W moim subiektywnym
odczuciu najciekawszym okresem w historii amerykańskiego kina są
lata czterdzieste. Głównym powodem takiej opinii jest seria
czarnych kryminałów, które łączy bardzo spójna wizja świata
obrazująca mroczną prawdę o człowieku. O tym, że jest to wizja
bliska rzeczywistości świadczy koszmar drugiej wojny światowej,
który otoczył istotę ludzką całunem fatalizmu, atmosferą
strachu i paranoi oraz nieprzyjemnym zapachem rozkładu i śmierci.
Powszechnie uważa się, iż pierwszy raz pojęcie film noir zostało
użyte przez Nino Franka, Włocha piszącego do francuskiej prasy.
Zainspirowany cyklem wydawniczym Serie Noir (pod
którym we Francji wydawano amerykańskie powieści kryminalne)
zauważył w filmach zza oceanu pewną tendencję do kreowania
pesymistycznych opowieści łączących tematykę sensacyjną z
melodramatem i thrillerem psychologicznym.
Pojęcie zostało
spopularyzowane dopiero w drugiej połowie lat pięćdziesiątych –
po ukazaniu się książki Panorama amerykańskiego kina czarnego
(1955), której autorami są dwaj francuscy filmoznawcy Raymond Borde
i Étienne Chaumeton. Ten nurt stał się materiałem dla licznych
artykułów, w których starano się przeanalizować nie tylko
merytoryczną, ale i formalną obudowę. Ważnym tropem było
pochodzenie kilku reżyserów. Fritz Lang, Robert Siodmak, Billy
Wilder i Otto Preminger, czyli twórcy specjalizujący się w tego
typu filmach, opuścili swoją ojczyznę po dojściu do władzy
Adolfa Hitlera, a ich niemieckie pochodzenie nasuwało skojarzenia z
ekspresjonizmem. Do Stanów dotarli przez Francję, gdzie z kolei
rządził nurt nazywany realizmem poetyckim, co też musiało mieć
jakieś znaczenie dla ich twórczości. W niemieckiej kulturze
wychowali się również Fred Zinnemann, Douglas Sirk i Max Ophüls,
którzy również realizowali filmy w tej stylistyce.
W takich analizach sporo
jest subiektywnego myślenia, polegającego na naciąganiu faktów,
by stworzyć pewien spójny obraz. Przynależność do kina noir
nastręcza problemów. Jeśli na przykład zaliczymy do tego nurtu
adaptacje powieści Dashiella Hammetta z lat czterdziestych, to czemu
by nie włączyć do zestawu adaptacji tych samych książek z
poprzedniej dekady – przecież Sokół maltański i Szklany
klucz zostały zekranizowane także w latach trzydziestych.
Również Wielkomiejskie ulice (1931) według tego samego
autora mają kilka cech wspólnych z czarnym kryminałem. Drugą
sprawą jest kino gangsterskie – wspomniane Wielkomiejskie
ulice, czy choćby film Raoula Walsha Burzliwe lata dwudzieste
(1939) są pomijane w artykułach o kinie noir, ale dwa inne filmy
Walsha, High Sierra (1941) i Biały żar (1949),
wliczane są przez niektórych filmoznawców do omawianego nurtu. Czy
tylko dlatego, że powstały w latach czterdziestych?
Noir to przede wszystkim
styl, klimat, określona poetyka, a nie konkretne motywy fabularne.
Zaliczymy do nurtu pewien typ kina detektywistycznego, ale pominąć
musimy Sherlocka Holmesa i postacie Agaty Christie, bo one działają
w duchu angielskim, więc tu nie pasują. Bohaterami filmów noir
mogą być gangsterzy, ale pamiętać należy, że kino gangsterskie
to odrębna kategoria związana z amerykańską historią. W czasach
prohibicji wyodrębniły się gangsterskie biografie, co zbliża ten
gatunek do produkcji historycznych, w których ważniejszy jest
profil społeczeństwa w dobie kryzysu, a nie warstwa wizualna.
Aczkolwiek istnieją filmy tego gatunku, które ze względu na
kameralność i specyficzny fatalizm mogą być zaliczone do kina
noir (np. Asfaltowa dżungla, 1950). Amerykańskie filmy o
gangsterach to również współczesne westerny – pionierski Napad
na ekspres (1903) jest tego doskonałym przykładem, bo idealnie
zaciera się w nim granica między gatunkami. Dlatego odróżnienie
prawdziwego noir od klasycznej gangsterki może być problemem.
Z nurtem związana jest
postać kobiety fatalnej (femme fatale), ale jest to element
fabularny, więc nie jest regułą. Gdyby w każdym filmie noir
występowała zła kobieta, to wszystkie dzieła nurtu byłyby
przewidywalne. Bardziej istotny jest wizualny charakter, czyli mocne
kontrasty czerni i bieli, fascynująca gra świateł i cieni,
wszechobecny chłód i mrok podkreślane przez minimalistyczne
oświetlenie. Niektóre filmy Alfreda Hitchcocka, na przykład Cień
wątpliwości (1943) i Osławiona (1946), zawierają cechy
czarnego kina, ale tworzone są zupełnie innym charakterem pisma.
Reżyser bowiem jest eksperymentatorem, który tworzy konsekwentnie
swoje kino, nie wpasowując się w ramy konkretnej stylistyki.
Każdy kto interesuje się
starym kinem wie, że zestawienie filmów noir powinno zaczynać się
od Sokoła maltańskiego (1941) Johna Hustona. Ja postanowiłem
się jednak wyłamać od tego schematu. Debiut Hustona szanuję, ale
mam co najmniej piętnastu innych faworytów, o których wolałbym w
tym miejscu napisać. I chociaż wiem również, że kino noir ładnie
rozwijało się w latach pięćdziesiątych, to postanowiłem skupić
się wyłącznie na latach czterdziestych (niewykluczone jednak, że
wkrótce pojawi się ciąg dalszy, dotyczący następnej dekady).
Przedział czasowy 1940-49 to w kinie amerykańskim niezwykle twórczy
i ciekawy etap, naznaczony wojenną traumą, którą udało się
przekuć w bardzo udaną serię filmową. Powstało wtedy sporo
wciągających i atrakcyjnych wizualnie obrazów wywołujących do
dziś wrażenie swoją specyfiką, tak bardzo odróżniającą ten
typ kina od współczesnych utworów filmowych.
Obowiązujący w Polsce
termin czarny kryminał jest mylący, bo zagraniczni teoretycy
filmowi zaliczają do nurtu również: ponure melodramaty
(Casablanca, 1942), depresyjne psychodramy (Stracony
weekend, 1945), niekiedy westerny (Krwawy księżyc,
1948), a także filmy w kolorze przepełnione złowieszczą aurą
(Zostaw ją niebiosom, 1945; Niagara, 1953). Dominować
powinien klimat sytuacji bez wyjścia. Strona wizualna ma ukazywać
mroki ludzkiej duszy, odzwierciedlać pesymistyczne nastroje panujące
w czasie wojny i tuż po niej. W swoim zestawieniu wyróżnię te
produkcje, które należą do moich ulubionych filmów „czarnej
serii”. Doceniam w nich zróżnicowane czynniki: frapującą
intrygę ze zbrodnią w tle, charyzmatyczną – lecz niekoniecznie
wybitną – obsadę, czarno-białą tonację z obowiązkowym
światłocieniem, aspekty psychologiczne i po prostu świetne
rzemiosło filmowe. Piętnaście tytułów uporządkowanych według
chronologii. Piętnastu reżyserów, a więc tylko po jednym filmie
Roberta Siodmaka i Fritza Langa, mimo iż nakręcili w latach
czterdziestych kilka udanych noirów.
1. List (1940), reż. William
Wyler
ang. The Letter
Istnieją źródła, które w złotej dekadzie kina
noir dają pierwszeństwo dziełu z 1940 roku pod tytułem Stranger
on the Third Floor (reż. Boris Ingster), uważając go za
właściwy początek nurtu. Przed „pionierskim” Sokołem
maltańskim można było również zobaczyć film o tytule List,
czyli kolejny – po Jezebel (1938) – udany efekt współpracy
Williama Wylera i Bette Davis. Akcja rozgrywa się w Singapurze,
pośrodku prawdziwej – a nie wielkomiejskiej – dżungli. Gdy
zostaje popełnione morderstwo księżyc nieśmiało chowa się za
chmurami, jakby był zszokowany tym, co się dzieje na ziemi. Kobieta
z zimną krwią zabija mężczyznę, ale to tak naprawdę pozory. Bo
nie jest ona tak zimna, na jaką wygląda. To uczucia popchnęły ją
do tego czynu.
