Zostaw ją niebiosom

Leave Her to Heaven (1945 / 110 minut)
reżyseria: John M. Stahl
scenariusz: Jo Swerling na podst. powieści Bena Amesa Williamsa

Film Johna Malcolma Stahla to bardzo szybka adaptacja książki - powstała już rok po ukazaniu się literackiego pierwowzoru. Opowieść o niezrównoważonej psychicznie kobiecie, której niezdrowa fascynacja osobą swojego ojca zmienia się w chorobliwe przywiązanie do męża była wówczas sporą pokusą dla ówczesnych hollywoodzkich aktorek. Mogły tę rolę zagrać np. Olivia De Havilland, Barbara Stanwyck lub Teresa Wright, lecz wytwórnia 20th Century Fox miała już swoją gwiazdkę, którą promowała od początku kariery. Była nią Gene Tierney i to ona dostała szansę sprawdzenia się w roli bohaterki moralnie dwuznacznej, egoistycznej, gnębionej podejrzeniami. A sam film okazał się bardzo udanym dramatem psychologicznym łączącym nieco banalną historię miłosnego trójkąta z powściągliwym thrillerem.

Łącząc suspens z melodramatycznym kiczem oraz kolorowe obrazki z tonacją filmu noir amerykański reżyser pokazuje drogę od pełnej nadziei miłości do niebezpiecznej zazdrości, która prowadzi do obsesji, zatracenia i zbrodni. Ellen Berent to kobieta fatalna, która dzięki wyśmienitej kreacji Gene Tierney okazuje się osobą budzącą jednocześnie współczucie i lęk - osobą intrygującą, której kroki trudno przewidzieć. Jej bystry wzrok i wygląd wytwornej damy nie pozwalają wierzyć, aby zdolna była do podłych czynów, lecz scenariusz filmu w błyskotliwy sposób nasuwa myśl, że pozory mylą, a piękna twarz ukrywa mnóstwo zróżnicowanych emocji gotowych wybuchnąć w każdej chwili.

Mimo iż w roku powstania filmu każdy miał w pamięci obrazy zniszczeń dokonanych przez wojnę w filmie nie ma ani jednego słowa na temat niedawno zakończonego konfliktu zbrojnego. Jest za to burzliwy konflikt emocjonalny, który musi doprowadzić do tragedii. Tak jak w kilku filmach Hitchcocka (np. Urzeczona, Psychoza) mamy tu do czynienia z psychoanalizą - freudowską metodą diagnozującą zaburzenia psychiczne. Nie ma tu wyrazistej postaci lekarza, który byłby w stanie wyleczyć bohaterkę z niebezpiecznej obsesji w jaką wpadła pod wpływem otaczających ją ludzi. A może to nie pod wpływem ludzi, ale z powodu tkwiących w umyśle od dziecka zaburzeń, które czynią z niej osobę impulsywną, zbuntowaną, pełną sprzecznych emocji, potrafiącą zarówno mocno kochać jak i mocno nienawidzić.

Richard Harland to niespełniony pisarz, który szukając inspiracji poznaje w pociągu intrygującą piękność o imieniu Ellen. Choć Richard wygląda na przeciętnego faceta dziewczyna zakochuje się w nim i zrywa zaręczyny z wybitnym prawnikiem, który dla każdej innej kobiety byłby wymarzoną partią. Wiadomo że pisarz bardzo przypomina ojca dziewczyny, ale czy to podobieństwo ma jakiś wpływ na zainteresowanie nieznajomym. On nie jest pewny swoich uczuć do Ellen, bardziej interesuje się jej kuzynką Ruth, ale mimo to żeni się z nieobliczalną znajomą z pociągu. Niektórzy dopiero po ślubie poznają się nawzajem i tak też jest tym razem - zawarty przedwcześnie związek małżeński okazuje się błędem. Nie dlatego, że oboje do siebie nie pasują - raczej dlatego, że Ellen nie jest stworzona do małżeństwa. Jej nadszarpnięta psychika mogłaby zniszczyć życie każdego faceta, a nawet kobiet, z którymi ów facet się spotyka. Richard jest więc pechowcem - znalazł się w niewłaściwym pociągu o niewłaściwej porze. Okazał się idealną ofiarą podatną na urok i wdzięk emanujące z tej niewiasty. Bez używania siły dziewczyna dopięła celu, a mężczyzna okazał się za słaby, by móc się przed nią obronić.


Jeśli kogoś nie interesuje tematyka filmu i jego związek z psychologią i melodramatem to powinien zwrócić uwagę chociaż na obsadę. Co najmniej dwie aktorskie osobowości zasługują na podziw i uznanie. Przede wszystkim Gene Tierney, która po roli Laury w filmie Premingera zagrała postać oszalałej z miłości Ellen, zdobywając za nią swoją jedyną oscarową nominację. Już pierwsze pojawienie się aktorki ujawnia jej magnetyzm i siłę wyrazu - bez żadnych słów wpatruje się ona w siedzącego naprzeciw współpasażera powodując u niego zakłopotanie i niepewność. W dalszej części filmu Gene Tierney subtelnie odkrywa niuanse postaci, udowadniając że szaleństwo można pokazać delikatnie, bez histerycznych gestów i przeraźliwych krzyków. W roli mężczyzny, który wpadł w sidła zastawione przez femme fatale wystąpił Cornel Wilde. Grany przez niego Richard Harland to pisarz, który swój czas dzieli między pisanie książki oraz flirtowanie z sympatyczną Ruth. Czasem zajmuje się także swoim kalekim bratem, więc dla żony nie zostaje wiele miejsca w grafiku.

