scenariusz i reżyseria: John Woo
Ponad 10 lat pracował John Woo przy filmach, które nie zaspokajały jego ambicji, aż wreszcie w 1986 znalazł właściwą drogę do sukcesu. W latach 70. nakręcił kilka filmów sztuk walki, takich jak Ręka śmierci i Ostatni salut dla wojownika, lecz nie był z nich zbyt dumny (choć moim zdaniem akurat te dwa wymienione są całkiem niezłe). Przełomem w karierze była połowa lat 80, kiedy nawiązał współpracę z Harkiem Tsui i dla jego wytwórni (Film Workshop) zaczął kręcić spektakularne filmy akcji. Okazał się zręcznym i kreatywnym filmowcem, potrafiącym nie tylko napisać ciekawą historię i sprawnie wyreżyserować strzelaniny, ale też w sposób błyskotliwy podjąć polemikę z klasyką gatunku (Melville, Peckinpah). Pierwszy ważny film Johna Woo to Lepsze jutro, ale to zrealizowany trzy lata później Killer okazał się największym sukcesem, inicjując falę naśladownictw.
Sztampowy tytuł eksportowy nie mówi tak naprawdę niczego o fabule filmu i jego bohaterach. Główną postacią jest wprawdzie płatny zabójca, ale nie jest on typowym reprezentantem profesji. Działa zgodnie z zasadami przyzwoitości, nie zabija przypadkowych świadków i wie co to honor, przyjaźń, poświęcenie. Podczas akcji w nocnym lokalu zabłąkana kula trafia pracującą tu piosenkarkę, która w wyniku tego niefortunnego zdarzenia traci zdolność widzenia. Widzi tylko zamglony obraz, nie jest w stanie rozpoznać twarzy. Kilka miesięcy później wciąż niewidoma dziewczyna spotyka odpowiedzialnego za jej kalectwo przestępcę. On ją rozpoznaje, ona jego - nie. Dalszy rozwój wydarzeń ukazuje w pełni charakter głównego bohatera - człowieka wrażliwego, obarczonego wyrzutami sumienia, doceniającego lojalność.
Oryginalny tytuł kantoński można przetłumaczyć jako Krew dwóch bohaterów. Drugą tytułową postacią jest policjant, który sam o sobie mówi, że wierzy w sprawiedliwość, lecz nikt mu nie ufa. Nawet gdy zabije jakąś szumowinę ktoś może go oskarżyć o narażanie życie przypadkowych ludzi. Ścigając killera z czasem zaczyna go podziwiać, a także odczuwać zazdrość z tego powodu, że jest wolny jak ptak, nikt go nie kontroluje i nie rozlicza. Taki szeregowy gliniarz jak on nie ma takiego komfortu, musi słuchać narzekań przełożonych, wykonywać rozkazy i działać zgodnie z przepisami. Poznany przez niego killer też wprawdzie ma kodeks postępowania, ale sam go stworzył. Nikt mu nie mówił jak ma się zachowywać, a mimo to potrafi odróżnić dobro od zła. Chow Yun-Fat i Danny Lee kreują tu wyrazistych bohaterów, którzy mimo że reprezentują różne obozy znajdują wspólny język i jednoczą siły w walce przeciwko bezwzględnym gangsterom.
Od czasu wielkiego sukcesu Policyjnej historii (1985) Jackiego Chana coraz mniej powstawało w Hongkongu tradycyjnych filmów wuxia. Ich miejsce zajęły filmy policyjno-gangsterskie, w których zamiast efektownych walk kung fu największą atrakcję stanowiły energiczne i brutalne strzelaniny. Podobnie jak w chińskich filmach sztuk walki sekwencje dialogowe są niedopracowane, gdyż najwięcej uwagi poświęcono scenom akcji. Efektowne strzelaniny u Johna Woo cechują się mistrzowską choreografią i precyzją, zaś efektem ubocznym są pisane na kolanie, może nawet improwizowane, dialogi. Mankamentem produkcji jest również nachalny patos, za pomocą którego ukazano męską przyjaźń. John Woo był kiedyś asystentem Cheha Changa, specjalizującego się w „męskich melodramatach”, więc może ten wylewający się z ekranu patos to skutek wielkiego sentymentu jakim reżyser darzy swojego mistrza.