Bette Davis dołożyła do kolekcji następną
wybitną kreację – kobiety mającej niezwykły wpływ na mężczyzn,
potrafiącej omamić nawet uczciwego prawnika. James Stephenson jako
adwokat łamiący dla niej etyczne reguły to postać zasługująca
na uwagę, prowokująca do myślenia, bo pełna słabości, ulegająca
manipulacji, ale poprzez swoją pracę starająca się naprawiać
świat. Trudno zapomnieć również o Gale Sondergaard – jej twarz
jest jak maska, nieporuszona i złowieszcza, oczy jak u kobry,
sugerujące że jest gotowa do ataku. Ale to Bette Davis, będąca
już po zdobyciu dwóch Oscarów, błyszczy najjaśniej, zachwycając
wrażliwością i sposobem przekazywania emocji. Jest jak księżyc,
który wychodzi zza chmur, by ujawnić swoje pełne oblicze.
Reżyser William Wyler i scenarzysta Howard Koch
doskonale zbudowali historię, kreując pełnokrwiste charaktery i
złowrogi nastrój, przy okazji podkreślając ogromną siłę
ludzkich uczuć. A także ogromną siłę korespondencji. Bo od
jednego listu może zależeć życie niejednej osoby. Film jest
ekranizacją sztuki W. Somerseta Maughama, która zadebiutowała na
Broadwayu w 1927 i już dwa lata później została sfilmowana (reż.
Jean de Limur). W obu wersjach wystąpił Herbert Marshall, ale w
filmie Wylera ciekawszą kreację stworzył James Stephenson. Ten
brytyjski aktor teatralny w filmach zaczął występować dopiero po
czterdziestym piątym roku życia. I chociaż grał dużo, to jego
kariera trwała niespełna pięć lat – w 1941 nagle powalił go
atak serca, kończąc nie tylko jego karierę, ale i życie. Co
ciekawe, Wyler stworzył jeszcze jedną adaptację Listu –
tym razem dla telewizji – w 1956 roku. Dzieło z 1940 to jedno z
jego najdoskonalszych osiągnięć, wyróżnione aż siedmioma
nominacjami do Oscara i wytrzymujące próbę czasu dzięki sprawnej
reżyserii, intrygującej historii i kapitalnej grze aktorskiej. Mimo iż powstał przed sztandarowymi dziełami nurtu, wizualnie wpisuje się
w konwencję, w czym zasługa zdjęć Tony’ego Gaudio, pochodzącego z Włoch
innowatora w dziedzinie fotografii (w branży filmowej od 1903).
2. Szklany klucz (1942), reż. Stuart Heisler
ang. The Glass Key
Sukces Sokoła maltańskiego –
debiutanckiego dzieła Johna Hustona – spowodował, że sięgnięto
po kolejny znany utwór Dashiella Hammetta. Szklany klucz –
zekranizowany już w 1935 przez Franka Tuttle'a – miał otrzymać
nową oprawę i bardziej drapieżną formę. Reżyser Stuart Heisler
dostał wsparcie doświadczonego operatora Theodora Sparkuhla oraz
scenarzysty Jonathana Latimera, byłego dziennikarza specjalizującego
się w tematyce kryminalnej. To właśnie współpraca kamery i pióra
miała stworzyć klimat. Celowo zatrudniono nieznanych aktorów,
których talent był wątpliwy. Veronica Lake, Alan Ladd, Brian
Donlevy są tylko pionkami – niczym szczególnym się nie
wyróżniają. Idą do przodu zgodnie z pewnym schematem. Na
wyróżnienie zasługują jednak odtwórcy ról gangsterów. Przede
wszystkim William Bendix, który spuszcza Laddowi łomot, lecz
prywatnie został jego przyjacielem i wystąpił u jego boku także w
sześciu innych filmach. Warto też zwrócić uwagę na Josepha
Calleię, rodowitego Maltańczyka, który zanim został aktorem był
śpiewakiem operowym. Gdy odpoczywał na Malcie pod koniec lat
sześćdziesiątych otrzymał telegram od Francisa Forda Coppoli,
który oferował mu rolę don Vita Corleone w Ojcu chrzestnym
(1972). Musiał jednak odmówić z powodów zdrowotnych.
Szklany klucz opowiada o powiązaniach
polityki ze światem przestępczym. Mający niechlubną przeszłość
polityk próbuje zerwać z dawnym życiem, by zdobyć legalną
władzę. Śledztwo w sprawie śmierci syna senatora ujawnia
prawdziwe oblicze ludzi z jego otoczenia. Wychodzą na wierzch
ludzkie słabości, ale też wzmacniają się charaktery. Poprzez
nowe doświadczenia człowiek zyskuje mądrość, zwiększa swoją
odporność na ból i rozczarowanie. Uczy się rozpoznawać, kto jest
godny zaufania, a kto dwulicowy. Przede wszystkim uczy się otwierać
drzwi w taki sposób, by nie zniszczyć klucza, który pozwoli mu
zamknąć pokój chroniąc się w ten sposób przed kłopotami.
Paul Madvig, polityczny gracz, tak mówi o swoim
nowym wspólniku: „On właściwie dał mi klucz do swojego domu”.
Jego asystent Ed Beaumont ostrzega: „To jest szklany klucz. Uważaj,
by nie pociął dłoni”. Metaforyczny tytuł powieści Hammetta
daje do myślenia. Szklany klucz
symbolizuje mroczną drogę, na której czekają bolesne
rozczarowania i zdradzieckie pułapki. To droga, która niszczy
ludzką psychikę. To także czyn, którego nie można cofnąć oraz
doświadczenie, którego nie da się zapomnieć. Morderstwo jest
właśnie takim czynem – nieodwracalnym, powodującym poważne
konsekwencje oraz traumę do końca życia. Ze względu na kruchy
materiał szklany klucz może zostać łatwo uszkodzony. Jeśli go
uszkodzisz to nie otworzysz drzwi, by uciec od kłopotów. Relacje
pomiędzy bohaterami są tutaj kruche jak szkło. Związki,
przyjaźnie i sojusze wiszą na włosku, niewiele trzeba, by się
rozpadły. Trudno o lojalność w tym świecie, każdy jest egoistą
i traktuje ludzi jak narzędzia do osiągnięcia własnych korzyści.
3. Tajemnicza dama (1944), reż.
Robert Siodmak
ang. Phantom Lady
ang. Phantom Lady
Cornell Woolrich –
piszący pod pseudonimem William Irish – był wówczas jednym z
najpopularniejszych amerykańskich pisarzy. W samych latach
czterdziestych zekranizowano aż czternaście utworów tego autora, a
i tak najsławniejsze adaptacje powstały później: Okno na
podwórze (1954, reż. Alfred Hitchcock) i Panna młoda w
żałobie (1968, reż. François Truffaut). Powieść Woolricha
Phantom Lady (wyd. 1942) ukazała się w polskich księgarniach
pod tytułem Pani Widmo. Dla piszącego te słowa jest to
jeden z najciekawszych literackich kryminałów. Spory udział w
powstaniu tej adaptacji miała Joan Harrison, zatrudniona w 1943 w
wytwórni Universal jako producentka. Miała wpływ na scenariusz,
którego autorem jest Bernard C. Schoenfeld. Jej nazwisko kojarzy się
z Alfredem Hitchcockiem – od 1933 była jego sekretarką,
współpracowała z nim także jako scenarzystka.
