Mój tydzień z Marilyn

My Week with Marilyn (2011 / 98 minut)
reżyseria: Simon Curtis
scenariusz: Adrian Hodges na podstawie książek Colina Clarka: My Week with Marilyn i The Prince, the Showgirl and Me

Film Simona Curtisa opowiada chyba najmniej ciekawy epizod w karierze Marilyn - realizację jednego ze słabszych filmów w jej karierze, komedii romantycznej Książę i aktoreczka. Film trafił na ekrany w 1957 roku, jego reżyserem i gwiazdą był wielki szekspirowski aktor sir Laurence Olivier. Zmęczony ambitnymi adaptacjami Szekspira Olivier chciał nakręcić komedię, by zyskać uznanie nie tylko krytyków, lecz również widzów. W tym celu zatrudnił uwielbianą przez publiczność hollywoodzką gwiazdę Marilyn Monroe. Aktorka zaczęła go doprowadzać do szału, gdyż zamiast grać rolę próbowała zrozumieć swoją bohaterkę. Dla Oliviera aktorstwo było udawaniem i zwykłą pracą, Marilyn zaś po ukończonych kursach w Actors Studio zaczęła podchodzić do swojej pracy nieco inaczej niż doświadczeni teatralni aktorzy.

Marilyn często spóźniała się na plan filmowy i miała problem z zapamiętaniem kwestii, dlatego aby doprowadzić film do końca reżyser musiał być cierpliwy i wyrozumiały. Te cechy posiadał Billy Wilder, ale nie Laurence Olivier, dlatego na planie Księcia i aktoreczki dochodziło do burzliwych konfliktów, co zresztą zostało ciekawie i dość wiarygodnie przedstawione na ekranie, w czym duża zasługa gry aktorskiej Kennetha Branagha i Michelle Williams. W dodatku dochodzi jeszcze różnica zdań na temat odpowiedniej metody aktorskiej - pojawia się pytanie, czy aktorstwo to tylko udawanie czy coś więcej. Marilyn Monroe przybyła do Anglii, gdyż zobaczyła szansę wykazania się swoim talentem z dala od hollywoodzkiego blichtru. Długo studiuje scenariusz, by zrozumieć graną przez siebie postać i wejść w nią jak najgłębiej. Laurence Olivier, reżyser i aktor w jednej osobie, wcale jej nie pomaga, tylko chce jak najszybciej ukończyć film, zaś znaną amerykańską aktorkę zatrudnił nie ze względu na jej talent i umiejętności, lecz z powodu nazwiska, urody i siły przyciągania. Mógł zatrudnić swoją żonę, świetną aktorkę Vivien Leigh, która grała w scenicznej wersji Księcia i aktoreczki, ale on wolał młodą i ładną gwiazdę, bo jak sam twierdzi, chciał się poczuć przy niej młodo, a zamiast tego zobaczył własne niedostatki.

Głównym motywem filmu jest znajomość asystenta reżysera, Colina Clarka, z pierwszoplanową gwiazdą kina. Prawdopodobnie jest to historia zmyślona przez samego Clarka i opisana w dwóch książkach. No i niestety opowieść o trzecim asystencie reżysera, zakochującym się w gwieździe filmowej jest opowieścią pretensjonalną, nudną, irytującą oraz pozbawioną emocji i uroku. Lepiej prezentują się kulisy realizacji filmu - męczące próby, zapominanie tekstu, konflikt reżysera z gwiazdą. A także konflikt dwóch metod aktorskich, reprezentowanych przez dwie osobistości, których wiele różni. Dialogi wiele mówią o bohaterach i są raczej trafne, lecz irytuje ciągłe powtarzanie przez bohaterów, jaką wielką aktorką jest Marilyn Monroe. Widzów te zapewnienia i tak nie przekonają, bo o tym jaką była aktorką świadczą filmy z jej udziałem. Marilyn stworzyła wiele zapadających w pamięć kreacji, ale była też bardzo niedoceniana. W filmie jest mowa o tym, że kolejną rolą Marilyn ma być postać Gruszeńki w Braciach Karamazow, ale jak wiadomo tę postać zagrała ostatecznie Maria Schell. Nikt nie wierzył, że hollywoodzka gwiazda sprawdzi się w adaptacji ambitnej literatury rosyjskiej.

