Gdy już się coś rozpoczęło to należy to zakończyć mimo przeszkód. W przypadku serialu o Spartakusie poważną przeszkodą okazał się nowotwór, który zaatakował odtwórcę głównej roli, Andy'ego Whitfielda. Po zagraniu w 13-odcinkowej pierwszej serii zrezygnował z udziału w serialu, ale wyraził zgodę na dokończenie produkcji z innym aktorem. Zmarł 11 września 2011 roku w Sydney. Historia Spartakusa nie mogła zakończyć się ucieczką ze szkoły gladiatorów, więc szukano następcy, który byłby w stanie nieść dalej ciężar tej niezwykłej postaci. Charyzmatyczny poprzednik podniósł poprzeczkę bardzo wysoko, więc wybrany do tej roli niedoświadczony Liam McIntyre nie mógł jej przeskoczyć. Ale siłą serialu, oprócz efektownej akcji i hektolitrów krwi, był scenariusz obfitujący w intrygi, niespodziewane zdarzenia i urozmaicone typy osobowości. I pod tym względem kontynuacja przygód trackiego gladiatora nadal trzyma wysoki poziom. Non stop coś się dzieje, nie można narzekać na nudę i brak atrakcji. Aktorzy nie byli w stanie tego zepsuć, stanowili zgrany zespół gotowy na wiele poświęceń, by ożywić tę antyczną opowieść.
W tekście występują SPOILERY!!!
ZEMSTA
Spartacus: Vengeance (2012 / 10 epizodów)
pomysł serii: Steven S. DeKnight
Tak jak w przypadku Prison Break można by rzec: Ucieczka to dopiero początek. Pragnienie wolności i chęć pomszczenia żony popchnęły Spartakusa do ucieczki i wypowiedzenia wojny republice, która odebrała wolność wielu ludziom różnych nacji. Czyn Spartakusa to wielki cios zadany Rzymowi. Tak wielka potęga militarna nie mogła zostać pokonana przez armię niewolników. Ale Spartakus nie jest głupcem, by rzucać się z garstką ludzi na wielotysięczną armię. Zamierza stworzyć takie szwadrony śmierci, które zagrożą potężnemu Rzymowi. Historyczne fakty są nieubłagane: około 6 tysięcy powstańców zostało ukrzyżowanych. Walka Spartakusa skazana jest na porażkę. On poprowadził wielu ludzi na śmierć i to w dodatku śmierć haniebną, powolną i bolesną. Wiedząc że serial nie może zakończyć się happy endem, coraz bardziej podziwia się tych zdeterminowanych herosów gotowych oddać życie dla sprawy, w którą wierzą. I każdy Rzymianin, który ginie z ich ręki, przynosi tę upragnioną chwilę triumfu i satysfakcji, daje nadzieję na zwycięstwo.
Zemsta Spartakusa pociąga za sobą dramatyczne konsekwencje, ale jest już za późno by się wycofać. Z czasem nasilają się wątpliwości, rosną niepokoje, dręczą wyrzuty sumienia, gdy Rzymianie mordują niewolników, którzy ośmielili się wymówić imię Spartakusa. Scenarzyści zadbali o to, by najpodlejsze istoty, jakimi są Glaber (Craig Parker) i Aszur (Nick Tarabay) nie stępiły swoich mieczy i konsekwentnie dążyły do wytępienia szkodników dowodzonych przez Spartakusa. Nie ma w tym świecie osoby nieskazitelnej. Nawet tytułowy bohater gotów jest zabić bezbronną kobietę, żonę Glabera, by nasycić swoje pragnienie zemsty. Nawet niewolnica Naevia, w poprzednich sezonach taka niewinna i subtelna, staje się okrutną, żądną odwetu bojowniczką, która dopiero w ogniu bitwy czuje że naprawdę żyje. Ta przemiana stała się tym wyraźniejsza, że odegrała ją inna aktorka (eteryczną i oszczędną w mimice Lesley-Ann Brandt zastąpiła bardziej ekspresyjna i bojowa Cynthia Addai-Robinson).