Joan Harrison mogła
zainteresować się tą historią, gdyż na pierwszym planie mamy tu
sekretarkę stopniowo wychodzącą z cienia. Podejmuje ona walkę z
czasem, by oczyścić z zarzutu morderstwa swojego szefa zanim
dojdzie do egzekucji. Facet został oskarżony o uduszenie żony
krawatem. Ma alibi, które okazuje się niewiarygodne, gdyż
towarzysząca mu w noc morderstwa tajemnicza dama zniknęła jak
widmo i nikt jej nie pamięta. Sekretarka Carol Richman niczym zjawa
dręczy świadków, by poznać prawdę, albo chociaż znaleźć
jakieś wskazówki, które ją doprowadzą do rozwikłania tej
tajemniczej sprawy. Jej zawziętość przyczynia się do śmierci
kilku osób. Tak rodzi się femme fatale. Kierowana przez miłość
kobieta pozostaje nieczuła wobec tych, którzy ją zawiedli.
Wspaniałą
rolę zagrała Ella Raines – przez długi czas jest bardzo
oszczędna w wyrażaniu emocji, ale wkrótce wybucha, bo jej
frustracja i gniew osiągają szczyt. Ciekawą postać wykreował
Franchot Tone (Bunt na Bounty, 1935) – pojawia się dopiero
po upływie czterdziestu pięciu minut, by zaprezentować portret
paranoika. Z jego ust padają następujące słowa: „Och,
jak interesująca
może być para rąk. Potrafi
wydobyć melodię
z klawiatury fortepianu.
Z kawałka gliny może uformować coś
pięknego. Jest w
stanie przywrócić życie umierającemu
dziecku. Tak,
para rąk może uczynić wiele
dobrego. Jednak
ręce
przyczyniają się także do
strasznego zła.
Potrafią niszczyć,
sprawiać ból,
nawet zabijać”. Robert Siodmak,
twórca kilku żelaznych klasyków z dziedziny thrillera (Kręte
schody, Zabójcy, Mroczne zwierciadło), również
i w tym zapomnianym obrazie zaprezentował zdolność do kreowania
nastrojowych opowieści. Świetny literacki pierwowzór dał mu
możliwość stworzenia czegoś więcej niż tradycyjnego kryminału.
Powstała opowieść z drugim dnem, z której wyłania się
pesymistyczna diagnoza na temat ludzkiej natury. Jest to również pięknie oprawione i część pochwał należy kierować w
stronę autora zdjęć Woody’ego Bredella (jego najsłynniejszy film to inne
noir, Zabójcy z 1946).
4. Podwójne ubezpieczenie (1944), reż. Billy Wilder
ang. Double Indemnity
„Zabójstwo popełnione
przez dwojga ludzi jest jak jazda kolejką górską: ani jedno ani
drugie nie może wysiąść na oddzielnych przystankach. Są na
siebie skazani i będą jechać razem aż do końca. A ostatni
przystanek jest na cmentarzu”. Podstawa literacka, czyli powieść
Jamesa M. Caina, oraz scenariusz, przy którym pracował Raymond
Chandler (Głęboki sen, wyd. 1939), to fundamenty, na których
zbudowano jeden z najsłynniejszych klasyków amerykańskiego kina.
Dla Billy'ego Wildera to było pierwsze wybitne osiągnięcie w
reżyserskim dorobku, ale podobnie jak w przypadku Listu
(1940) Williama Wylera żadna z siedmiu oscarowych nominacji nie
zamieniła się w złotą statuetkę. Podobnie jak w przypadku wielu
klasycznych thrillerów kryminalnych przedstawiono tutaj relację
pomiędzy mężczyzną, kobietą i kimś trzecim. Tym trzecim jest
strach, którego rolę tak opisał autor powieści: „Jedna kropla
strachu wystarczy, by zmienić miłość w nienawiść”.
Operator John Seitz
oszczędnie korzysta z oświetlenia, by podkreślić fatalizm
opowieści, mrok spowijający chciwych i obłudnych bohaterów,
pajęczynę tak silną, że nie sposób się z niej wydostać.
Barbara Stanwyck to klasyczna femme fatale – strzeżcie się takich
wyrachowanych kobiet, krzyczą autorzy filmu. Bo skutki takich
związków mogą być fatalne. Pogoń za marzeniami w pewnym momencie
dociera do granicy, za którą są już wykopane groby czekające na
tych, co w swojej zachłanności będą brnąć ku autodestrukcji.
Ekranizacja Podwójnego ubezpieczenia to
kwintesencja czarnego kryminału. Dzieło kanoniczne w omawianym nurcie. Zrealizowane przez utalentowanych
filmowców, znakomicie napisane oraz zagrane w taki sposób, by
zasugerować coś, co występuje w scenariuszu między słowami. Fred
MacMurray był na bardzo dalekim miejscu wśród kandydatów do roli,
szczęśliwym trafem znalazł się w obsadzie i dopasował idealnie do
przyjętej konwencji. To nie była rola dla charyzmatycznego gwiazdora,
ale dla kogoś przeciętnego. Kogoś, kto wypowiadając słowa „Zabiłem dla
pieniędzy i dla kobiety, nie zdobyłem ani jednego ani drugiego” wygląda
żałośnie, jak ofiara losu. Mroki duszy ludzkiej dobrze ilustruje muzyka
Miklósa Rózsy, specjalisty od czarnych klimatów.
5. Kobieta w oknie (1944), reż.
Fritz Lang
ang. The Woman in the Window
Generalny
ekspresjonista kina stworzył w latach czterdziestych i
pięćdziesiątych szereg filmów, którymi dowiódł, że jego
nieprzeciętny zmysł wizualny nie został w hitlerowskich Niemczech,
lecz przekroczył granicę wraz z nim. W ciągu dwóch dekad Fritz
Lang zrealizował
aż dziesięć filmów, które można zaliczyć do kina czarnego –
był prawdziwym poetą noir, mistrzem czarno-białych, nadzwyczaj
stylowych obrazów. Jednak już w pierwszej tego typu pracy (Kobieta
w oknie) osiągnął mistrzostwo
i do poziomu tegoż mało który jego film się zbliżył (tylko
Bannion z 1953
wywoływał równie silne emocje). Scenariusz Kobiety w
oknie powstał w oparciu o
powieść J. H. Wallisa Once Off Guard (wyd.
1942). Pomiędzy profesorem psychologii, prokuratorem okręgowym i
lekarzem toczy się dyskusja na temat morderstwa. Jeden z tej trójki
jest sprawcą i stara się –
dość nieudolnie –
ukryć swój udział w zbrodni. Od początku wiadomo, kto zabił.
Wiadomo również, że była to samoobrona. Nunnally Johnson –
producent i autor scenariusza –
nie bał się dodać szczypty humoru do tej historii. Suspens nie
słabnie w żadnym momencie, a gdy wkracza do gry szantażysta
charaktery postaci zostają wystawione na próbę. Do końca
pozostaje otwarte pytanie: kim jest tajemnicza kobieta z portretu?
Joan Bennett (znana również ze Szkarłatnej ulicy) to urodzona femme fatale. Włosy w
kolorze noir, twarz sugerująca tajemnicę, spojrzenie kota, który
udaje niewiniątko, lecz planuje podstęp – dziewczyna nie musi
właściwie nic robić, by facet wpadł w jej sidła. Twórców filmu
krytykowano za przewrotne zakończenie, ale ono tu idealnie pasuje –
nie wygląda jakby je dodano na siłę bez konsultacji z reżyserem.
Taki finał jest przemyślany i sensowny, ale nie doceni się go przy
pierwszym oglądaniu. Dopiero ponowny seans pozwala docenić w pełni
zalety scenariusza – z tej opowieści wyłania się spójna
koncepcja mająca nakreślić skomplikowaną naturę ludzką. Młodość
i dojrzałość, seksualność i śmierć, pragnienie spokoju i
chciwość, nieporadność i spryt, męcząca rutyna i fascynująca
tajemnica, marzenia i rzeczywistość – tematem filmu są
kontrasty, jak czerń i biel bez odcieni szarości. Jak przystało na
klasyczny film noir, najważniejsza jest estetyka kadru – za ten aspekt odpowiedzialny był Milton Krasner, który wydobył
ekspresję z pozornie zwyczajnych scen, dopasowując dawny ekspresjonizm
Langa do hollywoodzkich standardów.
