reżyseria: William Wyler
scenariusz: James R. Webb, Sy Bartlett, Robert Wilder na podst. powieści Donalda Hamiltona oraz adaptacji Jessamyn West i Roberta Wylera
William Wyler zrobił 34 westerny, w tym aż 30 w latach 20-tych. Nie jest uważany za mistrza gatunku, gdyż większość jego westernów to filmy dawno już zapomniane. Aby Biały kanion nie podzielił ich losu Wyler zrobił z niego dzieło epickie i ponadczasowe, które można położyć na półce obok najwybitniejszych osiągnięć gatunku, a nawet obok jego oscarowej, monumentalnej produkcji pt. Ben Hur. Tak na marginesie dodam, że Ben Hur, który wygląda jakby powstawał co najmniej trzy lata został ukończony już rok po Białym kanionie. To przykład na to, jak system wytwórni ryczącego lwa (MGM) był skuteczny i efektywny - reżyser przyjeżdżał na plan filmowy, gdy wszystko już było przygotowane i pozostawała jedynie praca z aktorami i gotowym już scenariuszem. W Białym kanionie Wyler sprawdza umiejętności Charltona Hestona, a także powraca do współpracy z Gregorym Peckiem, z którym nakręcił wcześniej Rzymskie wakacje i który został także producentem omawianego westernu.
Film opowiada o trudnych do zdefiniowania cennych wartościach, które trudno czasem rozpoznać u ludzi. Na przykład, czym jest odwaga i honor? Czy odwaga to popisywanie się przed ludźmi w celu udowodnienia swoich racji? Czy może jest to wystawianie swojego charakteru na nowe wyzwania? Pierwszoplanowy bohater westernu Wylera, James McKay, nie ma zamiaru jak jakiś aktor robić przedstawienia dla widzów i dlatego dzikiego mustanga ujeżdża w samotności, gdy nikt nie widzi. Podobnie czyni, gdy zostaje nazwany kłamcą - wyzywa na pojedynek przeciwnika w nocy, gdy wszyscy śpią. McKay nie próbuje nikogo przekonywać, że jest odważny, nawet swojej narzeczonej. Przez to wiele traci w jej oczach. I choć Patricii Terrill nie można odmówić odwagi to jest to osoba zaślepiona przez nienawiść, a oprócz tego rozczarowana faktem, że jej narzeczony zamiast wspierać ją w tej nienawiści chce się pogodzić z jej wrogami. Wrogami Terrillów są mieszkający w białym kanionie Hannasseyowie, walczący o dostęp do wody, by móc napoić swoje bydło. Dopiero gdy ktoś ginie, ludzie uświadamiają sobie, że cały ten konflikt jest bez sensu.
Mimo że kraj, w którym rozgrywa się znaczna większość westernów nosi nazwę Stany Zjednoczone to oglądając westerny ma się wrażenie, że ten niby zjednoczony kraj składa się z kilku małych państw, w których rządzą zupełnie inne prawa. Skoro toczyła się wojna Północy z Południem to równie dobrze mogło dojść do wojny Wschodu z Zachodem. System metod, praw i wartości wydaje się zupełnie różny w każdej z czterech części tego wielkiego mocarstwa, co może doprowadzić do wojny, bo ludzie są gotowi bronić swoich racji do ostatniej kropli krwi. Ktoś kto wychował się wśród dzikich prerii, gdzie panują brutalne zwyczaje, może mieć problem z odróżnieniem dobra od zła. Jedynie człowiek z zewnątrz może pokazać tutejszym mieszkańcom, że takie bezsensowne konflikty nie przyniosą nikomu korzyści ani satysfakcji. Chociaż Jim McKay wydaje się na pozór tchórzem to jest człowiekiem inteligentnym i opanowanym, potrafiącym wykazać się odwagą, gdy trzeba, a nie po to, by udowodnić coś innym. Nie da się wyprowadzić z równowagi z byle powodu. Wiele lat pływał po morzach i oceanach, i jak na marynarza przystało, ceni spokój, zaś w przyszłości chciałby osiąść na ranczu, które nie jest skażone ludzką głupotą i nienawiścią.