Zemsta w podtytule to ważny motyw serialu dotyczący nie tylko głównego bohatera i powstańców. Powody do rewanżu mają także postacie z wyższych sfer, np. Seppia (Hanna Mangan Lawrence), która pragnie pomścić śmierć brata. Z kolei Rzymianin Lucjusz Kaeliusz (Peter McCauley) przyłącza się do buntowników, gdyż wódz Sulla odebrał mu majątek i wymordował rodzinę. Powstańcy reprezentują według niego tę właściwą stronę, ale czy jest to strona sprawiedliwości to trudno powiedzieć, bo w tym świecie sprawiedliwość raczej nie istnieje. Inni bohaterowie, szczególnie ci których znamy z poprzednich serii czekają na właściwy moment, by wyjść z cienia. Póki co Ganikus (Dustin Clare) robi za sceptyka, nie wierzącego w zwycięstwo, Onomaos (Peter Mensah) leczy rany przed wielką bitwą, Kriksos (Manu Bennett) cierpi jakby ukrzyżowano jego pragnienia, Agron (Daniel Feuerriegel) ujawnia homoseksualne skłonności, Lukrecja (Lucy Lawless) wraca z zaświatów i składa ofiary bogom, a Ilytia (Viva Bianca) chodzi wiecznie obrażona na wszystkich. Ogółem - nic specjalnego.
Aktorstwo jest niezłe, choć nie wykraczające ponad to, co widzieliśmy w poprzednich sezonach. Brakuje mocnej kreacji aktorskiej na miarę Batiatusa, czyli Johna Hanny lub też pierwszego Spartakusa, czyli Andy'ego Whitfielda. Strona wizualna pozostała niezmienna. Slow motion, gejzery krwi, seksualne ekscesy, spora dawka kiczu - do tego już się przyzwyczaiłem, więc zaskoczenia nie ma, ale nie ma też rozczarowania. Tym bardziej, że kicz łączy się tu z mistrzowskimi patentami. Najbardziej zapamiętam rozpirzenie areny w drobny mak i pojedynek Naevii z Aszurem (tę scenę trzeba oglądać bez cenzury, wtedy smakuje najlepiej). Takie mega efekciarskie akcje są esencją serialu. Wprawiają w zdumienie sekwencje batalistyczne, np. finałowe starcie pod Wezuwiuszem. Nie brakuje zagrzewających do boju przemów motywacyjnych, ale nie drażnią one uszu, nie wydają się aż nazbyt pretensjonalne. Na szczęście nie jest to tylko nudny sezon przejściowy mający być wstępem do Wojny potępionych. To wciąż spektakularne i nieprzewidywalne widowisko trzymające wysoki poziom, dostarczające wielu wrażeń. A mimo to stanowi tylko przedsmak tego, co ma dopiero nastąpić.
Aktorstwo jest niezłe, choć nie wykraczające ponad to, co widzieliśmy w poprzednich sezonach. Brakuje mocnej kreacji aktorskiej na miarę Batiatusa, czyli Johna Hanny lub też pierwszego Spartakusa, czyli Andy'ego Whitfielda. Strona wizualna pozostała niezmienna. Slow motion, gejzery krwi, seksualne ekscesy, spora dawka kiczu - do tego już się przyzwyczaiłem, więc zaskoczenia nie ma, ale nie ma też rozczarowania. Tym bardziej, że kicz łączy się tu z mistrzowskimi patentami. Najbardziej zapamiętam rozpirzenie areny w drobny mak i pojedynek Naevii z Aszurem (tę scenę trzeba oglądać bez cenzury, wtedy smakuje najlepiej). Takie mega efekciarskie akcje są esencją serialu. Wprawiają w zdumienie sekwencje batalistyczne, np. finałowe starcie pod Wezuwiuszem. Nie brakuje zagrzewających do boju przemów motywacyjnych, ale nie drażnią one uszu, nie wydają się aż nazbyt pretensjonalne. Na szczęście nie jest to tylko nudny sezon przejściowy mający być wstępem do Wojny potępionych. To wciąż spektakularne i nieprzewidywalne widowisko trzymające wysoki poziom, dostarczające wielu wrażeń. A mimo to stanowi tylko przedsmak tego, co ma dopiero nastąpić.
