Zaginiona dziewczyna

Gone Girl (2014 / 149 minut)
reżyseria: David Fincher
scenariusz: Gillian Flynn na podst. własnej powieści

Wydaje mi się, że o tym filmie nie da się pisać bez SPOILERÓW!

Gdy jesienią ubiegłego roku trafił na ekrany kin nowy film Davida Finchera z miejsca zyskał opinię filmu roku. Gone Girl to ekranizacja bestsellerowej powieści Gillian Flynn wydanej w 2012 roku. Pisarka zgodziła się sama przerobić swoją książkę na scenariusz, dzięki czemu wszystko co istotne dla tej historii i charakterystyki postaci mogło przeniknąć także na kinowy ekran. Takiego komfortu nie miał Fincher przy Dziewczynie z tatuażem, gdyż autor pierwowzoru przedwcześnie zmarł. Ja czytałem tylko jedną powieść Gillian Flynn, Mroczny zakątek z 2009, która nieco mnie rozczarowała. Ta książka jak również scenariusz nowego filmu Finchera dowodzą, że pisarka genialnie portretuje postacie wrednych kobiet. Potrafi także stworzyć wysublimowaną intrygę pełną fabularnych rotacji i przetasowań.

Przeważnie z dużą podejrzliwością podchodzę do filmów, które budzą ogólny zachwyt, ale tym razem rozumiem doskonale miłośników tego dzieła. Gone Girl to elektryzujący dramat kryminalny o toksycznym związku, drobiazgowo skonstruowany i fantastycznie wykonany, korzystający z wielu gatunkowych klisz, ale w efekcie przełamujący konwencje, błyskotliwy i nieprzewidywalny. Pod pozorami tradycyjnego kryminału autorzy skrywają kłębowisko myśli, pytań i wątpliwości na tematy związane z małżeństwem, telewizją, zbrodnią doskonałą i życiem jako spektaklem, w którym każdy odgrywa jakąś rolę. Jest tutaj nutka satyry, widoczna szczególnie w wątku medialnym. Żądni sensacji obywatele śledzą wydarzenia w telewizji nie zdając sobie sprawy, że prawda jest znacznie ciekawsza i bardziej wstrząsająca.

Amy i Nick Dunne są małżeństwem z pięcioletnim stażem. W dniu piątej rocznicy ślubu żona znika, a ślady w domu wskazują na uprowadzenie. Śledztwo prowadzi dwójka policjantów, którzy mają odmienne poglądy na sprawę. Mąż zaginionej nie potrafi udawać rozpaczy, nieumyślnie kierując na siebie podejrzenia. Swoją cegiełkę dorzuca także telewizja, która robi z tej sprawy ekscytujący serial, w którym coraz wyraźniej widać kto jest dobry, a kto zły. Z medialnego teatrzyku wyłania się portret niewinnej ofiary i bezwzględnego oprawcy. Zarówno telewizyjne reportaże jak i policyjne śledztwa nie odkrywają całej prawdy, nikt nie jest całkowicie winny lub niewinny. Twórcy sukcesywnie dawkują informacje, budując napięcie zgodnie z zaleceniami Hitchcocka. Po raz kolejny okazuje się, że motywy zbrodni łatwo znaleźć, trudniej o jakiś sensowny dowód. Aby zamknąć sprawę brakuje dwóch rzeczy: zwłok i narzędzia zbrodni.
 

To co mnie w książkach najbardziej wkurza to długie i nieciekawe opisy, zwalniające tempo, nie wnoszące ani grama suspensu do historii. Fincher na szczęście nie wpadł w tę pułapkę, chociaż fakt że film trwa dwie i pół godziny wygląda raczej jak ostrzeżenie aniżeli zapowiedź interesującej uczty. Dzięki pierwszorzędnej robocie operatora obrazu, Jeffa Cronenwetha film jest wizualną ucztą. Zdjęcia może trochę są zbyt sterylne, zbyt ładne jak na mroczny thriller, ale zamiast artystycznych, jednowymiarowych kadrów mamy tutaj klimat wykreowany kunsztownie i niemalże magicznie. Przepełniona chłodem atmosfera i nieśpieszne tempo nie powodują senności i apatii, ale pełne zaangażowanie emocjonalne, zdenerwowanie i dociekliwość. Przez ekran przedostaje się jakaś nieopisana siła, która trzyma widza za gardło i nie puszcza do napisów końcowych. Wspomniany operator, będący zaufanym współpracownikiem Finchera, jest synem Jordana Cronenwetha, autora zdjęć do Blade Runnera.