Odniesienia do klasyki (np. Samuraja Melville'a) w połączeniu z oryginalnym stylem wizualnym wywarły spory wpływ na reżyserów-pasjonatów, takich jak Luc Besson, Quentin Tarantino i Robert Rodriguez. U tych autorów nie ma już nieprzemyślanych dialogów ani nadmiernej ckliwości, ale barokowy styl, bogactwo kolorów i podobne pomysły narracyjne wyraźnie wskazują, że zaciągnęli oni dług u chińskiego reżysera. Podobno filmowcy z Hongkongu nic nie wiedzieli o radzieckiej szkole montażu, ale znali kino Sama Peckinpaha, w którym montaż pełni istotną funkcję. Łącząc energiczne ruchy, zwolnienia i pauzy John Woo wykreował zapierające dech w piersiach sceny, będące prawdziwą ucztą dla oka. Trup ściele się gęsto, wystrzelone kule rzadko chybiają celu, amunicja nigdy się nie kończy (zawsze zostaje przynajmniej jeden nabój), a nad bohaterami fruwają gołębie, o których sam reżyser mówił: „wyglądają równie pięknie jak kobiety, są symbolem pokoju, miłości i czystości”.
Kultowy fragment filmu to scena, w której policjant i zabójca mierzą do siebie z pistoletów. Taką scenę w różnych trawestacjach można znaleźć chociażby w filmach Quentina Tarantino (np. Wściekłe psy). Nie brakuje w Killerze błyskotliwej ironii, widocznej np. w scenach kościelnych. Na początku filmu płatny zabójca mówi, że w kościele szuka przede wszystkim spokoju, a w finale okazuje się, że nawet to święte miejsce nie jest całkiem bezpieczne. Za pomocą gołębi reżyser zasugerował jednak boską interwencję. Wydaje się, że dwóch głównych bohaterów wraz z ociemniałą piosenkarką jest chronionych przez jakąś tajemniczą siłę, a ubrani na czarno intruzi mogą symbolizować Szatana. Aby go pokonać nie wystarczy zabijać, trzeba wziąć na swoje barki ogromny ciężar krzyża, co wiąże się z cierpieniem i oddaniem.
Film wypełniony jest sporą dawką liryzmu. Już w początkowych partiach filmu śpiewaczka wykonuje nostalgiczną piosenkę, której sentymentalne tony tworzą nastrój całości. W dużym stopniu jest to opowieść o miłości, gdzie epatowanie przemocą jest tylko zagrywką mającą podkreślić, że aby uzyskać szczęście trzeba przejść przez piekło, pokonując liczne przeciwności. Przemoc u Johna Woo jest przestylizowana - tak jak w filmach martial arts chodzi o to, by było efektownie, a nie realistycznie. Zwięźle opowiedziany, wirtuozerski dramat sensacyjny miesza melancholię z dynamizmem, umiłowanie pokoju z brutalną masakrą, a policyjne procedury z gangsterskimi porachunkami. Jak na kino akcji film podejmuje sporo tematów, gdyż oprócz wątków sensacyjnych jest tu także miejsce na miłość, koleżeństwo, poczucie winy i poszukiwanie dawcy rogówki dla niewidomej dziewczyny. Dobre role aktorskie (Chow Yun-Fat, Danny Lee i Sally Yeh), barokowy styl, ekstrawaganckie strzelaniny, religijne symbole, ale również interesujące komplikacje fabularne, które nie prowadzą do jednoznacznego rozwiązania, składają się na wyrafinowany estetycznie „balet o miłości i śmierci”.
Sztampowy tytuł eksportowy nie mówi tak naprawdę niczego o fabule filmu i jego bohaterach. Główną postacią jest wprawdzie płatny zabójca, ale nie jest on typowym reprezentantem profesji. Działa zgodnie z zasadami przyzwoitości, nie zabija przypadkowych świadków i wie co to honor, przyjaźń, poświęcenie. Podczas akcji w nocnym lokalu zabłąkana kula trafia pracującą tu piosenkarkę, która w wyniku tego niefortunnego zdarzenia traci zdolność widzenia. Widzi tylko zamglony obraz, nie jest w stanie rozpoznać twarzy. Kilka miesięcy później wciąż niewidoma dziewczyna spotyka odpowiedzialnego za jej kalectwo przestępcę. On ją rozpoznaje, ona jego - nie. Dalszy rozwój wydarzeń ukazuje w pełni charakter głównego bohatera - człowieka wrażliwego, obarczonego wyrzutami sumienia, doceniającego lojalność.
