Teatr w kinie: Frankenstein

Frankenstein (2011)
reżyseria: Danny Boyle
scenariusz: Nick Dear na podst. powieści Mary Shelley pt. Frankenstein, or The Modern Prometheus 

Królewski Teatr Narodowy (Royal National Theatre) to utworzona w 1963 roku w Londynie instytucja wystawiająca najczęściej sztuki dramatyczne, np. tragedie Szekspira. Gwiazdami brytyjskiego Teatru Narodowego byli najlepsi angielscy aktorzy: Peter O'Toole, Anthony Hopkins, Judi Dench i wielu innych, a pierwszym dyrektorem artystycznym został Laurence Olivier. Niedawno minęła 50. rocznica powstania tej zacnej instytucji i z tej okazji można oglądać w kinach, także w Polsce, przedstawienia sfilmowane w londyńskich salach teatralnych. Można obejrzeć np. sceniczną wersję War Horse lub Coriolanusa według Williama Szekspira z Tomem Hiddlestonem w roli głównej. Ciekawie zapowiadała się również adaptacja gotyckiej powieści Mary Shelley pod tytułem Frankenstein, albo współczesny Prometeusz.

Ambitna i ponadczasowa powieść doczekała się nie tylko wielu adaptacji kinowych, ale i teatralnych. Już pierwsza dźwiękowa wersja opowieści (1931, reż. James Whale) powstała według sztuki Peggy Webling. Wersja, którą przygotowali Nick Dear (scenarzysta) i Danny Boyle (reżyser) nie jest pozbawiona wad, brakuje czasem spójności - kilku scen, które postawiłyby kropkę nad i. Ale dzięki temu pozostaje pole dla wyobraźni. Co jednak najważniejsze, autorzy wykazali się zrozumieniem literackiego pierwowzoru, jej odwiecznego przesłania. Mamy tu wiwisekcję organizmu człowieka, dogłębną analizę ludzkich lęków i niepokojów. To nie tylko klasyczne przeniesienie fabuły książki na język teatru, ale znakomity, pełen dramatycznych momentów, horror psychologiczny, który swoją siłą przekazu masakruje odbiorców.

Sposób odczytania powieści przez Deara i Boyle'a nie powinien budzić zastrzeżeń. Twórcy odrzucili narrację z punktu widzenia kapitana Waltona, a także Wiktora Frankensteina, skupiając się na losach Monstrum. Nie jest to więc do końca horror, ale w dużej mierze tragedia, gdyż potwór oprócz obrzydzenia i strachu wzbudza litość i współczucie. Znamy jego historię, wiemy co go dręczy, wiemy że jest ofiarą eksperymentu, więc staramy się zrozumieć, co może odczuwać. Tak jak w powieści Mary Shelley potwór zdobywa wykształcenie czytając Raj utracony Johna Miltona, staje się elokwentny jak absolwent prestiżowej uczelni. Od prawdziwego człowieka różni się tym, że powstał w wyniku badań naukowych. Nie narodził się jak zwykły człowiek, został poskładany z części ciała osób zmarłych, wykradzionych z cmentarza.


Jego stwórcą jest ekscentryczny naukowiec, Wiktor Frankenstein, idealista o wielkiej ambicji, uradowany z powodzenia swojego eksperymentu, ale jednocześnie przerażony efektem swoich badań. Bo okazuje się, że nie tylko ciało Kreatury ożyło, ale zadziałał też jego mózg. Potwór ma dobrą pamięć, szybko się uczy i zaczyna rozumieć otaczającą go rzeczywistość. Nie mogąc zaznać miłości uczy się nienawidzić. Największą nienawiścią obdarza swojego „ojca”, który porzucił go jak niechciane dziecko. Ze względu na odpychający wygląd tylko ślepiec okazuje mu współczucie, przekazuje mu swoją mądrość i wiedzę o świecie. Monstrum zaczyna zastanawiać się nad sensem własnego istnienia i dochodzi do wniosku, że skoro już przyszedł na świat to powinien walczyć o swoje życie, bo każde życie jest cenne, nawet gdy jest beznadziejnie ubogie i nadzwyczaj plugawe. Nie chce być jednak wiecznie samotnym wyrzutkiem, więc żąda od Wiktora stworzenia dla niego drugiej, ale ładniejszej połówki, czyli kobiety.

