Kto sieje wiatr

Inherit the Wind (1960 / 128 minut)
reżyseria: Stanley Kramer
scenariusz: Nedrick Young (pod pseud. Nathan E. Douglas), Harold Jacob Smith na podst. sztuki Jerome'a Lawrence'a i Roberta Edwina Lee

Tekst poprawiony 02.06.2017,
opublikowany także w serwisie film.org.pl 
w cyklu Czarno na białym.

Duża grupa filmowców, a także widzów uważa, że prawdziwe kino to akcja, thrills & horror. Bo autentyczne emocje – od ekscytacji po strach – wywołują mocne, pełne brawury filmy o przemocy, wypełnione trzymającymi w napięciu zdarzeniami, scenami kaskaderskimi, brutalnością. Ale istnieją też twórcy, którzy potrafią utrzymać uwagę widza za pomocą pojedynków na słowa. Można je podziwiać na przykład w dramatach sądowych. Jest to gatunek uprawiany we Francji (Prawda w reżyserii H.G. Clouzota), we Włoszech (Sacco i Vanzetti, mój ulubiony film tego genre’u), także w Polsce (wybitne dzieło naszej kinematografii Sprawa Gorgonowej). Mistrzami gatunku byli Amerykanie: Sidney Lumet (Dwunastu gniewnych ludzi) i Stanley Kramer (Wyrok w Norymberdze). Film Kramera Kto sieje wiatr to adaptacja sztuki inspirowanej autentycznym procesem z 1925 roku.

Zaczyna się od tego, że młody nauczyciel w publicznej szkole ośmiela się głosić teorie Darwina na temat ewolucji człowieka. Mieszkańcy miasteczka na czele z nadgorliwym pastorem są oburzeni i doprowadzają do tego, że nauczyciel zostaje postawiony w stan oskarżenia. Nie ma w tym nic dziwnego, bo prawo w tych okolicach zabrania głoszenia takich herezji. A jeśli łamie się prawo, to trzeba się liczyć z konsekwencjami. Do miasta przybywa wkrótce sławny adwokat, który podejmie się obrony zaszczutego wychowawcy. W roli oskarżyciela ma wystąpić polityk ślepo wierzący w słowo napisane w Biblii i broniący go zaciekle przed takimi heretykami, jak oskarżony pedagog. Szykuje się ostry konflikt, który trudno wygrać lub przegrać, bo nie da się udowodnić, kto ma całkowitą rację. Tu trzeba się wykazać sprytem, elokwencją, darem przekonywania.

„Kto dom swój niepokoi – wiatr odziedziczy, a głupiec będzie sługą mądrego” (Prz 11, 29). Ten biblijny cytat zainspirował Jerome’a Lawrence’a i Roberta Edwina Lee do nadania swojej sztuce z 1955 roku tytułu Inherit the Wind (Odziedziczyć wiatr). W tych słowach ukryty jest przekaz utworu, lecz polski tytuł, wskazujący na przysłowie „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”, również jest dobrym tropem. W obu porzekadłach chodzi właściwie o to samo – o lęk przed przyszłością. Stanley Kramer wierzył, że kino może wpływać na mentalność ludzi, a więc i na przyszłe pokolenia. Skoro istnieją filmy podżegające do nienawiści rasowej, jak Narodziny narodu (1915), który doprowadził do reaktywacji Ku Klux Klanu, to z pewnością mogą powstawać dzieła zaszczepiające bardziej pragmatyczny sposób myślenia. Żyjąc zgodnie z biblijnym cytatem „Bóg jest źródłem wszelkiej prawdy”, możemy cofnąć się do średniowiecza i żądać egzekucji heretyków, ale nie można też całkiem odrzucać chrześcijańskich wartości, bo w połączeniu ze zdrowym rozsądkiem mogą przynieść wiele pożytku.


