Drop Shoty, czyli minirecenzje


Kolejność tytułów - od najnowszego.

TYLKO BÓG WYBACZA
Only God Forgives (2013 / 90 minut)
scenariusz i reżyseria: Nicolas Winding Refn

Ten film to jedna wielka improwizacja Refna, który nie dysponując porządnym scenariuszem podjął się karkołomnego zadania, by dociągnąć mizerną fabułę do 90 minut. Motyw zemsty posłużył do zaprezentowania odpychających scen przemocy, ale gdy giną kolejne osoby trudno się przejąć ich losem. Każdy sprawia wrażenie jakby już był martwy - figury woskowe z filmu De Totha wyglądały na bardziej żywe niż postacie w filmie Refna. Jest tu kilka ładnych nocnych ujęć Tajlandii, ale oglądając sceny atelierowe miałem wrażenie, że źle ustawiony jest balans kolorów, niektóre ujęcia są zbyt jaskrawe. Po znakomitym Drive Refn chciał nakręcić coś równie porywającego i bardziej szalonego pod względem wizualnym, ale przedobrzył tworząc film, który pod powłoką kina autorskiego ukrywa pustkę. Film dedykowany jest żyjącemu jeszcze Alejandro Jodorowskiemu i pewnie spodoba się tylko fanom twórczości tego chilijskiego surrealisty i mistyka. Jest ich chyba niewielu sądząc po licznych negatywnych opiniach jakie pojawiły się po premierze tego „artystycznego dzieła”.

3/10 - za Kristin Scott Thomas i scenę walki Goslinga z tajskim bokserem

MELANCHOLIA
(2011 / 136 minut)
scenariusz i reżyseria: Lars von Trier

Ku mojemu zaskoczeniu duński filmowiec, cechujący się specyficznym stylem, do mnie przemówił. Korzystając z klisz kina katastroficznego von Trier ukazał cierpienie i depresję wynikające z faktu, że wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć. Świadomość nadchodzącego końca powoduje, że w ludziach narasta strach i niepokój. I choć pojawia się cień nadziei na to, że radość życia zastąpi wkrótce melancholię i smutek to przygnębiający klimat nie znika aż do końca. Wizualnie to prawdziwa poezja, sporo tu zachwycających kadrów, ale trudno ten film nazwać „przerostem formy nad treścią”, bo przekaz jest tu dość jasny, choć zmierza w stronę widzów w tak wolnym tempie jak tytułowa planeta zmierzająca w stronę Ziemi. Wiele dobrych słów można skierować w kierunku aktorów. Charlotte Gainsbourg, która za rolę w poprzednim filmie von Triera (Antychryst) zdobyła nagrodę w Cannes, doskonale wyczuła intencje reżysera. Ale tym razem w Cannes wyróżniono Kirsten Dunst - moim zdaniem nie do końca zasłużenie. Fajnie zobaczyć w nietypowej roli Kiefera Sutherlanda - po dynamicznej postaci z serialu 24 godziny raczej trudno było go sobie wyobrazić w ambitnym i metaforycznym filmie europejskim.

8/10 - niekonwencjonalny film katastroficzny i zarazem kino głębokie, frapujące, depresyjne; dodatkowy punkt za zdjęcia i obsadę

