Zdarzenie w Ox-Bow

The Ox-Bow Incident (1943 / 75 minut)
reżyseria: William A. Wellman
scenariusz: Lamar Trotti na podst. powieści Waltera Van Tilburga Clarka

Nevada w 1885 roku. Na wieść o śmierci farmera i kradzieży bydła mieszkańcy pod nieobecność szeryfa formują oddział pościgowy. Nie wierząc w sprawiedliwe sądy obywatele zamierzają schwytać bandytów i powiesić ich bez procesu. Ponad dwudziestu ludzi wyrusza na polowanie i wkrótce znajdują trzech podejrzanie wyglądających mężczyzn podróżujących z bydłem zabitego ranczera. Wnioski nasuwają się same - to muszą być złodzieje i mordercy. Więcej dowodów nie trzeba, żadne zapewnienia i błagania nie pomogą, żadnego przebaczenia i litości nie będzie. Potrzebne jest tylko solidne drzewo nadające się na szubienicę. Wprawdzie istnieje w tym świecie demokracja, ale ona i tak nic nie zmieni, gdy sprzeciwi się siedem osób. To nadal garstka przeciwko dwudziestu samozwańczym szeryfom.

Henry Fonda i Harry Morgan odegrali postacie dwóch obcych przybyłych do małej mieściny w Nevadzie. Bohater Fondy to facet lubiący rozrywki i awantury. Za swoją nieroztropną postawę szybko dostaje butelką po łbie od barmana. Jednakże wkrótce okaże się jednym z nielicznych rozsądnych ludzi w tych stronach. Plotka rzucona przez jakiegoś delikwenta stawia miasto na nogi, a obywatele zauważają szansę na wyjście z nudy i rutyny codziennego życia. Pełna wiary w słuszność sprawy grupa zapaleńców wyrusza w teren, by dokonać samosądu. Groźnie wyglądający Meksykanin, sklerotyczny staruszek i trzeźwo myślący ojciec rodziny zostają oskarżeni o kradzież i morderstwo. W jednej chwili zostają pozbawieni swoich praw i skazani na śmierć przez rozjuszony tłum składający się z hipokrytów, ignorantów i słabeuszy. Oskarżeni nie mają szans się obronić, gdyż wyrok już zapadł i każde ich słowo poddawane jest w wątpliwość.

Mimo iż film jest krótki (trwa tyle ile klasyczny film klasy B - 75 minut) udało się, dzięki znakomitemu scenariuszowi Lamara Trottiego, stworzyć poruszający dramat psychologiczny z wiarygodnie ukazanym portretem małomiasteczkowej społeczności. Wśród postaci wyróżnia się dumny oficer konfederacki i jego tchórzliwy syn, z którego ojciec pragnie zrobić prawdziwego mężczyznę, bezmyślny zastępca szeryfa przekonany o tym, że ta posada pozwala mu egzekwować prawo wszelkimi dostępnymi środkami, czarnoskóry kaznodzieja, który był kiedyś świadkiem linczu i trudno mu zapomnieć tamten incydent. Większość postaci została delikatnie naszkicowana, ale i tak reżyserowi udało się osiągnąć mocny efekt. Diagnoza jaką Wellman postawił społeczeństwu jest negatywna. Śmierć od zawsze była widowiskiem, a dyndający na drzewie wisielcy stanowią dobrą rozrywkę.


Henry Fonda nieraz występował w takich społecznie zaangażowanych filmach, chociażby w Niewłaściwym człowieku Alfreda Hitchcocka i 12 gniewnych ludziach Sidneya Lumeta - w tym pierwszym sam był oskarżonym, w tym drugim pełnił rolę ławnika dążącego do uniewinnienia oskarżonego. W dramacie Wellmana role skazańców zagrali: Anthony Quinn, Dana Andrews i Francis Ford (brat znanego reżysera, Johna Forda). Głównym bohaterem jest jednak zbiorowość. Nikt tu nie bierze całej odpowiedzialności na siebie, każdy jest poniekąd winny, każdy do końca życia będzie zmagał się z tym jarzmem. Bezprawnemu wymierzaniu sprawiedliwości sprzeciwia się tylko siedmiu osobników (ta liczba wkrótce będzie pełnić ważną funkcję w westernach), ale to zbyt mało, by przeciwstawić się ogólnemu przekonaniu o słuszności dokonania nieformalnej egzekucji.