Film Williama Wylera opowiada prostą historię, lecz czyni to w sposób fascynujący i atrakcyjny. Malownicze miejsca na dzikim zachodzie (w tym tytułowy biały kanion) wyglądają przepięknie, co jest zasługą przede wszystkim operatora Franza Planera. Dużą zaletą filmu jest nominowana do Oscara muzyka autorstwa Jerome'a Morossa - to dzieło wrażliwego geniusza, a nie rzemieślnika. Zaskakujący jest czas trwania - przy ponad dwu i półgodzinnym seansie niewielka ilość akcji może wywołać ziewanie. Strzelaniny występują dopiero w ostatnich piętnastu minutach, zaś przez 150 minut oglądamy opowiedziany w epickim stylu melodramat w przepięknej westernowej oprawie. Sporo tu symbolicznych, sugestywnych scen, takich jak ujeżdżanie 'Pioruna' i pojedynek na pięści kończący się słowami „Powiedz mi teraz: co w ten sposób udowodniliśmy?” Wymowna jest także scena, w której miejscowa nauczycielka próbuje przekonać przybysza, że rozległe pustkowia zachodu są bardziej niebezpieczne niż bezkresne morza pełne rekinów. Świetny jest również pojedynek na jednostrzałowe pistolety między Gregorym Peckiem i Chuckiem Connorsem.
Zachód u Wylera zaludniają takie zróżnicowane typy ludzkie jak władczy, rządzący twardą ręką farmer Rufus Hannassey (Burl Ives), zawzięty i bezwzględny major Henry Terrill (Charles Bickford), rozsądny lecz ulegający wpływom rządca Steve Leech (Charlton Heston), porywczy i nierozważny Buck Hannassey (Chuck Connors) oraz dwie kobiety, impulsywna i uparta Patricia Terrill (Carroll Baker), a także inteligentna i przezorna nauczycielka Julie Maragon (Jean Simmons). Ta ostatnia kobieta swoim charakterem i bystrością umysłu bardziej pasuje do przybysza ze wschodu, Jamesa McKaya (Gregory Peck) niż jego nieokrzesana narzeczona. Wiadomo więc, jak powinien się zakończyć ten film, by happy end był jednoznaczny i satysfakcjonujący. Ale jak może zakończyć się wojna pomiędzy Hannasseyami i Terrillami? Czy McKay znajdzie w sobie siły i odwagę, by zostać na dzikim zachodzie i tu zbudować dom, założyć rodzinę, zostać farmerem?
Z obsady na wyróżnienie zasługuje nagrodzony Oscarem Burl Ives. Mający posturę równie imponującą co talent aktorski Ives pojawia się dopiero po 50-ciu minutach trwania filmu, jakby jego występ miał być największą atrakcją, na którą czeka się z niecierpliwością. I gdy się już pojawia na ekranie nie zawodzi oczekiwań. Ten aktor nie tylko wzbudza respekt i szacunek, ale także tworzy wielowymiarową kreację, bo obok bezwzględności i autorytatywnych cech nadał tej postaci trochę cech pozytywnych. Grany przez niego Rufus Hannassey to nie tylko mściwy i okrutny, nawet dla synów, ojciec rodziny, ale także człowiek honorowy, który nie strzeliłby do bezbronnego człowieka. Drugą osobą z obsady, jaką chciałbym wyróżnić, jest Carroll Baker, widziałem ją w trzech westernach, ale to właśnie w Białym kanionie wypadła najlepiej. Odtwarzana przez nią postać Patricii Terrill jest z początku zafascynowana Jimem McKayem, doświadczonym marynarzem, lecz wkrótce ogromnie ją rozczarowuje jego brak reakcji na zaczepki mające sprawdzić jego męstwo.
Reżyser i scenarzyści wprowadzili do tej historii sporą dawkę melodramatyzmu, a także pacyfistyczne przesłanie. Przedstawili też widzom niespotykanego w klasycznych westernach bohatera - człowieka ze wschodu, który przywozi na dziki zachód dżentelmeńskie maniery i nawyki, za nic w świecie nie chcąc ulec tutejszym zwyczajom. Biały kanion to arcydzieło gatunku - western liryczny, przepiękny, mistrzowsko poprowadzony i mimo 165 minut - wciągający od początku do końca. Świetnie dobrana obsada, interesujący scenariusz, genialna muzyka i kapitalne zdjęcia plenerowe sprawiają, że ten kunsztownie zrealizowany film Wylera ogląda się z ogromnym zainteresowaniem i podziwem. Opowieść o wilku morskim, który w zetknięciu z mieszkańcami Zachodu okazuje się pozbawionym drapieżności pacyfistą, jest filmem ponadprzeciętnym, mocno wyróżniającym się spośród wielu klasycznych westernów z lat 50-tych.