DOM SNÓW
Dream House (2011 / 92 minuty)
reżyseria: Jim Sheridan

Jest kilku filmowców, którzy na zbudowanych przez innych filarach potrafią stworzyć dzieło trzymające wysoki poziom. Irlandzki reżyser Jim Sheridan do nich nie należy. To specjalista od dramatów mający świetną rękę do aktorów. Przykładem potwierdzającym tę tezę są filmy: W imię ojca, gdzie wybitne role zagrali Daniel Day-Lewis i Pete Postlethwaite, oraz Bracia, który mimo iż jest remakiem, wciąga bezgranicznie i też zachwyca aktorstwem (grają w nim Jake Gyllenhaal, Natalie Portman i Tobey Maguire). Oglądając Dom snów wyraźnie widać, że w klimacie horroru reżyser nie czuje się dobrze. Wykorzystuje liczne chwyty znane z innych filmów (np. Lśnienie, Inni), nie wykazując żadnej inwencji, nie zaprzątając sobie głowy logiką wydarzeń. Potencjał aktorek został zmarnowany, zarówno Rachel Weisz jak i Naomi Watts snują się po planie filmowym jakby nie wiedziały co mają robić. Chyba tylko Daniel Craig otrzymał od reżysera konkretne wskazówki, ale w pojedynkę nie jest w stanie wynieść filmu ponad przeciętność. Nieporadnie nakręcony film grozy, który zapomina się szybciej niż filmy, z których czerpie pomysły.

3/10 - jakiś potencjał był, ale powstał nijaki film

KILLSHOT
(2008 / 95 minut)
reżyseria: John Madden

John Madden zapamiętany został z tego, że nakręcił komedię romantyczną, która w oscarowej rywalizacji pokonała arcydzieło Spielberga Szeregowiec Ryan. Ten zwycięzca to Zakochany Szekspir, melanż kom-romu, brytyjskiego dramatu kostiumowego i fikcyjnej biografii najsłynniejszego dramaturga. Madden jest aktywny do dziś, ale nigdy nie udało mu się powtórzyć sukcesu swojego oscarowego dzieła. Killshot to film sensacyjny skrojony idealnie pod gusta miłośników dobrej sensacji spod znaku Sama Peckinpaha i Johna Woo, zrobiony trochę niedbale, rutynowo i bez przekonania. Scenariusz napisał Hossein Amini (ten od Drive) na podstawie powieści zmarłego w 2013 roku Elmore'a Leonarda. Mickey Rourke gra rolę bezwzględnego i niezbyt inteligentnego zabójcy (już na początku, bez żadnego sensownego powodu, morduje kobietę pod prysznicem, finał też dobitnie świadczy o jego głupocie). Swoją osobowością i zuchwalstwem miażdży go młodszy towarzysz, w którego rewelacyjnie wcielił się Joseph Gordon Levitt. Wydaje mi się, że na etapie scenariusza ta postać miała być irytująca, ale dzięki kreacji Levitta ten młody zabijaka nie drażni lecz wzbudza ciekawość. Killshot to przeciętny film akcji, który ogląda się bez znudzenia, aczkolwiek bez znaczących zwrotów akcji. Intryga zmierza prosto do celu i ten cel jest już znany niemal od początku.

6/10 - film pozbawiony nudy; zawiera wady i zalety typowe dla gatunku; nieprzemyślany finał; dodatkowy punkt za aktorów: Josepha G. Levitta i Diane Lane

PODWÓJNA TOŻSAMOŚĆ
The Death and Life of Bobby Z (2007 / 97 minut)
reżyseria: John Herzfeld

Inaczej oglądało się ten film przed kilku laty, inaczej ogląda się teraz, gdy wiadomo iż odtwórca głównej roli Paul Walker zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Kto wątpi w aktorski talent Walkera powinien ten film zobaczyć. Aktor udowodnił, że w roli sympatycznego wyrzutka czuł się jak ryba w wodzie. Podwójna tożsamość to film bardziej dynamiczny niż Killshot, więcej w nim humoru, ale i gwałtowności. John Herzfeld, twórca znakomitego thrillera z Robertem De Niro pt. 15 minut tym razem zrealizował żwawe kino rozrywkowe, w którym westernowego good bad guya wrzucił w sam środek porachunków gangsterskich. W rolach gangsterów aktorzy kojarzeni bardziej z wyrazistej facjaty niż nazwiska: Joaquim de Almeida, Keith Carradine, M.C. Gainey, Jason Flemyng, a w prologu pojawia się sam Bruce Dern. A na dokładkę chłodna i tajemnicza Olivia Wilde, którą zawsze dobrze się ogląda na drugim planie. Sztampowe postacie i oklepane motywy fabularne mogą być wadą, ale w tym filmie dobrze służą historii outsidera rozdartego między uczciwością i brawurą, walczącego o niezależność, dojrzewającego pod wpływem dramatycznych zdarzeń. Dobrze że reżyser nie odkrywa zbyt szybko wszystkich kart, dzięki czemu dość długo udaje mu się utrzymać zainteresowanie. Zakończenie nie jest zbyt prawdopodobne, ale do takiej niezobowiązującej rozrywki pasuje jak ulał.