6. Laura (1944), reż. Otto
Preminger
„Kiedy mężczyzna ma
wszystko czego chce – oprócz tego czego najbardziej pożąda,
traci poczucie godności. Gorzknieje. Chce kogoś zranić tak samo,
jak sam został zraniony”. Miłość, pożądanie i śmierć – z
tych składników można stworzyć wiele zróżnicowanych filmów,
ale takie kino jak Laura zdarza się nieczęsto. Apartament, w
którym kręcą się przedstawiciele klasy zamożnej, poubierani w
eleganckie stroje, dumni i snobistyczni, zasłonięty jest żaluzjami,
które nie chronią jednak przed słońcem – na zewnątrz jest
wszakże ponuro i deszczowo. Ci ludzie mają sporo do ukrycia, a
operator dzięki odpowiedniemu oświetleniu może sprawić, że
żaluzje będą rzucać na ścianę cienie przypominające kraty
więzienne. Sposób prowadzenia kamery został doceniony Nagrodą
Akademii. Joseph LaShelle miał za sobą lata praktyki jako operator
kamery, lecz jako kierownik ekipy zdjęciowej dopiero zaczynał.
Zaproponowano mu pracę przy filmie, gdy Lucien Ballard został
zwolniony wraz z reżyserem Roubenem Mamoulianem. Prezes 20th Century
Fox, Darryl F. Zanuck, dał wolną rękę producentowi Ottonowi
Premingerowi, który został także reżyserem.
Kilka osób, które odmówiło pracy przy tym obrazie tłumaczyło się ponoć słowami, że wysłano im... scenariusz zamiast muzyki. Istotnie, muzyka Davida Raksina była
hitem, lecz te słowa sugerują, iż scenariusz nie był najwyższych
lotów. Tekst oparty na powieści Very Caspary to crime story
aż nazbyt kameralne, salonowe, przypominające adaptację sztuki
teatralnej. Ale chytrze wciąga odbiorcę, zaskakując błyskotliwością, którą udało się przekuć w obraz artystycznie bezbłędny. I jak to jest wspaniale zagrane! Gene Tierney już na
zawsze pozostała Laurą Hunt, chociaż później też zaliczała
świetne występy (Zostaw ją niebiosom, Duch i pani Muir).
Po kilku latach aklimatyzacji w Hollywood zaczęto doceniać nie
tylko jej urodę. Ale największą rewelacją roku okazał się
występ Cliftona Webba. Ten znany z Broadwayu gwiazdor musicali i
dramatów scenicznych zagrał tu swoją pierwszą wielką rolę
filmową. Pozytywnie wyróżnił się Vincent Price. Widać jak
bardzo jego styl i charyzma wybijały się ponad innych uczniów
szkoły hollywoodzkiej (takich jak Dana Andrews). Potrafił za
pomocą niuansów zasugerować ambiwalencję, niejednoznaczność
charakteru. Aktor uważał, że Laura to najlepszy film, w
którym wystąpił. Te słowa wydają się całkiem zrozumiałe,
aczkolwiek jest w nich trochę przesady.
7. Shock (1946), reż. Alfred L.
Werker
Po obejrzeniu tego
thrillera nasuwa się myśl, że archetypową femme fatale jest
szekspirowska Lady Makbet. W filmie Shock w reżyserii Alfreda
Werkera mężczyznę dręczą wątpliwości. Wyrzuty sumienia
powstrzymują go przed narobieniem więcej szkód. Jednak perfidna
partnerka sączy mu jad do ucha. Ona nie ma skrupułów. W tej roli
gwiazda kina klasy B Lynn Bari (The Falcon Takes Over,
pierwszy film na podstawie książki Chandlera). Ofiarą jest
krucha Anabel Shaw – to właśnie grana przez nią postać doznaje
tytułowego wstrząsu po tym, gdy była świadkiem morderstwa.
Wcześniej miała sen, wygenerowany ze strachu przed utratą
ukochanej osoby (małżonek może nie wrócić z wojny). Z pewnością
ma to wpływ na jej psychikę. Szalę przechyla jednak scenka
małżeńska, podczas której żona zostaje zabita świecznikiem.
Sprawcą jest szanowany lekarz – dokonał tego czynu z powodu
kochanki, lecz powoli zdaje sobie sprawę, że ta kobieta nie jest
warta zachodu. Napięcie w filmie wynika z perfidnej ironii losu –
zszokowana dziewczyna trafia do kliniki psychiatrycznej pod opiekę
lekarza, którego może zidentyfikować jako zabójcę. Tylko... no
właśnie... kto uwierzy pacjentce szpitala psychiatrycznego?
Chociaż postacie kobiece
są ciekawe, to jednak film należy do Vincenta Price'a. Wcześniej
grał u boku Gene Tierney w dwóch noirish movies (Laura,
Zostaw ją niebiosom), tym razem został obsadzony w roli
głównej. Nakręcony w 19 dni, trwający 70 minut thriller to w
pewnym sensie przełom w karierze aktorskiej Price'a. Postacie
intrygujących luminarzy, którzy pod fasadą ambicji i geniuszu
skrywają mordercze skłonności, to przecież podstawowy wyróżnik
kariery tego znakomitego aktora. Realizacja czarnych kryminałów z
zasady nie wymagała wielkich nakładów finansowych, dlatego twórcy
specjalizujący się w produkcjach niskobudżetowych chętnie
działali w tym nurcie. Alfred Werker (Przygody Sherlocka Holmesa,
1939) – dzięki interesującej historii i celnie dobranej ekipie
aktorskiej – stworzył pełen napięcia thriller medyczny.
Udowodnił, że z budżetem klasy B można wykreować suspens
właściwy dla kina klasy A. Omawiając filmy noir nie mogę tradycyjnie pominąć wkładu operatora
obrazu. Tutaj tę funkcję pełniło dwóch fachowców: Joe MacDonald i Glen
MacWilliams. Nie wiem, który z nich sfilmował scenę snu, ale to ona z
pewnością stanowiła największe wyzwanie i wyróżnia ów film.
8. Listonosz zawsze dzwoni dwa razy
(1946), reż. Tay Garnett
ang. The Postman Always Rings Twice
Chociaż
staram się nie wartościować filmów i dlatego nie tworzę
zestawień w kolejności od najlepszego, to nie zamierzam ukrywać,
że moim absolutnym numerem jeden w kategorii film noir jest
adaptacja powieści Jamesa M.
Caina Listonosz zawsze dzwoni dwa razy.
Wśród utworów Caina bardziej wartościowe jest dla mnie Podwójne
ubezpieczenie, ale z
ekranizacjami tych książek sytuacja jest odwrotna. Podobnie jest
również z wizerunkiem femme fatale, który bardziej mnie przekonuje
w interpretacji Lany Turner niż Barbary Stanwyck. Wygląd zewnętrzny
wskazuje na elegancką i pociągającą damę, ale pod tą powłoką
jest lód i kamień zamiast serca. Bohaterka uwodzi nie tylko
głównego bohatera, ale i widza. Jej gesty, spojrzenia, półuśmiechy
mają znaczenie. Aby
wprowadzić dozę erotyzmu reżyser
nie potrzebował scen seksu, bo Lana Turner to wcielony erotyzm.
Dla
mnie ten film jest bardziej zmysłowy od readaptacji Boba Rafelsona z
udziałem Jessiki Lange i Jacka Nicholsona.
Co
ciekawe, film Taya Garnetta jest trzecią ekranizacją Cainowego
dzieła. Poprzednie dwie powstały w Europie –
francuski Ostatni
zakręt (1939)
Pierre’a Chenala i włoskie Opętanie
(1943) Luchina
Viscontiego. To dowód na to,
że jest to historia uniwersalna
i inspirująca. Wersja
amerykańska mogła już
powstać w
latach trzydziestych, ale z
powodu zakazów kodeksu Haysa scenariusz był wielokrotnie
przerabiany, a realizacja
blokowana. Mimo to powstał
obraz dość kontrowersyjny jak na tamte czasy i z zasady był
pomijany przy rozdawaniu nagród. Opinie były jednak pozytywne.
Autor literackiego pierwowzoru był usatysfakcjonowany, chwalił
również odtwórczynię głównej roli. Gdy obsadzano ją potem w
roli hrabiny De Winter (Trzej muszkieterowie,
1948) z pewnością pamiętano o lodowatej pani
Smith, modelowym przykładzie kobiety do cna zepsutej, mającej
zgubny wpływ na mężczyzn.
