Trzeci człowiek

The Third Man (1949 / 104 minuty)
reżyseria: Carol Reed
scenariusz: Graham Greene

Po zrealizowaniu ambitnego dramatu Niepotrzebni mogą odejść Carol Reed podjął współpracę z angielskim powieściopisarzem Grahamem Greenem, który najpierw dokonał dla niego adaptacji swojego utworu The Basement Room, a potem napisał oryginalny scenariusz pt. Trzeci człowiek, przenoszący na grunt brytyjski estetykę kina noir. Film do dziś zaliczany jest do arcydzieł światowej kinematografii. Fabuła jest przewidywalna (choć pewnie byli tacy, którzy sądzili, że skoro Welles grał trupa w Obywatelu Kane to tutaj także), ale cała siła filmu tkwi w zręcznym portretowaniu powojennego Wiednia, ekspresjonistycznych zdjęciach i łączeniu elementów czarnego kryminału z czarnym romantyzmem. Od tego filmu rozpoczęła się moda na soundtracki wydawane oddzielnie na płytach - Temat Harry'ego Lime'a odniósł większy sukces od dzieła Reeda.

Holly Martins, amerykański pisarz, autor sztampowych westernów w stylu Zane'a Greya, przyjeżdża do Wiednia na spotkanie ze swoim dawnym przyjacielem, Harrym Lime'em. Przeżywa rozczarowanie, gdy dowiaduje się, że przyjaciel zginął w wypadku. Sprawa jest dosyć zagadkowa, wiele poszlak wskazuje na morderstwo, w które zamieszani są najbliżsi współpracownicy zmarłego. Kluczem do rozwiązania zagadki okazuje się tytułowy trzeci człowiek, który rzekomo pojawił się na miejscu „zbrodni”. Odkrycie jego tożsamości wiele wyjaśni, ale też skomplikuje sytuację. Holly Martins zapewne oprócz westernów Greya zaczytywał się także w kryminałach, więc spróbuje rozwikłać zagadkę.

Trzeci człowiek jest doskonałą wizytówką swoich czasów, bo idealnie przedstawia napiętą sytuację jaka zapanowała w drugiej połowie lat 40, kiedy to Europa została podzielona, zapadła żelazna kurtyna i po niszczycielskiej wojnie z nazistami nastąpiły rządy komunistów. Sam Wiedeń został (podobnie jak Berlin) podzielony na cztery strefy okupacyjne. Przede wszystkim ten film bardzo dobrze ukazuje kwestię zaufania - człowiek, który wywodzi się z „normalnego” świata, mający przyjaciół, zasoby materialne i ambicje, nagle może stać się wyzyskiwaczem i zbrodniarzem, jak Hitler, Stalin, Harry Lime. Główny bohater, żyjący w świecie fikcji literackiej, poznaje prawdziwą rzeczywistość, która jest bardziej skomplikowana od wyobraźni pismaków.

Aby docenić w pełni tę produkcję nie należy jej traktować jak kryminał czy thriller, bo wtedy może rozczarować wykorzystaniem utartych schematów i niewielką ilością suspensu. Ale jako opowieść o nieodgadnionej, dwuznacznej naturze ludzkiej jest to dzieło mistrzowskie. A także o zachwianej wierze w długotrwałą przyjaźń. Znakomity jest scenariusz Greene'a, bo autor wykorzystał prostą intrygę do rozważań na temat moralności, stanu duchowego człowieka i przemiany jednostki zdrowej i inteligentnej w bezwzględną i wyrachowaną. Faszystowski aparat władzy i ludobójstwo jakie miało miejsce w trakcie II wojny światowej były dowodem na to, że takich zbrodniczych jednostek powstało mnóstwo, a to już oznacza, że apokalipsa jest coraz bliżej. Angielski powieściopisarz tworzył ten scenariusz równolegle z książką, którą opublikował w 1950 (rok po premierze filmu, dlatego dzieło Reeda nie jest zaliczane do adaptacji).

