Niewidzialny człowiek

The Invisible Man (1933 / 71 minut)
reżyseria: James Whale
scenariusz: R.C. Sherriff na podst. powieści H.G. Wellsa

Osoby rozczarowane efektownym, lecz płytkim i nijakim Człowiekiem widmo Paula Verhoevena powinny sięgnąć po tę klasyczną pozycję z lat 30-tych. Prawie 80 lat po premierze film Whale'a broni się nadal dzięki doskonale wykreowanej aurze niesamowitości, pionierskim efektom specjalnym i dosłownemu przedstawieniu tezy, że najbardziej boimy się tego, czego nie możemy zobaczyć. Scenarzyści inspirując się powieścią Wellsa stworzyli interesującą postać naukowca, który marzy o władzy, sławie, bogactwie i aby osiągnąć cel przekracza granice szaleństwa i obłędu. Ścigany przez policję i rozwścieczonych mieszkańców uważany jest za potwora, którego należy zniszczyć.

Już pierwsze fragmenty filmu rozgrywające się w karczmie idealnie wprowadzają w klimat - wyczuwa się nadchodzące zagrożenie, które zburzy spokój przeciętnych obywateli. Już w tych początkowych fragmentach następuje gwałtowny zwrot akcji, który podkręca tempo i napięcie opowiadanej historii nie spada aż do ostatnich minut. Od momentu kiedy bohaterowie poznają tajemnicę zabandażowanego gościa zaczyna się niesamowita pogoń za osobnikiem, który, by pokazać swoją wyższość nad innymi dokonuje spektakularnych przestępstw (np. doprowadza do wykolejenia pociągu). A widzowie mogą podziwiać pomysłowe efekty Johna Fultona, które wraz z nastrojowymi zdjęciami Arthura Edesona składają się na wizualny majstersztyk.

W głównej roli nie mógł wystąpić żaden znany aktor, bo pewnie żaden znany aktor nie zgodziłby się przez prawie cały czas pozostawać niewidoczny. Wybrano więc debiutanta Claude'a Rainsa, który za pomocą mocnego głosu i obłąkańczego śmiechu doskonale pokazał cechy swojej postaci - postaci szalonego naukowca, który bawi się strachem innych, uważa siebie za genialnego odkrywcę i korzysta maksymalnie ze swojego przełomowego wynalazku. W międzyczasie próbuje znaleźć antidotum na niewidzialność, ale zbyt ciekawskie i zawzięte społeczeństwo przeszkadza mu w dokończeniu eksperymentu, co powoduje jego wściekłość i gniew. Atrakcją dla współczesnych widzów  może być jedna z wczesnych ról Glorii Stuart, pamiętanej z roli stuletniej Rose w Titanicu. W filmie Whale'a ma ona zaledwie 23 lata i nie wygląda jak Kate Winslet :D


Wyprodukowany przez wytwórnię Universal Niewidzialny człowiek z 1933 roku to bardzo udane i efektowne kino rozrywkowe. Film czasem może zirytować nieudolnością niektórych bohaterów i nadmierną przesadą w zachowaniach ludzi, częściej jednak zachwyca kunsztem przedwojennych filmowców, dopracowaniem strony wizualnej oraz sprawnym i logicznym poprowadzeniem narracji. Twórcy filmu na różne sposoby bawią się motywem niewidzialności. Potrafią wzbudzić niepokój nagłym pojawieniem się niewidzialnego człowieka. ale potrafią też rozładować napięcie za pomocą wstawek humorystycznych (takich jak pogoń policjantów za „żywą koszulą”). Ta fantastyczna historia nie robiłaby wrażenia, gdyby opowiedziano ją w stu procentach na poważnie. Dlatego obecny w filmie dystans do prezentowanych wydarzeń i błazeński humor sprawiają, że łatwiej zaakceptować tę fantastyczną opowieść. A zręczne manewrowanie pomiędzy fantastyką grozy a komedią sprawia, że film ogląda się z przyjemnością.

