Krwawa Pani Śniegu

Shura Yuki Hime / Lady Snowblood (1973 / 97 minut)
reżyseria: Toshiya Fujita
scenariusz: Norio Osada na podst. mangi Kazuo Kamimury i Kazuo Koike

Pierwsze dekady epoki Meiji - samurajowie odeszli do lamusa, szogun oddał władzę cesarzowi Mutsuhito, a cesarz siedzibą rządu uczynił Tokio, które wcześniej (pod nazwą Edo) było siedzibą szogunów z rodu Tokugawa. W ostatnich dekadach XIX wieku trwał wyścig zbrojeń, mający uczynić Japonię potęgą militarną na wzór europejskich mocarstw. W tym właśnie okresie reform skorumpowani urzędnicy i hochsztaplerzy szukali łatwego zarobku, wykorzystując bez skrupułów słabych wieśniaków. Młoda kobieta Sayo Kashima doświadczyła na własnej skórze okrucieństwa, jakie stało się udziałem czwórki bezwzględnych egzekutorów. Poprzysięgła im zemstę, lecz nie dała rady zrealizować jej do końca. Całą nadzieję pokładała więc w nienarodzonym dziecku, które miało się stać narzędziem krwawej zemsty.

„Czy splamiony krwią śnieg nie może odzyskać bieli?” - takie pytanie zadaje bohaterce pisarz Ryûrei Ashio, mając nadzieję że dziewczyna po dokonanej zemście będzie mogła wrócić do normalnego życia. Ale tak naprawdę Yuki Kashima nigdy nie miała normalnego życia - od początku szkolona była do zabijania, poznała ból, krew i łzy, a litości i współczucia musiała uczyć się sama. Jedynym jej przyjacielem jest ostry miecz, a jedynym celem w życiu - zemsta. Obciążona takim balastem dziewczyna wydaje się przybyszem z piekła, który ma ukarać ludzi podłych, przekonanych że ich złe uczynki zostały zapomniane. Ale Yuki bez wątpienia nie jest szatanem w ciele kobiety - jest człowiekiem, który odwiedza grób matki i wylewa z siebie łzy, bo zdaje sobie sprawę, że gdyby nie podłość niektórych ludzi jej życiowa droga miałaby zupełnie inny kierunek. Nie sprzeciwia się jednak przeznaczeniu, lecz stara się wykonać misję do końca - gdy znajduje grób jednego z bandytów jest nawet zawiedziona, że sama nie mogła go zabić.

Z uwagi na czas akcji nie ma w tym filmie prawdziwych samurajów z kataną. Nie jest to więc typowa produkcja samurajska, lecz przygodowy film akcji z motywem zemsty i sporą dawką gore. Działania Yuki nawiązują jednak do tradycji samurajskiej, gdyż w epoce Meiji noszenie mieczy było zakazane. Walkę za pomocą ostrza można też uznać jako protest przeciwko obecnej władzy, która poprzez modernizację i otwarcie się na Zachód chce usprawnić swoją armię. Takie rewolucyjne zmiany i pogarda dla kulturowego dziedzictwa mogą doprowadzić tylko do jednego - do wojny. Oczywiście mogą też służyć wzmożonej czujności i obronie kraju przed najeźdźcami, ale widzowie w to raczej nie uwierzą, gdyż historia świata pokazuje Japończyków jako agresorów, nie zaś bezbronne ofiary ataków.


Nie jest tajemnicą, że pomysły do Kill Billa Quentin Tarantino czerpał z tego właśnie filmu. Kobieta jako mścicielka, miecz jako narzędzie zemsty, podział na rozdziały i nielinearny początek to elementy, które łączą oba filmy. Oglądając jednak Kill Billa można zauważyć, że Lady Snowblood brakuje pewnych cech, które z pewnością uatrakcyjniłyby ten film. Przede wszystkim walki są bardzo krótkie - kilka machnięć mieczem i po krzyku. Yuki nie ma więc godnych przeciwników, którzy mogliby okazać się mistrzami sztuk walki lub zaskakiwaliby sprytem i finezją. Natomiast walka finałowa to porażka - bandyta zdąży z 10 razy wystrzelić z pistoletu zanim Yuki go zabije. Drugą dyskusyjną sprawą jest szkolenie głównej bohaterki. Jackie Chan udowadniał, że szkolenie i trening można pokazać na wiele sposobów i Quentin w swoim filmie również pokazał finezję pod tym względem. U Fujity niestety trening pokazany jest zdawkowo, powierzchownie i po prostu kiczowato. Przyznaję, że po obejrzeniu Lady Snowblood doceniłem bardziej wersję Tarantino, która była dla mnie wcześniej zwykłym przeciętniakiem. Mimo to jednak uważam, że film Fujity jest pozycją godną uwagi, szczególnie dla wielbicieli japońskiego kina oraz filmów o zemście.