Stanley Kramer nie krytykuje Biblii, uważa, że jest ona dobrą lekturą i kopalnią mądrych cytatów, ale nie wszystko należy brać dosłownie. Nie jest ważne, czy rację mają agnostycy, czy tradycjonaliści. Jedni i drudzy postępują dobrze, jeśli zachowują rozwagę i pozwalają wygłaszać innym poglądy, z którymi się nie zgadzają. Chyba że są to manifesty wzywające do nienawiści – wolność słowa ma swoje granice, których nie należy przekraczać, aby nie spowodować przysłowiowej burzy. Chociaż kino tego amerykańskiego reżysera i producenta ma licznych zwolenników, jest także krytykowane za natrętny dydaktyzm. Powyższe wnioski, w których sporo jest moralizatorstwa, stanowią esencję kina tego twórcy. Jego wykładnia moralna może wydawać się banalna, pełna oczywistości, ale nie warto czynić z tego powodu wyrzutów, gdyż – jak pokazuje upływ czasu – nic nie traci na aktualności. Dzięki błyskotliwym scenariuszom i wyśmienitym aktorom ogląda się te produkcje nie jak nudne wykłady, lecz jak wiarygodne dramaty społeczne i wnikliwe analizy ludzkich zachowań.

Siłą napędową filmu są aktorzy i wypowiadane przez nich teksty, pozbawione pustych frazesów, nie ograbione z kąśliwych uwag. Jest w nich zabawa prawniczym słownictwem („Oskarżam cię o obrazę sumienia i sentymentalizm pierwszego stopnia”) oraz krytyka pewnych postaw, cech i poglądów. Z niesamowitą intensywnością i przekonaniem odgrywane są poszczególne sceny przez wybitnych wykonawców. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że Spencer Tracy zagrał tu jedną ze swoich najlepszych ról w karierze. Jest bezbłędny w kreowaniu niestrudzonego, wybitnie inteligentnego mecenasa. Ale na szczęście nie jest to film jednego aktora, lecz pojedynek dwóch ofensywnych i stanowczych osobowości. Nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie Fredric March stworzył fenomenalną kreację oskarżyciela – jest ekspresyjny, niepohamowany, zaangażowany emocjonalnie. Drugi plan też daje radę: Gene Kelly jako cyniczny reporter, Donna Anderson w roli córki pastora (aktorkę można również zobaczyć w Ostatnim brzegu Kramera), zaskakuje Claude Akins, który przeszedł ciekawą metamorfozę – od bandyty w Rio Bravo do nawiedzonego pastora, co własną córkę spaliłby na stosie.


Na sali sądowej jest gorąco i wszyscy zdejmują okrycia wierzchnie. Przed ekranem też nie jest wcale chłodno, bo ta atmosfera udziela się widzom, w czym duża zasługa klarownych dialogów i pełnych pasji występów aktorskich. Kramer nie należał do innowatorów, tworzył filmy z przesłaniem, ale dzięki pracy operatora Ernesta Laszlo i montażysty Frederica Knudtsona film zawiera też kilka świetnych ujęć wydobywających z bohaterów charakterologiczne niuanse. Można też dostrzec w tym utworze krytykę maccartyzmu. Za scenariusz odpowiadali Harold Jacob Smith i Nedrick Young (pracowali z Kramerem także przy Ucieczce w kajdanach) – ten drugi musiał ukrywać się pod pseudonimem Nathan E. Douglas, gdyż komisja senatora McCarthy’ego umieściła go na czarnej liście za przynależność do partii komunistycznej. Kto sieje wiatr to kawał porządnego hollywoodzkiego kina. W dwugodzinnym filmie zawarto mnóstwo ponadczasowych konfliktów: nauka przeciwko prawu i religii, rozum przeciwko ignorancji, jednostka wobec zwartej społeczności, pragmatyzm kontra cynizm.

korekta: Kornelia Farynowska

14 komentarze:

  1. ,,.. Ale istnieją też twórcy, którzy potrafią utrzymać uwagę widza za pomocą brutalnych pojedynków na słowa...''
    Zwłaszcza freestylerzy na bitwach.

    ,,... Takie pojedynki potrafią ranić mocniej niż walki na miecze, noże czy pistolety..''
    jeszcze tulipany i siekiery dopisz.

    ,,.. Wiatr nie jest dobrą prognozą, symbolizuje nadchodzącą burzę, huragan, trudny do opanowania zamęt....'
    Czasami jest dobrą, ale w tym wypadku to się raczej samo przez się rozumie, że nie , nie wiem kogo chciałeś tym olśnić ? Chyba , że aktualnie jakąś pogodynkę zarywasz.

