Lamparty, lwy, szakale i hieny - o filmie Viscontiego

Lampart (pl) / Il Gattopardo (wł) / The Leopard (amer)
(1963 / 160 minut)
reżyseria: Luchino Visconti
scenariusz: Suso Cecchi D'Amico, Pasquale Festa Campanile, Enrico Medioli, Massimo Franciosa, Luchino Visconti na podst. powieści Giuseppe Tomasi di Lampedusa

Jest to poprawiona i uzupełniona wersja tekstu z dnia 3 sierpnia 2013. Została opublikowana w serwisie film.org.pl dnia 5 marca 2018 pod tytułem „LAMPART. Kino z wyższych sfer. Tylko dla koneserów”.

Po zrealizowaniu ambitnego dramatu Rocco i jego bracia (1960) pochodzący z arystokratycznej rodziny Luchino Visconti przygotował wystawne, kosztowne i wysmakowane plastycznie arcydzieło. Historyczno-kostiumowy sycylijski spektakl przenosi widzów do epoki Risorgimento – czasów rewolucji Garibaldiego, której celem było zjednoczenie Włoch. Tak jak w Japonii nastał zmierzch samurajów, tak we Włoszech arystokracja utraciła dawne wpływy, a jej miejsce zajęli bogaci burżuje, których władza zmierzała w stronę ideologii faszystowskiej. Lamparty i lwy ustąpiły miejsca szakalom i hienom – tymi słowami Visconti zdaje się sugerować, że dawny porządek był zdecydowanie lepszy, a finałowa (trwająca niemal pięćdziesiąt minut) sekwencja balowa jest pełnym przepychu, elegancji i melancholii symbolicznym pożegnaniem reżysera z odchodzącą w przeszłość epoką. Scenariusz jest adaptacją powieści Giuseppe Tomasiego, księcia Lampedusy.

Można narzekać, że wielki budżet reżyser mógł lepiej wykorzystać, poświęcając więcej miejsca walce wyzwoleńczej zamiast wystawnym przyjęciom i salonowym obyczajom. Viscontiego nie interesowała batalistyka, ale raczej kondycja jednostki wobec przemian, jakie niosą ze sobą wojny domowe. Jednostką, która u Viscontiego pełni najistotniejszą rolę, jest książę Fabrizio Salina. Próbuje on zaakceptować nowy porządek, by przetrwać zmierzch i doczekać świtu. Mimo iż nie przekroczył jeszcze pięćdziesiątki, spodziewa się, że wraz z nastaniem nowych czasów zakończy żywot. Odmawia więc przyjęcia stanowiska senatora – politykę i władzę woli zostawić innym, ograniczając się do obserwowania wydarzeń z dystansu. Zależy mu jedynie na tym, by zapewnić godną przyszłość swojemu siostrzeńcowi, którego traktuje jak syna. Godzi się więc na jego małżeństwo z córką majętnego burmistrza, bo ma nadzieję, że jak połączy się zamożność rodziny mieszczańskiej z arystokratycznym nazwiskiem, to przynajmniej część dawnego stylu życia przetrwa w nowych czasach.

Wyróżniony Złotą Palmą w Cannes i oscarową nominacją za kostiumy (w tej kategorii zwyciężyła Kleopatra) film Viscontiego jest ucztą dla oka i wygląda jak zrobione z rozmachem widowisko teatralne. Reżyser minimalnie korzysta z typowo filmowych trików, takich jak montaż dynamizujący akcję, stosuje często długie ujęcia, opowiadając historię nieśpiesznym rytmem. Woli kręcić wnętrza pałaców, w których trudno zliczyć pokoje, woli inscenizować salonowe rozmowy i bale kostiumowe, a w plener wychodzi okazjonalnie. Bardzo dobrą robotę wykonał mistrz epickich barwnych fotografii Giuseppe Rotunno. Wiele kadrów podkreśla piękno włoskiej arystokracji, ale nie brakuje też smutniejszych odcieni wskazujących na niepewną przyszłość tej klasy społecznej, jej ostatnie chwile radości i pierwsze chwile nieprzychylnego dla niej reżimu.


Pieniędzy na produkcję włoski reżyser szukał w Hollywood – efektem tego jest zatrudnienie słynnego „kowboja” Burta Lancastera, którego postura i charyzma idealnie pasowały do postaci księcia Saliny. Pojawiły się nawet głosy, że to najlepsza rola tego aktora – nie będę z tym polemizował, bo choć widziałem sporo filmów z Lancasterem, to u Viscontiego jest naprawdę fantastyczny. Jako „sycylijski lampart” od pierwszych do ostatnich minut przykuwa uwagę. Jego twarz wiele wyraża bez słów, sugeruje neutralność i pogodzenie się z losem, a jego oczy mają w sobie jakiś nieopisany smutek i cierpienie. Bardzo dobra (jak na „kowboja”) aktorska kreacja. Partnerują mu wschodząca gwiazda francuskiego kina Alain Delon i zjawiskowo piękna Włoszka Claudia Cardinale – oboje grali też w poprzednim filmie Viscontiego Rocco i jego bracia. Co ciekawe, cała trójka została zdubbingowana, bo mimo iż Claudia Cardinale jest uważana za Włoszkę, jej pierwszym językiem jest francuski. W początkowej fazie kariery miała więc francuski akcent, którego z czasem udało jej się pozbyć.