WOJNA POTĘPIONYCH
Spartacus: War of the Damned (2013 / 10 epizodów)
pomysł serii: Steven S. DeKnight
Gdy batem traktuje się wilka nic dziwnego, że szczerzy kły. Gdy niewolnik uwalnia się z kajdan staje się rozjuszoną bestią, której nic nie powstrzyma przed morderczym atakiem. Coraz bardziej wycieńczeni żołnierze Spartakusa to głodne wilki, które pragną zasmakować rzymskiej krwi. Uważają, że na śmierć zasługuje każdy, kto chce zakuć ich w kajdany. W przywódcy rebelii tli się jeszcze iskra człowieczeństwa: zamiast zabijać bez potrzeby wolałby zakuć w łańcuchy ciemiężycieli, by poczuli jak to jest być niewolnikiem. W ostatnim sezonie Spartakus w obawie przed zimą i związanymi z nią niewygodami zdobywa chronione murami miasto, a także zawiera sojusz z piratami - dzięki ich okrętom widzi szansę w ucieczce na Sycylię. Ale władze Rzymu nie śpią i wysyłają imperatora Marka Krassusa, by położył kres tej wojnie. Imperator musi udowodnić, że Spartakus nie jest bogiem, lecz zwykłym śmiertelnikiem, który poniesie karę za to, że odważył się podnieść miecz na wielką republikę.
Niespełna 70 lat przed Chrystusem, gdy Rzym nie był jeszcze cesarstwem, rozegrała się krwawa wojna, w wyniku której Rzym otrzymał bolesny cios w samo serce. Zwycięstwo było gorzkie, okupione licznymi ofiarami, ale z czasem państwo odrodziło się jak feniks, zaś imię Spartakusa nigdy nie zostało zapomniane. Serial Stevena DeKnighta to widowisko historyczno-przygodowe obliczone na zysk, więc nie obowiązuje w nim zasada podręcznikowego trzymania się faktów. Tak jak walki gladiatorów na arenie, tak i recenzowana produkcja to tylko niepoważne, nieprzyzwoite, dostarczające emocji przedstawienie rozrywkowe dla mas. Fabuła jest tak skonstruowana, by w każdym odcinku była jakaś porządna walka. A pojedynki występują nawet w przerwach między wielkimi bitwami. Nudzić się nie można, tym bardziej że bohaterowie, nawet ci których dobrze poznaliśmy, co chwilę pokazują nowe oblicze.
Kolejnym antagonistą został Marek Krassus (Simon Merrells). To indywidualność piekielnie ambitna, która zdaje sobie sprawę, że największym błędem jego poprzednika, pretora Glabera, było zlekceważenie Spartakusa. Dlatego uparcie trenuje pod okiem doświadczonego gladiatora Hilarusa (gościnny występ australijskiego karateki, Richarda Nortona), natomiast w walce nie unika podstępów, gdyż wie że odwagę i siłę można złamać dobrze zaplanowaną prowokacją. Aby zmusić swoich żołnierzy do większego zaangażowania zarządza tzw. decymację, która ma uświadomić legionistom, że śmierć z ręki rebeliantów nie jest wcale gorsza od gniewu Marka Krassusa. Niestety, toczący się w cieniu Krassusa wątek walki o wpływy to najsłabszy punkt ostatniego sezonu. Wprowadzenie Juliusza Cezara, sposób ukazania tej postaci i wyruchanie go (dosłownie) przez aroganckiego dzieciaka, Tyberiusza, to wyjątkowo durne pomysły, bez których serial mógłby się obejść.