Oryginalny tytuł kantoński można przetłumaczyć jako Krew dwóch bohaterów. Drugą tytułową postacią jest policjant, który sam o sobie mówi, że wierzy w sprawiedliwość, lecz nikt mu nie ufa. Nawet gdy zabije jakąś szumowinę ktoś może go oskarżyć o narażanie życie przypadkowych ludzi. Ścigając killera z czasem zaczyna go podziwiać, a także odczuwać zazdrość z tego powodu, że jest wolny jak ptak, nikt go nie kontroluje i nie rozlicza. Taki szeregowy gliniarz jak on nie ma takiego komfortu, musi słuchać narzekań przełożonych, wykonywać rozkazy i działać zgodnie z przepisami. Poznany przez niego killer też wprawdzie ma kodeks postępowania, ale sam go stworzył. Nikt mu nie mówił jak ma się zachowywać, a mimo to potrafi odróżnić dobro od zła. Chow Yun-Fat i Danny Lee kreują tu wyrazistych bohaterów, którzy mimo że reprezentują różne obozy znajdują wspólny język i jednoczą siły w walce przeciwko bezwzględnym gangsterom.
Od czasu wielkiego sukcesu Policyjnej historii (1985) Jackiego Chana coraz mniej powstawało w Hongkongu tradycyjnych filmów wuxia. Ich miejsce zajęły filmy policyjno-gangsterskie, w których zamiast efektownych walk kung fu największą atrakcję stanowiły energiczne i brutalne strzelaniny. Podobnie jak w chińskich filmach sztuk walki sekwencje dialogowe są niedopracowane, gdyż najwięcej uwagi poświęcono scenom akcji. Efektowne strzelaniny u Johna Woo cechują się mistrzowską choreografią i precyzją, zaś efektem ubocznym są pisane na kolanie, może nawet improwizowane, dialogi. Mankamentem produkcji jest również nachalny patos, za pomocą którego ukazano męską przyjaźń. John Woo był kiedyś asystentem Cheha Changa, specjalizującego się w „męskich melodramatach”, więc może ten wylewający się z ekranu patos to skutek wielkiego sentymentu jakim reżyser darzy swojego mistrza.
Odniesienia do klasyki (np. Samuraja Melville'a) w połączeniu z oryginalnym stylem wizualnym wywarły spory wpływ na reżyserów-pasjonatów, takich jak Luc Besson, Quentin Tarantino i Robert Rodriguez. U tych autorów nie ma już nieprzemyślanych dialogów ani nadmiernej ckliwości, ale barokowy styl, bogactwo kolorów i podobne pomysły narracyjne wyraźnie wskazują, że zaciągnęli oni dług u chińskiego reżysera. Podobno filmowcy z Hongkongu nic nie wiedzieli o radzieckiej szkole montażu, ale znali kino Sama Peckinpaha, w którym montaż pełni istotną funkcję. Łącząc energiczne ruchy, zwolnienia i pauzy John Woo wykreował zapierające dech w piersiach sceny, będące prawdziwą ucztą dla oka. Trup ściele się gęsto, wystrzelone kule rzadko chybiają celu, amunicja nigdy się nie kończy (zawsze zostaje przynajmniej jeden nabój), a nad bohaterami fruwają gołębie, o których sam reżyser mówił: „wyglądają równie pięknie jak kobiety, są symbolem pokoju, miłości i czystości”.
Kultowy fragment filmu to scena, w której policjant i zabójca mierzą do siebie z pistoletów. Taką scenę w różnych trawestacjach można znaleźć chociażby w filmach Quentina Tarantino (np. Wściekłe psy). Nie brakuje w Killerze błyskotliwej ironii, widocznej np. w scenach kościelnych. Na początku filmu płatny zabójca mówi, że w kościele szuka przede wszystkim spokoju, a w finale okazuje się, że nawet to święte miejsce nie jest całkiem bezpieczne. Za pomocą gołębi reżyser zasugerował jednak boską interwencję. Wydaje się, że dwóch głównych bohaterów wraz z ociemniałą piosenkarką jest chronionych przez jakąś tajemniczą siłę, a ubrani na czarno intruzi mogą symbolizować Szatana. Aby go pokonać nie wystarczy zabijać, trzeba wziąć na swoje barki ogromny ciężar krzyża, co wiąże się z cierpieniem i oddaniem.
