Ryzykanci, samotnicy, kapusie - kino Jean-Pierre'a Melville'a

Trudno nie lubić amerykańskiego kina gatunków, bo jest nie tylko fabryką marzeń i dostawcą pierwszorzędnej rozrywki, ale przede wszystkim niewyczerpanym źródłem inspiracji. Francuski reżyser Jean-Pierre Melville (1917-73) jest jednym z tych filmowców, którzy potrafili bardzo zręcznie i z polotem przekształcać obce patenty w prawdziwe dzieła sztuki. Nie uczył się w szkole filmowej, był samoukiem - wystarczyło że oglądał filmy i to na ich podstawie wykreował w umyśle własną wizję kina, którą konsekwentnie realizował aż do śmierci. Pochodzący z żydowskiej rodziny Jean-Pierre Grumbach przyjął nazwisko należące do amerykańskiego pisarza Hermana Melville'a, autora Moby Dicka. Używał tego nazwiska jeszcze zanim został reżyserem - gdy działał we francuskim ruchu oporu w czasie II wojny światowej. Przeżycia wojenne, w tym działalność w konspiracji, znalazły odbicie w kilku jego filmach, ale to co interesowało go najbardziej to tematyka kryminalna, często obecna w amerykańskich filmach z lat 40, które Francuzi nazywali filmami noir (filmami czarnymi).

Świat gangsterów, wykolejeńców oraz ich żelazne zasady dotyczące lojalności, honoru i zdrady to tematy jego najsłynniejszych dzieł. Melville nie wiedział jak wygląda prawdziwy świat gangsterów, więc stworzył własną mitologię, według której gangsterzy to samotnicy i ryzykanci przypominający samurajów - mają swój honorowy kodeks i są gotowi dla niego zaryzykować życie lub więzienie. Łącząc plastyczną wizję i nieprzeciętną wyobraźnię z pesymizmem typowym dla wojennych weteranów wykreował na ekranie wyjątkowo posępną i fatalistyczną aurę, która pasowała idealnie do fabuł dotyczących zbrodni, kary i zdrady. Melville doskonale opanował filmowe rzemiosło i potrafił perfekcyjnie operować filmowym językiem. Umiejętnie stosował transformacje optyczne (w tym roletki), długie ujęcia typowe dla europejskiego i azjatyckiego kina artystycznego oraz szybkie cięcia cechujące amerykańskie kino gatunków.

Ryzykant
Bob le Flambeur (1956 / 98 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville, Auguste Le Breton  


Podobno ten film wskazuje na Melville'a jako ojca chrzestnego francuskiej Nowej Fali. On sam zagrał w sztandarowym filmie nurtu Do utraty tchu (1959) Godarda, choć oficjalnie nie potwierdzono jego przynależności do nowofalowców. Ryzykant to opowieść o byłym przestępcy i nałogowym hazardziście, którego hazard coraz bardziej zbliża do bankructwa. Gdy dowiaduje się, że w sejfie kasyna znajduje się spora sumka pieniędzy w jego głowie kiełkuje pomysł wielkiego skoku. Prosta fabuła łącząca kino obyczajowe z kryminalnym posłużyła reżyserowi jako ćwiczenie stylistyczne, mające uczynić z niego nie tylko sprawnego warsztatowo rzemieślnika, ale i filmowca cechującego się oryginalnym charakterem pisma.

Akcja Ryzykanta toczy się na paryskim placu Pigalle, znanym ze Stawki większej niż życie. Obok tytułowego bohatera ciekawa jest tu postać kobieca - choć nie uczestniczy w akcji potrafi sporo namieszać. Wystarczy że coś niechcący wypapla i mimowolnie sprowadza kłopoty na facetów. Ryzykant Bob to pierwszy typowo melvillowski charakter - cwaniak i szuler, który jak czuje zapach dużej forsy to nie przepuści okazji, by ją zdobyć. Poza tym jest hipokrytą, strofuje innych za popełnianie błędów, a sam bywa równie lekkomyślny i nieostrożny. W drugiej połowie lat 50. filmy noir zaczęły już wychodzić z mody, ale Ryzykant jest na tyle ciekawy, że zdołał jeszcze podtrzymać zainteresowanie tą stylistyką. Dla samego reżysera okazał się zaś biletem wstępu do grona mistrzów francuskiego kina.

