Podwójny seans grozy

Dom to temat na wiele zróżnicowanych filmów, bo jest to miejsce, które może być azylem, oazą spokoju lub też miejscem popełnienia zbrodni. Twórcy horrorów zarówno literackich jak i filmowych, by przestraszyć czytelników lub widzów wykorzystywali motyw domu przepełnionego złem, skupiającego w sobie siły, które doprowadzają ludzi do histerii, obłędu i szaleństwa oraz popychają do zbrodni. Wzorowym utworem o „domu złym” jest powieść amerykańskiej pisarki Shirley Jackson pt. The Haunting of Hill House. W niniejszym tekście przedstawiam dwa klasyczne filmy grozy, w których dom pełni istotną rolę i nawet występuje w tytułach. Jednak żaden z tych filmów nie jest adaptacją wspomnianej powieści, choć tytuł pierwszego z nich podejrzanie przypomina tytuł wydanego w 1959 roku utworu Shirley Jackson.

Dom na przeklętym wzgórzu
House on Haunted Hill (1959 / 75 minut)
reżyseria: William Castle
scenariusz: Robb White

Reżyser tego filmu zasłynął jako producent Dziecka Rosemary (1968) Romana Polańskiego, ale wcześniej był znany jako twórca wielu filmów niskobudżetowych różnych gatunków (westernów, kryminałów, filmów przygodowych, thrillerów i horrorów). Jednym z jego najsłynniejszych dzieł jest Dom na przeklętym wzgórzu z Vincentem Price'em w roli głównej. Jest to interesujący spektakl łączący klasyczne ghost story z opowieścią kryminalną.

Price zagrał milionera, który wybranej przez siebie piątce nieznajomych oferuje 10 tysięcy dolarów za spędzenie nocy w domu nawiedzonym przez duchy. Jedna z tych osób jest przekonana, że w ponurym domostwie straszą dusze siedmiu ofiar morderstwa, popełnionego przed laty. Pozostali nie wierzą w takie cuda, nawet gospodarze czyli milioner i jego żona wydają się sceptyczni, podejrzewając, że jeśli tu coś się wydarzy to raczej za sprawą ludzi, a nie duchów. O północy służba zamyka drzwi i do rana siódemka bohaterów znajdzie się w pułapce, ale dziwne zjawiska dają o sobie znać jeszcze przed północą.

Film Castle'a może się czasem wydawać nielogiczny i słabo zagrany, ale taki urok filmów klasy B, których budżet nie pozwalał na kręcenie zbyt wielu dubli i poprawianie tekstu. Scenariusz miał być tylko pretekstem do zabawy w kino grozy, będąc częściowo także pastiszem tego gatunku. Może w filmie drażnić jedna z postaci kobiecych, która ciągle tylko histeryzuje i wpada w niekontrolowane okrzyki strachu. Niektóre pomysły twórców są typowe dla budowania klimatu w horrorze (np. kapiąca z sufitu krew, ludzka głowa w walizce), inne są dziwaczne i intrygujące - trudno się nie zdziwić, gdy gospodarz daje gościom naładowaną broń palną. Ciekawe po co im broń, bo na pewno nie na duchy? W jednej scenie obserwujemy „żywy” ludzki szkielet i ten pomysł został wykorzystany przez reżysera także w rzeczywistości - w niektórych salach kinowych ludzkie szkielety unosiły się nad widownią, która siedząc wygodnie w fotelach na pewno nie spodziewała się takich trików.

W dzisiejszych czasach ten film wydaje się produkcją pozbawioną finezji, nie ma tu fajerwerków ani widowiskowych efektów, które uatrakcyjniłyby fabułę. Można się nudzić na tym filmie, ale można też docenić jego wartość jako jednego z najciekawszych starych horrorów, które pobudzają wyobraźnię i wzbudzają niepokój. Bohaterowie są tacy jak w rzeczywistości czyli niektórzy intrygują, inni denerwują, jeszcze inni są nam obojętni. Zastosowane przez reżysera niedomówienia pomogły utrzymać napięcie i nastrój grozy. Czasem trzeba użyć wyobraźni, by wszystkie zdarzenia stały się jasne. Bo nawet jeśli duchy ingerują w nasze życie to robią to dyskretnie, że trudno to zauważyć. Opowiedziany z ironią klasyczny B-klasowy thriller z dobrą rolą Vincenta Price'a i ciekawym przedstawieniem domostwa jako miejsca ponurego i kryjącego wiele tajemnic.