21 komentarze:

  1. Ostatnio zdarzyło mi się kilka razy sięgnąć po kino grozy z tamtego okresu. "Wilkołak", "Czarny kot", "Dziwolągi" (ten ostatni szczególnie polecam, jeśli jeszcze nie widziałeś). Z tego co piszesz, "Niewidzialny człowiek" zapowiada się bardzo ciekawie, a faktycznie jestem rozczarowany wersją Verhoevena:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewiele widziałem horrorów z lat 30-tych, najbardziej pamiętam "Frankensteina" z Karloffem i jego sequel, a ostatnio obejrzałem "Kongo" z 1932, które ponoć zaszokowało ówczesnych widzów. Przede mną jeszcze "Dracula" z Lugosim oraz m.in. te filmy, które wymieniłeś. Wprawdzie kiedyś trafiłem w tv na "Dziwolągów", ale tak ten film zaszokował moich rodziców, że musiałem przełączyć na inny program :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z ostatnio obejrzanych staroci:
    - ,,Potężny Joe Young'' reż. Ernest B. Shoedsack 1949.
    Tandem Cooper-Shoedsack znów w natarciu. Kolejna opowieśc o Bardzo Dużej Małpie to majstersztyk poklatkowej animacji i pierwsza próba talentu Raya Harryhausena. Przesympatyczne widowisko, mimika Wielkiego Józka kosi wszystkie możliwe King Kongi i tego cyfrowego i te z papendekla ( jak mawiał Zygmunt Kałużynski). Producentem wykonawczym filmu był John Ford. Arcydzieło monster movies.

    - ,,Istota z Innego Świata'' reż. Christian Nyby 1951
    Film do Polski nigdy w swoim czasie nie dotarł, z powodu etykietki zimnowojennej propagandówki, jaką mu przylepiono. Ascetyczna, studyjna, niskobudżetowa i zabawnie momentami przegięta historyjka o konfrontacji z kosmitą pośród antarktycznych bezkresów. Narracyjnie zwarte i potoczyste. Oczywiście poza ogólnym zarysem fabuły, do genialnego remake'u Jana Cieśli nie ma porównania. Nie mniej seans z tych mocno relaksujących, wdzięk ,,starej szkoły'' et cetera... Podobno Hawks to w dużej mierze reżyserował, oficjalnie był producentem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszałem o obu filmach, ale oglądałem tylko remaki - "Wielkiego Joe" Rona Underwooda z 1998, no i "The Thing" Carpentera. Ten pierwszy oglądało się nieźle ze względu na udział Charlize Theron, ten drugi (a chronologicznie pierwszy) to jeden z moich ulubionych horrorów. Co do "King Konga" to najbardziej lubię tę najstarszą wersję, bo jak powiedział jeden z krytyków: "w tym filmie czuć prawdziwą magię kina". W "Potężnym Joe Youngu" brało udział dwóch najlepszych specjalistów od animacji poklatkowej Willis O'Brien (ten od "King Konga") i jego uczeń, wspomniany przez Ciebie Ray Harryhausen. Tym bardziej jestem ciekaw co z tego wyszło.

    Christian Nyby kojarzony jest najbardziej jako montażysta filmów Hawksa (m.in. "Rzeka Czerwona") i reżyser telewizyjny (np. "Bonanza"). A propos tego czy Hawks reżyserował "Istotę..." to ponoć jeden z aktorów James Arness powiedział w wywiadzie, że Hawks przebywał często na planie filmu, ale to Nyby reżyserował. Tak więc, to może być plotka, ułatwiająca charakterystykę Hawksa jako "twórcę wszechstronnego, dobrze radzącego sobie we wszystkich gatunkach", bo skoro kręcił westerny, musicale, komedie, dramaty, film noir, gangsterski, wojenne, przygodowe i historyczny to mógł też nakręcić horror science fiction :)

    Fantastyka i horror to nie są moje ulubione gatunki i unikam współczesnych filmów tego typu, lecz takie starocia chętnie bym obejrzał. Ja obejrzałem kilka dni temu "Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza" (1957) w reżyserii Jacka Arnolda i ten film jest według mnie rewelacyjny. Świetne efekty i scenariusz, nie jest to jednak kino oparte bezmyślnie na efektach lecz nie gorzej niż w "Odysei kosmicznej 2001" pokazuje małość istoty ludzkiej wobec wszechświata :) Ja wprawdzie już pisałem o tym filmie w artykule pt. "W starym kinie", ale po ponownym obejrzeniu filmu zaliczyłem tę produkcję do ulubionych filmów science fiction.