Westerny to filmy o zabijaniu i walce o sprawiedliwość. Wellman odwraca do góry nogami schematy gatunku pokazując, że zabijanie i walka o sprawiedliwość to czasem jedno i to samo - czyn wątpliwy moralnie, będący plamą na honorze. I tak westernowe mity zostają zburzone. Chociaż nie brakuje tu pozytywnych bohaterów to żaden nie posiada tak silnych argumentów, by przekonać innych do swoich racji. Brak takiej silnej osobowości wskazuje ten film jako zapowiedź antywesternów z lat 60. W Europie film doceniono jako jeden z najwybitniejszych dzieł amerykańskiego kina, ale w Stanach krytykowano za przewagę dialogu nad akcją, nadmierny dydaktyzm i sentymentalizm widoczne szczególnie w końcówce. Dzisiaj film zyskuje, gdy widać jak bardzo różni się od klasycznych westernów z lat 40. Zaprezentowana przez Wellmana i Trottiego krytyka społeczna trafia prosto do serca, nie można jej lekceważyć.


W okresie II wojny światowej częściej realizowano filmy wojenne niż westerny, ale myślę że można z czystym sumieniem powiedzieć, że Zdarzenie w Ox-Bow to jeden z najwybitniejszych filmów tamtych lat. I to nie tylko w gatunku westernu, bo siłą filmu jest właśnie to, że dotyka problemów, które są domeną nie tylko Dzikiego Zachodu, lecz również współczesności. Prawo to nie tylko spis reguł, zakazów i dogmatów, ale to także ludzka świadomość - aby sądzić i ferować wyroki trzeba zachować przytomność umysłu zamiast niefrasobliwie decydować o ludzkim życiu. Demaskatorskie i nieszablonowe dzieło z gatunku, który w swej klasycznej postaci dopiero się kształtował (Dyliżans z 1939 uważany jest za początek klasycznego etapu w historii westernu). Zdarzenie w Ox-Bow to kino refleksyjne, wnikliwe i po prostu wybitne, dotykające trudnego tematu, który przez twórców westernów był zwykle pomijany albo pokazywany w bardziej przystępnej i optymistycznej formie. 

3 komentarze:

  1. SPOILERY :

    Western jako dramat społeczny i moralitet w jednym ( pamiętam, że kiedyś Ci to mocno rekomendowałem ) Do tego, mimo arcy skromnych środków - dramaturgiczne cacko .
    Jedynie finał nazbyt łopatologiczny - mam na myśli scenę odczytania w saloonie listu pożegnalnego skazańca :już wcześniej przekonujemy się, ze to człowiek szlachetny i pełen godności , nie było sensu wyłuszczac tego raz jeszcze .
    Brak mocnego akordu na koniec ( za zwyczaj taka story stanowi przyczynek dla ,,revenge movie , a tu nic z tych rzeczy, tych ludzi po prostu nie ma kto pomścic i kropka ) jest zamierzonym poskąpieniem widzowi elementu katharsis, dla spotęgowania empatii z bohaterami, którym również go odmówiono. Widz ma zostac z poczuciem dyskomfortu.
    Szlachetnośc Fondy objawia się w ostatniej scenie , kiedy jako jedyny z współwinnych postanawia zaopiekowac się rodziną zmarłego . Wyrusza w tym celu bez żadnej nadzieii - zapewne ma świadomośc, że wdowa może go równie dobrze na wejściu potraktowac z dubeltówki. On jeden chce z tym swoim brzemieniem winy coś zrobic.
    Mamy tu trochę bardzo fajnych, lekko odjechanych niuansów. Moment spotkania Fondy z jego byłą , to niema scena wymiany spojrzeń, ale kadrowana tak, jak w wypadku scen dialogowych - lecz tu ani jedno słowo nie pada . To było niesamowite .
    Albo : dziadek śpi pod kocem, budzi go szturchnięcie lufy rewolweru. Wystawia spod koca kawałek paszczy, gapi się na wycelowaną lufę, wydaje z siebie jakiś nieartykułowany gulgot i ładuje się z powrotem pod koc spac dalej . Świetna synteza postaci, o której jeszcze nic nie wiemy - dopiero za chwilę ma się okazac, że gościu ma zlasowany beret do imentu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W stu procentach się zgadzam. Na tę wymianę spojrzeń też zwróciłem uwagę. Na tę scenę z dziadkiem również. Odczytywanie listu faktycznie było jak "uderzenie łopatą" - raziło banałem i dydaktyzmem. Ale film i tak świetny. Dziwię się, że tak późno go obejrzałem, chociaż rekomendowałeś go już jakiś rok temu (pod recenzją "Pogromcy czarownic").

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze jeden motyw mi się podobał :
    Meksykanin-Quinn, który jest wierzący, chce się przed śmiercią wyspowiadac , ale na miejscu nie ma ksiedza . Wyznaje więc grzechy jedynemu gościowi z grupy, który zna hiszpański, żeby pojechał z tym kawał drogi do jakiegoś meksykańskiego księdza i ,,podał dalej''.
    Patent na miarę Luisa Bunuela.

    OdpowiedzUsuń