6/10 - kino lekkie, łatwe i przyjemne - schematyczne, ale przemyślane

ZOSTAŃ
Stay (2005 / 99 minut)
reżyseria: Marc Forster

Film skojarzył mi się z najnowszym teledyskiem Nataszy Urbańskiej (link). Oglądając jedno i drugie przez cały czas zastanawiałem się „o co kaman”, by na koniec stwierdzić, że jednak nie kupuję tej konwencji. Marzyciel z Johnnym Deppem sugerował, że Marc Forster był wówczas w dobrej formie i potrafił oczarować widzów subtelnością, magią, cierpkim humorem. Zostań to film, w którym każdy zdaje się iść własną drogą: reżyser bawi się formą, stosując efektowne przejścia między ujęciami, a scenarzysta David Benioff (25. godzina, Bracia) bawi się historią, nie ujawniając do samego końca o co tak naprawdę chodzi. W związku z tym aktorzy też nie za bardzo wiedzą w jakim kierunku pójdą ich postacie, nie wiedzą czy znajdują się w świecie rzeczywistym czy we śnie, gubią się więc i nie mogą odegrać wiarygodnych postaci. Szczególnie Naomi Watts wydaje się nieobecna, jakby przypadkiem trafiła na plan filmowy - gdyby w pewnym momencie zastąpiła ją Paris Hilton to pewnie nikt by nie zauważył i film nic by nie stracił. Może i jest tu coś z Lyncha, jak sugerują krytycy i recenzenci, nawet jeśli to prawda film nie broni się moim zdaniem jako psychologiczny dreszczowiec. Nie wywołuje emocji i niewiele się straci jeśli nie obejrzy się go do końca.

4/10 - dopieszczona strona formalna, fajne zdjęcia, oniryczny klimat - ogólnie to wieje nudą, ale skoro tytuł brzmi Zostań to zostałem przed ekranem do końca

ŚWIADEK
Witness (1985 / 112 minut)
reżyseria: Peter Weir

Fabuła na pozór banalna, bo wiele było filmów o chronieniu świadka morderstwa. Ale film australijskiego reżysera skupia się na zderzeniu dwóch odmiennych kultur. Twardy gliniarz z rewolwerem, by chronić świadka, zamieszkuje wśród amiszów - poznaje obyczaje, kulturę i przekonania, które rządzą tą specyficzną wspólnotą. Amisze gardzą przemocą, a broń trzymają jak zdechłego szczura - dla nich starcie z przestępcami, a konkretnie ze skorumpowanymi gliniarzami, to zupełnie nowe doświadczenie, dzięki któremu poznają bliżej prawdziwe Zło tkwiące w człowieku. Scenariusz filmu został nagrodzony Oscarem i trudno się temu dziwić, bo przy minimalnej ilości przemocy udało się wykreować bardzo interesującą, prawdopodobną i trzymającą w niepewności opowieść kryminalno-obyczajową. Harrison Ford zagrał tu jedną ze swoich najlepszych ról, zresztą właśnie za ten film otrzymał jedyną w karierze nominację do Oscara. Pierwsza hollywoodzka realizacja Petera Weira nie jest wprawdzie tak intrygująca jak jego najsłynniejszy film, Piknik pod Wiszącą Skałą, lecz jest doskonałym wejściem ambitnego filmowca w świat mainstreamu. W latach 80. kino amerykańskie zostało zdominowane przez brutalne i efektowne akcyjniaki, a Świadek Weira to zaskakujący miszmasz sensacji i dramatu społecznego.