    OdpowiedzUsuń
  5. ,,Shrinking Mana...'' też mam na liście zaległości, pamiętam, jak King się pałował nad tym filmem w ,, Dance Macabre'' - scena walki z pająkiem przy pomocy igły krawieckiej, to może byc niezła jazda.
    About ,, Mighty Joe...'' AD 49 : Willis O'Brien dał szansę młodemu Harryhausenowi, olśniony próbkami jego umiejętności i zostawił mu wolną rękę, ponoc znakomita większośc zanimowanych scen z Joe'm, to dzieło Raya H. Film dostał Oscara za najlepsze efekty wizualne. Nie chce mi się szafowac superlatywami - MUST SEE RIGHT NOW i chuj :D
    Dla mnie Numero Uno z Wyrośniętych Człekokształtnych. Oryginał z 1933 jest jakby poza konkurencją. Remake Jacksona świetny, ,, Son of Kong'' ( też z 33r., to się nazywa szybki sikłel :D ) z gorylem - albinosem jest mi nieznany. Z kolei za wersją z Jessicą Lange nie przepadam, a kontynuacja tego przereklamowanego snuja, pt ,, King Kong Lives! '', to już jest chujoza adresowana chyba tylko dla małp :D Z kolei japoński ,, Kingu Kongu tai Gojira'' rozpierdala! Takiego sera świat nie widział, można się pochlastac ze śmiechu. Za to drugi japoński sort, ,, King Kong Escapes'' strasznie biedny i nieporadny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Akurat nie pamiętam tego fragmentu "Danse Macabre" na temat "Shrinking Mana", ale do tej sceny z pająkiem można się najbardziej przyczepić - dziwne jest na przykład to, że ten pająk, który zadomowił się w piwnicy przypomina tarantulę (tytułową bohaterkę wcześniejszego filmu Arnolda :)) Sporo efektów w filmie polegało głównie na stworzeniu monumentalnej scenografii, przy której główny bohater wyglądał na mniejszego niż był w rzeczywistości, ale są też efekty bardziej skomplikowane jak walka z pająkiem i mój faworyt - ucieczka przed kotem. Jednak efekty to tylko dodatek do tej historii i tylko jeden z wielu atutów filmu. Polecam ten film, choć nie gwarantuję, że Ci się spodoba :)

    Co do "King Konga" to oprócz tej wersji z lat 30-tych widziałem jeszcze tę z Jessicą Lange no i tę w reżyserii Jacksona. Obie mnie nie zachwyciły, a film Jacksona podobał mi się tylko w połowie - do momentu dotarcia na wyspę. Ale faktycznie chyba jest to lepszy, bardziej przemyślany film od tej wersji z lat 70-tych.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przede wszystkim remake Jacksona wygrywa dwoma atutami: świetnymi, solidnie wykonanymi cyfrowymi efektami ( a to w obecnych zdigitalizowanych do bólu czasach, paradoksalnie nie częste zjawisko)
    i postawieniem na akcję; z podobnie udanym rezultatem. Ja właśnie tego oczekuję od monster movie ( który nie jest horrorem) - ma się dziac, scena walki Konga z dwoma raptorami, czy co tam to było - piękne! A melodramatyczny wyciąg z tematu ,, Piękna i Bestia'', jaki zapodał John Guillermin, to niestety kawał zmarnowanego wysiłku całej ekipy. Maestro Rick Baker pocił się w kostiumie na próżno:(
    Jak chodzi o nowe produkcje, to bieda piszczy i wyje. Kiedyś wskoczyłem na YT i zrobiłem duży przegląd trailerów nadchodzących filmów z monstrami - nic mnie tam nie ujęło; zero kreatywności, dizajny stworów do dupy, wszędzie lecą na tych samych patentach, ogólny syf.
    Z takich filmów z minionej dziesięcoilatki, to niezły był ,Cloverfield'' aka ,, Monster Project'' - coś na kształt połączenia ,, Blair Witch Project'' z ,, Godzillą''. Poza dziadowskim aktorstwem i takimiż dialogami - całkiem fajna, sprawnie zmajstrowana rzecz: Cyfrowe, gigantyczne monstrum obracające w perzynę Nowy Jork pomyślane i wykonane zaskakująco przyzwoicie, atmosfera wszechogarniającej grozy i rosnące poczucie sytuacji bez wyjścia, ponury klimat, szczypta gore, ogólny rozmach przedsięwzięcia i fajniutka bejbe w obsadzie - polecam zdecydowanie.I to, jako ktoś z gruntu krytycznie do nowych kreatur nastawiony.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakiś miesiąc temu "Projekt Monster" był pokazywany w telewizji (chyba w TVN), oglądałem go i bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Tak więc podzielam Twoje zdanie.