Wśród „kontrowersji”
jakie mogły nie przypaść
do gustu tradycjonalistom można wymienić: prawników
ukazanych jako
nieuczciwych graczy,
niedbających o
sprawiedliwość i prawdę,
oraz parę
morderców
przedstawioną w
atrakcyjnym
świetle,
jako romantyków i
sympatycznych marzycieli. Kamerę i światło ustawiał Sidney Wagner, przedwcześnie zmarły operator,
który w filmie Garnetta osiągnął szczyt swoich możliwości.
9. Intruz (1946), reż. Orson
Welles
ang. The Stranger
Tytuł często pomijany w
publikacjach, całkiem niesłusznie, bo z wielu powodów jest to
wartościowa produkcja. To pierwszy amerykański film, w którym
zwrócono uwagę na hitlerowskie obozy śmierci, w istnienie których
wielu Amerykanów wciąż jeszcze nie wierzyło. Reżyser włączył
do filmu archiwalne materiały z tychże obozów, co miało na celu
nie tylko odkrycie przed niedowiarkami przerażającej prawdy, ale
służyło też charakterystyce postaci, szczególnie pary
odgrywanej przez Lorettę Young i Orsona Wellesa. Do tej relacji
nawiązuje oryginalny tytuł filmu –
mężczyzna
okazuje
się dla swojej żony
zupełnie obcą osobą, mimo
iż kobiecie wydawało się, że doskonale go zna. Co można
zrobić, gdy nieznajomy próbuje przekonać, że człowiek z którym
się przyjaźnimy jest w rzeczywistości perfidnym łajdakiem? Jasne,
że nie należy od razu dawać wiary takim oskarżeniom, ale trzeba
zachować szczególną ostrożność. Bo ktoś tu z pewnością nie
jest szczery.
To pierwszy komercyjny
film Orsona Wellesa. Reżyser nie przekroczył terminu ani budżetu,
akceptował sugestie producenta Sama Spiegela i nie dokonywał znacznych zmian w scenariuszu Anthony'ego Veillera i Victora Trivasa.
Istotnie, w kasach kin dzieło wygenerowało jakiś konkretny zysk,
więc zadanie zostało zwieńczone powodzeniem. Nie wszyscy byli
zadowoleni, w końcu Welles to nie hollywoodzki wyrobnik, więc mógł
stworzyć coś bardziej innowacyjnego. Miał przecież do
dyspozycji genialnego operatora Russella Metty'ego. Ale na tle innych
jego filmów, ten wcale nie wygląda źle. Jest słabszy od Dotyku
zła (1958), ale znacznie lepszy od Damy z Szanghaju
(1947). Nade wszystko świetnie wpisuje się w nurt czarnego kina.
I można w nim zobaczyć kolejną bardzo udaną kreację aktorską
Orsona Wellesa. Wśród mężczyzn nie miał godnego przeciwnika.
Edward G. Robinson to wprawdzie czołowa postać kina noir (Podwójne
ubezpieczenie, Kobieta w oknie, Szkarłatna ulica),
lecz aktorem był średnim i dobrze sprawdzał się w rolach
poczciwych panów w średnim wieku. Wcielając się w gangsterów
(Mały Cezar, Key Largo) nie wypadł przekonująco. W
Intruzie jest jeszcze znakomita rola kobieca –
Loretta Young (Oscar za Córkę
farmera w 1948) z dużym
wyczuciem przedstawiła charakter kobiety toczącej
wewnętrzną walkę, popadającej coraz głębiej w rozgoryczenie.
Autorem muzyki jest Bronisław
Kaper, który już pracował w Hollywood na tyle długo, by
umiejętnie dopasować się do pompatycznego stylu ówczesnych
realizacji.
10. Wielki sen (1946), reż.
Howard Hawks
ang. The Big Sleep
„Jakie znaczenie
ma to, gdzie spoczywa nasze ciało po śmierci? W zbiorniku pełnym
plugawych ścieków czy w marmurowym grobowcu na szczycie wzgórza?
Umarli pogrążeni są w głębokim śnie i nie martwią się o takie
rzeczy. Ropa i woda znaczą dla nich tyle samo, co wiatr i powietrze.
Po prostu śpią głęboko, nie dbając o to, jak koszmarna była ich
śmierć ani gdzie spoczęło ich ciało”.
Wielki sen w reżyserii
Howarda Hawksa to jeden z najważniejszych reprezentantów kina noir.
Filmy, które
wydają się bliskie temu dziełu
– takie
jak Sokół
maltański (1941) i
Żegnaj, laleczko
(1944) –
nie mogą się równać z reżyserską maestrią Hawksa. Ten
filmowiec zekranizował wcześniej –
w 1944 –
jedną z najsłabszych
powieści Ernesta Hemingwaya (Mieć i nie mieć),
poprawiając historię
w taki
sposób, że stała się atrakcyjna dla widza, a tym samym wartość
książki wzrosła. Pomogli mu w tym scenarzyści Jules Furthman i
William Faulkner (ten drugi otrzymał
Nagrodę Nobla w 1949). Ci sami autorzy wzięli na warsztat również
pierwszą powieść Raymonda Chandlera wydaną w 1939. Dostali
wsparcie od Leigh Brackett,
specjalistki
od fantastyki, która w 1944
wydała powieść kryminalną w Chandlerowskim
stylu No Good from a Corpse.
Klimat literackiego
oryginału zachowano
dzięki serii ciętych, przepełnionych
ironią dialogów
(„Chciała mi usiąść na
kolanach, mimo że stałem”). To
one w połączeniu z kapitalną, hardą kreacją Humphreya Bogarta
sprawiły, że poprawki (wymuszone nierzadko przez rygorystyczny
kodeks produkcyjny) zostały twórcom wybaczone. Potyczki słowne,
liczne nazwiska, piętrzące się problemy i zwiększająca się
stopniowo ilość trupów nie ułatwiają widzom zrozumienia intrygi.
Sam Chandler przyznał, że nie ma pojęcia kto zabił Owena Taylora,
szofera generała Sternwooda. Dzięki
tym zawiłościom trudno przewidzieć rozwiązanie, nawet jeśli
czytało się pierwowzór. Ale są też pomysły chybione, jak na
przykład okrojenie w montażu roli Marthy Vickers, która według
producentów grała zbyt efektownie. Zamiast tego zwiększono rolę
Lauren Bacall, mimo iż nie radziła sobie ze swoją postacią.
Film był już ukończony w 1945 i został wprowadzony do ograniczonej dystrybucji, lecz agent Lauren Bacall – rozczarowany słabą kreacją swojej podopiecznej – namówił Jacka L. Warnera na pewne zmiany i dokrętki. To właśnie one wprowadziły do fabuły chaos, który spowodował, że nawet dla autora pierwowzoru opowieść stała się niejasna. Ale dzięki temu film odróżnia się od reszty hollywoodzkiej produkcji, gdzie dominują proste i klarowne fabuły. Wielki sen to świetny kryminał, który angażuje odbiorcę, wciąga do świata pełnego tajemnic. Ulice mokre są od deszczu, niebo jest pochmurne, a dym papierosowy unosi się jak mgła – atmosfera jest tu iście złowieszcza, zagrożenie bowiem czai się na każdym kroku, w mrocznych zaułkach, spelunach, domach hazardu, będących częścią wielkomiejskiej, asfaltowej dżungli. Za oprawę wizualną odpowiadał Sid Hickox, najczęściej współpracujący z Raoulem Walshem.
Film był już ukończony w 1945 i został wprowadzony do ograniczonej dystrybucji, lecz agent Lauren Bacall – rozczarowany słabą kreacją swojej podopiecznej – namówił Jacka L. Warnera na pewne zmiany i dokrętki. To właśnie one wprowadziły do fabuły chaos, który spowodował, że nawet dla autora pierwowzoru opowieść stała się niejasna. Ale dzięki temu film odróżnia się od reszty hollywoodzkiej produkcji, gdzie dominują proste i klarowne fabuły. Wielki sen to świetny kryminał, który angażuje odbiorcę, wciąga do świata pełnego tajemnic. Ulice mokre są od deszczu, niebo jest pochmurne, a dym papierosowy unosi się jak mgła – atmosfera jest tu iście złowieszcza, zagrożenie bowiem czai się na każdym kroku, w mrocznych zaułkach, spelunach, domach hazardu, będących częścią wielkomiejskiej, asfaltowej dżungli. Za oprawę wizualną odpowiadał Sid Hickox, najczęściej współpracujący z Raoulem Walshem.
