem. Jeszcze przed rozpoczęciem 2015 roku zacząłem iść w tym kierunku - w noc sylwestrową obejrzałem w kinie cztery nowości. Przynajmniej o dwóch chciałbym napisać. Dzisiaj pierwszy z nich.

Film oparty na prawdziwych wydarzeniach - tymi słowami rozpoczyna się najnowsze dzieło Tima Burtona. Ale znany z ekstrawagancji reżyser nie stworzył tym razem wiarygodnej biografii. To wciąż kino w jego stylu, wysmakowane plastycznie, przestylizowane, opowiadające o ludziach obdarzonych wyobraźnią, tworzących sztukę przez małe s, której wiele osób nie rozumie i nazywa sentymentalnym kiczem. Ed Wood, Tim Burton, Margaret Keane, a nawet przywołany w początkowym cytacie Andy Warhol to są ludzie, których wiele łączy, ale i dzieli. Wielkie oczy pozornie nie przypominają poprzednich dzieł Burtona, ale trudno mi sobie wyobrazić, aby ten film nakręcił ktoś inny. W innej reżyserii mogłoby wyjść poprawne kino, ale bez burtonowskiego sznytu i specyficznej wrażliwości artystycznej.

Akcja filmu rozgrywa się w amerykańskich miasteczkach w latach 50. i 60. Miasta wyglądają bajkowo - jest czysto i spokojnie, nie ma nędznych, pełnych przemocy dzielnic, nie ma poważnych wypadków. Jest tylko sztuka wysoka i niska oraz krytycy, którzy decydują o tym, co zasługuje na pochwały, a co jest totalną szmirą. Największe dramaty rozgrywają się wewnątrz, za fasadą pięknych budynków i spokojnych ulic. Główną bohaterką filmu jest Peggy Ulbrich, rozwódka z dzieckiem pragnąca rozpocząć nowe życie. Po przeprowadzce do innego miasta wychodzi za mąż za Waltera Keane'a. Jest spora szansa, że ten człowiek będzie w stanie ją najlepiej zrozumieć, gdyż podobnie jak ona jest artystą-malarzem. Ale małżonek zaczyna ją wkrótce „okradać” - przywłaszcza sobie laury, na które zasłużyła jego żona.

Reżyser na szczęście zachował dystans do opowiadanej historii, wykorzystując fakty i autentyczne postaci do przedstawienia własnej teorii na temat sztuki i jej przeciwieństwa zwanego kiczem lub szmirą. Humor w tej opowieści był niezbędny, bo ta historia jest w gruncie rzeczy bardzo zabawna. Walter Keane to zabawna postać, bo krytykowany jest na własne życzenie - jest jak złodziej, który zamiast obrazu Picassa kradnie japońską mangę (nieprzypadkowe porównanie, bo w mangach i filmach anime wielkie oczy to norma). Ten film to z jednej strony pochwała kiczu, ale z drugiej to hołd dla prawdziwych artystów, którzy tworzą z głębi serca, nie przejmując się krytyką, nie oglądając się za modą. Hołd dla tych, którzy mają swój własny styl i konsekwentnie się go trzymają. Indywidualny styl jest wartością nie tyle pożądaną co bezcenną i powinien być chroniony prawami autorskimi.

Film zahacza również o problematykę społeczną, a konkretnie problem dyskryminacji kobiet. W latach 50. i 60. sztuka była tworzona głównie przez mężczyzn, kobiety były w tej branży traktowane pogardliwie. W dziedzinie literatury odnosiły sukcesy, ale inne rodzaje sztuki (malarstwo, rzeźba, architektura, muzyka, reżyseria filmowa) były domeną mężczyzn. Pojawia się więc zasadnicze pytanie: czy obrazy Peggy Ulbrich odniosłyby sukces gdyby nie były podpisane nazwiskiem jej męża? Może więc Walter Keane nie zasłużył wyłącznie na krytykę, ale i część pochwał. Bo potrafił sprzedać prace żony. Nie zasługuje na potępienie, ale na współczucie. Bo jest żałosnym i niespełnionym showmanem aspirującym do miana 'artysty'. Potwierdza to kulminacyjna scena w sądzie - Keane przypomina w niej klauna, który z rozprawy sądowej robi cyrk, by odwrócić uwagę od własnej niekompetencji i braku talentu.