    Co do "King Konga" '76 nie wszyscy pracowali na próżno, bo np. współtwórca efektów Carlo Rambaldi (który pracował m.in. z Bavą, Fulcim i Argento) swojego pierwszego Oscara dostał właśnie za film Guillermina :D Przyznano wtedy dwie Nagrody Specjalne (bez żadnych nominacji) za efekty do "King Konga" i "Ucieczki Logana", co sugeruje, że te filmy były wówczas poza konkurencją jeśli chodzi o efekty wizualne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mi się podobał "Hollow Man" z Baconem, a opisywanego filmu nie widziałem. Co do Jacksonowego remake'u, to podobał mi się tytułowy bohater, jego ruchy i mimika. Tego King Konga z Lange oglądałem jak miałem z 10 lat może i pamiętam, że wtedy zrobił na mnie wielkie wrażenie, ale teraz pewnie bym się zawiódł...

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Mariusz
    Ja się nie czepiam modelu ani animatoryki Konga, bo to akurat wyszło całkiem OK. Po prostu film Guillermina, jako calośc jest nędzny i nudny . Wali mnie ile Oscarów i za co dostał i jaką konkurencję przy tym wykosił, czy żadnej ;)
    @ Westerny
    Jak lubię Paula Verhoevena niezmiernie, to ,,Hollow Mana '' uważam za jego najgorszy film, nawet ,, Showgirls'' mi się lepiej oglądzło :D
    Nie do końca to jego wina, parę mocnych scen kazali mu wyrzucic, w tym kompletnie, jak wieśc niesie, odjechaną scenę gwałtu Niewidzialnego na tej lasce, którą podgląda. Podobno było to na tyle hardkorowe, że z miejsca musieliby filmowi kategorię R przywalic.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nom, przez usunięcie sceny z gwałtem film dużo stracił. To oczywiste, że każdy niewidzialny facet, zacząłby przygodę z niewidzialnością od tego :P

    OdpowiedzUsuń
  12. Rhona Mitra jest warta ciężkiego grzechu. Znalazłem nawet tę scenę w sieci,nic szczególnie szokującego tam nie ma, chyba, że jest niekompletna. Ot, człowiek widmo przeleciał pięknośc, której inaczej nie mógł zdobyc ( w półzbliżeniu).

    OdpowiedzUsuń
  13. Od początku było wiadomo, że jeśli Verhoeven bierze się za temat niewidzialności to koniecznie musi się pojawić voyeuryzm i erotyka. Chyba jedynie w "RoboCopie" ten holenderski twórca zrezygnował z seksualnych podtekstów. Myślę, że lepiej Verhoeven by zrobił, gdyby nakręcił po prostu remake filmu Jamesa Whale'a uatrakcyjniając fabułę jedynie nowoczesnymi efektami specjalnymi. "Człowiek widmo" podobał mi się z początku, tzn. pierwsza scena i czołówka wraz z klimatyczną muzyką Jerry'ego Goldsmitha wypadły intrygująco i świetnie wprowadzały w klimat, ale im bliżej końca tym film stawał się, według mnie, prostacki i banalny.

    OdpowiedzUsuń
  14. Racja. Pierwsza scena, to rewelacyjny filmowy skrót - praktycznie w jednym ujęciu dowiadujemy się o bohaterze wszystkiego; to jest prawdziwe rzemiosło! Efekty specjalne też były niczego sobie, przynajmniej dośc oryginalne. A cały finał, tak jak piszesz, bucówa totalna.
    Takim ,,oderotyzowanym'' filmem Verhoevena był też ,, Starship Troopers'' - przewrotny pastisz nazistowskego agit-kina. Totalny unisex - mężczyżni i kobiety sublimują swój seksualizm w doskonalenie rzemiosła wojennego.Aryjski bohater traci swą wybrankę na rzecz innego i w ogniu walki oczyszcza się z pożądania i szlachetnieje stając się ubermenschem, jakich potrzebuje system, wolnym od takich balastów. Zabijac i umrzec - tylko to pozytywnie definiuje człowieka - żołnierza ( innych nie ma). Zaspokoic się możesz tylko gwałcąc kobiety wroga, ale tu, z wiadomych powodów, nawet to odpada :D :D Chyba, żeby się jakiś uberhardkorowiec trafił :D