Historia wendety przedstawiona jest za pomocą serii kontrastów. Biel śniegu i gejzery krwi tryskające z ludzkich ciał, kobieta z parasolem zmieniająca się w bezduszną mścicielkę, po jednej stronie broń palna reprezentująca wyścig zbrojeń i dążenie do wojny, po drugiej - miecz symbolizujący samurajską kulturę i pokojowe rządy szogunów z Edo. Czy stworzona do zemsty Yuki jest w stanie żyć dla innych powodów - miłości, założenia rodziny, pracy w gospodarstwie? Zemsta jest drogą bez powrotu i prowadzi donikąd. Poza tym Yuki świadomie oszczędza córkę jednej ze swoich ofiar, tak jakby dając jej szansę na rewanż (podobnie postąpiła bohaterka grana przez Umę Thurman w Kill Billu). Głos narratora i napisy wyjaśniające sytuację polityczną kraju pomagają zrozumieć jak trudny panował wtedy okres, przy którym rządy szogunów to prawdziwy raj na ziemi. Jednak mimo historycznego tła film Fujity nie jest rekonstrukcją rzeczywistości, a dziełem łączącym kiczowatość horrorów gore z opowieścią pełną smutku i nostalgii.


Wrażenie wywołuje nasycona liryzmem atmosfera, na którą składają się ośnieżone lokalizacje, pełne mroku zdjęcia (czasem nawet zbyt mroczne, oświetlenie chyba im padło na planie :D) oraz sentymentalna muzyka. Na soundtracku znajduje się m.in. elegijna piosenka Shura no Hana / The Flower of Carnage (w wydaniu dvd przetłumaczona przez panią Agnieszkę Murawską). Muzyczną oznaką przemian i otwarcia na Zachód jest scena na balu maskowym, gdzie słychać klasyczny walc (Fale Dunaju - kompozytor Josef Ivanovici). Wspomnianą zaś piosenkę Flower of Carnage wykonuje Meiko Kaji, odtwórczyni tytułowej roli. Yuki Kashima w jej wykonaniu to zabójcza piękność o wielkich smutnych oczach, stanowczej postawie i konsekwencji w działaniu. W jej umyśle od dzieciństwa kiełkuje żądza odwetu i determinacja, która nie pozwala dziewczynie zawrócić z obranego kursu. Jej matka nie żyje, ale nie spocznie w spokoju wiecznym, dopóki jej krzywdy nie zostaną pomszczone. A czy Yuki będzie mogła spać spokojnie? Czy jak będzie po wszystkim pojawi się satysfakcja czy raczej gorycz i poczucie straconego czasu? Na pewno u widzów powinna pojawić się satysfakcja, gdyż mimo pewnych braków Krwawa Pani Śniegu to jeden z najciekawszych filmów o zemście, w którym z błyskotliwością i taktem wymieszano przygnębiający nastrój, historyczne realia i krwawy dramat miecza (tzw. ken-geki).

6 komentarze:

  1. Ano właśnie, nie wiem czy sam usłyszałbym o tym filmie, gdyby nie to, że mówiło się o nim w kontekście Kill Billa. W innym przypadku pewno mógłbym nigdy się o nim nie dowiedzieć. A chętnie sobie obejrzę, gdy zdarzy się okazja. Mimo, że z japońskim kinem jestem bardzo na bakier, poza Kurosawą i kilkoma nowszymi produkcjami, mało co widziałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakiś rok temu też mógłbym powiedzieć to samo, że poza Kurosawą niewiele widziałem. Ale stopniowo, krok po kroku, nadrabiam zaległości :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za przypomnienie. Parę lat temu widziałem obie części "Lady Snowblood" (druga jednak trochę gorsza) i chętnie je sobie powtórzę, gdy nadarzy się okazja. Pamiętam, że dwie rzeczy mnie wtedy zaskoczyły. To, jak dużo z jednego filmu zaczerpnął Tarantino do "Zabić Billa" oraz to, jak dobrym filmem jest "Krwawa Pani Śniegu". Choć QT nie należy do czołówki moich ulubionych reżyserów, to jednak należy mu się szacunek - uratował wiele śmieci przed zapomnieniem.

    PS. Funkcjonujesz na filmwebie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na filmwebie mam konto pod nazwą Peckinpah24, ale ostatnie logowanie miałem w październiku, więc dawno tam nie zaglądałem.

      Usuń
  4. Odkąd pamiętam, zawsze intrygowało mnie kino japońskie - i to nie tylko ze względu na samurajów, Kurosawę i Toshiro Mifune. Ma w sobie taki bardzo charakterystyczny rys, jakiego nie zobaczy się w kinie żadnego innego kraju. Myślę, że spore znaczenie ma w tym przeszłość Japonii i jej wyspiarsko-kulturowa izolacja poddana później dość mocnym wpływom Zachodu.
    Przy okazji polecam obraz, który nie tak dawno widziałem, a mianowicie "Miecz desperacji” - film w reżyserii Hideyuki Hirayamy nawiązujący do japońskiej klasyki (także kina o samurajach), ale z akcentami współczesnymi i elementami teatru kabuki - podanymi jednak w bardzo przystępny sposób dla przyzwyczajonego do zachodniego kina widza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie obadam ten "Miecz desperacji", ciekaw jestem także remake'u "Harakiri", który zrealizował Takashi Miike.

      Usuń