Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl
na 111. rocznicę urodzin B. Wildera
Gdy
w roku 1982 została wydana powieść Thomasa Keneally'ego Arka
Schindlera filmowcy starali się uzyskać do niej prawa. Jednym z
nich był Billy Wilder, który po zrealizowaniu komedii Najlepszy
kumpel (1981) szukał jakiegoś materiału, by w wielkim stylu
pożegnać się z kinem. Na zakończenie kariery pragnął nakręcić
osobisty film w hołdzie dla rodziny zamordowanej w Auschwitz.
Dlatego powieść Keneally'ego wydawała się idealnym materiałem
dla niego. Spóźnił się jednak – właścicielem praw był już
Steven Spielberg, który nawet jeśli zgodziłby się zostać tylko
producentem to na stanowisku reżysera widziałby kogoś innego.
Ostatecznie Wilder nie nakręcił Listy Schindlera, ale to co
osiągnął przez pięćdziesiąt lat kariery wzbudza ogromny
szacunek i zapewnia mu jedną z czołowych pozycji w historii
amerykańskiego kina.
Samuel Wilder urodził
się 22 czerwca 1906 roku w Suchej Beskidzkiej na terenie dzisiejszej
Polski (wówczas obszar był częścią Austro-Węgier). Sam Wilder
wolał mówić, że urodził się w Wiedniu, gdzie studiował prawo,
a potem został redaktorem sportowym wiedeńskiej gazety. Po
przeprowadzce do Berlina zaczął pisać scenariusze filmowe i w tym
fachu znalazł swoje powołanie. Jako scenarzysta pomógł najpierw
braciom Robertowi i Curtowi Siodmakom w realizacji filmów Ludzie
w niedzielę (1930) i Człowiek w poszukiwaniu swojego
mordercy (1931). Jego najambitniejszym filmem z tamtego okresu
jest adaptacja powieści Ericha Kästnera Emil i detektywi
(1931). Przyczynił się także do umocnienia popularności Lilian
Harvey, pisząc dla niej dialogi do filmów Na rozkaz księżniczki
(1931), Jasnowłosy sen (1932), Blond marzenie (1932).
Gdy w 1933 roku władzę w Niemczech objął Adolf Hitler skończyły
się dobre czasy dla niemieckiego kina. Wielu czołowych filmowców
postanowiło szukać szczęścia na zachodzie. Dla niektórych Żydów,
takich jak Wilder, Ameryka okazała się ziemią obiecaną.
Billy (tak w dzieciństwie
nazywała go matka) rozpoczął w USA od pisania scenariuszy
przeważnie dla takich jak on niemieckich imigrantów: Joe'go Maya
(Music in the Air [1934]), Wilhelma Thielego (The Lottery
Lover [1935]), Ernsta Lubitscha (Ósma żona Sinobrodego
[1938], Ninoczka [1939]). W latach trzydziestych Wilder
odwiedzał Francję i mógł wówczas trafić na wyświetlaną w
kinach francuską komedię muzyczną Fanfary miłości (1935)
Richarda Pottiera. Jest to zabawna opowieść o dwóch bezrobotnych
muzykach, którzy przebierają się za kobiety i stają się częścią
damskiej orkiestry. Brzmi znajomo, nieprawdaż?
Wspomniane komedie Ernsta
Lubitscha połączyły Billy'ego Wildera z Charlesem Brackettem. Po
napisaniu tekstu do Ognistej kuli (1941) Howarda Hawksa
rozpoczęli również współpracę na linii producent – reżyser.
Brackett wyprodukował pięć filmów reżyserowanych przez swojego
kompana, w tym dwa ponadczasowe arcydzieła: Stracony weekend
(1945) i Bulwar Zachodzącego Słońca (1950). Pierwszy z nich
– dramat o alkoholizmie – jeszcze przed premierą wywołał
panikę w branży alkoholowej. Wytwórni Paramount zaproponowano pięć
milionów dolarów za zniszczenie filmu. Reżyser po latach żartował:
„Szkoda, że mnie nie zaproponowano tych pieniędzy”.
Realizacja Straconego
weekendu okazała się momentem przełomowym zarówno dla jego
kariery jak i życia osobistego. Na planie poznał Audrey Young,
wokalistkę w zespole Tommy'ego Dorseya. Zatrudniono ją do roli
garderobianej, lecz scenę z jej udziałem wycięto. To jednak nie
miało znaczenia – piękna aktorka i piosenkarka (którą można
zobaczyć w komedii Wdowa z Wagon Gap [1947]) tak zauroczyła
reżysera, że porzucił dla niej żonę, z którą miał dwoje
dzieci. Co jeszcze bardziej zaskakujące – z Audrey nie doczekał
się ani jednego potomka, mimo iż związek małżeński trwał ponad
pięćdziesiąt lat (do śmierci reżysera w 2002 roku).
Ze swoją znajomością
języka angielskiego Billy Wilder nie czuł się zbyt pewnie, dlatego
lepiej mu się pracowało, gdy przy scenariuszu pomagał mu ktoś,
kto lepiej orientował się w meandrach tego języka. Z Charlesem
Brackettem kolaboracja przebiegała dobrze, ale przy adaptacji
Podwójnego ubezpieczenia (1944) Jamesa M. Caina austriacki filmowiec otrzymał innego wspólnika – Raymonda Chandlera. Pomiędzy
pisarzem a reżyserem dochodziło często do kłótni, nawet z
błahych powodów, więc obaj nie wspominają tego dobrze. Ale wkład
Chandlera w tę produkcję jest duży, w dialogach więcej jest jego
tekstu, mniej zaś pomysłów reżysera i autora literackiego
pierwowzoru. Na ceremonii oscarowej dwa razy z rzędu Billy Wilder
rywalizował z Leo McCareyem. W 1945 Oscara za reżyserię dostał
rywal (za film Idąc moją drogą), rok później triumfował
reżyser Straconego weekendu, pokonując Dzwony
Najświętszej Marii Panny McCareya.
Nie potrzebowaliśmy dialogów. Mieliśmy twarze.Bulwar Zachodzącego Słońca
W lipcu 1945 roku Billy
Wilder został wysłany do Niemiec (w randze pułkownika) jako oficer
do spraw filmu. W Bad Homburg opracował ekspertyzę dotyczącą
odbudowy niemieckiego przemysłu filmowego. W zniszczonym Berlinie
nakręcił materiał, który potem włączył do kręconej z udziałem
Marleny Dietrich produkcji Sprawa zagraniczna (1948). W
trakcie niemieckiej eskapady próbował odnaleźć grób ojca na
cmentarzu żydowskim w Berlinie. Bezskutecznie. Dowiedział się
jednak, że jego matka, babka i ojczym zostali zamordowani w
Auschwitz.
Znana była niechęć
Billy'ego Wildera do koloru i w ciągu dwudziestu pięciu lat
reżyserskiej kariery (1942-66) tylko cztery filmy zrealizował na
taśmie barwnej. Pierwszym był Cesarski walc (1948), kolejne
to Słomiany wdowiec (1955), W duchu St. Louis (1957) i
Słodka Irma (1963). Przedostatni tytuł pozostaje w cieniu
innych realizacji, ale jest bez wątpienia udaną próbą
przedstawienia przełomowego wydarzenia w historii lotnictwa – lotu
przez Atlantyk. James Stewart, aktor z licencją pilota, wcielił się
w postać Charlesa Lindbergha, który dokonał szalonego jak na swoje
czasy wyczynu. O niezwykłej skali możliwości Wildera świadczy to,
co zrobił w 1957. Oprócz wspomnianej biografii ukończył w tym
roku także Miłość po południu i Świadka
oskarżenia. W krótkich odstępach czasu przygotował trzy
bardzo odmienne produkcje. Do jego zróżnicowanej kolekcji dokonań
brakuje tylko westernu. Na szczególne wyróżnienie zasługuje
Świadek oskarżenia na podstawie sztuki Agaty Christie i z
ostatnią wielką kreacją Marleny Dietrich. Tym sądowym kryminałem
Wilder dołączył do Hitchcocka i Clouzota, realizujących filmy,
których zakończenia lepiej nie zdradzać znajomym.
