UWOLNIENIE. 50 lat od premiery

tytuł oryginalny: Deliverance
data premiery: 30 lipca 1972
czas trwania: 109 minut
reżyseria: John Boorman
scenariusz: James Dickey na podst. własnej powieści

Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

„Aby coś odnaleźć, trzeba się zgubić” – tak mówi jeden z głównych bohaterów filmu, lider survivalowej wyprawy, przygotowany na różne niedogodności, jakie niesie za sobą wyjazd w leśne ostępy południowo-wschodnich Stanów. Mimo to jednak ten spragniony wrażeń twardziel nie jest w stanie przewidzieć, że natura ludzka okaże się bardziej kapryśna od przyrody. Rwącą rzekę da się okiełznać, ale człowieka – nie zawsze. Weekendowa przygoda, która miała być uwolnieniem od stresów wielkomiejskiego życia, staje się dla czterech mężczyzn okrutnym sprawdzianem charakterów. Czy z takiej lekcji można wynieść coś więcej niż tylko traumę?

Gdy w 1970 roku John Boorman otrzymał nagrodę za reżyserię na festiwalu w Cannes za film Leo ostatni, uważany był za twórcę oryginalnego i odważnego, odrzucającego tradycyjne metody kręcenia filmów, przynoszącego wytwórni renomę, lecz nie pieniądze. On sam dążył jednak do stworzenia komercyjnego przeboju. Zafascynowany pełnymi magii średniowiecznymi legendami marzył o nakręceniu filmu o czarodzieju Merlinie z legend arturiańskich. Jednak prezes United Artists, David V. Picker, rzucił mu równie kuszącą propozycję – zamianę Merlina na Gandalfa, ponieważ wytwórnia zakupiła prawa do Władcy pierścieni Tolkiena. W ciągu sześciu miesięcy 1970 roku John Boorman i Rospo Pallenberg napisali prawie 180-stronicowy scenariusz (dostępny do przeczytania tutaj), który nie doczekał się realizacji z powodów finansowych i technicznych. Koncepcje zawarte w tym tekście reżyser wykorzystywał w kolejnych filmach (szczególnie w Excaliburze, 1981), ale co ciekawe – pierwszym i największym sukcesem kasowym Boormana nie była opowieść fantasy, lecz kino bardzo przyziemne i w dość dużym stopniu realistyczne.

Sprawcą całego zamieszania, bez którego nie byłoby filmu, jest amerykański pisarz i poeta James Dickey. Wydana w roku 1970 powieść Deliverance (pierwsze polskie wydanie – w 1988 pod tytułem Wybawienie) to jego powieściowy debiut, wcześniej zajmował się głównie poezją. Stał się on również autorem scenariusza, przy okazji licząc na jakieś mocne nazwisko reżyserskie, np. Sama Peckinpaha. Gdy jednak Amerykanin Peckinpah realizował w Kornwalii Nędzne psy (1971), Anglik John Boorman wyruszył do Stanów, by sfilmować dziką prowincję Georgii. Nie pierwszy i nie ostatni raz ten Brytyjczyk udowodnił, że lubi trudne reżyserskie wyzwania w nieprzyjaznych warunkach atmosferycznych (wszak nakręcił wcześniej Piekło na Pacyfiku, a później Szmaragdowy las rozgrywający się w amazońskiej dżungli – więcej o tym tytule w zestawieniu filmów o zderzeniu kultur).

Protagonistami Uwolnienia jest czterech amerykańskich mieszczuchów z Atlanty: Ed Gentry (Jon Voight), Lewis Medlock (Burt Reynolds), Bobby Trippe (Ned Beatty) i Drew Ballinger (Ronny Cox). Ich celem jest kajakowy rafting w dół rzeki Cahulawassee – ma to być hołd złożony „żywej” przyrodzie, gdyż wkrótce ma w tym miejscu powstać „martwe” jezioro. Żyjąca własnym rytmem rzeka przyciąga tych facetów – pozbawieni takich atrakcji w mieście, szukają wrażeń na prowincji, ale los bywa przewrotny i bohaterowie znajdują nie to, czego się spodziewali. Ich podróż do Aintry w pewnym momencie zmienia bieg i zahacza o psychiczny labirynt, gdzie muszą zmierzyć się z pytaniami na temat moralności i instynktu przetrwania.

W wielu amerykańskich filmach tamtego okresu krytycy dopatrywali się alegorii wojny wietnamskiej i dzieło Johna Boormana nie jest wyjątkiem. Amerykańscy mężczyźni, którym imponuje styl macho, odwiedzają egzotyczny dla nich region, by udowodnić swoją męskość, zjednoczyć się z naturą, ale z innej perspektywy są oni „gwałcicielami” obcego środowiska, nierozumiejącymi panujących tu zasad, niepotrafiącymi się przystosować. Dlatego w efekcie ta męskość nie zdaje egzaminu i pada ofiarą okrutnej zemsty tych, którzy stoją na straży prowincjonalnej kultury. Z kolei wątek budowy tamy i zalania tych terenów, przedstawiony przez bohaterów jako coś okrutnego wobec żywej przyrody, może być czymś przynoszącym nadzieję, symbolizującym zniszczenie zepsutego środowiska i nadejście nowej, bardziej przyjaznej człowiekowi cywilizacji.