    Filmu Kramera nie znam, ale widziałem kiedyś w TV jego rimejk z Kirkiem Douglasem w roli oskarżyciela i Jasonem Robardsem - obrońcą. Średnio ekscytujące to było , mówiąc oględnie. Douglas histeryzował i miotał się , jak stacjonarny tancerz Św. Wita , Robards punktował go z całą niepodważalnością logiki rozumowania... i abarot, cały czas na to samo kopyto aż do zwycięstwa wiadomej frakcji. Co też nie było absolutnie żadnym zaskoczeniem, bo każdy miał już na wejściu przyspawane racje moralne ( jeden wyższe drugi niższe ) do bystrości umysłu w takich samych proporcajch.
    Nie lubię kina Kramera, który w zawsze tak samo gładki , ze wszech miar bezpieczny i obowiązkowo belferski sposób broni bądż atakuje oczywistości już dawno osądzone we wszystkich instancjach.
    Nie widziałem ,, Zgadnij, Kto Przyjdzie na Obiad'' , z tych ważniejszych.
    On się zaczął moim zdaniem ciekawie wyrabiać pod koniec kariery . Podobał mi się ( daaawno temu widziany ) pełen cierpkiej ironii antykorporacyjny western ,, Taka Była Oklahoma'' z George'em C. Scottem i Faye Dunaway . Filmowi przybił włochatą pionę sam towarzysz Leonid Breżniew - ,, Oklahoma..'' zdobyła Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Fabularnych w Moskwie w 1973.
    Polecam też akces Kramera do post Watergate'owskiej serii ,,paranoicznej'' , czyli ,,Zasady Domina'' 77' , thriller w klimatach ,, Trzech Dni Kondora'' i ,, Syndykatu Zbrodni'' z domieszką Forsythe'a i masną dawką zbijających z tropu twistów. Do tego potężna obsada ; Gene Hackman, Candice Bergen, Richard Widmark, Eli Wallach, Mickey Rooney i ktoś tam jeszcze .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabawne docinki, przyznaję :-D :-D

      Filmy Kramera dobrze mi się ogląda za pierwszym razem, ale pewnie nieprędko do nich wrócę, bo nie sądzę abym odkrył w nich coś nowego. "Oklahoma" i "Zasady domina" - do nadrobienia.

      Usuń
  2. To nie są Mariusz docinki , tylko dyskretne sugestie, żebyś przestał gimbazą zaciągać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z ostatnio obejrzanych :

    ,, LUTUJ i i ODSKAKUJ'' ( Cut and Run ) aka Inferno in Diretta reż. Ruggero Deodato 1985