Film wypełniony jest sporą dawką liryzmu. Już w początkowych partiach filmu śpiewaczka wykonuje nostalgiczną piosenkę, której sentymentalne tony tworzą nastrój całości. W dużym stopniu jest to opowieść o miłości, gdzie epatowanie przemocą jest tylko zagrywką mającą podkreślić, że aby uzyskać szczęście trzeba przejść przez piekło, pokonując liczne przeciwności. Przemoc u Johna Woo jest przestylizowana - tak jak w filmach martial arts chodzi o to, by było efektownie, a nie realistycznie. Zwięźle opowiedziany, wirtuozerski dramat sensacyjny miesza melancholię z dynamizmem, umiłowanie pokoju z brutalną masakrą, a policyjne procedury z gangsterskimi porachunkami. Jak na kino akcji film podejmuje sporo tematów, gdyż oprócz wątków sensacyjnych jest tu także miejsce na miłość, koleżeństwo, poczucie winy i poszukiwanie dawcy rogówki dla niewidomej dziewczyny. Dobre role aktorskie (Chow Yun-Fat, Danny Lee i Sally Yeh), barokowy styl, ekstrawaganckie strzelaniny, religijne symbole, ale również interesujące komplikacje fabularne, które nie prowadzą do jednoznacznego rozwiązania, składają się na wyrafinowany estetycznie „balet o miłości i śmierci”.
Już kołuję sobie ten film, wkrótce zobaczę. Urzekła mnie twoja recenzja ;)
OdpowiedzUsuńDziś "Panorama Kina" w wersji klasycznej.
OdpowiedzUsuńCzasem recenzja wypada lepiej niż film, więc żeby nie było rozczarowań. Ja tak miałem po lekturze recenzji "Laury". Tekst wypadł lepiej jak film.
Moim zdaniem jednak film lepszy od tekstu, szczególnie w przypadku "Laury" :)
OdpowiedzUsuńNekrolog:
OdpowiedzUsuń7 stycznia w wieku 106 lat (!!!) zmarł znany chiński producent Run Run Shaw, współzałożyciel wytwórni Shaw Brothers, specjalizującej się w filmach sztuk walki. Wyprodukował m.in. takie klasyki jak "Napij się ze mną" (1966, reż. King Hu) i "36 Komnata Shaolin" (1978, reż. Chia-Liang Liu). Oba widziałem i oba polecam.
RIP
Tylko raz widziałem to cudo, z 7 czy 8 lat temu. Ale pamiętam, że strasznie się zachwycałem. Najlepszy Woo, arcydzieło kino akcji - mamrotałem pod nosem :)
OdpowiedzUsuńTam jeszcze był trzeci hirou - kumpel Chow Yun Fata z kaleką dłonią. Jego samotny wjazd na kwaterę bandy to obok prologu, moja ulubiona scen w filmie: 100% samurajskiego ducha.
OdpowiedzUsuń,,...Kultowy fragment filmu to scena, w której policjant i zabójca mierzą do siebie z pistoletów. Taką scenę w różnych trawestacjach można znaleźć chociażby w filmach Quentina Tarantino (np. Wściekłe psy)...''
Tzw. meksykański pat ( mexican stand off ). Tarantino miał genialny pomysł na sparodiowanie tego w ,, Bękartach...'' Myślałem, ze pierdolnę ze śmiechu, kiedy po jatce w piwnicy ukryty za barem młody kraut-feldfebel ze schmeisserem zaczął tłumaczyc ( prawidłowo! ) redneckiemu killerowi z Arizony, czym jest mexican stand off :D To było lepsze, niż ,,włoszczyzna'' Pitta.
Nie jestem pewny, ale John Woo to chyba kilkakrotnie umieszczał taką scenę w swoich filmach (w Lat sau san taam, czyli Hard Boiled też chyba była).
UsuńTak, Ringo Lam też.
UsuńTak, był też trzeci hirou, relacje między nim a bohaterem Chow Yun-Fata to też ważny motyw filmu.
UsuńAż sobie przypomniałem tę scenę z "Bękartów..." Faktycznie jest tam mowa o meksykańskim pacie, wypadło mi to z pamięci.
John Woo w amerykańskich filmach też umieszczał taką scenę - w "Bez twarzy" aż cztery osoby celują do siebie z pistoletów.
A jest scena z gołębiami? W każdym filmie Woo musi być scena z gołębiami... Cause doves make you look like a bad-ass :)
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=BTFL1E3wU58
A sorry, nie doczytałem recenzji :P
UsuńZobaczyłem :) Cholera, raptem jeden (potem dwóch) bohater, a trup się ściele gęsto jak w starym Django czy Dzikiej bandzie. Byłem pod wrażeniem i nawet te niekończące się magazynki (niby co jakiś czas zmieniali je lub broń, ale dla mnie za rzadko) i wręcz nieśmiertelni bohaterowie nie zepsuli nastroju :)
OdpowiedzUsuń