Ksiądz Leon Morin
Léon Morin, Prêtre (1961 / 130 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville na podst. powieści Béatrix Beck


Zaskakująca w filmografii Melville'a refleksja na temat religii chrześcijańskiej, grzechu, miłości, a przy okazji także niemieckiej okupacji. Samotna kobieta i jej przewodnik duchowy, tytułowy ksiądz, toczą dyskusję, która zaczyna się od spowiedzi i prowadzi w stronę amoralnej przypowieści o zakazanej miłości, z góry skazanej na niepowodzenie. Żarliwa wiara styka się z ateizmem, pokora z brakiem ogłady, kościelne kazania z wojenną rzeczywistością, prowincjonalne kobiety z uduchowionym kapłanem. Film nie jest wprawdzie tak nudny jak przytoczony tu wykład na temat empirio klasycyzmu, aczkolwiek intelektualne dysputy i podporządkowanie fabuły dialogom nie wpływają zbyt dobrze na odbiór całości. 

Docenić należy dobre kreacje aktorskie Emmanuelle Rivy i Jean-Paula Belmondo oraz kilka humorystycznych wstawek, takich jak fragment, w którym okazuje się, że bohaterka nie zauważyła zbombardowanych budynków, gdyż tak mocno była zafascynowana postacią młodego księdza i jego naukami. Widz (a przynajmniej ten, który pisze te słowa) nie jest jednak zafascynowany tą postacią ani jego wywodami - nie zmienią one postrzegania świata, nie sprowokują do przemyśleń, nie nawrócą ateistów na wiarę katolicką i z pewnością szybko wypadną z pamięci. Co ciekawe, film toczy się szybko - gdy aktorzy powiedzą to co mają do powiedzenia reżyser kończy ujęcie, nie pokazując milczących postaci. Bez dłużyzn i skupiania się na detalach, tylko prosto do finału, który może być końcem pewnego etapu lub początkiem czegoś nowego.

Szpicel
Le Doulos (1962 / 108 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville na podst. powieści Pierre'a Lesou


Ze wszystkich filmów francuskiego mistrza ten jest najbliższy tonacji amerykańskiego czarnego filmu. Intryga skonstruowana perfekcyjnie jak u Raymonda Chandlera czyli obok zagadki kryminalnej mamy ciekawe portrety psychologiczne postaci. Poza tym, fachowo przeprowadzona została przez reżysera infiltracja świata przestępczego. Bezwzględne porachunki, wzajemne podejrzenia, kobiety wykorzystywane wyłącznie do zdobywania informacji - tak wygląda zdominowany przez facetów świat Melville'a. Ludzie dzielą się na policjantów i złodziei, a najgroźniejsi są donosiciele, których w każdej z tych grup nie brakuje. Wszyscy bezczelnie kłamią, a gdy nie widzą innego wyjścia posuwają się do zbrodni. Nie ważne są powody, ważne są czyny, które charakteryzują bohaterów. Szpicel to wzorowy reprezentant francuskiego kryminału - permanentnie inteligentny, maksymalnie intrygujący, kapitalnie skonstruowany i brawurowo nakręcony.