Film opowiada o trudnych do zdefiniowania cennych wartościach, które trudno czasem rozpoznać u ludzi. Na przykład, czym jest odwaga i honor? Czy odwaga to popisywanie się przed ludźmi w celu udowodnienia swoich racji? Czy może jest to wystawianie swojego charakteru na nowe wyzwania? Pierwszoplanowy bohater westernu Wylera, James McKay, nie ma zamiaru jak jakiś aktor robić przedstawienia dla widzów i dlatego dzikiego mustanga ujeżdża w samotności, gdy nikt nie widzi. Podobnie czyni, gdy zostaje nazwany kłamcą - wyzywa na pojedynek przeciwnika w nocy, gdy wszyscy śpią. McKay nie próbuje nikogo przekonywać, że jest odważny, nawet swojej narzeczonej. Przez to wiele traci w jej oczach. I choć Patricii Terrill nie można odmówić odwagi to jest to osoba zaślepiona przez nienawiść, a oprócz tego rozczarowana faktem, że jej narzeczony zamiast wspierać ją w tej nienawiści chce się pogodzić z jej wrogami. Wrogami Terrillów są mieszkający w białym kanionie Hannasseyowie, walczący o dostęp do wody, by móc napoić swoje bydło. Dopiero gdy ktoś ginie, ludzie uświadamiają sobie, że cały ten konflikt jest bez sensu.
Mimo że kraj, w którym rozgrywa się znaczna większość westernów nosi nazwę Stany Zjednoczone to oglądając westerny ma się wrażenie, że ten niby zjednoczony kraj składa się z kilku małych państw, w których rządzą zupełnie inne prawa. Skoro toczyła się wojna Północy z Południem to równie dobrze mogło dojść do wojny Wschodu z Zachodem. System metod, praw i wartości wydaje się zupełnie różny w każdej z czterech części tego wielkiego mocarstwa, co może doprowadzić do wojny, bo ludzie są gotowi bronić swoich racji do ostatniej kropli krwi. Ktoś kto wychował się wśród dzikich prerii, gdzie panują brutalne zwyczaje, może mieć problem z odróżnieniem dobra od zła. Jedynie człowiek z zewnątrz może pokazać tutejszym mieszkańcom, że takie bezsensowne konflikty nie przyniosą nikomu korzyści ani satysfakcji. Chociaż Jim McKay wydaje się na pozór tchórzem to jest człowiekiem inteligentnym i opanowanym, potrafiącym wykazać się odwagą, gdy trzeba, a nie po to, by udowodnić coś innym. Nie da się wyprowadzić z równowagi z byle powodu. Wiele lat pływał po morzach i oceanach, i jak na marynarza przystało, ceni spokój, zaś w przyszłości chciałby osiąść na ranczu, które nie jest skażone ludzką głupotą i nienawiścią.
Film Williama Wylera opowiada prostą historię, lecz czyni to w sposób fascynujący i atrakcyjny. Malownicze miejsca na dzikim zachodzie (w tym tytułowy biały kanion) wyglądają przepięknie, co jest zasługą przede wszystkim operatora Franza Planera. Dużą zaletą filmu jest nominowana do Oscara muzyka autorstwa Jerome'a Morossa - to dzieło wrażliwego geniusza, a nie rzemieślnika. Zaskakujący jest czas trwania - przy ponad dwu i półgodzinnym seansie niewielka ilość akcji może wywołać ziewanie. Strzelaniny występują dopiero w ostatnich piętnastu minutach, zaś przez 150 minut oglądamy opowiedziany w epickim stylu melodramat w przepięknej westernowej oprawie. Sporo tu symbolicznych, sugestywnych scen, takich jak ujeżdżanie 'Pioruna' i pojedynek na pięści kończący się słowami „Powiedz mi teraz: co w ten sposób udowodniliśmy?” Wymowna jest także scena, w której miejscowa nauczycielka próbuje przekonać przybysza, że rozległe pustkowia zachodu są bardziej niebezpieczne niż bezkresne morza pełne rekinów. Świetny jest również pojedynek na jednostrzałowe pistolety między Gregorym Peckiem i Chuckiem Connorsem.
Zachód u Wylera zaludniają takie zróżnicowane typy ludzkie jak władczy, rządzący twardą ręką farmer Rufus Hannassey (Burl Ives), zawzięty i bezwzględny major Henry Terrill (Charles Bickford), rozsądny lecz ulegający wpływom rządca Steve Leech (Charlton Heston), porywczy i nierozważny Buck Hannassey (Chuck Connors) oraz dwie kobiety, impulsywna i uparta Patricia Terrill (Carroll Baker), a także inteligentna i przezorna nauczycielka Julie Maragon (Jean Simmons). Ta ostatnia kobieta swoim charakterem i bystrością umysłu bardziej pasuje do przybysza ze wschodu, Jamesa McKaya (Gregory Peck) niż jego nieokrzesana narzeczona. Wiadomo więc, jak powinien się zakończyć ten film, by happy end był jednoznaczny i satysfakcjonujący. Ale jak może zakończyć się wojna pomiędzy Hannasseyami i Terrillami? Czy McKay znajdzie w sobie siły i odwagę, by zostać na dzikim zachodzie i tu zbudować dom, założyć rodzinę, zostać farmerem?