11. Jazda na różowym koniu
(1947), reż. Robert Montgomery
ang. Ride the Pink Horse
Bosley
Crowther, krytyk z „New York Timesa”,
który wypowiadał
się niepochlebnie na temat
Intruza Wellesa, był
zachwycony dziełem Roberta Montgomery'ego zrealizowanym
według powieści Dorothy Hughes. Wskazywał na jego wyjątkowość,
artyzm i sprawne prowadzenie aktorów, w szczególności Wandy
Hendrix, która w momencie realizacji nie miała jeszcze ukończonych
dziewiętnastu lat. I miała niewielkie doświadczenie przed kamerą.
Aktorzy
Robert Montgomery i Thomas Gomez (nominacja
do Oscara) czynią
znacznie więcej, by zapisać się w pamięci, ale
kamera Russella Metty'ego wydaje się bardziej lubić niedoświadczoną
aktorkę. Montgomery
jako reżyser unikał banału, szukał nowych technik. Jego debiutem
jest Lady in the
Lake (1946), adaptacja
powieści Raymonda Chandlera, w
której zagrał postać Phillipa
Marlowe'a. Technicznie jest
to utwór
nowatorski –
wyróżnia się tym, że
obserwujemy w nim punkt widzenia głównego bohatera. Osoby, z
którymi Marlowe rozmawia wypowiadają swoje kwestie do kamery. Taką
metodę współcześni widzowie kojarzą głównie z filmem Hardcore
Henry (2015).
Ride
the Pink Horse to bardzo
zagadkowa, nie pozbawiona
humoru i trudnej do rozszyfrowania symboliki
baśń o wchodzeniu do
osobliwego świata, gdzie podział na dobro i zło jest przejrzysty,
tak jak czerń i biel
wyraźnie się od siebie różnią.
Obok
ludzi godnych zaufania trafiają
się także osoby, co mają
zdechłą rybę zamiast serca (tak, spotkanie z femme fatale też
jest nieuniknione). Scenariusz
Bena Hechta i Charlesa
Lederera charakteryzuje
główną postać jako
gbura i cynika,
który za cenę życia
pragnie wyrównać rachunki. W małym przygranicznym miasteczku w
Meksyku dokonuje się jego
przemiana. Gdy
trwają obchody lokalnego święta, a karuzela zostaje wprawiona w
ruch toczy się duchowa
przejażdżka pełna wnikliwych obserwacji i
gwałtownych zakrętów. W
tym czarno-białym świecie istnieją wbrew
pozorom intensywne, żywe
kolory, co zresztą zostało
zaakcentowane w tytule.
Czym jest jazda na różowym
koniu? Na pewno nie chodzi
tylko o znaczenie
dosłowne, czyli przejażdżkę
na karuzeli. Za tą
enigmatyczną historią kryje się pewna
alegoria –
fantazja
o lepszej przyszłości,
marzenie o niezdobytych
szczytach, tęsknota za kimś, kto sprawia, że życie staje się
łatwiejsze.
12. Człowiek z przeszłością
(1947), reż. Jacques Tourneur
ang. Out of the Past
Najsłynniejsi krytycy i
historycy filmu zgodnie zaliczają tę produkcję do najdoskonalszych
reprezentantów kina noir. I rzeczywiście, wszystko jest tu na swoim
miejscu, a kluczowe elementy czarnego kina współtworzą bardzo
stylowy, cyniczny kryminał. Jeff Bailey to zwykły pracownik stacji
benzynowej, ale kiedyś był detektywem –
miał
powód, by zmienić nazwisko i profesję.
W
końcu odnajdują go dawni znajomi i
przeszłość, o której chciał zapomnieć, wraca
jak bumerang.
Twórca
zajmujący się wcześniej kinem klasy B –
Jacques
Tourneur –
zrealizował
dla RKO twardy melodramat klasy wyższej, który nie tylko odniósł
kasowy triumf, ale zachwycił także licznych krytyków. Na ogólną
ocenę z pewnością miała wpływ praca operatora Nicholasa
Musuraki
(Ludzie
koty,
Kręte schody),
który nasycił obraz taką surową atmosferą, że nawet wśród
podobnych gatunkowo utworów ten się wyróżnia
estetyką
kadrów.
Doskonale
uchwycono klimat beznadziei i nieuchronności losu. Budowaniu takiej aury sprzyjało bez wątpienia powściągliwe aktorstwo.
Autorem
scenariusza jest Daniel
Mainwaring,
który podpisywał się pseudonimem Geoffrey
Homes. Tekst
oparł na własnej powieści Build
My Gallows High.
Film
zaliczany jest do najlepszych noirów nie tylko z powodu warstwy
wizualnej, ale przede wszystkim ze względu na mroczną fabułę
zawierającą wiele klasycznych elementów nurtu. Charakter kobiecy
jest tak mocny, że główny bohater nie ma w ogóle siły, aby się
bronić, tylko coraz głębiej wpada w czarną otchłań
bez dna. Nie ma tu wielkich kreacji aktorskich... Zamiast gorących
namiętności są tylko zimne spojrzenia, zamiast intensywnych emocji
klasyczny formalizm. Ale w relacji między trojgiem bohaterów (Jane
Greer, Robert Mitchum, Kirk Douglas) wyczuwalne jest napięcie.
Reżyserowi udało się je utrzymać do samego końca. Mitchum
wystąpił w tamtym okresie w filmach, które zostały określone
jako westerny noir (Ścigany, Krwawy księżyc). To
miano przylgnęło do nich zapewne nie tylko z powodu specyficznej
noirowej maniery, lecz także przez udział tego aktora –
wiarygodnego w rolach „ludzi
z przeszłością”.
13. Raw Deal (1948), reż.
Anthony Mann
Ten deal okazał się
dochodowy. Nie mogło być inaczej, skoro budżet był niewielki, a
reżyser zrealizował wcześniej szereg podobnych obrazów, stając
się mistrzem czarnego thrillera. Dziś ten etap w karierze
Anthony'ego Manna nie jest już pamiętany. Miłośnicy starego kina
kojarzą reżysera z serią westernów –
w
latach 1950-60 nakręcił ich aż jedenaście (mój
ulubiony
to Naga ostroga,
1953). Na
wyróżnienie zasługuje jego współpraca z operatorem Johnem
Altonem, z którym zrobił cztery filmy noir
w latach czterdziestych.
Ten mistrz kamery stał się wkrótce autorytetem, gdy w 1949 ukazała
się jego książka Painting
with Light,
podręcznik dla operatorów, który –
pomimo
dużego
postępu
technicznego
w przemyśle filmowym –
stosowany jest do dziś, oferując ciekawe pomysły na oświetlenie.
Bezsprzecznym
dowodem na słuszność idei Altona jest dramat sensacyjny Raw
Deal,
w którym zarówno we wnętrzach jak i na otwartej przestrzeni mamy
ostre,
ekspresyjne chiaroscuro
oraz pomysłowe zastosowanie różnych kątów widzenia.
Z
takiego materiału można by stworzyć dynamiczne, brutalne kino
akcji i takie by zapewne powstało w latach siedemdziesiątych, gdyby
tekst trafił w ręce Sama Peckinpaha. Ale w okresie powojennym
większy sens miała realizacja nastrojowego dramatu skąpanego w
mroku nocy. Protagonista Joe Sullivan ucieka
z zakładu karnego i zmierza
ku swojemu przeznaczeniu –
jego
celem jest sadystyczny kumpel, który chce go zabić, aby nie spłacać
długu.
