Fulltime Killer

Chuen jik sat sau (2001 / 102 minuty)
reżyseria: Johnnie To, Ka-Fai Wai
scenariusz: Ka-Fai Wai, Joey O'Bryan na podst. powieści Edmonda Panga

Jeszcze przed przyłączeniem Hongkongu do Chin w 1997 roku kilku czołowych twórców kina sensacyjnego (Woo, Hark, Lam) wyemigrowało do USA, gdzie specjaliści od kina akcji zawsze są mile widziani. I choć niektórzy z nich wracali rozczarowani do ojczyzny, to nie odgrywali już pierwszych skrzypiec w nowej rzeczywistości. Na zbudowanych przez nich filarach powstało kino równie ekscytujące i przykuwające uwagę, co w latach tzw. hongkońskiej nowej fali. Jednym z najbardziej cenionych twórców współczesnego kina z Hongkongu jest Johnnie To. Debiutował już w 1980 roku, ale dopiero u progu nowego stulecia zdobył uznanie jako solidny fachowiec. Renomę udało mu się utrzymać do dziś, bo w przeciwieństwie do Johna Woo nie współpracował w Hollywood, które nadszarpnęło reputację wielu artystów.

Ilość filmów stawiających na pierwszym planie płatnych zabójców jest niezliczona. Fulltime Killer, podobnie jak Assassins (1995) Richarda Donnera, traktuje o rywalizacji dwóch zabójczo perfekcyjnych zawodowców. Parający się brudną robotą faceci regularnie łamią prawo i ryzykują życiem, by zarobić trochę kasy. Nieskomplikowana intryga posłużyła reżyserowi do głębszej diagnozy społeczeństwa, które przejawia coraz większe zainteresowanie przemocą. Główny bohater jest nie tylko zabójcą, ale i wielbicielem kina akcji. Zalicza się więc do grona tych osób, do których film jest kierowany. Jego słowa i czyny wskazują, że uwielbia kino w stylu Desperado, Leona Zawodowca i Point Break, a także pewien film z Alainem Delonem (w związku z tym pojawia się tu ciekawa zagadka dla kinomanów: o jaki film chodzi?).

Scenarzyści wykreowali bohaterów, którzy mimo iż zajmują się tym samym (morderstwami na zlecenie) diametralnie się od siebie różnią. Lok Tok-Wah to nieobliczalny osobnik, który zabija z uśmiechem na twarzy i lubi opowiadać o swoich wyczynach. Nie wykonuje tej roboty dla pieniędzy, zależy mu przede wszystkim na rozgłosie. Killer o pseudonimie O to typ bardziej skryty i precyzyjny, jego skuteczność i doświadczenie czynią z niego numer 1 w branży. Po wykonaniu zlecenia zaszywa się w swoim apartamencie, nikomu nie podając prawdziwego adresu. Obu facetów połączy wkrótce kobieta o imieniu Chin, pracująca w wypożyczalni kaset wideo. Dzięki znajomości z płatnymi zabójcami szara myszka zmienia się w kociaka i opuszcza szarą rzeczywistość, by stać się częścią świata, który wcześniej widziała tylko na kinowym lub telewizyjnym ekranie.


Ten azjatycki film jest w gruncie rzeczy produkcją międzynarodową. Akcja rozgrywa się w Hongkongu, Tajlandii, Malezji, Makau, Singapurze, Japonii i Korei Południowej. Jak na produkcję zrealizowaną z takim rozmachem to zabrakło tu mocnego finału - ostateczny pojedynek powinien się odbywać w lepszej scenografii, a nie w ciemnym magazynie pełnym kartonów z fajerwerkami. W obsadzie są aktorzy hongkońscy Andy Lau i Simon Yam, Japończyk Takashi Sorimachi i tajwańskie piękności Kelly Lin i Cherrie Ying. Różne są punkty widzenia, zarówno obaj zawodowcy, dziewczyna jak i ścigający przestępców policjant pełnią funkcję narratora, co daje widzom możliwość wyboru bohatera, z którym można by sympatyzować.