Tancredi Falconeri, w którego wcielił się Alain Delon, to sympatyczny młodzieniec mający słabość do pięknych kobiet, a jako żołnierz cechuje się wyrachowaniem i stanowczością – najpierw ubrany w czerwony mundur dumnie walczy po stronie Garibaldiego, potem wstępuje do armii królewskiej Wiktora Emanuela II. Ze zwykłego rewolucjonisty zmienia się w prawdziwego żołnierza – świadczy to o tym, że potrafi dostosować się do każdych warunków i w nowej rzeczywistości z pewnością da sobie radę. Jego czarująca partnerka, Angelica Sedara, obdarzona urodą Claudii Cardinale, pojawia się na ekranie po upływie pięćdziesięciu minut i od razu wzbudza zachwyt wszystkich – młodych i starych, mężczyzn i kobiet. Aż trudno uwierzyć, że Tancrediemu udaje się ją zdobyć bez żadnych problemów – nikt nawet nie próbuje mu jej odbić. Ale to w końcu nie jest tradycyjny melodramat o perypetiach miłosnych młodych kochanków, chociaż był określany jako włoskie Przeminęło z wiatrem. Oba dzieła coś jednak łączy – wszakże jedno i drugie opowiada o przemijaniu.


Zaliczany do najlepszych adaptacji wszech czasów Lampart to monumentalny fresk o przełomowym momencie w dziejach Włoch. Opowiadając o wydarzeniach, które rozpoczynają się wiosną 1860 roku, reżyser opowiada uniwersalną historię o ludziach doświadczających na własnej skórze społeczno-obyczajowych i politycznych przemian. Każdy przełom wiąże się ze strachem, ale i nadzieją, że może jednak nie będzie gorzej. Jeden z bohaterów mówi, że jeśli ma obowiązywać dawny porządek, to należy wprowadzić zmiany – czy tak jest w istocie? Ciekawostką jest fakt, że zdobywca Sycylii, generał Giuseppe Garibaldi, był orędownikiem niepodległości Polski, a jego syn Menotti w 1863 roku usiłował zorganizować legion, by wesprzeć powstanie styczniowe. Ale to już materiał na inną opowieść – u Viscontiego nie ma więc mowy na ten temat.

Oryginalna wersja filmu jest włoskojęzyczna i trwa około dwustu minut, ale najbardziej dostępna jest skrócona o czterdzieści minut wersja z angielskim dubbingiem, przygotowana na rynek amerykański. W Hollywood nigdy nie szanowano zagranicznych filmowców i nawet filmy uznane powszechnie za arcydzieła Amerykanie przerabiali wedle własnego uznania. Urodzony w Mediolanie reżyser zaprezentował w Lamparcie obyczajowość sycylijskich miast, strach przed rewolucją oraz pokładanie nadziei w Bogu, jakby modlitwa miała uchronić ludzi przed złem i nieuchronnym przeznaczeniem. Aktorzy poza główną postacią pełnią tu raczej dekoracyjną funkcję, jak obrazy, kandelabry, stroje. W filmie pojawia się na chwilę Giuliano Gemma w roli generała armii Garibaldiego, oglądającego freski w pałacu. Większą rolę, skromnego hrabiego z Mediolanu, zagrał Mario Girotti, później znany jako Terence Hill. Po tym flircie z ambitnym kinem obaj aktorzy przeszli na stronę rozrywkowego kina, a szczególnie upodobali sobie westerny.


Zryw rewolucyjny pokazany jest jako nieunikniona zagłada pewnej klasy społecznej, pewnych wartości, tradycji i ideałów. Trudno odmówić Viscontiemu indywidualnego stylu, aczkolwiek realizując wysokobudżetowy spektakl, nie uniknął typowej dla Hollywood pompatyczności oraz cechującej sceniczne przedstawienia sztuczności w kreowaniu świata i ukazywaniu ludzkich charakterów. Szybko jednak zapomina się o wadach, gdy reżyser atakuje feerią barw i pałacowym przepychem. Widać, że włoski mistrz dbał o każdy detal, kreując przepiękne, subtelne i dopracowane w szczegółach ujęcia. W licznych scenach ujawnia się dusza artysty. Jego poprzednie arcydzieło, Rocco i jego bracia, wydaje się filmem głębszym, bogatszym pod względem emocji i psychologii, ale recenzowany utwór zdradza inne fascynacje reżysera, bliższe nakręconej dekadę wcześniej produkcji kostiumowej Zmysły (1954). Te fascynacje odróżniają Viscontiego od innych włoskich artystów, Federica Felliniego czy Michelangela Antonioniego.