9/10 - inteligentne kino sensacyjne to wciąż rzadkość; ciekawy wątek zderzenia dwóch światów; poza tym pamiętne role Harrisona Forda i Kelly McGillis

LUDZIE-KOTY
Cat People (1982 / 118 minut)
reżyseria: Paul Schrader

Scenarzysta Taksówkarza Paul Schrader zyskał uznanie jako reżyser, ale zdarzały mu się porażki. Wielu jego filmów nie widziałem, ale mogę się założyć że remake Ludzi-kotów należy do najsłabszych. Czarno-biała wersja zrealizowana przez Vala Lewtona i Jacquesa Tourneura wypełniona była niepokojąco mrocznymi fragmentami, które udało się wykreować za pomocą umiejętnego kadrowania, gry światłocieni i niedomówień. Paulowi Schraderowi nie udało się uzyskać na ekranie takiej niesamowitej aury i nie ma dla niego żadnego usprawiedliwienia. Odczytanie scenariusza DeWitta Bodeena przez pryzmat współczesnych shockerów już na wstępie osiągnęło smak kiczu, tandety i twórczej absencji. Realizacja remaku tylko wtedy ma sens, gdy oryginał jest nieudany lub nie wykorzystuje w pełni potencjału scenariusza. Wersja z lat 40. jest zaś mistrzowska, bo zdefiniowała pojęcie horroru jako filmu straszącego klimatem grozy i tajemniczą zagadką, nie zaś krwiożerczymi potworami. Dzięki temu niedorzeczna na pierwszy rzut oka historia została pozbawiona kiczu. Schrader poddał w wątpliwość tę teorię - stworzył horror cielesny i zbyt dosłowny, przeładował film przemocą i seksem, co dało efekt po prostu żałosny. Dobór aktorów też okazał się niefortunny: Nastassja Kinski nie ma w sobie tego „kociego uroku” jaki cechował Simone Simon, a Malcolm McDowell nie mógł rozwinąć skrzydeł, bo większość czasu spędzał w ciele lamparta.

3/10 - film zasługuje na uznanie tylko dlatego, że przypomina jak ważnym i niepowtarzalnym filmem są Ludzie-koty z 1942 roku

DZIKI
The Wild One (1953 / 79 minut)
reżyseria: Laslo Benedek

Film można uznać za pierwszy z serii biker movies - filmów o motocyklistach, które od tamtej pory regularnie pojawiały się na kinowych ekranach, apogeum osiągając pod koniec lat 60. wraz z premierą Easy Ridera. Źródłem inspiracji jest nie tylko sam film, ale i odtwórca głównej roli Marlon Brando - rok później James Dean zagrał stylizowaną na Brando rolę w Buntowniku bez powodu. Niestety, Dziki nie broni się już po upływie tak wielu lat. Nie spełnia założeń jakie stawia już na początku, informując widzów że przedstawione tu wydarzenia są wstrząsające. Film został pokazany w Anglii dopiero w 1968 roku, gdyż obawiano się, że idol młodzieży jakim bez wątpienia był Brando może tym filmem skłaniać ludzi do anarchicznych zachowań. Dziś trudno zrozumieć oburzenie i kontrowersje towarzyszące produkcji. Protagonista jest nieokrzesany i ma dzikie spojrzenie, ale nie jest tak groźny jak sugeruje tytuł. Jego największe przestępstwo to przywłaszczenie sobie statuetki będącej nagrodą w wyścigu. Trzyma tę nagrodę jak dzieciak swoją ulubioną zabawkę. I gotów jest się o nią bić. Gdy pojawia się Lee Marvin film się nieco ożywia, ale akcja nie posuwa się wiele do przodu, bo grany przez Marvina bohater też upodobał sobie tę statuetkę. Czyżby jakaś aluzja do rywalizacji oscarowej? Innego sensu nie widzę. Wygląda to niestety jak nieudolny dramat lub niezamierzona komedia. Brando i Marvin to charyzmatyczni aktorzy, ale jak na prowodyrów gangu zachowują się zbyt groteskowo i bezmyślnie. Reszta motocyklistów to raczej rozchichotani imprezowicze, a nie agresywni chuligani. Jest w filmie jeszcze wątek miłosny, ale on może już być tylko gwoździem do trumny, nie zaś atrakcyjnym dodatkiem.