Ciekawie poprowadzono postać Ganikusa - jego zawadiacki uśmiech, rozdarcie między dwoma odmiennymi kobietami oraz tęsknota za areną i admiracją tłumów bardzo dobrze wpasowały się w klimat nieuchronnego końca. Kriksos także się poprawił - nie jest już cierpiętnikiem, ale zdecydowanym i niezależnym agresorem. Wśród postaci drugoplanowych na wyróżnienie zasługuje Anna Hutchison w roli rzymskiej owieczki w stadzie wściekłych wilków. Aktorka wyróżnia się urodą, ale z pewnością nie tylko dlatego ją zatrudniono. Doskonale potrafiła wczuć się w rolę jaka jej przypadła - delikatnej i wrażliwej panienki z dobrego domu, która pragnie nie dopuścić do rzezi niewiniątek. Ale to nie wszystko - jej rola ma większe znaczenie w tej historii niż to się na pozór wydaje. Oprócz niej występują tu jeszcze trzy inne kobiety o urodzie boskiej Wenus: Ellen Hollman jako dzika amazonka o imieniu Saxa, Jenna Lind w roli Kore, uroczej faworyty Krassusa i Gwendoline Taylor w roli kruchej, oddanej i wyzwolonej niewolnicy Sibyl.
Na koniec powraca pytanie: jakie są przyczyny porażki Spartakusa? Czy to możliwe, aby tak charyzmatyczny wódz, który porwał za sobą tłumy, mógł stracić autorytet? Dlaczego powstańcy nie uciekli jak najdalej od Italii, by w pełni wykorzystać wywalczoną wolność? Czemu ból i strach nękające ich w niewoli zamienili na krew, pot i łzy, które leją się na polu bitwy? Nie można im odmówić siły, determinacji i odwagi, zaś ich dowódcom także sprytu i dobrej taktyki. Dzięki strategicznym zdolnościom Spartakusa jego rewolta okazała się bardziej skuteczna niż dwa poprzednie powstania niewolników, które miały miejsce na Sycylii. Tracki przywódca konsekwentnie kroczył swoją ścieżką, ale z niepokojem musiał dostrzegać iż jego towarzysze woleli inną drogę. W wyniku wewnętrznych konfliktów siły Spartakusa osłabły, a wolność mogła zostać osiągnięta tylko poprzez cierpienie i śmierć.
Budżet nie był wygórowany jak w przypadku kinowych blockbusterów, ale żadnego dolara nie zmarnowano. Zaprezentowano nowe twarze, które pewnie jeszcze nieraz zobaczymy na ekranie, zadbano również o świetną batalistykę. Bitwy są doprawdy imponujące, występują niemal w każdym odcinku i zawsze cechują się realizacyjnym mistrzostwem. Największą wadą jest zbyt duża ilość pornograficznych wstawek, gdyby je ograniczyć do niezbędnego minimum to serial niewiele by stracił (chyba jedynie w odcinkach finałowych nie ma scen erotycznych). Spartakus Stevena DeKnighta to bardzo udane przedsięwzięcie telewizyjne - genialnie skonstruowane, zrobione z inwencją, obfitujące w spektakularne bitwy, smakowite gore i gdzieniegdzie udane dialogi. Produkt nie pozbawiony jest cudacznych i obciachowych pomysłów, ale wydają się one tylko kroplą w morzu licznych zalet. Zakończenie serialu wyciska łzy tak samo jak finał kinowej wersji Stanleya Kubricka (w ostatnim epizodzie mamy też zaskakujące nawiązanie do tego filmu, a konkretnie do sceny I am Spartacus).
Powiązane z tematem:
prequel: Bogowie areny
seria 1: Krew i piach
Ciekawie poprowadzono postać Ganikusa - jego zawadiacki uśmiech, rozdarcie między dwoma odmiennymi kobietami oraz tęsknota za areną i admiracją tłumów bardzo dobrze wpasowały się w klimat nieuchronnego końca. Kriksos także się poprawił - nie jest już cierpiętnikiem, ale zdecydowanym i niezależnym agresorem. Wśród postaci drugoplanowych na wyróżnienie zasługuje Anna Hutchison w roli rzymskiej owieczki w stadzie wściekłych wilków. Aktorka wyróżnia się urodą, ale z pewnością nie tylko dlatego ją zatrudniono. Doskonale potrafiła wczuć się w rolę jaka jej przypadła - delikatnej i wrażliwej panienki z dobrego domu, która pragnie nie dopuścić do rzezi niewiniątek. Ale to nie wszystko - jej rola ma większe znaczenie w tej historii niż to się na pozór wydaje. Oprócz niej występują tu jeszcze trzy inne kobiety o urodzie boskiej Wenus: Ellen Hollman jako dzika amazonka o imieniu Saxa, Jenna Lind w roli Kore, uroczej faworyty Krassusa i Gwendoline Taylor w roli kruchej, oddanej i wyzwolonej niewolnicy Sibyl.