    OdpowiedzUsuń
  15. "Starship Troopers" bardzo mi się podobał, niezła jazda była w tym filmie, ale nawet tu Verhoeven wprowadził minimalną, ale jednak, dawkę seksu. Mam tu na myślę tę scenę, w której Michael Ironside wzywa głównego bohatera mówiąc "Zejdź za 10 minut", po czym zauważa, że ma on pod kołdrą ukrytą dziewczynę i dodaje: "Za 20 minut" :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Klasyczny ,, odpoczynek wojownika''( i zakochanej w nim wojowniczki). Ale nawet to jest zbytecznym nadmiarem, laska ginie i kolesiowi już nic nie stoi na przeszkodzie stac się idealnie zahartowanym podoficerem wojsk lądowych i gonic ,,kotów'' sloganami z repertuaru śp. Ironside'a.
    SIEG HEIL UND KRIEG UBER ALLES!Kurwa, jak ja bym chciał, żeby Verhoeven nakręcił film o Wojnie Burskiej...

    OdpowiedzUsuń
  17. "Starship Troopers" jest bodaj z tego samego roku co "Titanic" Camerona. Na obu byłem w kinie. Oglądając "Starship..." początkowo myślę sobie: 'co to za durny film', ale z biegiem czasu i z pojawieniem się tych wszystkich kosmicznych potworów, z którymi walczyli, zrobił na mnie efektami większe wrażenie niż "Titanic". Jednak oglądając oba filmy ostatnio, po tych kilkunastu latach, "Titanic" jest ciągle tak samo majestatyczny i świetny, a "Starship..." wygląda jak film klasy C. Na tym polega słabość efektów w filmach Verhoeven'a...

    OdpowiedzUsuń
  18. Przecież to są 2 diametralnie różne filmy ( też , jak chodzi o efekty). Niby na czym ma polegac ta słabośc w filmach Verhoevena, bo z Twojego posta można się co najwyżej dowiedziec o subiektywnych preferencjach autora, a raczej o ich nieco mętnej ewolucji :D.

    OdpowiedzUsuń
  19. Według mnie James Cameron i Paul Verhoeven mają jedną cechę wspólną - obaj wiedzą doskonale, jak wykorzystać nowoczesne efekty specjalne, by zaskoczyć i dostarczyć emocji widzom.

    OdpowiedzUsuń
  20. @Simply
    Taki omnibus, jak Ty, powinien wiedzieć, że oba te filmy były nominowane do Oscara za rok 1997 w kategorii efekty specjalne ;). Do tego nawiązałem we wcześniejszym wpisie, ukazując słabość "ST".

    OdpowiedzUsuń
  21. Według mnie jedno i drugie dobrze znosi próbę czasu. Nie mniej w obu wypadkach mamy do czynienia z całkowicie innym rodzajem efektów wizualnych, które mają też odmienną funkcję i przeznaczenie : osiągnięcie maksymalnego realizmu ( tj. im mniej są widoczne, tym lepiej) w ,,Titanicu'' i wykreowanie uniwersum całkiem wymyślonego, fantastycznego ( ,, Żołnierze Kosmosu''). Osobiście wolę, jak efekty pełnia jednak służebną rolę w wobec całości, nie odwrotnie, za co szanuję filmy pokroju ,, Titanica'' czy ,, Rise of the Planet of the Apes'' - który był moim zeszłorocznym faworytem do Oscara w tej kategorii, a dostał figę z makiem. Natomiast ,, Starship...'' to film z mega jajem, wszystkie przegięcia działają tylko na korzyśc. Im bardziej tandetne mogą się wydac komputerowe robale - to przy śmiertelnie poważnym tonie opowieści, faszystowskim patosie i bardzo solidnym ( tj. obrzydliwym ) gore - tym lepiej, faktor rozrywkowy tylko na tym zyskuje. Zaś jak chodzi o scenografię i pomysłowośc detali ( ocenzurowane reklamy, ,,Mózgowiec'', itp) - jest po prostu git.

    OdpowiedzUsuń