Bracia Karamazow - zbrodnia w XIX-wiecznej Rosji

The Brothers Karamazov (1958 / 145 minut)
reżyseria: Richard Brooks
scenariusz: Richard Brooks na podst. powieści Fiodora Dostojewskiego

Po sukcesie Wojny i pokoju (1956) powstaje w Stanach kolejna adaptacja rosyjskiej literatury. Tym razem Fiodora Dostojewskiego. Historia rodziny Karamazow, której punktem kulminacyjnym jest ojcobójstwo. Każdy z braci w jakiś sposób jest zamieszany w tę zbrodnię. Dmitrij, Iwan, Aleksiej i Paweł Smerdjakow to synowie Fiodora Karamazowa, bogatego rozpustnika, którego czyny prowadzą do konfliktów i napięć w rodzinie. Miłość do kobiety z jednej strony i obawa o utratę majątku ojca z drugiej strony przyczyniają się do tego, że dochodzi do morderstwa i skazania za tę zbrodnię niewinnego człowieka.

Opowieść o miłości i braterstwie, zbrodni i karze, zazdrości i nienawiści. Ojciec rodziny był niegodziwcem i grzesznikiem, ale jego synowie wcale nie okazali się lepsi od niego. Pieniądze i kobiety potrafią doprowadzić człowieka do brutalnych czynów. W XIX wieku policja i sądy nie dysponowały jeszcze takimi skutecznymi metodami jak dzisiaj, więc trudniej było schwytać mordercę. Trudno było też udowodnić czyjąś niewinność. Jeśli pojawił się jeden wiarygodny świadek to na podstawie jego zeznań można było skazać człowieka bez żadnych konkretnych dowodów.

Pierwsza połowa filmu należy do jednego aktora. Lee J. Cobb należał do tych aktorów, którzy nie dbając o to czy rola jest duża czy mała angażowali się w nią równie mocno. W roli apodyktycznego ojca jest niezwykle wiarygodny, kradnie show pozostałym aktorom. Dopiero kiedy ta postać zostaje zamordowana reszta obsady może wykazać się swoimi umiejętnościami. Yul Brynner, Albert Salmi i Richard Basehart tworzą znakomite mocne kreacje trzech braci o zupełnie różnych, ale równie silnych, charakterach. Maria Schell i Claire Bloom pozornie wyróżniają się urodą, ale widać, że nie ustępują reszcie obsady, potrafią stworzyć wiarygodne portrety psychologiczne kobiet. Na pierwszy rzut oka obie kobiety się od siebie różnią, jedna jest blondynką, druga brunetką, jedna wydaje się ofiarą, wykorzystywaną przez mężczyzn, jest niezdecydowana  i słaba psychicznie, zaś druga wygląda na silniejszą i pewną siebie. Jednak te różnice mogą być pozorne, w rzeczywistości obie kobiety marzą o tym samym - o miłości, spokoju i szczęśliwym życiu.

Richard Brooks nie pierwszy i nie ostatni raz pokazał, że jest sprawnym realizatorem, potrafiącym pracować z aktorami i umiejącym stworzyć odpowiedni klimat. W Braciach Karamazow przekonująco pokazał na ekranie XIX-wieczną Rosję, a jako scenarzysta udowodnił, że potrafi zrobić ekranizację, w której uda mu się zachować klimat literackiego pierwowzoru, a jednocześnie wprowadzić uproszczenia w hollywoodzkim stylu, dzięki którym film będzie bardziej przyswajalny dla widzów na całym świecie. Na pewno film nie udałby się bez tak genialnej obsady, o której wspomniałem wyżej. Ale należy też wyróżnić współpracowników technicznych, którzy na pewno bardzo pomogli reżyserowi w stworzeniu wizji dawnej Rosji. No i czym byłby taki film bez muzyki, którą skomponował Bronisław Kaper, kompozytor urodzony w Warszawie w czasie, kiedy należała ona do Rosji. Doświadczył więc rusyfikacji, co mogło mu pomóc przy pracy nad muzyką do tego filmu.

4 komentarze:

  1. Mam w planach przeczytanie książki Bracia Karamazow. Z filmem na razie się wstrzymuję. Produkcja Amerykańska nie jest zbyt Hollywódzka? Mam okazje oglądnąć teraz wersje rosyjską, ale jak mówię - chce się wstrzymać, uparłem się już trochę na tą książkę, a Dostojewskiego znam tylko Zbrodnie i Karę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kiedyś sięgnąłem po rosyjską literaturę (m.in. "Opowiadania sewastopolskie" Tołstoja), ale szybko się do niej zraziłem, nie podobał mi się ten styl i klimat. Być może gdyby film Brooksa był zrobiony bardziej 'po rosyjsku' niż 'po hollywoodzku' to pewnie by mi się nie spodobał. Tak jak było z "Wojną i pokojem" - wersja Kinga Vidora podobała mi się bardziej niż wersja Bondarczuka. "Braci Karamazow" znam na razie tylko z tej jednej wersji amerykańskiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja Dostojewskiego uwielbiam, czytałem ,,Biesy'' ,,Karamazowych...'' ,,Idiotę'' i ,,Zbrodnię i Karę''. To największy pisarz wszech czasów. Było tak kiedyś, że rosyjskie klimaty mnie odrzucały ( wychowałem się w zasadzie na literaturze anglosaskiej), ale przyszedł w pewnym momencie ten punkt zwrotny i porwało mnie... Film Brooksa zaskoczył mnie o tyle, że spodziewałem się totalnego hollywoodzkiego gówna, a o dziwo, nie było tak żle. Poza z dupy wyjętym, idiotycznym happy endem ( w powieści Dymitr bierze na siebie winę niepopełnionej zbrodni i dobrowolnie idzie na katorgę, by oczyścic swą duszę. By stac się innym człowiekiem, musi ukarac się też za intencje ... rozumiem, że coś takiego mogło byc dla Jankesów nie do wyobrażenia).
    Treśc i przekaz Fiodora udało się w tym filmie zawrzec wprawdzie w formie uproszczonej, jednak bez wykoślawień i jak na jankeskie, ignoranckie standardy - akceptowalnej. Li Dżej zagrał, jak prawdziwy Rosjanin. Yul - siłą rzeczy też, w końcu był Rosjaninem z pochodzenia. Rola Gruszeńki była największym, niespełnionym aktorskim marzeniem Marilyn Monroe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Obejrzałem ostatnio "Mój tydzień z Marilyn" z Michelle Williams, w którym jest mowa o tym, że po "Księciu i aktoreczce" Marilyn miała zagrać Gruszeńkę w "Braciach Karamazow". Maria Schell podobała mi się w tej roli, ale myślę, że Marilyn też by sobie poradziła ;)

    OdpowiedzUsuń