Christoph Waltz dzięki oscarowym kreacjom w filmach Tarantino stał się specjalistą w odgrywaniu postaci cechujących się elokwencją, czarujących magią słowa i urokiem osobistym. U Burtona też zagrał takiego wygadanego faceta, który potrafi władać językiem z równą wprawą co Picasso pędzlem. Problem w tym, że on nie chce pracować w telewizji ani w radiu, mimo że ma ku temu zdolności. On chce być artystą podziwianym za kunszt i styl, których nie posiada. Christoph Waltz to najmocniejszy punkt filmu, stworzył postać popadającą w skrajne stany emocjonalne - od fascynacji sztuką po totalną wściekłość z powodu spadających nań gromów. Aktor potrafi szarżować po to, by zaskoczyć autentyczną neurozą i szaleństwem. Walter Keane jest postacią negatywną, lecz aktor nie zrobił z niej bezdusznego potwora, tylko człowieka z podwójną osobowością - perfidnego kłamcę i marzyciela wrażliwego na słowa krytyki. Ta podwójna osobowość sprawiła, że Peggy (Margaret) nie potrafiła w jego oczach dostrzec prawdziwych zamiarów.

Amy Adams w głównej roli kobiecej sprawdziła się doskonale. Nie przepadam za nią, ale przyznaję, że tutaj celnie ją obsadzono w roli kobiety skruszonej i pokornej, podszytej strachem, próbującej wyrazić siebie za pomocą obrazów. W tych portretach widać kobiecą rękę i mąż odbierając żonie prawa autorskie zabrał jej znacznie więcej niż się wydaje, wykluczył ją ze społeczeństwa. Amy Adams dyskretnie i z wyczuciem odegrała postać zgorzkniałej i popadającej w zwątpienie portrecistki, którą los rzuca w sidła niewłaściwych facetów. Dzięki dwójce pierwszoplanowych wykonawców dramat małżeński jest wiarygodny, ale spory udział ma w tym także duet scenarzystów Scott Alexander & Larry Karaszewski. Napisali oni również skrypt do wcześniejszego filmu biograficznego Tima Burtona pt. Ed Wood (1994).

Film nastraja refleksyjnie i wprawia w pozytywny nastrój. Nie jest przesadnie sentymentalny, a problem dyskryminacji kobiet przedstawiony jest klarownie i z błyskotliwością godną mistrzów. Prawdziwą historię przefiltrowano przez stylowe zwierciadło Tima Burtona. Główna bohaterka mówi, że oczy są oknem, w którym można dostrzec duszę człowieka. Film Wielkie oczy jest zaś oknem, w którym widoczna jest dusza artysty. Produkcji można zarzucić przewidywalność, ale nie ma tu przecież zagadki do wyjaśnienia, więc przewidywalny scenariusz nie jest wcale wadą. Tym bardziej, że to kino biograficzne. Big Eyes to najlepsza pozycja w karierze Burtona od czasu nostalgicznej baśni pt. Big Fish (2003). Kapitalna jest ścieżka dźwiękowa, na której znajdują się hipnotyzujące piosenki Lany Del Rey oraz fantastyczna kompozycja Danny'ego Elfmana. A strona wizualna jest dowodem na to, że ekipa Tima Burtona to nie rzemieślnicy, lecz prawdziwi artyści.

24 komentarze:

  1. " Jedno z moich noworocznych postanowień to oglądać więcej nowych filmów" To prawie rewolucja na Panoramie Kina. Nie do końca jestem przekonany czy mi się to podoba :) Od nowości to jest od ch.. stron. Chociażby moja :) Waltza bardzo lubię (aktora, bo w tańcu się gubię). Do Burtona będę mieć zawsze ciepły stosunek (jako do twórcy, nie człowieka). Do kina już na to nie pójdę, ale film z pewnością obejrzę. Chociażby żeby zobaczyć Burtona bez Burtona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah no i byłbym zapomniał najważniejszego :) Życzę najlepszego w Nowym Roku Mariusz.