Na koniec powraca pytanie: jakie są przyczyny porażki Spartakusa? Czy to możliwe, aby tak charyzmatyczny wódz, który porwał za sobą tłumy, mógł stracić autorytet? Dlaczego powstańcy nie uciekli jak najdalej od Italii, by w pełni wykorzystać wywalczoną wolność? Czemu ból i strach nękające ich w niewoli zamienili na krew, pot i łzy, które leją się na polu bitwy? Nie można im odmówić siły, determinacji i odwagi, zaś ich dowódcom także sprytu i dobrej taktyki. Dzięki strategicznym zdolnościom Spartakusa jego rewolta okazała się bardziej skuteczna niż dwa poprzednie powstania niewolników, które miały miejsce na Sycylii. Tracki przywódca konsekwentnie kroczył swoją ścieżką, ale z niepokojem musiał dostrzegać iż jego towarzysze woleli inną drogę. W wyniku wewnętrznych konfliktów siły Spartakusa osłabły, a wolność mogła zostać osiągnięta tylko poprzez cierpienie i śmierć.
Budżet nie był wygórowany jak w przypadku kinowych blockbusterów, ale żadnego dolara nie zmarnowano. Zaprezentowano nowe twarze, które pewnie jeszcze nieraz zobaczymy na ekranie, zadbano również o świetną batalistykę. Bitwy są doprawdy imponujące, występują niemal w każdym odcinku i zawsze cechują się realizacyjnym mistrzostwem. Największą wadą jest zbyt duża ilość pornograficznych wstawek, gdyby je ograniczyć do niezbędnego minimum to serial niewiele by stracił (chyba jedynie w odcinkach finałowych nie ma scen erotycznych). Spartakus Stevena DeKnighta to bardzo udane przedsięwzięcie telewizyjne - genialnie skonstruowane, zrobione z inwencją, obfitujące w spektakularne bitwy, smakowite gore i gdzieniegdzie udane dialogi. Produkt nie pozbawiony jest cudacznych i obciachowych pomysłów, ale wydają się one tylko kroplą w morzu licznych zalet. Zakończenie serialu wyciska łzy tak samo jak finał kinowej wersji Stanleya Kubricka (w ostatnim epizodzie mamy też zaskakujące nawiązanie do tego filmu, a konkretnie do sceny I am Spartacus).
Powiązane z tematem:
prequel: Bogowie areny
seria 1: Krew i piach
zatrzymałem się na pierwszym sezonie, jeszcze z Whitfieldem - genialny, łyknąłem na raz wszystkie odcinki. następne sezony gdzieś mi się przewijały w TV, ale nie przykuły mojej uwagi. trzeba nadrobić!
OdpowiedzUsuńJa po pierwszej serii i prequelu się zatrzymałem i dopiero po kilku miesiącach zacząłem oglądać serię 2, gdy pojawiła się w TV Puls. Emisja trzeciej (ostatniej) serii ma być po świętach, ale nie chciało mi się czekać, więc obejrzałem ją w ciągu zaledwie trzech dni ;) Z początku obawiałem się, że bez Whitfielda to się nie udało, ale nie było tak źle, moim zdaniem jest lepiej niż można było oczekiwać.
OdpowiedzUsuńWojnę potępionych rzuciłem w kąt z nadzieją, że kiedyś zobaczę. Twoja recenzja przypomniała o serialu i srogo zachęciła do zakończenia opowieści o Spartakusie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, nie po raz pierwszy z resztą :)