    tłumaczenie tytułu : własne

    Dziennikarka Fran i kamerzysta Mark wyruszają wgłąb amazońskiej dżungli z misją odnalezienia zaginionego bez wieści syna ich redakcyjnego szefa . Mają także nadzieję przeprowadzić wywiad z tajemniczym pułkownika Horne'a , który rzekomo zginął podczas masakry w Jonestown w Gujanie , lecz według zdobytych informacji żyje i ma się dobrze jako jedna ze stron bezwzględnej wojny narkotykowej , która toczy się w dzikich ostępach. Co więcej , pewne tropy łączą jego osobę z zaginionym chłopakiem.
    Film na podstawie niezrealizowanego scenariusza Wesa Cravena ( po gruntownej przeróbce Dardano Sacchettiego ) określany jest , jako ostatni segment kanibalistycznej trylogii Deodato . Jest to o tyle błędne, że tym razem pośród dobrze znanej scenerii i mimo hordy okrutnych tubylców, żadnego kanibalizmu nie uświadczamy . I choć ,,Cut and Run'' z intensywnością makabry pozostaje daleko w tyle za ,, Cannibal Holocaust'' , miłośnicy egzotycznych akcyjniaków z dużą ilością gore, nie maja wielu powodów do narzekania. Akcja może momentami lekko traci tempo, ale nie na tyle, by robić z tego poważny zarzut.
    Rzezi i sleazu mamy tu całkiem sporo : już na wejściu filmidło raczy nas sceną rajdu na jedną z kokainowych sortowni , umieszczoną w szałasie na palach u brzegu potężnej rzeki , której brudne po powodziach wody nabierają w słońcu barwy zaschniętej krwi.
    I gdy z tych ( od )mętów nagle wyłoni się jajowata, łysa niewymiarówka Michaela Berrymana będzie to sygnał, ze nie ma kurwa miodu. Z gołą klatą i maczetą w łapsku na czele bandy uzbrojonych w dmuchawki Indian , ole good Pluto anihiluje wszystkich przeciwników , a panny zanim zostaną zbiorowo zgwałcone , przybija się tu szpikulcami do desek , przez nadgarstki i kolana, brrr
    Póżniej zaliczymy kilka malowniczych dekapitacji, jeszcze więcej szpikulców przeszywających szyje ofiar , jeszcze jeden gwałt , a właściwie nierząd pod przymusem wywartym przez uberkozackiego skurwysyna , w którego roli pojawia się wielce przeze mnie ceniony John Steiner ( ,,Shock'' ,, Tepepa'' ,, Mannaja'' ) A jako że w tym obleśnym filmie jednak zło się karze , będzie mu pisana wyjątkowo bolesna śmierć ( i pierwsze skrzypce w najokrutniejszej scenie )
    Całe szczęście, tym razem Deodato powściągnął swoje sadystyczne zapędy wobec egzotycznej fauny : jedyne akty przemocy wobec zwierząt, to bieganie bez sensu z trzymanymi za kark jaszczurkami i cios pagajem w paszczę aligatora ( niezbyt mocny). Mamy też piękne anakondy i przez parę sekund płynącego rzeką tapira.
    W finale , gdy bohaterowie docierają do siedliska Horne'a mamy ukłon w stronę ,, Czasu Apokalipsy'' . Horne wśród podległych mu tubylców wygłasza nawiedzone dementi niczym Kurz i żąda rytualnej śmierci , a helikoptery też zaraz nadlatują.
    W tej roli kolejny kultowy świr Richard Lynch ( ,, God Told Me To'' ,, The Barbarians '' ) , który wygląda tu prawie , jak Genesis P. Orridge i niestety, podobnie , jak Berrymana, jest go stanowczo za mało . Głównej parze swych aparycji użyczyli : zgrabna i ponętna Lisa Blount ( ,, Prince of Darkness'' ,, Dead and Buried'' ) i prawdziwy ,, Jerzy Zelnik włoskiej eksploatacji'' - Leonard Mann ( , Forgotten Pistolero'' ,, Napoli Spara !'' )
    Całości dopełnia mało popularny , acz idealnie trafiony soundtrack Claudio Simonettiego , który rezygnuje tu z prog rockowej estetyki , całkowicie na rzecz brzmienia syntetycznych lat 80-tych : melodyjne elektro z miarowym bitem typu tutss tutss , mocne, quasi symfoniczne klastery, syntezatorowe ,, skradanie się'' w momentach rosnącego napięcia , dżwiękową schizę a la wejście truposzczaka w scenie podwodnej z ,, Inferno'' ( to motyw Berrymana i czynów jego ) a nawet i proste dicho
    + 4/6








    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, biere. Opisałeś to z takim entuzjazmem, że nie mogę zlekceważyć tego tytułu.

      Usuń
  4. Może w tym entuzjazmie jest ziarno przesady, ale na pewno mamy do czynienia z solidnym kawałkiem exploita . Tak , że jakichś traumatycznych rozczarowań nie przewiduję.
    Jak chodzi o pana Deodato, moim numero uno w jego filmografii nieodmiennie pozostaje ,, The House at the Edge of Park'' z Hessem - dopieszczony z jebanym talentem , brudny, jak szmata guilty pleasure dla wrażliwych koneserów ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z ostatnio obejrzanych :