Owocna współpraca z Belmondo przy Księdzu Leonie Morinie zaowocowała kolejnym udanym projektem, który okazał się nawet lepszy niż można było przypuszczać. Po zrzuceniu sutanny Belmondo wcielił się w postać dwuznaczną moralnie - Silien to łajdak, który bije kobiety, a wśród przyjaciół ma zarówno policjantów jak i gangsterów. Komuś takiemu nie można ufać. Ale w tym filmie roi się od kłamców, oszustów i fałszywych przyjaciół - świat jest doszczętnie zepsuty i trudno rozpoznać osobę szczerą i lojalną. Kryminalista Faugel, którego zagrał Serge Reggiani, ma więc trudny orzech do zgryzienia. Spokojnym rytmem toczy się tu akcja aż do genialnego w swej prostocie finału, napięcie jest regularnie podkręcane, emocji nie brakuje, a bohaterowie zaskakują brawurą, niedbałością i nieokrzesanym charakterem.

Samuraj
Le Samouraï (1967 / 105 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville, Georges Pellegrin


„Nie ma większej samotności niż samotność samuraja - chyba że samotność tygrysa w dżungli.” Fragment z księgi Bushido doskonale charakteryzuje ten film i jego bohatera - płatnego zabójcę, który jak ronin wynajmuje swoje usługi bogatym zwierzchnikom. Jego lodowate spojrzenie i brak skrupułów czynią z niego bezlitosną i niezawodną maszynę do zabijania. Choć stara się zachować maksymalną ostrożność i potrafi zapewnić sobie mocne alibi zostaje aresztowany i znajduje się w kręgu podejrzanych. Wypuszczony na wolność z braku dowodów i świadków staje się rannym wilkiem, na którego polują zarówno gliniarze jak i gangsterzy. Osamotniony w wielkiej metropolii znalazł się na celowniku i ma trzy wyjścia: uciekać, walczyć albo jak przystało na samuraja - popełnić harakiri.

Pierwszoplanowy bohater filmu Jeff Costello jest człowiekiem tajemniczym i małomównym. Wiadomo jaką profesją się zajmuje, ale na temat jego przeszłości nie wiadomo nic. Nie ma policyjnej kartoteki i sprawia wrażenie człowieka, który wszystkich kontroluje i potrafi przewidzieć co się wydarzy. Na komisariacie jest spokojny i opanowany jakby wiedział, że nie zostanie oskarżony, gdy wraca do swojego mieszkania przeczuwa, że ktoś tu był i założył pluskwę, a w metrze zachowuje ostrożność, gdyż wie że jest obserwowany. Nie jest więc bezmyślnym zabójcą, ale bystrym i przezornym obserwatorem o duszy wojownika. W świecie Melville'a tacy ryzykanci jak on muszą w końcu ulec wymiarowi sprawiedliwości. Samuraje przegrali w starciu z nowoczesnością i modernizacją, więc tacy wykolejeńcy jak Jeff Costello również nie mają szans w rozwijającej się błyskawicznie paryskiej metropolii.

Jeśli ktoś miał zagrać beznamiętnego, zimnego i milczącego zabójcę to tylko Alain Delon. Jego mimika i gesty ograniczone zostały do niezbędnego minimum - to w końcu prawdziwy profesjonalista, który niezależnie od sytuacji potrafi zachować zimną krew. Samuraj to film barwny, ale kolory w nim obecne symbolizują zbliżającą się śmierć. Melville udowodnił, że nawet film kolorowy pozostanie czarny gdy zrealizuje się go z wyczuciem, inteligencją i precyzją. Reżyser dba o detale, każda scena została zainscenizowana zgodnie z wizją francuskiego mistrza. Nie ma mowy o improwizacji - profesjonalizm bije tu z każdego ujęcia. Nie tylko tytuł nawiązuje do azjatyckiego kina - w sferze wizualnej widoczne są aluzje do filmów Akiry Kurosawy, jak np. użycie roletki (przejścia typu wipe). Film hipnotyzuje, zachwyca, nie pozwala o sobie zapomnieć. A ciągłe milczenie głównego bohatera każe widzom dorzucić coś od siebie, co reżyser ukrył gdzieś w mroku nocy, pomiędzy drobnymi gestami i wieloznacznymi czynami bohaterów.