Z obsady na wyróżnienie zasługuje nagrodzony Oscarem Burl Ives. Mający posturę równie imponującą co talent aktorski Ives pojawia się dopiero po 50-ciu minutach trwania filmu, jakby jego występ miał być największą atrakcją, na którą czeka się z niecierpliwością. I gdy się już pojawia na ekranie nie zawodzi oczekiwań. Ten aktor nie tylko wzbudza respekt i szacunek, ale także tworzy wielowymiarową kreację, bo obok bezwzględności i autorytatywnych cech nadał tej postaci trochę cech pozytywnych. Grany przez niego Rufus Hannassey to nie tylko mściwy i okrutny, nawet dla synów, ojciec rodziny, ale także człowiek honorowy, który nie strzeliłby do bezbronnego człowieka. Drugą osobą z obsady, jaką chciałbym wyróżnić, jest Carroll Baker, widziałem ją w trzech westernach, ale to właśnie w Białym kanionie wypadła najlepiej. Odtwarzana przez nią postać Patricii Terrill jest z początku zafascynowana Jimem McKayem, doświadczonym marynarzem, lecz wkrótce ogromnie ją rozczarowuje jego brak reakcji na zaczepki mające sprawdzić jego męstwo.
Reżyser i scenarzyści wprowadzili do tej historii sporą dawkę melodramatyzmu, a także pacyfistyczne przesłanie. Przedstawili też widzom niespotykanego w klasycznych westernach bohatera - człowieka ze wschodu, który przywozi na dziki zachód dżentelmeńskie maniery i nawyki, za nic w świecie nie chcąc ulec tutejszym zwyczajom. Biały kanion to arcydzieło gatunku - western liryczny, przepiękny, mistrzowsko poprowadzony i mimo 165 minut - wciągający od początku do końca. Świetnie dobrana obsada, interesujący scenariusz, genialna muzyka i kapitalne zdjęcia plenerowe sprawiają, że ten kunsztownie zrealizowany film Wylera ogląda się z ogromnym zainteresowaniem i podziwem. Opowieść o wilku morskim, który w zetknięciu z mieszkańcami Zachodu okazuje się pozbawionym drapieżności pacyfistą, jest filmem ponadprzeciętnym, mocno wyróżniającym się spośród wielu klasycznych westernów z lat 50-tych.
,, Biały Kanion'' jest, jak sążnista powieśc z 2 połowy XIX w. Też lubię ten film, między bohaterami dzieje się tyle ciekawego, że znikoma ilośc ,,akcjonerskich'' scen nie budzi niedosytu.
OdpowiedzUsuńRecenzja kompletna, niewiele tu można dodac. Chyba tylko to, że Peck wyzywając Hestona na ustawkę, zdaje sobie w swej mądrości sprawę, że takich ludzi dopiero wtedy będzie można przekonac do swojego systemu wartości, gdy udowodni się swoją przewagę na gruncie ich systemu, nawet, gdy się go zdecydowanie odrzuca. I nie ma na to rady.
Tak, jak w ,, The Man, Who Shot Liberty Valance'a'' - dyplomatyczne talenty i wykształcenie Jamesa Stewarta nie znaczą dla społeczności nic - trzeba rozwalic największego zakapiora w mieście, by zyskac jakąkolwiek wiarygodnośc.
Do twojego komentarza też niewiele można dodać, więc powiem jedynie, że dziś o 13:45 w TVN7 będzie można ten film zobaczyć. Czyli już niedługo. Ja akurat nie będę mógł go obejrzeć dzisiaj, dlatego zaliczyłem ten film kilka dni temu. Może więc tą recenzją udało mi się zachęcić kogoś, by przeglądając program telewizyjny zwrócił uwagę na ten tytuł :)
UsuńNiestety, nie widziałem jeszcze tego filmu. Tak jak większości westernów zresztą. Ale właśnie tak jak piszesz w poście powyżej, zauważyłem, że właśnie czy to TVN7 czy nawet Polsat niedzielnie pozwalają obejrzeć jakiś starszy western. Rzadko kiedy jednak mam dostęp do telewizora:)
OdpowiedzUsuńAle jeśli piszesz, że warto, ba!, że to arcydzieło gatunku, to ja zdecydowanie wcisnę sobie go na listę "do obejrzenia" i będą poszukiwał każdej możliwej okazji, żeby film zobaczyć.
Pozdrawiam
A ja właśnie się dowiedziałem, że w najbliższą sobotę będzie w TVN7 powtórka tego filmu o godzinie 10-tej :)
Usuńpzdr