      Usuń
    2. A ja jestem przekonany, że owo postanowienie noworoczne Mariusza mi się podoba. I mówię to jako stały czytelnik. Jak się ogląda stare kino po raz pierwszy to w sumie jest to nowe kino, więc dlaczego od tego odchodzić.

      Usuń
    3. (* za szybko zapisałem komentarz.) Znaczy postanowienie mi się nie podoba.

      Usuń
    4. Chyba to właśnie chciałem usłyszeć ;) Teraz już wiem, że to postanowienie się nie spełni ;)

      Usuń
  2. No to wymyśl sobie jakieś nowe na szybko ;)
    Oglądasz tyle nowości.... ile oglądasz . Dlaczego
    tylko tyle ? Bo tam akurat znalazłeś coś , co mogło zainteresować , czy tam obiecać coś interesującego. A dlaczego starsze rzeczy pozwalają odnależć tego dużo więcej ?
    Oto jest pytanie .... Może dla tego, że kiedyś kino miało bez porównania więcej klasy ?
    Wszystkiego Dobrego !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak, z pewnością znajdzie się jakiś nowy film, który mnie zainteresuje, ale i tak będzie mnie ciągnęło do starych filmów, bo wiem że odnajdę w nich coś, czego nowe kino mi na pewno nie zaoferuje.
      Również wszystkiego dobrego życzę!

      Usuń
  3. Zdecydowanie obejrzę. Już od dawna ciekawi mnie ten film, a po tej recenzji wiem, że muszę go zobaczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że warto, a Ci którzy uważali że Tim Burton już się skończył będą musieli zmienić zdanie.

      Usuń
  4. Oj możesz oglądać nowe kino i pisać o jego nawiązaniach do starego - i postanowienie się spełni i potrzeba na 'starocie'. Poza tym wszystkiego najlepszego również :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można też wybrać nowe kino, ale z określonego gatunku lub kraju. Włochy lubi, męskie kino lubi, da się w tym temacie grzebać wśród nowości. Najlepiej unikać USA, tym się zajmuje cała reszta.:)

      Usuń
    2. Tak naprawdę to od czasu do czasu oglądam nowe kino, tylko przeważnie nie chce mi się o nim pisać. Z włoskich to widziałem najnowsze filmy Giuseppe Tornatore (Nieznajoma i Koneser), uważam że są świetne, a jednak nie poświęciłem im recenzji. Możliwe że w 2015 będzie podobnie, czyli będę oglądał nowe filmy, ale o starych będę pisał :D

      Usuń
    3. "będę oglądał nowe filmy, ale o starych będę pisał"
      Mariusz, ja tak robię od zawsze :D

      Usuń
  5. "Hołd dla tych, którzy mają swój własny styl i konsekwentnie się go trzymają" Tym mnie kupiłeś, z takiego powodu obejrzę każdy film.

    Jedno się obawiam tylko - czy ta kradzież dzieł i przywłaszczanie ich nie jest irytujące? Często tak jest. Ktoś coś powiedział, ktoś to powtórzył tylko głośniej, śmieją się a ja... jest zirytowany taką scena. Co powiesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla tych, którym ukradziono pomysł jest to na pewno irytujące, dla tych którzy są mimowolnymi świadkami zdarzenia to może być nawet zabawne. Nikodem Dyzma powtórzył zasłyszany pomysł dot. magazynowania zboża i dzięki temu uznano go za znawcę, który jest w stanie pokonać kryzys. A osoba, która podrzuciła mu ten pomysł skończyła marnie. Dla widzów jest to zabawne, ale zmusza też do zastanowienia nad tym, żeby przy piwku nie powiedzieć czegoś, co może zostać wykorzystane przeciwko.