Film zaczyna się od Big Bena, który jest nie tylko symbolem brytyjskiej stolicy, ale też sygnaturą wytwórni London Film. I właśnie jako logo pojawia się na początku filmu. Ale to nie powojenny Londyn obserwujemy okiem kamery Roberta Kraskera. To zubożały po wojnie Wiedeń, gdzie kwitnie czarny rynek i niewiele już pozostało z barokowej architektury. Prawdziwa siła filmu tkwi w szacie graficznej i kadrowaniu. Surowe, czarno-białe zdjęcia ukazują Wiedeń upiorny i nieprzyjazny, jak kanał pełen szczurów. Nawet taka atrakcja turystyczna i symbol miasta jak wiedeńskie koło diabelskie filmowane jest w sposób niepokojący, np. z wysokiego kąta, by zasugerować, że może tu dojść do tragedii. Operator stosuje rozmaite ustawienia kamery, filmuje pod różnymi kątami oraz w różnych planach. Nie są to wyłącznie proste eksperymenty jakich uczą w szkole filmowej, ale świadome zabiegi artystyczne odróżniające tę produkcję od amerykańskich noirów. Choć akcja filmu nie rozgrywa się w sztucznych dekoracjach to wpływ ekspresjonizmu jest widoczny - rzucane cienie i snopy światła tworzą odpowiedni dla tej historii nastrój.

Dzieło Reeda to przykład zgranej współpracy reżysera, aktorów i ekipy technicznej. Współpracy, której szkodzi tylko działanie „wszystkowiedzących” producentów, takich jak David Selznick. Podobno ten niezależny producent próbował ingerować w pomysły reżysera i scenarzysty. Chciał np. zmienić tytuł filmu i obsadzić Noëla Cowarda w roli Harry'ego Lime'a, a przecież Orson Welles wniósł do tej roli coś więcej niż tylko swoje aktorskie predyspozycje. Współpracował przy pisaniu scenariusza i dialogów. Jest autorem pamiętnej kwestii: „We Włoszech, za czasów Borgiów, przez 30 lat mieli wojnę, terror, mordy i rozlew krwi. Ale to z ich kraju pochodzi Michał Anioł, Leonardo da Vinci i renesans. W Szwajcarii mieli braterską miłość - 500 lat demokracji i pokoju. I co z tego powstało? Zegary z kukułką.” Bohater grany przez Wellesa to człowiek o cynicznym uśmiechu i zbrodniczych ambicjach, twardo stojący na ziemi, dokonujący wyborów, które dla „normalnego” społeczeństwa są kontrowersyjne, bezsensowne, godne potępienia.

Jedną z najlepszych ról w swojej karierze zagrał Joseph Cotten - aktor, który właściwie swoją karierę zawdzięcza znajomościom. Dzięki przyjaźni z Davidem Selznickiem i Orsonem Wellesem stworzył szereg ról w znakomitych filmach, zaliczanych do czołówki kina lat 40. (gdyby nie ingerencja Selznicka to rolę Martinsa dostałby James Stewart). Materiałem na protagonistów czarnego kryminału są także postacie funkcjonariuszy: major Calloway i sierżant Paine. Pierwszego z nich zagrał Trevor Howard, wybitny brytyjski aktor teatralny i filmowy. W jego pomocnika wcielił się Bernard Lee, kojarzony z rolą 'M' - szefa Jamesa Bonda (zaś asystentem reżysera był Guy Hamilton, reżyser czterech bondów). Główną rolę kobiecą, Annę Schmidt, zagrała Włoszka Alida Valli. Szczerze mówiąc to nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia i wolałbym zobaczyć w tej roli np. Marię Schell, Austriaczkę z Wiednia, która w latach 40. rozpoczynała karierę.