Michelle Williams jako Marilyn Monroe
Kenneth Branagh jako Sir Laurence Olivier

Michelle Williams prezentuje w tym filmie szeroki wachlarz możliwości aktorskich - jest seksowna, zabawna, zmanierowana, nieszczęśliwa, ale zabrakło jej czegoś, co posiadała prawdziwa Marilyn Monroe - charyzmy i blasku, które sprawiały, że przyćmiewała wszystkich dookoła. Dlatego Michelle wypadłaby świetnie, gdyby nie to że zagrała postać Marilyn Monroe. Aktorka nie pokazała wszystkich cech tej postaci i zupełnie nie przypominała tej ikony kina, jaką widzowie znają ze starych filmów. Poza tym scenarzysta i reżyser czasem przesadzają, pokazując aktorkę jako głupią blondynkę, która nie rozumie reżysera i korzysta ze wskazówek jakiejś napuszonej nauczycielki ze szkoły aktorskiej (a konkretnie Pauli Strasberg z Actors Studio), by potem z pomocą swojego seksapilu oczarować „chłopca na posyłki”. Świat filmu być może i jest tak przytłaczający i męczący, że każda gwiazda choć na chwilę chce się z niego wyrwać, ale w filmie zostało to zaprezentowane zbyt pretensjonalnie, by ktoś mógł w to uwierzyć.

Marilyn Monroe jest postacią, którą łatwo skopiować, a interpretacja Michelle Williams jest chyba najbliższa prawdy. Przy odrobinie wyobraźni można uwierzyć w to, że na ekranie oglądamy prawdziwą ikonę kina. Ja jednak nie jestem do końca przekonany - filmy z Monroe mogę oglądać po kilka razy, nawet te słabsze, ale do filmu z Williams  na pewno już nie wrócę, bo aktorka nie ma jednak tej siły przyciągania, jaką miała gwiazda lat 50-tych. Należy jednak zauważyć, że Michelle nie tylko kopiuje ruchy i styl Marilyn, ale stara się stworzyć psychologiczny portret postaci, który niekoniecznie może pasować do MM. Bohaterka filmu Curtisa to aktorka ceniona i uwielbiana za urodę i seksapil, a nie za talent i umiejętności - takich aktorek było wiele, że wspomnę chociażby Maureen O'Sullivan, Lanę Turner, Lindę Darnell, Sylvę Koscinę, Claudię Cardinale i wiele innych. A osadzenie akcji w Anglii jeszcze bardziej podkreśla poczucie zagubienia, osamotnienia i niezrozumienia gwiazdy, która chciałaby być prawdziwą aktorką i aby się rozwijać oraz kształtować swój warsztat opuszcza kraj, w którym odnosiła ogromne sukcesy i zyskała wielką popularność.

Sir Laurence Olivier i Marilyn Monroe w filmie Książę i aktoreczka (1957)

Bardziej jednak niż gra aktorska zachwyca ilość znakomitych aktorów, zaangażowanych do produkcji. Kenneth Branagh jako sir Laurence Olivier, Julia Ormond w roli Vivien Leigh i Judi Dench jako Sybil Thorndike przyciągają uwagę i kreują postacie emanujące elegancją, zupełnie inne od nieco marudnej bohaterki granej przez Michelle Williams. Odtwórca jednej z głównych ról, Eddie Redmayne, wcielający się w postać Colina Clarka jest raczej irytujący i mało wiarygodny, co sprawia, że jeszcze trudniej uwierzyć w jego historię niezwykłej znajomości z gwiazdą kina. Na pewno każdy chciałby znaleźć się na miejscu Clarka, ale tydzień z Marilyn Monroe może spędzić każdy, oglądając filmy z jej udziałem, takie jak Słomiany wdowiec i Pół żartem pół serio, w których aktorka wykazała się intuicją i wyczuciem komizmu w kreowaniu postaci słodkiej idiotki albo np. Rzeka bez powrotu, Przystanek autobusowy i Skłóceni z życiem, w których przekonująco zagrała bardziej złożone postacie.

Film Curtisa posiada wady i zalety, ale nie ma takiej siły, by przyciągnąć widza po raz drugi do ekranu. Reżyserowi i scenarzyście udało się przedstawić postać wieloznaczną, która w ciągu zaledwie jednego tygodnia ujawnia przed obserwatorami całą gamę emocji. Od rozpaczy i zagubienia przechodzi w śmiech i pewność siebie, od totalnego lekceważenia pracy do maksymalnego zaangażowania, od epatowania seksapilem po całkowity chłód emocjonalny. Nie przepadam za filmami biograficznymi i wolałbym, aby takie postacie jak Marilyn Monroe zostawić w spokoju, bo pozostawiły po sobie imponujący dorobek, który mówi o nich więcej niż jakakolwiek biografia. Mój tydzień z Marilyn nie jest filmem inspirującym, pouczającym ani odkrywczym. Takie nie są również filmy z udziałem magnetyzującej i uroczej Marilyn Monroe, lecz są przynajmniej zabawne i stylowe. No i mają niepodważalny atut, który powoduje, że chce się do nich wracać - tym atutem jest występująca w nich utalentowana wokalnie i aktorsko zjawiskowa blondynka o inicjałach MM. I w ten właśnie sposób pisząc o nowym filmie tradycyjnie zachęcam do oglądania staroci, szczególnie tych z lat 50-tych.