Bodaj najlepszym
przykładem na harmonijną współpracę reżysera z aktorami jest
Bulwar Zachodzącego Słońca. Podstarzała Gloria Swanson,
młody William Holden, początkująca Nancy Olson, a nawet słynni
reżyserzy Erich von Stroheim i Cecil B. DeMille współtworzą tu
pierwszorzędny, aczkolwiek pełen goryczy i cynizmu obraz
Hollywoodu, gdzie popularność wynosi człowieka na szczyt, by potem
doprowadzić do bolesnego upadku. To był nie tylko przełom w
karierze Wildera, ale i w historii amerykańskiej kinematografii.
Kino doskonałe pod względem formalnym i merytorycznym. Takie, które
nie musi dostawać nagród, by umocnić swoją pozycję, gdyż jego
wartość widoczna jest gołym okiem.
Na początku lat
pięćdziesiątych twórca Bulwaru... rozpoczyna nowy
rozdział. Rozstaje się z Brackettem, który potem udowadnia, że
świetnie sobie radzi bez Wildera (jest współtwórcą dwóch hitów
z 1953: Niagary i Titanica). Ale jego były
partner radzi sobie jeszcze lepiej – dla niego jest to złota
dekada. Tworzy serię ponadczasowych obrazów, które nie tylko
reżyseruje na podstawie własnych scenariuszy, ale zajmuje się
również produkcją, przejmując pełną kontrolę nad swoją
karierą. Początek nie był jednak zbyt obiecujący. As w
potrzasku (1951) z Kirkiem Douglasem przyniósł nie tylko straty
finansowe, ale i wiele krytycznych opinii. Jeszcze
przed premierą studio Paramount zmieniło tytuł na The Big
Carnival, ale gdy dzieło okazało się finansową klapą
wypuszczono je pod tytułem Ace in the Hole. Nic to nie dało,
ówczesna publiczność stanowczo odrzuciła tę produkcję,
aczkolwiek w Europie film został przyjęty lepiej. Ta celna krytyka
żądnego sensacji społeczeństwa dopiero po latach została
należycie doceniona. Być może Brackett spodziewał się porażki,
dlatego wolał zająć się innymi projektami.
W roku 1951 powstał
niemiecki remake francuskiej komedii Fanfary miłości. Ten
film zainspiruje Billy'ego Wildera do zrealizowania Pół żartem,
pół serio, lecz zanim ta komedia wszech czasów nabierze
właściwych kształtów reżyser weźmie się za inne tematy. Spore
uznanie zdobył szczególnie dzięki adaptacji satyrycznej sztuki
Stalag 17 (1953). W przeciwieństwie do Asa w potrzasku
ten obozowy klasyk gorzej się zestarzał. Przedstawiona w tak
humorystyczny sposób wizja niemieckich obozów dla jeńców dziś nie
budzi już takich zachwytów jak dawniej i w porównaniu do innych
filmów Wildera z tamtej dekady ten prezentuje się niezbyt
imponująco. Przed ekranem trzyma widzów zagadka „kto jest kapusiem?” oraz dobre aktorstwo (nagrodzona Oscarem rola Williama Holdena to nie jedyna dobra kreacja w tym filmie).
Pasmo sukcesów
austriackiego filmowca trwało nadal. Jego specjalnością stały się
komedie. Sabrina (1954) i Słomiany wdowiec (1955)
zawdzięczały swoje powodzenie odtwórczyniom głównych ról:
Audrey Hepburn i Marilyn Monroe. Ta pierwsza jednak nie była
wystarczającym magnesem, gdy aktor został źle obsadzony. Miłość
po południu (1957) to największa wpadka reżysera w tym
okresie. Film przyniósł nie tylko finansowe niepowodzenie, ale i
krytyczne opinie ze względu na podstarzałego Gary'ego Coopera w
roli bon vivanta. Ale sukcesy innych utworów przyćmiły tę wpadkę.
Z dzisiejszej perspektywy można tę produkcję odbierać nieco
inaczej – nie tylko jako klasyczną historię miłosną, ale i
wyraz miłości Billy'ego Wildera do muzyki klasycznej, Paryża i
Audrey Hepburn.
Małżeństwo jest jak wojsko. Każdy chce zdezerterować, ale co drugi i tak zaciąga się ponownie.Szczęście Harry'ego
Słabość Austriaka do
muzyki widać także w jego najgłośniejszym i najzabawniejszym
utworze – Pół żartem, pół serio (1959). Jest w nim taka scena... Udający milionera mężczyzna
rozmawia z zafascynowaną nim blondynką. Gdy dziewczyna mówi, że
gra w zespole muzycznym, ten dopytuje: „Wy gracie jazz, prawda?”.