Armia cieni
L'Armée des Ombres (1969 / 145 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville na podst. powieści Josepha Kessela


Film rozpoczyna się od pokazania nudnego życia w obozie przepełnionym jeńcami różnych narodowości. Po dokonanej przez protagonistę ucieczce poznajemy tytułową armię cieni czyli członków ruchu oporu, których bezwzględna wierność zasadom zmusza do wykonywania egzekucji na zdrajcach. Niemiecka okupacja była dla Francuzów trudnym okresem wymagającym niełatwych decyzji i wyborów. Jedni decydowali się na kolaborację, inni wybrali działalność w podziemiu. Armia cieni opowiada o ludziach należących do tej drugiej grupy. By dokonywać brawurowych akcji hamujących działania Niemców muszą likwidować najsłabsze jednostki będące potencjalnymi zdrajcami. Jednak każdy posiada jakiś słaby punkt, który może zostać wykorzystany przez wroga w celu podporządkowania sobie konkretnych osób - tak więc teoretycznie każdy może być kapusiem.
 
Znakomicie przedstawiono tu bezsensowność konfliktu jakim była II wojna światowa. Każdy wie, że Niemcy byli sprawcami całego zła podczas tej wojny, ale film pokazuje że po drugiej stronie też dochodziło do zachowań niegodnych, bezwzględnych, irracjonalnych. To jeden z najbardziej kameralnych i cichych filmów wojennych. Nie ma tu głośnych strzelanin i spektakularnych wybuchów, zaś akcja odbicia jednego z konspiratorów pozbawiona jest dynamizmu i efektów. To wszystko służy ukazaniu wszechobecnej beznadziei, jaka otacza ludzi uwikłanych w kampanię. Melville działał w ruchu oporu i odmalował na ekranie wiarygodny obraz francuskiego podziemia i rzetelnie zobrazował społeczeństwo z czasów II wojny światowej.

W sferze wizualnej dominują monochromatyczne fotografie, bo mimo iż film powstał w kolorze najwięcej miejsca zajmuje czerń kojarzona z żałobą, mrokiem, smutkiem i śmiercią. Simone Signoret i Lino Ventura sprawiają wrażenie ludzi chłodnych, bezwzględnych, wypranych z emocji i uczuć. Tempo filmu jest bardzo wolne, nikt tu się nie śpieszy, chyba że trzeba zabić niewygodnego delikwenta, który wie za dużo - to wtedy działa się szybko i bezlitośnie. Choć nie ma tu wielu trupów ani krzyków ofiar trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do reżysera, bo odpowiedni nastrój i fatalistyczny ton mówią czasem więcej o działaniach zbrojnych niż sceny batalistyczne i krwawe masakry. Dość realistyczny i ciekawy to film, dobrze odzwierciedlający naturę ludzką i kondycję człowieka w czasie wojny.

W kręgu zła
Le Cercle Rouge (1970 / 140 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville


Klasyczny przykład mitologii męskiej przyjaźni, której Melville był głównym propagatorem. Corey i Vogel to przestępcy, którzy bardzo szybko znaleźli wspólny język. Wraz z innym samotnym strzelcem stworzyli zgraną ekipę, która swoimi działaniami mocno daje się we znaki lokalnej policji. Żadnemu z tych przestępców nie przyszłaby do głowy współpraca z policją. Woleliby umrzeć niż donosić na kolegów. Film uważany jest za wybitne osiągnięcie Melville'a - to gangsterska opowieść sfilmowana z niepowtarzalnym kunsztem i surowym stylem narracji. Trzymający w napięciu dramat o profesjonalistach potrafiących zachować zimną krew w trudnych sytuacjach. Nie tylko scenariusz, ale i gwiazdorska obsada (Delon, Bourvil, Volonte, Montand) pozwalają wchłonąć miłośnikom stylowych kryminałów w świat wykreowany przez francuskiego mistrza gatunku.