5/10 - Brando i Marvina zawsze warto oglądać, nawet w słabszych filmach

13 komentarze:

  1. Krótko i na temat;) mnie zabrakło tylko jaśniejszego zróżnicowania opinii by wiedzieć, który z wymienionych filmów jest znacznie gorszy od innego itd (np jakies oceny :P).

    OdpowiedzUsuń
  2. No to minikomentarze, do minirecenzji :)

    "Tylko Bóg Wybacza", być może. Ja jeszcze nie.

    "Melancholia". Świetny. Przerażająca, depresyjna wizja końca świata. Jak muszę zachować powagę w jakiejś sytuacji, to sięgam do pamięci po właśnie ten tytuł.

    "Killshot". Przemknął przez kina? Nawet nie wiem czy tam zagościł. Levitt jak zwykle dał z siebie 100%. Rourke trochę zmęczony :). Film niezły. Co ciekawe pamiętam dużo scen.

    "Stay". Nie pamiętam NIC. No dobra, wiem że grał tam McGregor.

    "Witness". Dobre kino. Świetny Viggo Mortensen jak amisz.

    Reszty nie widziałem. "Ludzie-koty" chodzą za mną już od dawna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opinie podobne do moich.
      Mortensen nie zwrócił mojej uwagi, wiem że zagrał w tym filmie, ale niczym szczególnym się nie wyróżnił.

      Usuń
  3. A mnie się film Refna podobał . W moim odczuciu to jest taka najbardziej wariacka wersja ,, Hamleta'' . I w tym wariactwie jest metoda, przyłożenie do tego przeflancowanego na różne strony ,,Hamleta'' perspektywy starcia ,culture clash' ze wszystkimi jego konsekwencjami,to jest dla mnie super pomysł. ,, Pustka'' ? Jak dla mnie, mamy z nią do czynienia tylko w jednej scenie i ona tam się pojawia bardzo świadomie . A czym właściwie jest pustka, tak BTW ?
    A walka wręcz Goslinga z Parsingamem to jest choreograficzne mistrzostwo świata.
    Co do reszty - ,, Killshot'' bardzo fajny, rozrywkowy i z jajem, ,, Dziki'' to sympatyczna ramotka, ale na tamten moment nie mogli sobie pozwolic na większą bezkompromisowośc w takim temacie.
    ,, Ludzie Koty'' - to chyba nie najlepszy pomysł, żeby to z oryginałem zestawiac, bo to jest trochę tak , jak ,, Mucha '' Neumana vs ,, Mucha'' Cronnenberga - dwa różne filmy.
    Ja jestem fanem oryginału, który na pewnych poziomach jest nie do pobicia, ale myślę, że chcąc film Schradera rzetelnie ocenic, to by raczej należalo zrezygnowac z konfrontowania go z dziełem Tournera.
    McDowell i Nastassia Kinski to są aktorzy na których ja wprost uwielbiam patrzec, nie ważne w czym grają.
    No i lubię scenę, kiedy jowialny dokarmiacz w zoo improwizuje paszczą ,, Lion Sleeps Tonight '' i zaraz zostaje rozszarpany przez panterę. Luzactwo przechodzi w rzeżnię, dobry gore do tego.
    Ps. Jeśli dla Ciebie Keith Carradine to jest aktor ,, kojarzony bardziej z wyrazistej facjaty, niż z nazwiska'' to jeśli łaska, pisz o tym w pierwszej osobie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czym jest pustka? Niczym! :P
      "Killshot" oglądało mi się bardzo dobrze, ale mam wrażenie że szybko o nim zapomnę. Fajny i rozrywkowy faktycznie jest, ale czy "z jajem" to mam wątpliwości.
      Zestawienie remaku z oryginałem wydaje mi się w tym przypadku uzasadnione, tym bardziej że reżyser stosuje pomysły z pierwowzoru, jak np. scena na basenie.
      PS. To oczywiste jest, że na tym blogu (nie licząc komentarzy) są tylko i wyłącznie moje opinie, więc nie muszę wszystkiego pisać w pierwszej osobie :D