W odpowiedzi słyszy: „Tak! Gramy bardzo gorącą muzykę”. Facet
puentuje to słowami „Cóż! Niektórzy to lubią, ja wolę muzykę
klasyczną”. Some Like It Hot (czyli „niektórzy lubią jazz”)
to dość ryzykowne połączenie komedii z kinem gangsterskim –
masakra w dniu świętego Walentego wymieszana z crossdressingiem,
love story i farsą muzyczną. Ryzyko opłaciło się, powstał film
zabawny, sympatyczny i błyskotliwy.
Mało kto wie, że
podobną historię zrealizowano wcześniej we Francji i Niemczech.
Billy Wilder regularnie odwiedzał te kraje i na pewno kojarzył
filmy pod tytułem Fanfary miłości (1935, 1951). Jednak
zamiast robić kolejny remake zdecydował się przyprawić scenariusz
nowymi elementami tworząc zupełnie nową jakość. Rezultat jest
znany – nie każdy oglądał ten film, ale prawie każdy o nim
słyszał. Tak jest przeważnie z dziełami kultowymi. Podobnie jest
z Marilyn Monroe, która stała się ikoną, symbolem dekady, gwiazdą
podziwianą za styl, a nie konkretne role filmowe. Kino Wildera
przyczyniło się do takiego postrzegania tej całkiem dobrej i
charyzmatycznej aktorki, która swoje możliwości najpełniej
zaprezentowała w Pół żartem, pół serio.
Opowiastki z planu nie działają na jej korzyść, ale liczy się
efekt końcowy. Oczywiście
niesprawiedliwe byłoby twierdzenie, że to jej najlepsza kreacja, bo
w dramatach, takich jak Proszę nie pukać (1952),
Niagara (1953) i
Skłóceni z życiem
(1960), też była znakomita.
Wspomniana wyżej Miłość
po południu, mimo iż nie była sukcesem, zasługuje na uwagę
przede wszystkim z jednego powodu. Dla reżysera był to bowiem
przełom w pracy scenopisarskiej. Współautor Małpiej kuracji
(1952), I.A.L. Diamond, stał się wspólnikiem Billy'ego Wildera aż
do jego ostatniego filmu. To był specjalista od jednego gatunku –
od komedii – i to zdecydowanie widać, gdyż Wilder (poza jednym
wyjątkiem) nie zrobił z nim mocnego dramatu w stylu swoich
pierwszych oscarowych obrazów. Ale udało im się zdobyć Oscara. Za
Garsonierę (1960) – film w sposób satyryczny, ale nie
pozbawiony goryczy, demaskujący ludzkie słabości. Doskonały
przykład kina, które potrafi być jednocześnie zabawne i
inteligentne, sympatyczne ale też krytyczne w wymowie. Mimo wielu
zalet oscarowe zwycięstwo wydaje się dzisiaj gorzkie, bo
niezasłużone – rok 1960 należał zdecydowanie do Hitchcocka i
jego Psychozy.
Jak każdy filmowiec z
pokaźnym dorobkiem twórca Garsoniery też zaliczył kilka
wpadek. Nie mogę jednak wskazać palcem tych najgorszych filmów,
ponieważ każdy ma swój urok. Nakręcona w Berlinie farsa Raz,
dwa, trzy (1961) była tak męczącym wyzwaniem, że po
ukończeniu filmu James Cagney porzucił kino na dwadzieścia lat.
Autorzy w zabawny sposób przedstawili sytuację w podzielonym kraju
na chwilę przed wybudowaniem muru berlińskiego. Ze względu na
głębokie przemiany polityczne Niemcy nie były zainteresowane
historią komunistycznego aktywisty przemieniającego się w
kapitalistycznego patrycjusza. Film stał się porażką w kraju, w
którym powstał, ale za granicą radził sobie lepiej. Żywy,
dynamiczny dialog i znakomicie dobrana ekipa aktorska to główne
atuty produkcji opowiadającej o podziałach między ludźmi, które
to podziały w dobie zimnej wojny stanowiły dość istotny problem.