Strona wizualna to oczywiście nie wszystko. Prawie każda cząstka tego spektaklu znajduje się na właściwym miejscu i świetnie współgra z całą resztą. Nie rozumiem tylko zachwytów nad muzyką Reznora i Rossa, zupełnie nijaka według mnie. Nie mam zastrzeżeń odnośnie scenariusza, reżyserii i aktorów. Rosamund Pike już od Die Another Day (2002) jest idealną odtwórczynią ról zimnych, „hitchcockowskich” blondynek, ale dopiero dzięki Gillian Flynn mógł w pełni rozbłysnąć jej talent aktorski. Wartości tej roli w niczym nie umniejsza fakt, że przecież zdeklasowanie Bena Afflecka to żaden wyczyn. To zresztą dosyć zabawne i perfidne ze strony reżysera, że obsadził Afflecka w roli faceta, który nie umie udawać, jest sztuczny, naiwny i podatny na manipulację, tłamszony przez lodowatą i obcesową blondynę. Amazing Amy przypomina trochę Marion Crane z Psychozy, która też próbowała uciec z pieniędzmi, ale daleko nie zajechała. To podobny typ słodkiej idiotki, która chce być mądra, ale przeholowuje.


Zaginiona dziewczyna to świetny thriller psychologiczny z wyrafinowaną intrygą, grą pozorów i krytyką społeczno-obyczajową. Autorzy umiejętnie podsycają ciekawość, powoli dozują informacje i kiedy trzeba wykręcają niezły numer. W ostatnim akcie opowieści jest makabryczna scena morderstwa, która mogłaby się znaleźć w którymś filmie gore lub giallo z lat 70. Symptomatyczne dla tej historii jest to, że najbrutalniejszy moment ma miejsce podczas seksu. Realizatorzy zdają się podkreślać, że to stosunki między kobietą i mężczyzną są najbardziej trujące, nie ma dla nich żadnego remedium. To walka o dominację, gdzie każdy chce być górą, więc krew musi się polać. Nie ma tu papierowych postaci ani jasnego podziału na dobrych i złych czy katów i ofiary. Takie podziały są tylko w mediach, życie jest zaś bardziej skomplikowane. Te zawiłości zostały sprawnie odmalowane na ekranie. Widzom pozostaje tylko się delektować i nie wnikać zanadto w szczegóły. Czasem wypada przymknąć oko, gdy filmowcy starają się oszukać widza i niektóre nieścisłości pozostawiają bez wyjaśnienia.

7 komentarze:

  1. Cieszę się, że nadrobiłeś w końcu "Zaginioną dziewczynę". Świetny film, który doskonale wpisuje się w klimat Finchera. Nie potrafię wyjaśniś zachwytów nad muzyką Reznora, ale zaliczam się do tych co się nią zachwycają :) Była subtelna, a zarazem wystarczająco tajemnicza by widz miał wrażenie, że ma do czynienia z filmem drapieżnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałem wszystkie poprzednie filmy Finchera, więc i ten należało obejrzeć. Zaraz po "Se7en" to najlepszy (w moim odczuciu) film tego twórcy.

      Usuń
    2. "Zaginiona dziewczyna" z pewnością namiesza w moim zestawieniu Finchera - solenizanta.

      Usuń
    3. Oceniłeś ten film na 9/10 (+ petarda), więc powinieneś go umieścić albo na pierwszym albo drugim miejscu między "Alien 3" (9/10) i "Se7en" (8/10) :) :D

      Usuń
  2. Bo książki kierują się trochę innymi regułami niż filmy. I też mają swój urok. Przekonałeś mnie do tego filmu, a też podchodzę ostrożnie do tych wszystkich zachwytów. Tym razem obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjne dzieło Finchera. Świetna, zawiła intryga, a idealnie połączone narracje dwóch głównych bohaterów, pozwalają spojrzeć na ich związek z różnych perspektyw. Aktorzy wcielili się bardzo dobrze w swoje role, łącznie z tymi w rolach drugoplanowych. Film mimo, że długi to nie pozwala się nudzić, a po seansie pozostawia bardzo wiele pytań i tematów do dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
  4. To po prostu arcydzieło. Cały film trzyma w napięciu, a końcówka?
    Genialna. Takich filmów potrzebuje światowe kino.

    OdpowiedzUsuń