      Usuń
  4. Nekrolog
    23 stycznia w wieku 87 lat umiera kompozytor Riz Ortolani - twórca muzyki do nieprzebranej ilości filmów, głównie gatunkowych.Roi się tam od spaghetti westernów, poliziotti, gialli, horrorów, filmów akcji, wojennych i przygodowych. Był kameleonem nastroju ; z równą maestrią oczarowywał, jak i przerażał do szpiku kości, nie obce mu były skłonności do patosu. Do jednego z najdrastyczniejszych filmów ever skomponował przepiękny i romantyczny temat, będący jego wizytówką. W sercach fanów kina włoskiego pozostanie nieśmiertelny po wsze czasy.
    Odpalam La Casa Sperduta nel Parco''
    RIP Maestro

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, z całą pewnością znakomity kompozytor, stworzył wiele niezapomnianych tematów do różnych gatunkowo filmów. Pracował m.in. z Jerzym Skolimowskim, ten film "Przygody Gerarda" podobno jest słaby, ale ma niezłą energiczną muzykę. Najbardziej chyba lubię "Dni gniewu", bo nie tylko muzyka jest świetna, film również. "Cannibal Holocaust" nigdy nie obejrzałem w całości, ale muzykę często sobie odtwarzam. Fajny soundtrack posiada komedia "Buona Sera, Mrs. Campbell" z Giną Lollobrigidą.
    RIP

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętam, że Dziki mnie zupełnie rozczarował swoją prostolinijnością, wulgarnym zachowaniem bohaterów i tą wszechobecną nudą. No ale, Marlon wyglądał świetnie a niektóre kadry doskonale sprawdzają się w roli plakatów.
    I fascynująca jest ta wysoka ocena dla Światka, ja chyba nawet nie dotrwałam do połowy, kiczowatość tego filmu jest porażająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocena "Świadka" faktycznie jest zawyżona, ale chciałem w ten sposób podkreślić, że ten film podobał mi się najbardziej z tych wszystkich opisanych wyżej.

      Usuń
    2. Te co widziałem, oceniam identycznie. Wysokie 9/10 dla "Świadka" nie dziwi. Oglądałem to raz, sto lat temu. Pamiętam wszystko więc musiał być bardzo dobry :)

      Usuń
  7. Czy mi się wydaję czy kiedyś, dawno temu przy jakimś podsumowaniu napisałeś w komentarzu, że na Melancholii poległeś? Coś się zmieniło czy to ja mam sklerozę? W każdym razie ja troche inaczej odebrałam ten film, ale dobrze go wspominam i faktycznie jest tak, że akcja rozkręca się w "zawrotnym" tempie Melancholii sunącej ku Ziemi :) ale taka specyfika tego filmu ...

    Z pozostałych filmów widziałam Dom snów i Podwójna tożsamości. Nie obejrzałam do końca, a może nawet nie do połowy. Słabiutkie, ale można obejrzeć gdy już naprawdę nic nie ma innego. Ja P. Walkera w najlepszej roli i filmie widziałam w "Potędze strachu" z Verą Farmigą, nieśmiało polecam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz dobrą pamięć, ja już nie pamiętam czy faktycznie coś takiego pisałem, ale to jest bardzo możliwe, gdyż do "Melancholii" podchodziłem dwukrotnie, za pierwszym razem obejrzałem tylko kilka początkowych scen, za drugim razem całość. Nie jest to na pewno film, do którego będę wracał, ale na tle tych filmów, które obejrzałem ostatnio prezentuje się bardzo dobrze, stąd wysoka ocena.

      Usuń