Viva Zapata!

(1952 / 108 minut)
reżyseria: Elia Kazan
scenariusz: John Steinbeck

Poprawiona wersja tekstu z 9 lipca 2014,
którą 8 czerwca 2018 opublikowano w serwisie film.org.pl w cyklu Czarno na białym.
 

Po trzydziestu latach dyktatorskich rządów Porfiria Diaza nadszedł kolejny trudny okres w dziejach Meksyku. Chłopskie oddziały partyzanckie Pancho Villi (na północy) i Emiliana Zapaty (na południu) walczyły z bronią w ręku, by przywrócić stabilizację w kraju, ograniczyć wpływy armii i odciąć się od zagranicznego kapitału. Rewolucja doprowadziła do kilku detronizacji. Po obaleniu Diaza prezydentem został Francisco Madero, ale na krótko – zginął w zamachu przeprowadzonym przez generała Huertę. Aby zapanował pokój, demokracja i agraryzm musieli zginąć także Zapata i Villa… O rewolucji meksykańskiej powstało wiele filmów, do najciekawszych należą włoskie quasi-westerny Kula dla generała (1966) Damiana Damianiego i Garść dynamitu (1971) Sergia Leone. Wśród amerykańskich produkcji wyróżnia się niesztampowo obsadzony dramat biograficzny Viva Zapata!, w którym rolę meksykańskiego przywódcy zagrał Marlon Brando.

Elia Kazan nie był specjalistą od epickich widowisk, ale burzliwe dzieje Meksyku w drugiej dekadzie dwudziestego wieku okazały się dla niego świetnym materiałem na film. Ukazał w nim zróżnicowane postawy ludzkie: wynędzniałych i lamentujących chłopów, żądnych władzy generałów i nieustraszonych awanturników. Emiliano Zapata nie jest tu pomnikową postacią, ale zwyczajnym człowiekiem, którego niedoszły teść tak charakteryzuje: „Jesteś farmerem bez ziemi, dżentelmenem bez pieniędzy, człowiekiem majętnym bez majątku, a także bojownikiem, hulaką, wichrzycielem”, po czym dodaje: „Nie mam nic przeciwko tobie i niektóre twoje cechy można uznać za pożądane, ale moja córka nie będzie mieszkać na gołej ziemi, klepiąc tortille jak zwykły Indianin”. Zapata jest człowiekiem charakternym i odważnym. Wrogowie nazywają go tygrysem, a tygrysa trzeba zabić, gdyż jest niebezpiecznym drapieżnikiem.

To była dopiero trzecia rola filmowa Marlona Brando, który już wówczas (także dzięki rolom teatralnym) uważany był za geniusza. Wykreowane przez niego postacie elektryzowały publiczność, aktorzy z jego pokolenia (i pokoleń późniejszych) chcieli go zaś naśladować. Brando uczył się swojego rzemiosła pod okiem Stelli Adler, która wpoiła mu metodę Stanisławskiego, rosyjskiego teoretyka teatru. Zgodnie z Metodą aktor nie powinien grać ani udawać kogokolwiek, lecz przeżywać rolę, spróbować zrozumieć motywacje postaci, przy czym nie powinien rezygnować z improwizacji. Brando używał więc częściej wyobraźni i intuicji, zamiast uczyć się całego tekstu na pamięć. Obsadzenie go w roli Emiliana Zapaty uczyniło z tej postaci atrakcyjnego, sympatycznego awanturnika. Słynny rewolucjonista zapewne nie był takim w rzeczywistości, ale nie o historyczną wiarygodność w tym filmie chodzi.

Scenariusz napisał John Steinbeck, autor Gron gniewu (1939), którego w 1962 wyróżniono Nagrodą Nobla. Pod względem literackim film Kazana jest istotnie bez zarzutu, pomimo tego iż autor pominął ultranegatywne aspekty osobowości meksykańskiego rebelianta. Gdy liberałowie chcą dać Zapacie piękną ziemię, ten, oburzony, odrzuca ofertę, mówiąc, że przecież nie walczył dla siebie. Niechętnie przyjmuje także propozycję objęcia posady prezydenta (w rzeczywistości Zapata nie został prezydentem i ta niezgodność z faktami może najbardziej razić odbiorców). Zupełnie inny jest jego brat Eufemio, który wykazuje dyktatorskie aspiracje. Odbiera ziemie farmerom, bo uważa, że coś mu się należy, walczył przede wszystkim dla siebie. Zgodnie ze scenariuszem miał on pozostawać w cieniu charyzmatycznego brata, ale odtwórca tej roli, Anthony Quinn, potrafił ukraść show nawet najzdolniejszym aktorom. Za rolę Eufemia zdobył pierwszego Oscara (drugiego otrzymał za rolę Paula Gauguina w Pasji życia). Marlon Brando na pierwszego Oscara musiał jeszcze poczekać, ale rola gniewnego Meksykanina też została właściwie doceniona (BAFTA i nagroda w Cannes).

Tytułowy bohater filmu to człowiek walczący z despotyzmem. Jego działalność partyzancka pokazana jest skrótowo, bez ciemniejszych fragmentów, takich jak grabieże, egzekucje, podpalenia. Uwypuklono jaśniejsze strony charakteru postaci, by umożliwić identyfikację widza z bohaterem, dodano także wątek miłosny. Ale mimo tych uproszczeń udało się stworzyć znakomity film, z którego jednak nie należy uczyć się historii. W dużym stopniu jest to krytyczny w wymowie obraz, w którym odmalowano współczesność wraz z jej problemami. Ówczesne społeczeństwo amerykańskie borykało się z prześladowaniami ze strony władz, dysharmonią w najbliższym otoczeniu, ciągłą obawą przed zbrojnym konfliktem. Siłą wielu starych amerykańskich filmów jest to, że pod staroświeckim kostiumem sprytnie maskują kwestie dotyczące współczesności, a za parawanem atrakcyjnego widowiska ukrywają ambitne treści.