    ,, RICCO THE MEAN MACHINE'' reż. Tulio Demicheli 1973

    Hiszpańsko - włoskie pulpiszcze będące czymś w rodzaju grindhouse'owego gangsta Hamleta ( wtedy jeszcze Baz Luhrman o Szekspirze wiedział tyle, że to kot sąsiada ) , nieco przetasowanego ; tu nie królowa, a Ofelia łączy się z Klaudiuszem , Hamlet nie hamletyzuje tylko działa , jednak w każdym ujęciu ma minę, jakby nie kminił czy ,,być , czy nie być'' . I nie finguje choroby umysłowej, tylko pogania wrogom fałszywe banknoty , sfingowane u dziadka swojej flamy na powielaczu. Ale po kolei .
    Ricco ( Christopher Mitchum ) , syn znanego gangstera wychodzi po dwóch latach z pierdla . Od matki i siostry dowiaduje się, ze ojciec zginął z rąk nieznanych sprawców, a jego interesy przejął wszechwładny Don Vito ( Arthur Kennedy ) , z którym żyje obecnie narzeczona Ricca , Rosa ( Malisa Longo , zdrowa sucz ) o której śnił dzień i noc przez całą odsiadkę. Ricco postanawia wyświetlić sprawę , znależć mordercę i wypłacić mu w ołowiu co się należy. Wciąga w imprezę byłego współpracownika
    ś.p. papy , Cyrana ( Eduardo Fajardo ) i przypadkiem poznaną oszustkę ( Barbara Bouchet ) operująca fałszywymi pieniędzmi , produkowanymi chaupniczo przez wspomnianego dziadka. Przede wszystkim Ricco pragnie za wszelką cenę spotkać się z Rosą , która jak się okaże , czuje się z Don Vitem nie do końca spełniona . Żyjąc pod kloszem i obsypywana luksusami korzysta z nich do woli, lecz starego capa traktuje z nieskrywaną oziębłością . Tymczasem Ricco wkracza na wyboistą drogę prywatnego śledztwa i kompleksowej dintojry.
    Elementem, który w dużym stopniu kladzie film na łopatki jest odtwórca tytułowej roli
    ( młodszy syn Roberta ) Tak kurwa papierowego zasrańca dawno nie widziałem : długowłosy blondynek z twarzyczką, jak dupa niemowlaka , do tego gra, jakby tylko kozy wcześniej pasał , z jedną miną typu ,, kto mi zajebał mózg? '' w każdej scenie .
    Reżyserem jest argentyński Hiszpan o pokażnym dorobku ( też scenopisarskim ) nic mi nie mówiących tytułów. Tulio Demicheli ( jak Marek Tuliusz Cyceron ) widać wie, że nazwisko słynnego drugiego imiennika zobowiązuje , więc cyców i to niezłych nie pożałował. Barbara Bouchet w ogóle wygląda tu , jak z obrazka , konkretnie jak Primavera Botticellego , z włosami w kolorze w ciul karatowego złota . W jednej scenie wyłania się z nocnej mgly przed maskę auta wiozących kasę ludzi Don Vita i zaczyna robic striptiz pod bluesa na harmonijce chromatycznej z wejściem na karoserię . Konwojenci dostają hormonalnej reakcji łańcuchowej i Ricco nie ma problemu z obezwładnieniem ich.
    Kara bossa jest sroga. Wielka wanna z kwasem siarkowym ma na jednej ze ścian nalepione dwa dupne czerwone postery z gołymi babami . Siepacze Don Vita walą o tę ścianę twarzami konwojentów aż czerwień plakatów zmiksuje się z ich krwią , a potem
    ,acid bath' . Wanna powraca w najmocniejszej scenie filmu . Niezaspokojona Rosa uwodzi swego ,,Jerzy Połomski alike ''goryla i pechowo zostają przyłapani in flagranti przez bossa rogacza. Gołego ,,Połomskiego'' na oczach Vita i Rosy glanują na wylewce obok wanny , po czym jeden z oprawców wyciąga sprężynowiec ... i na pełnym zbliżeniu odrzyna biedakowi jaja z fujarą , zatyka tym wyjącą paszczę i wio do wanny.
    Strzelaniny w umiarkowanych ilościach, ale też krwawe , blood squiby praktycznie mamy przy każdym trafieniu . Happy endu nie ma , a grająca Rosę , posiadaczka pięknego ciała i budzącej respekt exploiterskiej filmografii Malisa Longo też szczuje cycem aż miło , zanim skończy w kwasie .
    3/6