Wystylizowana, nie mająca wiele wspólnego z francuską rzeczywistością, opowieść pochłania, fascynuje, zapada w pamięć. W złym kręgu Melville'a nikt nie może czuć się bezpiecznie - kto ma pieniądze lub cenne przedmioty może stać się ofiarą napadu, kto ma rewolwer i chce go użyć znajduje się na celowniku wymiaru sprawiedliwości. Wykorzystując motywy z zagranicznych filmów (np. z Asfaltowej dżungli Johna Hustona) reżyser doprowadził do perfekcji gatunek filmu kryminalnego. Jego asfaltowa dżungla, tak jak w amerykańskich filmach lat 40, jest miejscem niesprzyjającym outsiderom i ryzykantom. A gustowna oprawa wizualna idealnie podkreśla fatum czyhające nad głowami bohaterów i śmierć czającą się na ludzi nierozważnych i zuchwałych.

Glina
Un Flic (1972 / 98 minut)
scenariusz: Jean-Pierre Melville


 „Człowiek wzbudza w policjancie dwa uczucia: podejrzliwość i pogardę.” Te słowa Vidoqa rozpoczynają ostatni film Melville'a. Delon wciela się tu w tytułową postać Edouarda Colemana, który sam o sobie mówi, że choć zaczyna pracę przed zmrokiem dopiero gdy miasto śpi staje się prawdziwym gliną. Nie przypuszcza, że jego przyjaciel Simon dokonał napadu rabunkowego, a więc jest jego wrogiem, którego będzie musiał aresztować albo zabić. W poprzednim filmie Melville'a rabunek był momentem kulminacyjnym i do finału dzieliła go nieduża odległość. W Glinie kradzież jest początkiem żmudnego śledztwa, które ma na celu zdemaskowanie i schwytanie złodziei.

Jak zwykle u tego twórcy ważną rolę odgrywają policyjni informatorzy i kapusie. To przez nich bohaterowie wpadną, gdyż policjanci nie są na tyle sprytni, by złapać gangsterów bez pomocy donosicieli. Niestety, tym razem fabuła jest przeciętna i brakuje w niej jakiegoś mocnego uderzenia, które wzbudziłoby zainteresowanie. Obok Delona można tu zobaczyć zimną jak lód Catherine Deneuve i powściągliwego jak zawsze Richarda Crennę. Ostatni kryminał Melville'a razi wtórnością i brakiem suspensu, a wystylizowany i zamerykanizowany świat gangsterów zaczyna w pewnym momencie drażnić zamiast absorbować i prowokować do rozważań.

Ranking:
1. Szpicel
2. W kręgu zła
3. Samuraj
4. Drugi oddech
5. Armia cieni
6. Ryzykant
7. Ksiądz Leon Morin
8. Glina

Recenzje:
Drugi oddech
Szpicel
W kręgu zła

4 komentarze:

  1. "Gliniarz" to film surowy i porażająco zimny. Rozumiem, że może się nie podobać, ale nie rozumiem zarzutów o przeciętność i wtórność, no chyba, że w kontekście samej twórczości JPM :>

    Jak tak patrze na Twój tekst, to przychodzi straszna ochota na powtórkowy maraton filmów Francuza.

    Z tą nową falą to chodziło o "Milczenie morza".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W książce "501 reżyserów filmowych" jest taki oto fragment: "Lżejszy w tonacji od późniejszych filmów "Bob le Flambeur" (1955), ze swobodną narracją, zdjęciami plenerowymi i korzystaniem z istniejącego światła, uczynił z niego nieoficjalnego ojca chrzestnego francuskiej Nowej Fali."

      Usuń
    2. No to masz już porządny powód, żeby wyjebać tę książkę na śmietnik.

      Usuń