W
trakcie pełnej napięcia eskapady otwiera się przestrzeń dla
melodramatyzmu, gdyż bohaterowi towarzyszą dwie urocze panny. Jedna
to Claire Trevor, aktorka skądinąd wybitna (Dyliżans,
Żegnaj, laleczko,
Key Largo),
druga to niezbyt znana Marsha Hunt, której
kariera została zniszczona przez politykę (w czasie
antykomunistycznej nagonki jej nazwisko znalazło się na liście
„czerwonych faszystów”). Gdyby nie to, jej kariera mogłaby się
świetnie rozwinąć, w filmie Manna zagrała rewelacyjnie. Jeśli
chodzi o mężczyzn, to są to autentyczni
twardziele –
posągowi „tall meni” (Dennis O'Keefe, Raymond
Burr, John Ireland). Filmowani pod właściwym kątem i w odpowiednim
świetle ujawniają psychologiczną głębię, a film zyskuje
dodatkowy atut. To, co jeszcze zwraca uwagę to kobiecy głos
narratora, nie jest to oczywiście nowość –
w Pocałunku śmierci (1947) Henry'ego Hathawaya było
podobnie –
ale w takim typowo męskim kinie to jednak rzadkość.
14. Pomyłka, proszę się wyłączyć
(1948), reż. Anatole Litvak
ang. Sorry, Wrong Number
Alternatywny polski
tytuł: Przepraszam, pomyłka. Sukces 20-minutowego
słuchowiska radiowego Lucille Fletcher odbił się tak szerokim
echem, że Hollywood zapragnęło je zekranizować. Zatrudniono
autorkę, by rozbudowała swój tekst, wychodząc jednocześnie poza
przestrzeń zamkniętego pomieszczenia. Dodano nowe wątki i
postacie, a także miejscówki, by uniknąć teatralności, a tym
samym zwiększyć szanse na powodzenie filmu w kinach. Reżyserii
podjął się Anatole Litvak, mający za sobą serię filmów
dokumentalnych z czasów drugiej wojny światowej (przed rokiem 1948
ukończył jeszcze Kłębowisko żmij, słynny dramat
psychologiczny z kreacją Olivii de Havilland). Pierwszoplanowym
bohaterem spektaklu jest telefon. Urządzenie pełne wad i zalet.
Może przynosić dobre wieści i ułatwiać życie, albo wprost
przeciwnie. Tutaj mamy pesymistyczną opcję, zgłębiamy przecież
środowisko czarnych thrillerów. Film trzyma w napięciu dzięki
precyzyjnej pracy kamery prowadzonej przez Sola Polito. Stosuje on
takie punkty widzenia, że atmosfera osaczenia, strachu i bezradności
mocno oddziałuje na widza, a panorama Manhattanu za oknem wzmacnia
poczucie izolacji, wskazuje na motyw uwięzienia bohaterów w
labiryncie pełnym dróg bez wyjścia.
Znakomicie zostały
rozbudowane relacje między bohaterami. Postacie –
kapitalnie
zresztą grane przez Barbarę Stanwyck i Burta
Lancastera –
to
ludzie z krwi i kości, którzy są więźniami w świecie rządzonym
przez pieniądz. Ona ma bogatego ojca i dzięki temu posiada kontrolę
nad swoim mężem. Nie
rozumie jego ambicji
i pragnień.
Ale
on także nie jest bez winy –
ożenił
się tylko
dlatego,
by poprawić swoją sytuację finansową.
Szybko
zdaje
sobie sprawę, że wpadł w pułapkę. Nie
mogąc się z niej wyrwać podejmuje desperacką decyzję. Z
retrospekcji wyłania się intrygująca
historia, która dzięki dobremu aktorstwu, trzymającym w napięciu
sytuacjom i skrupulatnej oprawie wizualnej, wciąga jak czarna
otchłań bez dna. Akcja
toczy się w czasie rzeczywistym, podobnie jak w Sznurze
(1948) Alfreda Hitchcocka, który miał premierę tydzień wcześniej
i to w tym samym mieście (w Nowym Jorku). Film,
po którym dzwonek telefonu będzie brzmiał inaczej...
Rolę
pani Stevenson w słuchowisku radiowym odgrywała Agnes Moorehead,
aktorka równie wybitna, co Barbara Stanwyck i tyleż samo razy
nominowana do Oscara. Różnica między nimi jest taka, że Moorehead
to aktorka drugoplanowa i nie
na tyle magnetyzująca, by przyciągnąć do kin widzów. 2 czerwca
1966, w Teatrze Sensacji „Kobra”, miał premierę spektakl
telewizyjny Jerzego Gruzy z Aleksandrą Śląską w roli pani
Stevenson.
15. Akt przemocy (1948), reż.
Fred Zinnemann
ang. Act of Violence
Film można też spotkać
pod nieco innym polskim tytułem: Akt zemsty. Produkcję
ukończono w 1948, ale do kin weszła w styczniu 1949, więc nie ma
zgodności co do daty. „Na wojnie działy się rzeczy, których nie
zrozumiesz”, mówi bohater do swojej żony. Przyparty do muru
weteran Frank Enley zaczyna powoli tracić komfort i bezpieczeństwo,
jakie udało mu się uzyskać po traumatycznych przeżyciach w obozie
jenieckim. Zagrożona jest jego reputacja, psują się relacje z
żoną. Okazuje się, że jest... człowiekiem –
istotą
pełną wad i słabości. Jego dawny kompan szuka
zemsty na Enleyu, który okazał się kapusiem i przyczynił do
śmierci kolegów. Należy pamiętać, że za każde błędy trzeba
płacić, nawet jeśli są w pełni uzasadnione (przecież każdy ma
jakieś uzasadnienie, naziści też mieli). Fred Zinnemann znany jest
z tego, że tworzył kino skromne, ale waga podejmowanych przezeń
tematów była przytłaczająca, a filmy wyróżniały się głębokim
przekazem. W samo południe i Stąd do wieczności to
sztandarowe pozycje w jego karierze, lecz wszelkie zalety wybitnego
kina posiada również jego wcześniejszy utwór –
Act of Violence.
Świetny
rezultat został uzyskany przede
wszystkim dzięki
pracy
z aktorami. Nie
ma tu słabych ról. Van Heflin i Robert Ryan wiarygodnie
odegrali charaktery złamane przez wojnę, skazane na życie wśród
powracających koszmarów. Na drugim planie też dużo się dzieje.
Janet
Leigh, Phyllis Thaxter i
pierwsza dama kina noir Mary
Astor (Sokół
maltański)
wykreowały trzy zróżnicowane postacie kobiece, które próbują
poradzić sobie ze strachem wygenerowanym przez działania mężczyzn.
Scenariusz
jest po prostu dobrze napisany, co
bardzo ułatwiło pracę wykonawcom.
Autor
Robert
L.
Richards
zaczerpnął
fabułę z nieopublikowanego opowiadania
Colliera
Younga
(męża aktorek: Idy Lupino i Joan Fontaine).
Operator Robert Surtees i kompozytor Bronisław Kaper wyszli poza swoje przyzwyczajenia. Surtees nie był specjalistą od czarnych kryminałów, doceniany był głównie za kino epickie, barwne, rozrywkowe. Z pewnością był utalentowany i sporo czarno-białych obrazów też współtworzył, lecz Akt przemocy to jego pierwsze pełnokrwiste noir, klimatyczne jak diabli, co widać szczególnie w scenach nocnych. Z kolei Kaper, którego praca przy Intruzie Wellesa raziła przeciętnością, stworzył dla Zinnemanna coś nietypowego. Jak pisała Iwona Sowińska, specjalistka od muzyki filmowej: „Jego nowocześnie brzmiąca, awangardowa kompozycja z Aktu przemocy była wyzwaniem rzuconym konserwatywnym upodobaniom”. Dzięki harmonijnej współpracy wielu zdolnych fachowców powstał pierwszorzędny klasyk. Od sceny otwierającej do finałowej obecny jest depresyjny nastrój, poczucie zagrożenia cały czas jest silne i trudno przewidzieć zakończenie.