Oryginalnym pomysłem reżysera jest obsadzenie dwóch aktorów w rolach podwójnych. To znaczy, że odtwórcy głównych ról nie musieli odgrywać ciągle tej samej postaci, ale naprzemiennie wcielali się w Wiktora Frankensteina i stworzonego przezeń potwora. Ja obejrzałem w Multikinie tę wersję, w której rolę Wiktora zagrał Benedict Cumberbatch, a w postać Kreatury wcielił się Jonny Lee Miller. Dwaj świetni brytyjscy aktorzy nie tylko teatralni, ale też filmowi i telewizyjni. Obaj zagrali słynnego detektywa Sherlocka Holmesa - Benedict w Sherlocku (od 2010), Jonny w Elementary (od 2012). Praca przy Frankensteinie była dla nich z pewnością sporym wyzwaniem, jakiemu nie każdy aktor by sprostał. Szczególnie rola potwora nie była łatwa, bo w przeciwieństwie do kreacji stworzonej przez Borisa Karloffa (1931 r.) Monstrum obdarzone jest głosem i mówi w sposób bardzo specyficzny, jak dziecko w ciele dorosłego faceta. Pozostała część obsady nie zachwyca, ale warto wyróżnić Karla Johnsona w roli niewidomego erudyty. Największym zgrzytem obsadowym, połączonym z nachalną poprawnością polityczną, jest Murzyn w roli ojca Wiktora (George Harris), a także czarna aktorka w roli Elżbiety (Naomie Harris).


Dla kinowego widza taki teatr w kinie to nowe, niebagatelne doświadczenie. Nie każdemu to się spodoba, ale ja to kupuję. To bardzo udana adaptacja świetnej książki. Aktorstwo głównych ról jest pierwszorzędne, scenografia minimalistyczna, do tego niezła charakteryzacja. Dzięki charakteryzacji potwór wzbudza odrazę, dzięki aktorom - współczucie. Pomysłowo realizatorzy korzystają ze światła i muzyki, zadbali również o to, by widz wyszedł z kina bogatszy w refleksje, dręczony pytaniami. Czym tak naprawdę jest cud stworzenia (znamienna jest tu scena z Naomie Harris w roli Elżbiety)? Dlaczego wygląd przeszkadza w nawiązywaniu kontaktów między ludźmi? Czym jest dusza - czy mając mózg i serce posiada się także duszę? Sztuka nie pozostawia obojętnym - prowokuje, przeraża, zachwyca. W wielu partiach humor rozładowuje napięcie, nie osłabiając jednak wymowy dzieła. A liczne wstawki filozoficzne (bezpośrednie nawiązania do Raju utraconego Johna Miltona) czynią z tego spektaklu ambitną rozprawkę na temat człowieczeństwa, odpowiedzialności i odrzucenia.

2 komentarze:

  1. Byłem na Frankensteinie i rzeczywiście było to niebagatelne przeżycie. Nie mniej jednak Multikino nie jest najlepszym miejscem na teatr. Ludzie, którzy są z założenia klientami tej instytucji nie są przyzwyczajeni do skupienia, jakiego wymaga sztuka teatralna i zamiast siedzieć cicho wpieprzają ten popkorn, czipsy popijając kolę.
    Samo Multikino nie dorosło to prezentowania takiej sztuki, bo na siłę promuje sponsorów owego wydarzenia, zabijając w ten sposób kameralność tego wydarzenia.

    Nie mniej jednak warto zobaczyć i chętnie pójdę na kolejną odsłonę serii.

    OdpowiedzUsuń
  2. http://salonfilmowymn.blogspot.com/2014/11/frankenstein-jak-nowy-spektakl.html

    OdpowiedzUsuń