    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Christopher Mitchum dostał po znajomości role w kilku filmach z Johnem Waynem, nie przeszkadzał, ale tak przypuszczałem że do głównych ról to się nie nadaje. Może jak gdzieś trafię na ten film to obejrzę dla Barbary Bouchet, ale nie śpieszy mi się, tym bardziej że Twoja recenzja jest mniej entuzjastyczna od poprzedniej. Ale może polecisz mi jakąś hiszpańską produkcję, którą warto znać (oczywiście z lat 70, w gatunku Thriller/Horror lub Action/Crime/Thriller).

      Usuń
  6. Pierwsze, co jeszcze w trakcie oglądania zrobiłem, to obadałem filmografię młodego Mitchuma (myśląc, ze to może debiut ) i widzę , w czym grał wcześniej : ,, Rio Lobo'' ,, Chisum'' ( nie pamiętam go w ogóle ) , lowbudgetowy ,, Bigfoot'' i eurothrashowy hit ,, The Summertime Killer'' skąd bodaj wzięto temat muzyczny do ,, Kill Billa'' ( poluje na filmy Antonio Isasiego, ale ciężko trafić ) .... no ale tak to już jest z tym parciem na szkło , jak są koneksje to ,,dawaj'' , po co mi talent ?
    Z ,hiszpanów' , to w pierwszej kolejności Narciso Ibanez Serrador : ,, La Residencia'' aka ,, The House that Screamed'' 69' i ,, Who can kill the Child'' 76' - zajebiste horrory, w drugiej tetralogia Armanda De Ossorio o ślepych Templariuszach-zombie , jego filmografię w ogóle warto przetrzepać , choć to artysta bardzo nierówny , trzecia i czwarta część tetralogii to sery wyłącznie dla koneserów , a z innych- ,, Las Garras de Lorelei'' jest nudny jak ciul'
    Ja jestem fanem dwóch obskur spod znaku grozy tajemnej : surrealistycznego ,, Bell from Hell'' Claudio Guerrina Hilla 73 , gdzie reżyser pod koniec kręcenia spadł z dzwonnicy i się zabił, oraz ,, Escalofrio'' aka ,, Satan's Blood'' Carlosa Puerto 78' ,świetny satanic, bardzo mi przypasił.
    Jak chodzi o twórczość Paula Nashy'ego i Jesusa Franco , to nie jestem ekspertem , też by mi się przydał jakiś sensowny przewodnik, żebym nie musiał całych ton badziewia przekopywać za czymś sensownym.
    No i jak jeszcze nie widziałeś , to koniecznie,, Cutthroats Nine'' Marchenta 72' - most cruel paella western ever made .
    Na pewno warto obadać dwie pozycje Jorge Graua ; ,, Let Sleeping Corpses Lie'' 74' i ,, Ceremonia Sangrieta'' 73' - pierwszy to klasyczny, seventisowy zombie-flick z Rayem Lovelockiem i Arthurem Kennedym, drugi jest stylowym gotykiem o Elżbiecie Batory z Lucią Bose i Evą Aulin.
    Też mam sporo zaległości w hiszpańskim thrashu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak myślałem - sporo jeszcze fajnych rzeczy przede mną. No i w paella westernach też mam spore zaległości. Szykuje się u mnie miesiąc hiszpański.

      Usuń
  7. No to w pierwszej kolejności Alexa de La Iglesię przerób, jeśli do tej pory jeszcze tego nie zrobiłeś. Jak chodzi o nowsze kino, to Hiszpanie są niezrównani w ponurackich thrillerach , jestem wielkim fanem , jakie fabuły wymyślają, to łeb odpada ! Tu radze się dobrze rozejrzeć. No i ,, Sex i Lucia'' - najlepszy melodramat nowego tysiąclecia.

    OdpowiedzUsuń
  8. I nawet jak się kłócą protestanci (i to modni, ewangelikalni) to i tak wg Mariusza winni katolicy :)

    OdpowiedzUsuń