Na początku recenzji wspomniałem, że hitem okazała się muzyka z tego filmu. Skomponowany przez wiedeńskiego grajka Antoniego Karasa temat główny zaczął wkrótce żyć własnym życiem i poznali go także ci, którzy nie oglądali filmu. Odgrywana na cytrze melodia na pozór nie pasuje do posępnej, powojennej historii, ale szybko przestaje to mieć jakiekolwiek znaczenie. Fakt, że kompozytor (na polecenie reżysera) wyłamuje się z konwencji i nie tworzy soundtracku w stylu Bernarda Herrmanna z pewnością nie świadczy o braku wyczucia, lecz stanowi jeden z wielu eksperymentów mających uczynić ten film ponadprzeciętnym, wyprzedzającym swój czas, wprowadzającym nutę groteski do skostniałych reguł gatunku. Trzeci człowiek to klasyka brytyjskiego kina, którą znać trzeba. Opinie są zróżnicowane, jedni uważają, że film jest przereklamowany, ale ja jednak podzielam zdanie licznych entuzjastów filmu (w tym także jurorów canneńskiego festiwalu) zaliczających tę produkcję do arcydzieł światowego kina.

7 komentarze:

  1. Najpiękniejsze jest to, że ja do tej pory tego filmu nie widziałem (wiem, wstyd), a reklamowało mi go już z jakieś 10 osób.
    Mariusz, przez to polecenie i przypomnienie wrzucam go poza kolejkę, poleci jutro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martin Scorsese ma rację: "Nie ma starych filmów, tylko te których nie widziałeś". Wiele miesięcy temu Vindom powiedział coś podobnego: "Jak się ogląda stare kino po raz pierwszy to w sumie jest to nowe kino". Ja mam sporo poważnych zaległości, ale myślę że to dobrze, bo dzięki temu wiem, że kino mi się prędko nie znudzi, bo zawsze znajdę coś, co będę chciał koniecznie obejrzeć.

      PS. Haku, Ty też mnie ostatnio zmotywowałeś, żeby jeden tytuł wrzucić poza kolejkę. Mówię o "The Fifth Cord" (zacząłem już pisać reckę).

      Usuń
    2. Fifth Cord świetny , co ? :)

      Usuń
  2. A ja dorwałem w końcu ,, Krótkie i szczęśliwe życie braci Blue'' , drugi spag west Bazzzoniego z 1973 .Niby jest na YT, ale w tak dziadowskiej kopii, że oglądanie mija się z celem , mi wpadła trochę lepsza, ale i tak mocno odległa od od ideału . W ogóle Bazzoni powinien się w końcu doczekać porządnych wydań, z tego co się orientuję , to tylko ,, Man, Pride & Vengeance'' miał ten zaszczyt.
    Film silnie inspirowany ,, Butchem Cassidy'm...'' ogólnie średni , zwłaszcza pod względem fabuły - historia ostatniej, niepokornej bandy rabusiów , płacącej cenę za nieprzystosowanie się do warunków Oswojonego Zachodu. Za to formalnie , momentami czad ( mogłem sobie tylko wyobrazić, jak to musi w dobrej jakości obrazu wyglądać ) , ogranie plenerów i montaż niektórych scen - super! ( znowu Storaro ) Dwa największe minusy, to byle jaki finał ( zagłada gangu ) i koszmarnie chujowa rola Jacka Palance'a , który ma tu być bezwzględnym snajperem tropiącym gang, a budzi tyle respektu, co nawalony na smutno dziad w drodze z jednej mordowni do drugiej . Za to bardzo fajna Tina Aumont ( ,,Torso' ,, Man, pride & Vengeance'' ) .
    - 3/6

    OdpowiedzUsuń
  3. "Fabuła jest przewidywalna (choć pewnie byli tacy, którzy sądzili, że skoro Welles grał trupa w Obywatelu Kane to tutaj także)," Haha, radość.
    A "Trzeciego człowieka" nie pamiętam w ogóle... A przecież to oglądałam, no nie! Może powtórka.
    W takim razie pytanie, Stewarta szkoda, byłby lepszy? Czy Cotten daje czadu i dobrze się stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stewart to świetny aktor, a to byłaby dobra rola dla niego, dająca pole do popisu. Jednak wydaje mi się, że takie gdybanie, czy byłby lepszy, nie ma większego sensu. Nie zagrał, ale ma na swoim koncie mnóstwo innych świetnych ról, które potwierdzają jego klasę. I nikt mu tego nie odbierze. Cotten nie zawiódł, ale też nie stworzył (wg mnie) mega wyrazistej kreacji, aktorzy drugoplanowi (Howard i Welles) go przyćmili.

      Usuń