Słodka Irma
(1963) i Prywatne życie Sherlocka Holmesa (1970) również
potrafią pozytywnie zaskoczyć. Ten pierwszy to wiadomo dlaczego –
duet z Garsoniery + świetne dialogi = prima sort. Drugi tytuł
to już bardziej ryzykowny projekt. Do intrygi kryminalnej w stylu
Arthura Conan Doyle'a scenarzyści włączyli Jezioro Łabędzie
Czajkowskiego, potwora z Loch Ness, wątek homoseksualny i
Christophera Lee w roli Mycrofta Holmesa. Efekt na ekranie jest
zadowalający, chociaż humor tylko w niektórych partiach dobrze się trzyma.
Natomiast kolejny film
Wildera to nakręcona we Włoszech komedia Avanti! (1972), w
której niekontrolowany przez cenzurę reżyser mógł nieco bardziej
poszaleć. Początkowo Diamond był niedysponowany, więc reżyser
pisał scenariusz wraz Juliusem J. Epsteinem, a potem z Normanem
Krasną. Niezadowolony z tej współpracy poczekał aż jego stały
wspólnik będzie wolny. Fabuła na pozór wygląda niezbyt
obiecująco. Niepasująca do siebie para poznaje się dzięki...
śmierci rodziców. Przygotowania do pogrzebu łączą się z
romansem, który osiąga kulminację w scenie nagiej kąpieli w
akwenie. Diamond sprzeciwiał się włączeniu takiej sceny do filmu,
uważał że nagość źle wpływa na poziom komizmu. Inny reżyser
mógłby faktycznie zrobić z tego niestrawną ramotę, ale omawiany
twórca wykazał się jednak odpowiednim taktem i kulturą, tworząc
dzieło romantyczne i niegłupie. Po raz kolejny dała tu o sobie
znać muzyczna wrażliwość reżysera, a najbardziej zapada w pamięć
kompozycja Gina Paoliego Senza Fine. Znowu pochwały należą
się aktorom – u boku Jacka Lemmona znakomicie wypadli Juliet Mills
i Clive Revill. Chociaż reżyser nie był zadowolony z efektu
końcowego film został dobrze przyjęty przez krytykę.
Avanti!
to adaptacja sztuki Samuela A. Taylora, autora Sabriny
też zekranizowanej przez Wildera. Austriacki filmowiec uwielbiał
teatr i większość jego filmów to adaptacje sztuk teatralnych.
Taką ekranizacją jest
również Kiss
Me, Stupid (1964) wg
włoskiej autorki Anny Bonacci. Jej sztuka L'Ora della
Fantasia została już raz zekranizowana przez Włochów
(w 1952 przez Mario Cameriniego z Giną Lollobrigidą w roli
głównej). W wersji amerykańskiej planowano
obsadzić Marilyn Monroe i
Toma Ewella, powtarzając
tym samym duet ze Słomianego
wdowca. Ostatecznie
jednak wystąpili Felicia Farr
i Ray Walston
– wiadomo, że to już nie
to samo i ostatecznie reżyser nie był zachwycony rezultatem, ale to
wciąż rozrywka na poziomie. Inteligentna komedia o chorobie zwanej
zazdrością z finałem podobnym do Pół
żartem, pół serio,
gdzie cała historia zostaje spuentowana jednym krótkim zdaniem,
nadającym się do cytowania w podobnych sytuacjach w życiu
prywatnym.
Gwiazdorstwo – słodycz i pikanteria, a pod tym cement i stal.Fedora
Wspomniałem wcześniej,
że Wilder i Diamond poza jednym wyjątkiem nie kręcili mocnych dramatów. Tym wyjątkowym dziełem jest Fedora
(1978) z Williamem Holdenem, Marthe Keller i Hildegard Knef (w
epizodzie między innymi Henry Fonda w roli samego siebie). Fabuła
filmu jest zupełnie nieprawdopodobna, ale to nie wina scenarzystów,
lecz autora literackiego pierwowzoru Thomasa Tryona. Filmowcy zrobili
z tego mroczny thriller w stylu neo-noir, coś na kształt Bulwaru
Zachodzącego Słońca. Jest zagadka tajemniczej śmierci,
odkrywana w retrospekcjach, stopniowo wyłania się z tego również
mroczna strona gwiazdorstwa. Tytułowa bohaterka mówi, że Monroe i
Harlow miały szczęście, bo nie musiały się zestarzeć. Reakcje
krytyków były pochlebne, dominował wprawdzie przymiotnik
„staromodny”, ale nie traktowano tego jak wadę. Po sukcesach
kosmicznych filmów Lucasa i Spielberga takie produkcje były dla
krytyków na wagę złota, bo sukces komercyjny nie stanowił
głównego celu dla ich twórców. Niestety, upływ czasu sprawił,
że dziś film otrzymuje łatkę „haniebnie niedoceniony”.