Już scenariusz jest dość surowy, odziera przygodę z całej romantycznej otoczki, jaka towarzyszy temu gatunkowi, ale dużo do klimatu wniósł również wybitny węgierski operator Vilmos Zsigmond. Najtrudniejszy do zrealizowania był z pewnością spływ kajakowy na rzece Chattooga w hrabstwie Rabun. Wysiłek filmowców i aktorów, którzy wykonywali sceny kaskaderskie (co ciekawe, nie byli ubezpieczeni), sprawił, że mamy tutaj porywające – ale nieprzesadzone i wiarygodne – sekwencje akcji, gdzie czuje się niebezpieczeństwo i emocje. Pełna napięcia jest również scena, w której Jon Voight wspina się po stromym klifie z łukiem i strzałami. Bo gdy największy twardziel grany przez Burta Reynoldsa leży ranny i słaby, ktoś inny musi odnaleźć w sobie odwagę i podjąć walkę z wrogiem. Natomiast operator filmuje to wszystko w chłodnych barwach, by zaakcentować ponurą aurę i tym samym pozbawić przyrodę rajskiego uroku.

Kolejnym istotnym elementem składającym się na jakość produkcji jest ścieżka dźwiękowa. Nie zdecydowano się jednak na zatrudnienie kompozytora, który stworzyłby oryginalną ilustrację muzyczną. Zamiast tego Boorman postanowił użyć – jako motywu przewodniego – bluegrassowej kompozycji Feudin’ Banjos (1955) Arthura Smitha. Dwaj muzycy, wirtuozi gry na banjo – Eric Weissberg i Steve Mandell – zaaranżowali na nowo i wykonali ten utwór na potrzeby filmu. Pod nową nazwą – Duelling Banjos – kompozycja podbijała listy przebojów i zdobywała nagrody (m.in. Grammy w 1974 roku za najlepsze wykonanie utworu country). Równie istotne jest także to, jak dobrze ta muzyka sprawdza się w samej opowieści, charakteryzując bohaterów i świat przedstawiony. Postać Drew w jednej scenie ocenia Lewisa jako tego, który poznał las, ale go nie rozumie, chce zjednoczyć się z naturą, ale nie potrafi. I właśnie ta muzyczna scena pokazuje, że Drew – mimo iż pozornie tu nie pasuje, bo brakuje mu odwagi – jest tym, który najbardziej stara się zrozumieć to środowisko i jest najbliżej tego, by się zespolić z wiejską kulturą.

Obok „pojedynku bandżonistów” jest jeszcze jeden rozpoznawalny element mocno kojarzony z omawianym filmem. Mowa o kluczowej dla fabuły scenie homoseksualnego gwałtu. Ned Beatty mimo około 160 ról w dorobku (m.in. nominowana do Oscara kreacja drugoplanowa w Sieci, 1976) przez całą karierę słyszał tekst „Zakwicz jak świnia” towarzyszący tej mocnej, trudnej do oglądania scenie. Wśród czterech odtwórców głównych ról dwóch było debiutantami – Ronny Cox i wspomniany Beatty trafili na plan filmu prosto z teatru (zresztą obaj zagrali razem w dwóch sztukach: Ten, którego biją po twarzy i Król Lear). Z kolei rola Lewisa Medlocka miała być poniekąd kpiną z dominującego w kinie kultu maczo i zagrał go Burt Reynolds, który miał już w dorobku tego typu role w westernach (Navajo Joe, 1966; 100 karabinów, 1969). Po latach, podsumowując karierę, stwierdził, że Uwolnienie to najlepszy film z jego udziałem. Nie mógł tego powiedzieć Jon Voight, który miał w dorobku sporo świetnych występów w znakomitych filmach – od Nocnego kowboja (1969) do Generała (1998, ponownie w reżyserii Johna Boormana).

Uwolnienie to pełna niepokoju i napięcia eksploracja niezbadanych, odległych obszarów, gdzie początkowa ekscytacja i optymizm muszą w pewnym momencie zamienić się w strach, zagubienie i poczucie porażki. Gatunkowo jest to klasyczny survival thriller, ale dość wysoko wybija się ponad przeciętność. Swoją siłę zawdzięcza porywającej pracy kamery w majestatycznej scenerii Appalachów, świetnie wykreowanej atmosferze izolacji, wiarygodnym postaciom i nietypowemu użyciu muzyki. Przemocy nie ma za wiele, ale jeśli się pojawia, to uderza mocno i nie daje o sobie zapomnieć. Od światowej premiery – która miała miejsce w Nowym Jorku 30 lipca 1972 roku – minęło dokładnie 50 lat, a jednak ten obraz wciąż robi ogromne wrażenie. Po każdym seansie film prowokuje do zastanowienia się nad prymitywnymi ludzkimi głosami natury, przez które wizualnie doskonały świat staje się mrocznym koszmarem.

korekta: Sandra Popławska
(film.org.plSprawa dla korektora)

0 komentarze:

Prześlij komentarz