14 komentarze:

  1. jednego ze słabszych filmów w jej karierze? Zdecydowanie się z tym nie zgadzam. MM właśnie tu pokazała jaki ma talent komediowy. To bardzo dobra rola i uroczy film.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, że MM pokazała w nim talent komediowy i według mnie przyćmiła Laurence'a Oliviera. Ale sam film jak na komedię to jest mało zabawny, zaś uroczy jest tylko ze względu na udział Marilyn ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Sam film "Książę i aktoreczka" jest raczej kiepski, ale jest kilka scen, w których Marilyn gra świetnie i ujmująco. Jak sam napisałeś historia z Clarka jest raczej zmyślona, dlatego raczej nie ma szans, żebym skusiła się na ten film.

    PS. Gorąco natomiast polecam Ci, fantastyczny dokument "Marilyn, ostatnie seanse" w polskiej wersji językowej z genialnym lektorem (A. Ferenc). Jeśli nie widziałeś to obejrzyj koniecznie (miedzy meczami Euro, teraz jest akurat przerwa ;>).

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie widziałam "Księcia i aktoreczki" ani ostatniego filmu Curtisa. Twoja recenzja uzmysłowiła mi, że warto zacząć od filmu Wildera.

    Jeśli dokument "Marilyn, ostatnie seanse" bazuje na książce o tym samym tytule - to sobie daruję. Niby biografia, ale autor pozwala sobie na fikcyjność i nie zaznacza, gdzie rozmija się z prawdą dla podniesienia atrakcyjności książki. Cenię sobie solidne biografie w stylu Donalda Spoto.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Księcia i aktoreczkę" reżyserował Olivier, zaś Wilder był reżyserem dwóch najlepszych komedii z Monroe: "Słomiany wdowiec" i "Pół żartem pół serio". Mimo że na planie tego pierwszego nie układała mu się współpraca z aktorką to pracował z nią jeszcze drugi raz. Dlatego napisałem w recenzji, że Wilder był cierpliwy i wyrozumiały dla aktorki, choć nie wiem czy taki był naprawdę ;) Co do tego dokumentu to jak go znajdę to obejrzę, choć prawdopodobne, że mogłem go widzieć, bo jakieś dokumenty o Marilyn widziałem, tylko że nie pamiętam tytułów.

    OdpowiedzUsuń
  6. O, dzięki za wytknięcie pomyłki. Znalazłam film na yt z lektorem, który jest chyba odpowiedni dla mojej wady słuchu. Całe szczęście. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To jak obejrzysz to daj znać, czy się podobał czy nie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Widzę,że nie tylko mi nie podobał się Redmayne. Przeraża mnie trochę fakt, że zagra w "Nędznikach".

    OdpowiedzUsuń
  9. Marilyn Monroe skróciła sobie jeden obcas u szpilek, żeby idąc, łatwiej i fajniej kręcic dupcią. Ja najbardziej lubię tę scenę z ,Pół żartem...'', jak śpiewa z ukulele i tak cudownie widac jej cyce. Prostak i cham ze mnie wyłazi? Tak!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Agna - tak jest na podstawie książki, ale to nie biografia, tylko biografia zbeletryzowana. Mi się film tak spodobał, że zakupiłam sobie książkę. Jeszcze jej nie czytałam, ale spojrzałam na bibliografie i widzę tam wartościowe książki nt. MM jak choćby wspomniany Donald Spoto. Choć kilka śmieci też się znajdzie ;p

    Mariusz - film jest łatwo dostępny, np. na YT :>

    (przepraszam za offtop)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakoś od samego początku ten film mnie nie przyciąga - chyba średnio przepadam za Michelle Williams choć to w gruncie rzeczy dobra aktorka. Myślę, że lepiej będzie jak obejrzę wiecęj filmów MM :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zgadzam się z recenzją. Faktycznie film jest pretensjonalny i generalnie szału nie ma. Ale też jakoś strasznie mnie nie rozczarował. Akurat aktorsko bardzo mi się podobało, zarówno Branagh jak i Williams przekonali mnie, a to wystarczyło, żeby przebrnąć przez ten dość nudny momentami film do końca. Co do samej fabuły to zgadzam się w pełni, bardziej podobały mi się wątki realizacji filmu, aniżeli główny wątek znajomości asystenta z aktorką.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie powiem, że film mi się nie podobał bo był naprawdę dobry, jednak po raz kolejny bym go nie obejrzał. Mnie za to bardzo przekonała Michelle Williams, była świetna ! :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Mnie ten film znudził i choć doceniam wysiłek Michelle, również mnie nie porwała. A jeśli chodzi o prawdziwą Marylin, muszę zdać się na Twoje wrażenia, bo sama nie oglądałam wiele jej filmów.

    OdpowiedzUsuń