W trakcie rewolucji zmieniają się ideały, a postawy ludzkie nabierają ciemniejszych barw. To, o co się walczy, przestaje być priorytetem, władza deprawuje, łamane są obietnice i prawa człowieka. Znamienna jest podwójna scena, w której delegacja Indian skarży się u prezydenta. Ten mały bunt powoduje, że prezydent Diaz zakreśla nazwisko Zapaty jako osoby szkodliwej, wrogo nastawionej do rządu. Potem, gdy Zapata pełni funkcję prezydenta, traktuje w ten sam sposób buntowniczego chłopa Hernandeza (tę epizodyczną postać zagrał debiutujący Henry Silva, potem jedna z czołowych gwiazd włoskiego kina sensacyjnego). Zabawne, że wcześniej nie mógłby zanotować jego nazwiska, gdyż nie umiał jeszcze czytać ani pisać. Uznał jednak, że zanim obejmie urząd głowy państwa powinien nauczyć się alfabetu. W nauce pomogła mu zakochana w nim dziewczyna, w którą wcieliła się Jean Peters. Moim zdaniem aktorka niezbyt dobrze pasowała do roli pobożnej, uczuciowej Josefy. Znacznie bardziej przekonuje w rolach silnych, niezależnych kobiet (takich jak Anna z Indii, kapitan piratów w filmie Jacques’a Tourneura z 1951).

Viva Zapata! to jedna z tych starych hollywoodzkich produkcji, które oprócz aspektów widowiskowych, typowych dla kina komercyjnego, posiadają również walory artystyczne. Scenografia, kostiumy i zdjęcia stanowią tylko tło opowieści (inaczej niż w antycznych przedstawieniach, takich jak Quo vadis z 1951). Tutaj ważniejsze są związki międzyludzkie i portrety osób z różnych warstw społecznych. Emiliano Zapata, postać uważana za mityczną, dzięki świetnej kreacji Marlona Brando i realistycznym opisom Johna Steinbecka, stała się postacią żywą i wiarygodną. Rewolucyjne hasła zostały podane bez patosu, wątek miłosny jest znośny, a historyczne nieścisłości nie rażą w oczy, gdyż dobrze służą opowieści, która więcej mówi o zmianach zachodzących w społeczeństwie niż o rewolucji meksykańskiej. Pierwszorzędna inscenizacja, wytrawne aktorstwo, porywająca opowieść i wysoki poziom artystyczny to wystarczające powody, by potraktować tę produkcję może nie z jakimś przesadnym zachwytem, ale z szacunkiem, na który zasługuje każda osoba z talentem do opowiadania pasjonujących historii.

10 komentarze:

  1. Jakie bzdury historyczne, na przykład? Filmu nie widziałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykład jeden podałem, Zapata nie był prezydentem Meksyku, w filmie pełni tę funkcję. Poza tym, jego działalność partyzancka pokazana jest skrótowo, bez ciemniejszych fragmentów, takich jak grabieże, egzekucje, podpalenia. Trochę zrobiono to po hollywoodzku, czyli uwypuklono jaśniejsze strony charakteru, by umożliwić identyfikację widza z bohaterem, dodano także wątek miłosny. Ale mimo tych uproszczeń (słowo 'bzdura' nie jest tu chyba odpowiednie) udało się stworzyć znakomity film.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Trochę zrobiono to po hollywoodzku... "

    To samo można powiedzieć o np. Bravehearcie i pewnie każdym fabularnym filmie historycznym czy biograficznym. I to nie tylko hollywoodzkim.

    OdpowiedzUsuń
  4. Racja, dlatego to mi zupełnie nie przeszkadzało i w recenzji skupiłem się na zaletach.

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie właśnie trochę to irytuje. Bo fabularne filmy historyczno/biograficzne są najczęściej ulubieńcami krytyków i zdobywają prestiżowe nagrody, a każdy jakby ignoruje to jak często sztucznie i na siłę filmowcy starają się włożyć prawdziwą historię w ramy filmowego scenariusza: dać jej początek, koniec, przesłanie itd. Reakcje publiczności na takie filmy też mnie czasem denerwują. To prawdziwa historia więc z zasady jest lepsza od tej wymyślonej - mówią. Chociaż tak naprawdę to te same patenty co w zwykłej fikcji.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nawet w filmach dokumentalnych manipuluje się faktami, by osiągnąć odpowiedni efekt (np. propagandowy), więc raczej z filmów nie należy się uczyć historii. Od tego są odpowiednie książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. W książkach też się manipuluje faktami. I to nie gorzej niż w filmach. Najlepiej tworzyć historię samemu ;-) . A z filmów o rewolucji w Meksyku najlepszy pozostaje "Garść dynamitu" Sergia L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samemu , to dopiero się manipuluje ;)

      Usuń
  8. Hehe, to może wikipedia jest najlepszym źródłem historycznym ;)
    "Garść dynamitu" - do przypomnienia, jak widziałem ten film w dzieciństwie to mi się nie podobał.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie chodzi mi o to, że te filmy manipulują faktami czy przekłamują historię tylko, że cieszą się większą estymą niż filmy kompletnie fikcyjne. Filmy, które dostają Oskary itp. to najczęściej biografie albo historyczne. I to często wygląda tak, że wystarczy wykorzystać prawdziwą historię czy postać żeby uzyskać odpowiednią renomę i uznanie, a to co się robi z tymi postaciami i historią jest drugorzędne.

    OdpowiedzUsuń