      Usuń
    2. Czyli może, ale nie musi, nie wiesz? Ok.:)

      Usuń
    3. "Może" to jest bezpieczne słowo, bo nigdy nic nie wiadomo na pewno :)

      Usuń
  6. Nekrolog:
    7 stycznia zmarł Rod Taylor ( 84 ) , amerykański aktor urodzony w Australii , znany najbardziej z gł. ról w ,, The Birds' Hitchcocka i ,, Time Machine'' George 'a Pala. Grywał w westernach ( ,, Deadly Trackers'' ,, Chuka'' ,, Train Robbers'' ) , pojawił się też w nakręconym w USA , kontrkulturowym ,, Zabriskie Point'' Antonioniego. Na szczególną uwagę zasługują mocne kreacje Taylora w dwóch perełkach z przełomu 60/70 - kryminale ,, Darker than Amber'' Roberta Clouse i rewelacyjnym ,,mercenaries on mission'' ,, Dark of the Sun'' Jacka Cardiffa . Quentin Tarantino obsadził go w rólce Churchilla w ,, Inglorious Basterds ''.
    RIP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano nie widziałem tych dwóch, które szczególnie polecasz. No i Deadly Trackers też do nadrobienia. Z niewymienionych przez Ciebie filmów kojarzę go jeszcze ze szpiegowskiego "36 godzin".

      Usuń
  7. ... l kolejny :
    10 stycznia umiera reżyser Francesco Rosi ( 92 ) , weteran włoskiej kinematografii , ostro zaangażowany w walkę z palącymi problemami socjalno -politycznymi swego kraju, jak korupcja władzy, powiązania rządu z mafijnym syndykatem , afery gospodarcze i dysproporcje rozwojowe regionów Włoch ; ,, Salvatore Giuliano'' ,, Ręce nad Miastem'' ,, Szacowni Nieboszczycy'' ,, Sprawa Mattei'' ,,Chrystus zatrzymał się w Eboli'' . Jest m.in. autorem oryginalnej biografii słynnego bossa ,, Lucky Luciano'' ( z G.M. Volonte ) , a także efektownej ekranizacji opery ,, Carmen'' Georges'a Bizeta.
    RIP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna śmierć, która mi przypomina jak wielkie mam zaległości. I to w dodatku w kinie włoskim, którego na blogu jest najwięcej.

      Usuń
  8. trzy, to już podpada pod łańcuch śmierci :
    Atomowy cyc odszedł do Valhalli - 11 stycznia pożegnaliśmy Anitę Ekberg ( 83 ) - sex symbol lat 50' i 60' , unieśmiertelnioną przez Felliniego pod fontanną w ,, La Dolce Vita'' . Jej filmografia obejmuje głównie lekki , rozrywkowy repertuar, gdzie nie zabrakło kilku szacownych klasyków euro-thrashu, jak wampiryczny horror Armando De Ossorio ,,Malenka'' , giallo Ferdinanda Merighiego ,, French Sex Murders'' ( pasiłoby to obadać , tu grają jeszcze Rosalba Neri i Barbara Bouchet , które , co by nie mówić przyćmiewają Anitę urodą , jak i talentem ) , czy sztandarowa pozycja nunsploitaiion cinema ,, Killer Nun'' Giulio Berrutiego . Zagrała tez w komediowym westernie ,, Four from Texas '' Roberta Aldricha u boku Franka Sinatry i Ursuli Andress, która ,, ukradła '' jej rolę Honey w ,, Doktorze No'' ,
    RIP
    RIP

    OdpowiedzUsuń
  9. Najlepsze od czasu "Big Eyes" i bardzo dobre wizualnie - zgadzam się. Niestety dodałbym, że boleśnie odczuwalne są tu pewne skróty, ledwo zaznaczone wątki itp. Dodatkowo przerysowana gra Waltza przy normalnej grze pozostałych aktorów sprawiła, że nie do końca wiem, jak traktować ten film "biograficzny".
    Co do pytania, czy obrazy głównej bohaterki odniosłyby sukces, gdyby nie były firmowane przez jej męża, to w filmie zostaje wyrażone przypuszczenie, że nie, ale nie ma ono związku z płcią, a jedynie ze zdolnościami bohatera do sprzedawania towaru.

    OdpowiedzUsuń