Napisałem wyżej, że dwójka aktorów zasługuje na uznanie. Nie miałem jednak na myśli Cornela Wilde'a, lecz Vincenta Price'a, który wcielił się w postać pewnego siebie prokuratora. To nieduża rola, ale w ostatnich 15 minutach to on rządzi. Bez zająknięcia, bez tchu atakuje pytaniami głównego bohatera, masakrując go swoją pewnością siebie, nie dając mu wystarczająco dużo czasu na przemyślenie odpowiedzi. Ta część sądowa nie jest napisana zbyt błyskotliwie, a jednak dzięki zatrudnieniu charyzmatycznego aktora jest doskonałym popisem, po którym Price powinien trafić do pierwszej ligi Hollywood zamiast marnować talent w filmach mniejszego kalibru (chociaż wśród tych "mniejszych" filmów zdarzają się prawdziwe perły). Skoro wspomniałem o trójce aktorów to wspomnę jeszcze o Jeanne Crain, której zdarzyło się niegdyś zagrać Helenę Kurcewiczową we włoskiej wersji Ogniem i mieczem (1962). W filmie Johna Stahla zagrała postać Ruth Berent, będącą zupełnym przeciwieństwem swojej kuzynki. To kobieta głęboko ukrywająca swoje emocje, pełna współczucia i nadziei na lepsze jutro. Gdy nasilają się konflikty woli usunąć się w cień i cierpliwie czekać aż miną burzowe dni i nastaną czasy spokoju. Jednak podobnie jak Richard ona także wpada w sidła zastawione przez zepsutą siostrzyczkę.


Leave Her to Heaven wpisuje się w nurt czarnych filmów amerykańskich, które dotykają tematu zbrodni i mrocznej ludzkiej natury, ukazując też przelotny flirt samotnego, pełnego słabości indywidualisty z tajemniczą, neurotyczną damą. I niech nikogo nie zwiodą barwne fotografie - ten film jest mroczny jak najciemniejsze, nieoświetlone zakątki świata oraz tak cyniczny i pesymistyczny jak wracający z wojny żołnierze. Historia od początku cechuje się aurą tajemnicy, zaś retrospekcje ukazują mroczne sekrety przeciętnych obywateli. W sekwencji inicjującej widz poznaje zgorzkniałego bohatera przybitego jakimś nieprzyjemnym incydentem. W retrospekcji poznajemy zaś przyczyny, które doprowadziły go na skraj depresji i rozpaczy.

Film cieszył się w tamtych latach ogromnym powodzeniem, wytwórnia Fox zaliczyła jeden ze swoich największych sukcesów kasowych, a Gene Tierney i Cornel Wilde stali się pierwszoplanowymi gwiazdami kina. Ona po niezbyt przychylnych opiniach krytyków wreszcie trafiła na rolę, dzięki której stała się aktorką docenianą za talent a nie urodę. On z kolei w tym samym czasie święcił triumfy rolą Chopina w Pieśni wspomnień (1945). Niezaprzeczalną zaletą filmu Stahla są olśniewające zdjęcia w barwach Technicoloru. Mistrz barwnej fotografii Leon Shamroy (który zachwycił już wcześniej profesjonalizmem w Czarnym łabędziu z 1942) z niesamowitym zmysłem wizualnym i pełną paletą kolorów sfilmował romantyczne miejsca, które pozornie wyglądają na oazę spokoju, a w rzeczywistości okazują się oazą nienawiści.

Zostaw ją niebiosom to fascynujący obraz upadłej kobiety z wypisanym na czole znakiem ostrzegawczym. Niezbyt bystra osoba, która nie zauważy tego znaku może wpaść w misternie utkaną sieć, co w najlepszym przypadku może skończyć się zgorzknieniem, rozczarowaniem i zachwianą wiarą w ludzi. Kojarzący się ze śmiercią tytuł filmu nie pozostawia wątpliwości - krótka jest droga od miłości do śmierci, od nienawiści do zbrodni, od depresji do maniakalnej psychozy. I nawet w czasach rządzonych przez broń palną to nie broń jest największym wrogiem człowieka, ale nieodgadniona ludzka psychika.

3 komentarze:

  1. Widziałeś już "Grandmastera" Z Tony Leung'iem w roli Yip Mana? Diametralnie różny film od tych z Donnie Yen'em. Bardziej filozoficzno-artystyczny jak "Przyczajony...". Liczę, że napiszesz recenzje wkrótce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie widziałem, postaram się wkrótce nie tylko obejrzeć, ale też coś o nim napisać.

      Usuń
  2. Świetnie napisana recenzja, dziś jak namówię żonę to go sobie obejrzymy.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń