reżyseria: Nicholas Ray
scenariusz: Stewart Stern
Portret amerykańskiej młodzieży lat 50-tych. Szukanie autorytetów wśród starszych kolegów, konflikty z rodzicami i policją oraz buntowanie się przeciwko regułom, nie dającym zbyt wiele swobody - regułom, ustalonym przez dorosłych w celu zbytniego kontrolowania swoich dzieci i narzucania im swojej woli. Rodzice, nauczyciele ani nawet przedstawiciele prawa nigdy nie byli autorytetami dla młodych ludzi. Nastolatkowie większy respekt mieli do starszych kolegów, którzy wydawali się silniejsi i niezależni, a tak naprawdę byli równie samotni i nieszczęśliwi.
W centrum wydarzeń znajduje się trójka młodych ludzi. Pozujący na twardziela, ale w głębi duszy wrażliwy Jim Stark, młoda i szukająca wrażeń dziewczyna, Judy oraz niepełnoletni Plato to trio bohaterów, którzy nierozumiani przez dorosłych, tworzą własną „rodzinę”. Ich relacje oparte są na wzajemnym zaufaniu, zrozumieniu i wsparciu. Kiedy Plato okazuje się zbyt nieostrożny i popada w konflikt z prawem przyjaciele nie zostawią go samego. A oprócz konfliktu z prawem jest jeszcze konflikt z bandą chuliganów. Ich herszt ulega wypadkowi z powodu nierozwagi i brawury, więc pozbawieni przywódcy złoczyńcy stają się jeszcze bardziej agresywni i pełni bezpodstawnych podejrzeń.
Film nie jest może w dzisiejszych czasach tak aktualny, jak dawniej, ale mimo to młodzi widzowie w każdym pokoleniu powinni się identyfikować z bohaterami filmu Nicholasa Raya. Są to barwne, interesujące postacie, których charakter jest wyraźnie zarysowany, bez żadnych niedopowiedzeń - nie jest to wada, tylko typowy styl hollywoodzki lat 50-tych. Mniej wiarygodni i słabiej zarysowani są postacie dorosłych (rodziców i policjantów), przez co faktycznie można odnieść wrażenie, że główni bohaterowie buntują się bez powodu.
Często czytamy w gazetach o chuligańskich wybrykach, zastanawiając się, jaki jest powód tych awantur, prowokujących do działania policji. Czasami zastanawiamy się, że coś takiego może przytrafić się w naszym otoczeniu, w rodzinie lub wśród przyjaciół. Nie wiemy, jak byśmy się zachowali, więc podziwiamy Jima Starka za jego twardy charakter, upór, rozsądek i zimną krew. Z jednej strony próbuje udowodnić swoją odwagę, by zaimponować rówieśnikom, z drugiej strony przyjaźni się z nielubianym przez wszystkich Plato, a dowodem tej przyjaźni jest chociażby taki prosty gest, jak oddanie swojej kurtki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że kurtka jest koloru czerwonego, oznaczającego zarówno miłość jak i niebezpieczeństwo.
O to, aby widzowie identyfikowali się z bohaterami filmu zadbał nie tylko reżyser i scenarzysta, ale przede wszystkim trójka znakomitych młodych aktorów. James Dean zagrał tu bez wątpienia najlepszą ze swoich trzech głównych ról, ale trzeba też przyznać, że film Raya to najlepszy z trzech filmów z udziałem Deana. Natalie Wood i Sal Mineo stworzyli przekonujące portrety psychologiczne zagubionych nastolatków i wypadli znacznie lepiej w konfrontacji z aktorami, którzy zagrali rodziców głównych bohaterów.
Buntownik bez powodu to znakomity film, będący ambitną analizą ludzkich zachowań, w której reżyser głęboko wnika w psychikę postaci, wyciągając z aktorów maksimum ich możliwości. Akcja toczy się wolno, a napięcie dramaturgiczne zwiększa się stopniowo - pozwala to na głębszy rozwój charakterów, ale też sprawia, że nie brakuje dłużyzn. W dodatku realizacja niektórych scen wydaje się nie do końca przemyślana - jednak ogólne wrażenie po obejrzeniu filmu pozostaje pozytywne.
Na pewno warto ten film obejrzeć, bo jest to doskonała robota aktorska i reżyserska. Piękna jest także warstwa wizualna - kolory pełnią tu funkcję symboliczną, sugerują, że mimo aspektów społecznych i psychologicznych ma to być film romantyczny i atrakcyjny dla widzów, pozbawiony przemocy, gwałtów, seksu i drastycznych rasistowskich dialogów. Oglądając film od początku, można wniknąć w klimat dawno minionych, stylowych lat 50-tych - czasów outsiderów, buntowników i nowego pokolenia aktorów (Brando, Dean, Newman). W latach 50-tych filmy stały się bardziej dojrzałe, a twórcy bardziej doświadczeni, gdyż II wojna światowa nauczyła ich, że nie należy marnować czasu na błahe i banalne tematy. Oglądając Buntownika bez powodu młodsi widzowie mogą wczuć się w psychikę głównych postaci, a starsi poczuć nostalgię za dawnymi czasami. Mógłby to być film dla każdego, gdyby tylko każdy doceniał takie stare klasyki.
Buntownik bez powodu to znakomity film, będący ambitną analizą ludzkich zachowań, w której reżyser głęboko wnika w psychikę postaci, wyciągając z aktorów maksimum ich możliwości. Akcja toczy się wolno, a napięcie dramaturgiczne zwiększa się stopniowo - pozwala to na głębszy rozwój charakterów, ale też sprawia, że nie brakuje dłużyzn. W dodatku realizacja niektórych scen wydaje się nie do końca przemyślana - jednak ogólne wrażenie po obejrzeniu filmu pozostaje pozytywne.
Na pewno warto ten film obejrzeć, bo jest to doskonała robota aktorska i reżyserska. Piękna jest także warstwa wizualna - kolory pełnią tu funkcję symboliczną, sugerują, że mimo aspektów społecznych i psychologicznych ma to być film romantyczny i atrakcyjny dla widzów, pozbawiony przemocy, gwałtów, seksu i drastycznych rasistowskich dialogów. Oglądając film od początku, można wniknąć w klimat dawno minionych, stylowych lat 50-tych - czasów outsiderów, buntowników i nowego pokolenia aktorów (Brando, Dean, Newman). W latach 50-tych filmy stały się bardziej dojrzałe, a twórcy bardziej doświadczeni, gdyż II wojna światowa nauczyła ich, że nie należy marnować czasu na błahe i banalne tematy. Oglądając Buntownika bez powodu młodsi widzowie mogą wczuć się w psychikę głównych postaci, a starsi poczuć nostalgię za dawnymi czasami. Mógłby to być film dla każdego, gdyby tylko każdy doceniał takie stare klasyki.
Film oglądało się świetnie, pomijając zakończenie, które było długawe i jakieś takie oczywiste. napisałeś że rodzice byli słabo zarysowanymi postaciami. Ja bym się nie zgodziła - ojciec i matka - on pantoflarz, stąpający na paluszkach wokół żonki, ubrany w jej fartuszek, ona dominująca, bardziej oschła. Żaden chłopak, nie chciałby powielić takiego wzorca w przyszłości w swojej rodzinie. Rodzice byli dobrze. mocno zarysowanymi bohaterami, ale słabymi ludźmi, bez autorytetu u syna. Film świetnie ukazuje trudny okres dojrzewania, czas chmurny i durny, w którym każde dziecko mówi sobie "za nic w świecie nie będę taki jak ojciec czy matka", niestety, nie pokazuje już sytuacji parę lat później, gdy dzieci njczęściej stają się istnymi kalkami swych rodziców. W przypadku dziewczyny - jest jeszcze problem trudności przejścia czasu, gdy dziecko mentalnie jest jeszcze dzieckiem, a fizycznie czy metrykalnie, jest już dorosłe.
OdpowiedzUsuńBawiło mnie troche, że stare konie grają nastolatków. :) Dziś raczej poszukuje sie do tkich ról, młodych zdolnych. :)
Trudno się nie zgodzić z tym, co napisałaś. Mogę tylko dodać, że świetna jest scena kłótni z rodzicami, podczas której Jim Stark czeka aż ojciec go poprze, ale ojciec nie potrafi się sprzeciwić żonie. Chociaż decyzja Jima o tym, aby pójść na policję nie była do końca przemyślana, aktor przekonał mnie do tego, że jego bohater doskonale wie co robi i postępuje słusznie. Jego rodzice, choć mieli trochę racji i uzasadnione obawy, to nie byli zbyt przekonujący, ale trudno mi powiedzieć, czy jest to wina scenariusza, aktorów czy może tego, że nie jestem jeszcze rodzicem i dlatego trudno mi ich zrozumieć :)
OdpowiedzUsuń