Historia, która może się wydawać sztucznie spreparowanym tworem
na wzór sławnego klasyka nie jest wewnętrznie pusta. Zawiera
ciekawe aluzje do historii kina, literatury, muzyki i sztuki. Jest
zrobiona przez rzemieślnika, który ma bardzo rozległą wiedzę i
zainteresowania. Jakość produktu ma dla niego większą wartość
niż pieniądze otrzymane za ten produkt. Dzieło zachwyca stroną
wizualną, w czym spora zasługa greckich plenerów (zdjęcia
realizowano na wyspach Korfu i Madouri).
W czasach, gdy kinem
hollywoodzkim zawładnęli „brodaci smarkacze” (tak nazywano
nowych mistrzów reżyserii, w tym Coppolę, Spielberga, Scorsesego)
kino Wildera istniało gdzieś na uboczu, doceniane przez wąskie
grono odbiorców. Względnym sukcesem były komedie z duetem Jack
Lemmon & Walter Matthau. Tę parę połączył Wilder w filmie
Szczęście Harry'ego (The
Fortune Cookie, 1966). Wystąpili oni w trzech filmach reżysera,
odgrywając ten sam typ postaci – Lemmon jako naiwniak i pechowiec
stający się ofiarą perfidnej manipulacji, Matthau jako manipulant
i oszust, wyjątkowo sprytny i nieczuły, mający zawsze ostatnie
słowo. Za rolę prawnika-kanciarza w Szczęściu Harry'ego
otrzymał jedynego w karierze Oscara. Autorzy oryginalnego
scenariusza w zabawny sposób ukazują zwyczajnych ludzi, którzy
igrają z prawem, by osiągnąć korzyści. Pod okiem Matki
Whistlera, która
bardziej kojarzy się z kataklizmem w stylu Jasia Fasoli, odbywa się
komiczna gra pozorów. Film jest jak tytułowe ciasteczko z wróżbą
(fortune cookie) – jest przestrogą, którą nie należy traktować
poważnie, ale nie zaszkodzi chwilę pomyśleć.
Największy wspólny
sukces tych dwóch duetów (drugim jest para Wilder & Diamond) to
satyra o dziennikarzach pt. Strona tytułowa (1974). Jest to
trzecia kinowa adaptacja sztuki byłych chicagowskich reporterów
Bena Hechta i Charlesa MacArthura. Najsłynniejsza wersja to film
Howarda Hawksa Dziewczyna Piętaszek (1940), ale i Wilder z
tym tematem sobie poradził. Nic dziwnego, przecież dialog był jego
mocną stroną, zaś głównym atutem sztuki jest właśnie szybki,
niczym seria z pistoletu maszynowego, dialog. Tematykę sępów i
hien (zwanych też dziennikarzami) reżyser przerobił już na
początku lat pięćdziesiątych (As w potrzasku), tym razem
przedstawił temat w lżejszej formie, co nie oznacza, że wartość
filmu jest mniejsza. Opinie krytyków były podzielone, bo klasyk
Hawksa wciąż wszakże imponuje przyprawiającym o zawrót głowy dialogiem. Remake
wydawał się niepotrzebny, gdyż poprzednik wydobył z tej historii
to, co najlepsze. Ale ten stary film jest jednak inny, bo z Hildy'ego
Johnsona filmowcy uczynili kobietę, tworząc wzorcową screwball
comedy. Wersję Wildera warto obejrzeć przede wszystkim dla
osobliwej pary Lemmon & Matthau. Dzisiaj film zyskuje dodatkowy
atut w postaci młodej Susan Sarandon.