Sycylijska epopeja z Lancasterem to propozycja nie tylko dla miłośników klasycznego repertuaru filmowego, cechującego się specyficznym manieryzmem i bufonadą, ale i dzieło dla prawdziwych koneserów sztuki elitarnej: malarstwa, teatru i muzyki klasycznej. Visconti wykorzystał muzykę wybitnego kompozytora operowego Giuseppe Verdiego (np. walc, do którego tańczą Burt Lancaster i Claudia Cardinale), a także ilustracje Nino Roty, które uatrakcyjniają widowisko, tworzą cudowny nastrój, nie przytłaczają nadmiarem nut i instrumentów. Gdy akcja przenosi się na eleganckie przyjęcie – pełne dystyngowanych gości, tańców towarzyskich, rozmów o polityce – wtedy szczególnie staje się widoczne, jak muzyka współgra z wykwintną oprawą wizualną i mistrzowską inscenizacją. Przy włoskich filmach często pracowało liczne grono scenarzystów i tak też było tym razem – swoje pomysły do tej adaptacji dorzuciło aż pięciu autorów (w tym jedna kobieta – zmarła w 2010 Suso Cecchi D’Amico). Wszystkie te czynniki filmowego medium – od scenariusza po stronę techniczną i muzyczną – złożyły się na przepyszną filmową ucztę. Ten Lampart to szlachetne zwierzę, może niezbyt drapieżne, ale na tyle silne, by pożreć konkurentów, szczególnie tych z Hollywood.

korekta: Kornelia Farynowska

2 komentarze:

  1. Prawdę mówiąc, to powinien byc ,, Gepard'' (zgodnie z oryginałem) - takie też, a nie inne zwierzę zdobi herbową tarcze rodu Salina.
    Verdi i idee Risorgimento to jedno - nie mogło go tu zabraknąc.
    Lancaster bardzo sobie chwalił pracę z Viscontim, choc na planie często dochodziło do spięc - nie przypominam sobie, by wcześniej zagrał podobną rolę; reżyser otworzył w nim zupełnie nowe, nie odkryte dotąd możliwosci.
    Apodyktycznośc i skrajna pedanteria twórcy 'Ludwiga' nastręczały tu masę problemów, ale przyniosły pożądany efekt - scena balu była piekielnie trudna do zrobienia. Żeby to wszystko oswietlic potrzebna była potężna ilosc reflektorów, co dawało strasznie wysoką temperaturę - kwiaty więdły, a nieprzebrane ilości świec raz dwa wyginały się od gorąca i trzeba je było cały czas wymieniac.
    Luchino hrabia Visconti, potomek książąt Mediolanu i marksista w jednym, bardzo poważnie traktował spoczywającą na nim powinnosc z tytułu
    ,,noblese oblige''. Był arystokratą nie tylko krwi, ale i ducha , jego czołobitne, dekadencko -modernistyczne uwielbienie sztuki wysokiej i piękna zawsze konfrontował z widmem upadku, przemijania i śmierci. Identyfikował się z takimi właśnie bohaterami, jak Ludwik II Wittelsbach, eskapizujący, nieobliczalny król Bawarii, który zrujnował skarbiec finansujac dramaty muzyczne Wagnera i budując baśniowe zamki w Alpach. Film o nim, zrealizowany w okresie , gdy kino światowe przeniknął duch szaleństwa, eksperymentu i łamania barier, jest podobnie dostojny i hieratyczny, jak ' Il Gattopardo'.
    Już sobie wyobrażam, co by z tego tematu wycisnął wtedy Russell, albo Jodorowski. Zaś Visconti niewątpliwie wycisnął maksimum talentu ze swego ulubionego aktora ( i kochanka ) Helmuta Bergera, który zagrał tu role życia. Podobnie, jak w przypadku Dirka Bogarde'a w 'Śmierci w Wenecji' .
    Moim ulubionym filmem Viscontiego jest 'Zmierzch Bogów', gdzie czuje się mocny wpływ Tomasza Manna, Dostojewskiego, a przede wszystkim Szekspira.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli postaram się nadrobić filmografię Viscontiego, bo to z pewnością twórca wybitny. Wypadałoby też obadać "Zmysły" z 1954, które również dotyczą okresu Risorgimento.

      Usuń