Dzięki zręcznej manipulacji filmowców można kibicować nawet skrytobójcom. Obdarzono ich typowo ludzkimi słabostkami, nie są więc wyłącznie bezwolnymi maszynami do zabijania. Japończyk jest nietowarzyski i milczący, a w wolnych chwilach podgląda pracownicę zatrudnioną do sprzątania apartamentu naprzeciwko jego tajnej kwatery. Drugi z głównych bohaterów jest bardziej aktywny i rozmowny, ale cierpi na dokuczliwe ataki epilepsji - dostaje drgawek, z ust toczy się piana i staje się bezradny jak dziecko. Dość ciekawie przedstawiono tu wątek romansowy, a szczególnie zaskakujący jest montaż sceny łóżkowej z kopaniem grobu i chowaniem trupa. Natomiast najbardziej zmysłową sekwencją okazuje się ta, w której zabójca uczy dziewczynę posługiwania się bronią.


Andy Lau przebył długą drogę od świetnie walczącego pomocnika Jackiego Chana (Twinkle Twinkle, Lucky Stars) aż po pierwszoplanową gwiazdę kina krajowego (Infernal Affairs: Piekielna gra, Dom latających sztyletów). Rola pełnoetatowego mordercy w filmie Johnniego To to znakomicie odegrana postać dramatyczna - człowiek, który pod sympatyczną i pogodną powierzchownością ukrywa demony przeszłości, przede wszystkim uciążliwą chorobę, która jest największą przeszkodą na drodze do sukcesów. Lok Tok-Wah to najbardziej wyrazista i najlepiej skonstruowana postać, a co za tym idzie także najlepiej zagrana. Jego oponent, w którego wcielił się Takashi Sorimachi, to także ciekawa, dwuznacznie moralna osobowość. Zalety charakteru, takie jak spokój, rozsądek, tajemniczość kontrastują z bezwzględnością objawiającą się tym, że nie waha się zabijać świadków, nawet tych których dobrze znał.

Zaletą scenariusza jest nie tylko pasjonująca intryga i fascynujące postacie, ale też niezłe dialogi. Podobała mi się szczególnie sentencja „życie powinno być jak dobry zwiastun filmu, czyli składać się tylko z najlepszych fragmentów”. Wykorzystując sprawdzone receptury Johnnie To i Ka-Fai Wai stworzyli kino pełne emocjonujących wydarzeń i wysublimowanej przemocy. Autorzy Fulltime Killera znacznie lepiej korzystają z motywu konfrontacji zawodowych zabójców niż twórcy Assassins ze Stallonem i Banderasem. Azjatycka wersja zrealizowana jest z większą finezją, więcej w niej fragmentów, które utrwalą się w pamięci na dłużej, zaś sceny akcji są nie tylko widowiskowe, ale i stylowo nakręcone (np. fragment, gdy asasyn wchodzi na komisariat jak, nie przymierzając, Terminator). Aluzje do innych filmów są tu ciekawie zaprezentowane, scenariusz elegancko dopieszczony, a psychologia postaci prawidłowo pogłębiona. Fulltime Killer to po prostu godny następca Killera Johna Woo, chociaż trzeba przyznać że strzelaniny prezentują znacznie gorszy poziom niż w kultowej pozycji z Chow Yun-Fatem.

14 komentarze:

  1. Zdecydowanie nie mój klimat. Kiepskiej jakości strzelaniny raczej do mnie nie przemawiają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jest w filmie wiele innych zalet, strzelaniny to tylko dodatek i nie należy filmu skreślać tylko z tego powodu.