Ostatni dom po lewej
The Last House on the Left (1972 / 84 minuty)
scenariusz i reżyseria: Wes Craven

W przeciwieństwie do filmu Castle'a debiut Cravena to horror dosłowny w prezentacji przemocy i dehumanizacji. Na samym początku pojawia się informacja, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Ma to na celu wzmocnienie wymowy dzieła, ale również usprawiedliwienie podobieństw do fabuły Źródła (1960) Ingmara Bergmana. Ostatni dom po lewej opowiada o dwóch przyjaciółkach, które na noc wyjeżdżają na koncert rockowego zespołu. Mają ogromnego pecha - wpadają prosto w łapy bezlitosnych bandytów, którzy ukrywają się po dokonanym morderstwie. Trzech porąbańców i jedna, również mocno pieprznięta, kobieta postanawiają zabawić się kosztem dwóch nastolatek. Młode dziewczyny są bez szans, by z tej sytuacji wyjść cało. Niedaleko jest dom jednej z nich, a w nim czekają rodzice zniecierpliwieni przedłużającą się nieobecnością córki.

Film został zakazany w wielu krajach, bo jest to produkcja momentami bardzo nieprzyjemna w odbiorze. Przemoc nie jest tu atrakcyjna, jest wręcz odpychająca, budząca niesmak i odrazę. Mimo braku paranormalnych zjawisk jest to bez wątpienia horror, a straszy nie klimatem, lecz dosadną brutalnością, z jaką każdy człowiek może się spotkać. Atmosfera budowana jest nietypowo jak na ten gatunek, bo przy pomocy słodkich ballad, których autorem i wykonawcą jest David Hess, odtwórca roli odrażającego psychopaty. Ze scenami przemocy kontrastuje nie tylko „nieodpowiednia” muzyka, ale też zachowanie policjantów, którzy zostali przedstawieni jako debile. Policjanci pełnią tu rolę komediową, ale trudno się śmiać, gdy w okolicy gwałcone są kobiety - postawa gliniarzy, ich nieudolność, odrętwienie i flegmatyczność wzbudzają irytację i rozdrażnienie, a nie śmiech.

Film znakomicie pokazuje całkowitą bezradność w obliczu przemocy jaka spotyka osoby z najbliższego otoczenia. Zaniepokojeni rodzice czekają w domu na swoje dzieci, a gdy mają dość czekania zgłaszają zaginięcie na komisariacie. A co robią stróże prawa? Sprawiają wrażenia jakby się wiecznie nudzili, nie mając nic ciekawego do roboty - tylko cud może uczynić z nich bohaterów. Ale w debiutanckim dziele Wesa Cravena cuda się nie zdarzają - to jeden z najbardziej realistycznych horrorów w historii gatunku. Przy okazji reżyser odmalował na ekranie początek lat 70. - epokę hippisów, marihuany i powracających z Wietnamu żołnierzy, dla których przemoc, gwałty, krew i obserwowanie umierających ludzi były codziennością. Ostatni dom po lewej to mocne kino, które pokazuje rzeczywistość w sposób brutalny, dobitny i tak sugestywny, by maksymalnie wstrząsnąć odbiorcą i nie pozostawić nikogo obojętnym. Doskonałym podsumowaniem tego dzieła są występujące na plakacie słowa: „Aby uniknąć omdlenia powtarzaj - to tylko film, tylko film...”

12 komentarze:

  1. Powiem ci, że nieźle mnie zainteresowałeś. Jak nie lubię tego gatunku tak te starsze filmy mogą okazać się całkiem dobre. Ja z tych starszych z Vincentem Price'm oglądałam "Gabinet Figur Woskowych" i był całkiem niezły. Na pewno obejrzę "Dom na przeklętym wzgórzu"!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam spore zaległości jeśli chodzi o filmy z Price'em, np. wspomniany przez Ciebie "Gabinet Figur Woskowych" - chętnie bym to obejrzał.

      Usuń
  2. Wstyd się przyznać, ale o ile Craven to postać, o której nie sposób nie słyszeć, o tyle znam go właśnie jedynie ze słyszenia. Do tej pory nie oglądałem takich klasyków jak Krzyk. Swoja drogą Ostatni dom po lewej miał chyba nie dawno jakiś remake, przy którym Craven też maczał palce?

    Domu na przeklętym wzgórzu też nie widziałem, ale mam go w planach, tak jak pozostałe B-Horrory z Pricem, których jeszcze nie zaliczyłem. Jakiś czas temu miałem okazję oglądać Muchę i Kruka, i w sumie bardzo lubię te klimaty. Staram się w miare możliwości nadrabiać te klasyki z takimi tuzami jak Christopher Lee i właśnie Price.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kruka" z Price'em jeszcze nie widziałem, ale "Mucha" to według mnie znakomity, pomysłowy i zaskakujący horror s-f. Remake Cronenberga wprawdzie też jest udany, choć zupełnie inny, ale jeśli miałbym wrócić do tej historii to wolałbym obejrzeć raz jeszcze klasyka z lat 50. A z Christopherem Lee oglądałem niedawno "Mumię" z 1959 i byłem rozczarowany, moim zdaniem to raczej kiepskie kino. Z twórczości Cravena to oprócz "Last House" widziałem jeszcze "Koszmar z ulicy Wiązów", "Krzyk" i "Red Eye". Wszystkie trzy są godne polecenia.