_______________________________________________________
* Interesujące artykuły związane z tematem (źródło: Kinomisja):
– Film noir. Historyczne podstawy oraz cechy gatunku
– Noir, mon amour (część I)
– Noir, mon amour (część II)
Operator Robert Surtees i kompozytor Bronisław Kaper wyszli poza swoje przyzwyczajenia. Surtees nie był specjalistą od czarnych kryminałów, doceniany był głównie za kino epickie, barwne, rozrywkowe. Z pewnością był utalentowany i sporo czarno-białych obrazów też współtworzył, lecz Akt przemocy to jego pierwsze pełnokrwiste noir, klimatyczne jak diabli, co widać szczególnie w scenach nocnych. Z kolei Kaper, którego praca przy Intruzie Wellesa raziła przeciętnością, stworzył dla Zinnemanna coś nietypowego. Jak pisała Iwona Sowińska, specjalistka od muzyki filmowej: „Jego nowocześnie brzmiąca, awangardowa kompozycja z Aktu przemocy była wyzwaniem rzuconym konserwatywnym upodobaniom”. Dzięki harmonijnej współpracy wielu zdolnych fachowców powstał pierwszorzędny klasyk. Od sceny otwierającej do finałowej obecny jest depresyjny nastrój, poczucie zagrożenia cały czas jest silne i trudno przewidzieć zakończenie.
_______________________________________________________
* Interesujące artykuły związane z tematem (źródło: Kinomisja):
– Film noir. Historyczne podstawy oraz cechy gatunku
– Noir, mon amour (część I)
– Noir, mon amour (część II)
Rok 1944 to moim zdaniem chyba najlepszy rok dla Noiru :) Powstały trzy wielkie ponadczasowe perełki z niesamowitym klimatem i bardzo wciągającymi historiami pt. Podwójne Ubezpieczenie, Kobieta w Oknie i Laura.
OdpowiedzUsuńW żadnym z tych filmów nie zagrał mój ulubiony aktor z tamtego okresu czyli Humphrey Bogart, który jakby był stworzony do tego gatunku :)
W styczniu '44 miała premierę "Tajemnicza dama" Roberta Siodmaka, a w grudniu - "Ministerstwo strachu" Fritza Langa. Pomiędzy tymi dwoma zapomnianymi filmami powstały te najsłynniejsze, które wymieniłeś. A także m.in. "Żegnaj, laleczko" Edwarda Dmytryka, z którego pochodzi główne zdjęcie nad tekstem (na zdj. Dick Powell i Anne Shirley).
UsuńW latach 40'tych film noir miał spory wpływ na western. Wiele filmów stylizowano na noir lub zapożyczano z nich klimat i elementy fabularne lub postaci. Oprócz wyżej wymienionych "Ściganego" i "Krwawego Księżyca" także np. "Wydarzenie w Ox-Bow", "Ramrod","Stacja Zachód", "Rimfire".
OdpowiedzUsuńLuźna teza o rodowodzie kina gangsterskiego i noir z westernu jak najbardziej słuszna, bo to w pewnym sensie kino akcji, za którego genom uważa się właśnie westerny ;) Oprócz powszechnie znanego "Napadu na ekspres" wymienił bym też "Napad na bank" (The bank robbery) z 1908r z Alem Jenningsem, który grał samego siebie. Co ciekawe pierwsze westerny były z reguły pesymistyczne (patrząc z perspektywy głównego bohatera - bandyty), bo robiono je w czasach, gdy po pierwsze prawo zwykle triumfowało nad bezprawiem, a po drugie nie było przyzwolenia społecznego, żeby zło górowało.
Nie do końca się zgadzam. Przyrównałem kino gangsterskie do westernu, aby niektóre filmy gatunku (np. dzieła Walsha) odróżnić od prawdziwego noir. Owszem, powstały westerny inspirowane kinem noir, ale chyba nie było ich wiele, znaczna większość to produkcje plenerowe, w których brakuje wizualnej oprawy charakterystycznej dla czarnego kina.
Usuń@ Andrzej
UsuńWestern rodowodem noir ??! Jabole zacząłeś testować ? :D :D
Andrzej pewnie widział jakiś noir Johna Forda z lat 20, więc się nie czepiaj :)
UsuńTaa... pewnie zerżnięty z Ferdynanda Zecci :-=]( Adolf:D )
UsuńNie muszę pić jaboli, żeby snuć takie teorie, bo bardzo łatwo je obronić. Otóż w westernie ma swój rodowód większość gatunków, szczególnie sensacja, kryminał, wojenny, gangsterski, detektywistyczny itp.
UsuńSimply - wspomniałeś o Pojedynku w słońcu Vidora jako przykładzie zapożyczenia wątku kobiety fatalnej z kina noir. Tymczasem to film noir zapożyczył ten wątek z westernów, w których pojawiał się on na dekady wcześniej. Wystarczy wspomnieć świetny western Edwina S. Pottera pt. "Domek z kart" (The house of cards) z 1909r., gdzie główny bohater, chcąc zaimponować pięknej córce właściciela salonu gier, popada w tarapaty, a następnie toczy walkę na śmierć i życie z zakochanym w tej samej kobiecie szeryfem.
"Bramy piekła" Williama S. Harta z 1916r. - ponury, noirowy obraz beznadziei wywołanej z jednej strony głupotą ludzką; z drugiej strony słabością mężczyzn do kobiet (vide pastor, który ulega wdziękom kurtyzany - kobiety fatalnej, bo doprowadza go do alkoholizmu i załamania, kościół do spalenia, a siostrę duchownego do śmierci.
Everything is about western ;).
Jasne, zwłaszcza detektywistyczny ( E.A. Poe nic innego nie robił, tylko oglądał westerny na camerze obskurze :D ). Motyw kobiety fatalnej jest tak stary , jak literatura , pojawia się w wielu mitologiach, etc. Tak, że nie rozśmieszaj mnie bardziej, niż to konieczne :D
Usuń,, Bramy Piekła'' ( które lubię ) to historia o znamionach quasi biblijnej przypowieści , a nie żaden noir. Tam mamy typy, a nie charaktery , każdy na początku otrzymuje etykietkę na planszach napisami , np. pastor - człowiek słaby i bezwolny. I z tej etykietki już nie wychodzi. Hart staje po stronie dobra i z siostrą pastora opuszcza płonącą Sodomę, i żyją długo i szczęka :D To idzie od mroku do jasności , jak w klasycznym westernie. A w noirach jest na odwrót. No i przede wszystkim noir to określony styl wizualny , a nie tylko zlepek motywów.
Mocny wpływ noir mamy w ,, Pojedynku w Słońcu'' Vidora : femme i homme fatale, destruktywna miłość niszcząca nie tylko samych kochanków ale i cały porządek świata, fatum ciążące na bohaterach , samozniszczenie wpisane w ich los na trwałe ( przypieczętowane ekstazą podśród szalejącej, nocnej burzy ). Bardzo noirowy jest też ,, Furies'' Manna ( starring Barbara Stanwyck ).
OdpowiedzUsuń"Furies" to jedyny western Manna, którego jeszcze nie widziałem. Muszę go wstawić na początek listy "must see", by znowu o nim nie zapomnieć.
UsuńWarto .A tak jeszcze a propos noir . Trochę mi w tym zestawie brakowało Edgara G. Ulmera i jakiegoś prowincjonalnego country noira. W związku z tym obejrzałem niedawno i gorąco polecam ,, The Red Huse'' 47'Delmera Davesa z Edwardem G. Robinsonem, Rorym Calhounem ( ależ to zmarnowany aktor! ) i Julią London ,3. Świetne, real american gothic.
OdpowiedzUsuńW takim razie zapisuję "The Red House". Edward G. Robinson wystąpił w trzech filmach, które trafiły do mojego zestawienia, on chyba lubił te klimaty i wybierał przeważnie dobre scenariusze. Brakuje Ulmera, niezbyt dobrze wspominam jego "Detour", nie ma też Hathawaya, rozczarowały mnie "The Dark Corner" i "Kiss of Death" (chociaż Widmark świetny).
UsuńKilka pozycji z wymienionych mam do nadrobienia. Co prawda tylko wspominasz o Szkarłatnej ulicy to jeden z niewielu filmów noir, które mnie rozczarowało. Zapewne przez to, że postacie są w tym filmie zarysowano mocno zero-jedynkowo. Natomiast cieszy mnie, że wspominałeś o Intruzie, który bywa moim zdanie niesłusznie pomijanym filmem w tym gatunku.
Usuń