      Usuń
    2. Nie widziałem tego filmu (i na pewno nadrobię), więc, w przypadku Fulltime Killer, nie najlepsze strzelaniny może rzeczywiście są drobnym uchybieniem. Ale tak normalnie, to w tego typu produkcjach coś takiego powinno być uznawane za poważną wadę. Np. Dredd Pete'a Travisa i The Raid: Redemption Gareth'a Evansa mają bardzo podobną fabułę, ale ten pierwszy kompletnie daje ciała właśnie z powodu beznadziejnych scen akcji, dodatkowo oszpeconych amatorskim CGIem, a ten drugi, dzięki scenom akcji, jest współczesnym arcydziełem gatunku.

      Usuń
    3. Ja jeszcze dodam, że film oglądałem zaraz po obejrzeniu "Killera" Johna Woo, gdzie te strzelaniny bardzo pozytywnie się wyróżniały i stąd moja uwaga, że w tym filmie są jednak gorsze. Ale tak naprawdę to dopiero pod koniec filmu zaczyna to razić, wcześniejsze akcje wydają się całkiem okej.

      Zgadzam się co do "The Raid: Redemption", rewelacyjny film.

      Usuń
    4. Dwójka już gotowa ! ,,The Raid 2 Berandal'' nadciąga wielkimi krokami, premiera w marcu. Ma się rozumiec, Evans za kamerą, Uwais przed, scenariusz wcześniejszy( prequel ? ) W końcu jedyneczka zarobiła w ciul z kilkunastokrotną przebitką. Trailer kosi równo .
      Jaram się jak sam skurwysyn :)

      Usuń
  2. Ja w kwestii formalnej, czy aby nie wkradła się pomyłka i zamiast o "Point Break" chodzi faktycznie o "Point Blank". Bo z tego co widzę to "Point Break" to film Bigalow z Reevesem i Swayze o surferach napadających na banki.

    Co do filmu z Delonem to się waham z wyborem między "Samurajem" a "Scorpio".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma pomyłki, po pierwsze w jednej scenie jest plakat z "Point Break" Bigelow, a po drugie chodzi o motyw z zakładaniem masek amerykańskich prezydentów, który jeden z bohaterów wykorzystał, by poderwać pracownicę wypożyczalni.

      Z filmów z Delonem polecam "Samuraja", "W kręgu zła", "Śmierć człowieka skorumpowanego".
      "Scorpiona" widziałem, ale mam mieszane odczucia, można obejrzeć, ale są lepsze.

      Usuń
  3. Ale Vindomowi chodziło o rozwiązanie tej ,zagadki dla kinomanów' , a nie , który Delon lepszy,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale początek jego komentarza wskazuje, że filmu nie oglądał, to jak mógł rozwiązać zagadkę?

      Usuń
    2. Chyba że chodziło mu po prostu o filmy o zabójcach :D

      Usuń
  4. Niech się lepiej sam wypowie, fakt.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadza się filmu nie oglądałem, stąd moje pytanie w punkcie pierwszym o to, czy nie zaszła pomyłka oraz zgadywanka w punkcie drugim odnośnie filmu Delona. Natomiast nie ukrywam, że ta pozycja z filmografii To jest do nadrobienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na razie nie znam rozwiązania tej zagadki. Wygląda ona mniej więcej tak, killer rozmawia z szefem, po czym jeden z ludzi bossa mówi do niego: "Za kogo ty się kurwa uważasz?", na co ten wyciąga coś (długopis?) i przybija jego dłoń do blatu, po czym mówi: "Jest taki francuski film z Delonem, nie pamiętam tytułu, ale jest tam taka scena jak tu". Potem, w jednej z następnych scen ten poszkodowany delikwent mówi: "Popytałem trochę, szukając tego filmu, o którym mówiłeś. Nikt o nim nie słyszał" :D

      Usuń
  6. Ale Cie naszło na wschodnie klimaty :D Ostatnią pozycją byłem zachwycony, więc pewnie i ten mi się spodoba, jak znajdę wolną chwilę :)

    OdpowiedzUsuń