      Usuń
    2. ,,Kruk''' to jest w ogóle komedia, nie horror i to nieszczególnie porywająca. Tyle, że z potężną obsadą - Price, Karloff, Peter Lorre i Nicholson.
      ,,Mucha'' Kurta Neumanna, to film, który będę pamiętał do końca życia - to drugi horror, jaki widziałem w życiu (miałem jakieś 6-7 lat ) - mało się w gacie nie posrałem i przez ponad miesiąc miałem koszmary.
      Po latach odświeżywszy sobie film wciąż jestem pod wrażeniem ( poprowadzenie fabuły to majstersztyk ) a finalny akord w pajęczynie nadal wypierdala z butów.
      Z Price'em, to ,, Witchfinder General'' obowiązkowo.

      Usuń
  3. David Hess wykreował tu jednego z najbardziej zapadających w pamięc psycholi w historii gatunku. Zmarło mu się w 2011 na atak serca.
    W kolejce czekają u mnie dwa filmy z jego udziałem - ,, The House on the Edge of the Park'' Deodato - gdzie nasz sympatyczny kolega gra podobnego skurwysyna, a sam film to rape'n'revenge + home invasion inspirowane debiutem Cravena. Drugi to ,, Autostop Rosso Sangue'' Pasquale Festa Campanile'a - car invasion:D w stylu Bavy, gdzie Hess porywa samochód z Frankiem Nero za kierownicą.
    ,,Last House...'' Cravena to niezwykle ważny i świeży film na tamten moment,kiedy idealizm kontrkultury rozpuszczał się w kwasie, a permisywna entropia stała się punktem wyjścia i dojścia.
    Film idealnie brudny i surowy, voyeurystyczny, dający poczucie mimowolnego, niechcianego uczestnictwa, znienawidzony chocby przez Stephena Kinga. Do tematu ,, przemoc rodzi przemoc'' powróci Craven w ,, Hills Have Eyes'' z 77.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Hills Have Eyes" chętnie kiedyś obejrzę, chociaż tematyka kanibalistyczna mnie raczej zniechęca. "Autostop Rosso Sangue" kojarzy mi się z niemieckiej telewizji, możliwe że spodoba mi się bardziej od filmu Bavy ze względu na element estetyczny w postaci Corinne Clery :) No i nazwisko Franco Nero to też solidna firma. A propos Nero widziałeś może "Enter the Ninja" (1981), w którym aktor ten zagrał wąsatego wojownika ninja, a partnerowała mu Susan George. Słyszałem, że to straszny badziew, ale chętnie bym obejrzał :D

      Usuń
  4. ,, Hills Have Eyes'' nie ma nic wspólnego z tym, co się z kanibalistyczną klasyką tradycyjnie kojarzy ( Lenzi, Deodato ) - to rzecz mocno w stylu ,, Texańskiej Masakry....'' i też na podobnym poziomie, film na prawdę świetny. Remake też mega dobry.
    ,,Enter of the Ninja'' nie widziałem, pasiłoby obadac, bo z Golanem i Globusem nie ma żartów :D
    Z George'ów, to tam jeszcze Christopher występuje ( ,, Pieces'' ,, City of Living Dead'' ) , ale to nie rodzina z Susan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mi przypomniałeś, że nie oglądałem jeszcze "Teksańskiej masakry" Hoopera.

      Usuń
  5. Raczej omijam ten gatunek, bo tchórz ze mnie straszny, ale na Cravena mam ochotę. Problem w tym, że oglądałam nową wersję "Ostatniego domu..." z 2009 roku i ogromnie mi się nie podobała. Widziałeś obydwa filmy? Jest sens oglądać pierwowzór?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałem remake'u i po obejrzeniu oryginału nie mam ochoty oglądać nowej wersji. Film Cravena jest dobry i jest to chyba najbardziej realistyczny film w jego karierze, można go potraktować także jako dramat, a nie tylko horror.
      Horror również nie należy do moich ulubionych gatunków, lecz czasem lubię obejrzeć coś mocniejszego.

      Usuń
  6. Oryginału "Domu na Przeklętym Wzgórzu" nie lubię, bo jak dla mnie za bardzo trąci myszką, co wpływa negatywnie na wzbudzenie u mnie uczucia niepokoju podczas seansu. Za to uwielbiam "Ostatni dom po lewej" Cravena i w ogóle nie rozumiem, czemu ta marna kopia (remake) bez tego surowego klimatu, z którego zasłynął oryginał jest bardziej przez ludzi doceniana...

    OdpowiedzUsuń