Na koniec kariery
Austriak jeszcze raz obsadził sprawdzony duet – w komedii
Najlepszy kumpel (1981) na podstawie sztuki Francisa Vebera.
Po raz kolejny Diamond i Wilder udowodnili, że humor i zabijanie
mogą iść w parze. Widzowie już oswoili się z przemocą na
ekranie, więc ta sensacyjna komedia nie mogła nikogo zaszokować.
Niestety, film szybciej popadł w zapomnienie niż znacznie starsze
produkcje austriackiego imigranta, ale ostrze satyry nie stępiło
się i widzowie otrzymali przednią rozrywkę jak za starych dobrych
czasów. Nie wszyscy byli takiego samego zdania. Laureat Nagrody
Pulitzera i jeden z najbardziej poważanych amerykańskich krytyków
Roger Ebert z „Chicago Sun-Times” był przekonany, że to
najgorszy film Wildera.
Najlepszy kumpel
przypomina o tym, jak Billy traktował swoich bohaterów. Z humorem
pokazywał ich wady i słabości, by dać im w końcu happy end, mimo
że na niego nie zasługiwali. Ten schemat w jego ostatnim utworze
został doprowadzony do absurdu, gdyż głównymi bohaterami są
zawodowy zabójca i desperat o skłonnościach samobójczych. Grany
przez Matthaua killer powinien rzecz jasna ponieść konsekwencje
swoich czynów, ale w świecie Wildera nie jest to takie pewne. Tym
bardziej, że to początek lat osiemdziesiątych, więc cenzura nie
jest już taka uciążliwa jak dawniej. Wbrew pozorom ten film jest
doskonałym zwieńczeniem pięćdziesięcioletniej kariery filmowca. Reżyser sam przyznawał, że tworzył kino dla mas i nie interesowały
go produkcje artystyczne. Zawsze jednak starał się wzbogacać swoje
dzieła umoralniającym, lecz nienachalnym przesłaniem. Tytuł
naprowadza odbiorcę na właściwy trop, otóż autorzy nie próbują
wpoić zasady „przestępstwo nie popłaca”, lecz nieco inną:
„znajdź sobie kumpla, wtedy przetrwasz”. Kto mógłby tę
historię przekazać lepiej jeśli nie ekipa prawdziwych przyjaciół:
Wilder, Diamond, Lemmon i Matthau?
Billy bywał kłótliwy,
szczególnie w starciu z producentami, ale miał swoje grono
ulubionych aktorów, którzy lubili z nim pracować, cenili jego
poczucie humoru i umiejętność pisania celnych dialogów. Trzech
z nich dostało Oscara za role, które poprowadził: Ray Milland,
William Holden, Walter Matthau. Z kolei Jack Lemmon zagrał w jego
filmach swoje najlepsze role, choć Nagrody Akademii otrzymywał za
współpracę z innymi reżyserami. Wilder
mawiał, że dobry reżyser nie powinien umieć pisać, ale powinien
umieć czytać. Zawsze wiedział co odpowiedzieć. Traktował swoje
życie i swoją pracę pół żartem, pół serio. Bywał wymagający,
ale potrafił także wiele wybaczyć, jeśli efekt na ekranie był
imponujący. Nie był doskonały, tak jak bohaterowie jego
scenariuszy, ale stworzył wiele doskonałych filmów i zostanie
zapamiętany jako jeden z klasyków amerykańskiego kina, bez którego
historia przemysłu filmowego byłaby uboższa i bardziej ponura.
Ten miłośnik muzyki
klasycznej i kolekcjoner dzieł sztuki zmarł 27 marca 2002 roku w
wieku 95 lat. Żył długo, chociaż dużo palił i alkoholu też
sobie nie odmawiał. Spędził dwadzieścia lat na emeryturze, by się
przekonać jak bardzo kino się zmieniło. Mógł się poczuć jak
bohaterka Bulwaru Zachodzącego Słońca, której sława
przeminęła bezpowrotnie. Parafrazując słowa bohaterki granej
przez Glorię Swanson można powiedzieć, że wciąż pozostał
wielkim reżyserem, to filmy stały się mniejsze.
Bardzo ciekawy tekst. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń