Świątynia diabła

Oni no sumu yakata (1969 / 76 minut)
reżyseria: Kenji Misumi
scenariusz: Kaneto Shindô na podst. opowiadania Jun'ichirô Tanizakiego

Na świecie głoszone są różne doktryny religijne i filozoficzne, ale większość dopuszcza taką możliwość, że istnieje diabeł, który namawia ludzi do popełniania złych uczynków i łamania zasad moralnych. Stworzona na terenie Indii religia zwana buddyzmem to w wielu krajach, szczególnie azjatyckich, pewien sposób na życie. Przestrzegając praw etycznych, wystrzegając się pragnień i pożądań (bo to zwykle one prowadzą do grzechu) można wyzwolić swoją duszę od diabelskich wpływów i osiągnąć wyjątkowy spokój, w buddyzmie nazywany nirwaną. W obecnych czasach religia nie ma już dla ludzi wielkiego znaczenia, a duchowni z powodu rozpowszechnionych przez media skandali przestali już być autorytetami moralnymi. Dawniej jednak, gdy sztormy, trzęsienia ziemi i inne wielkie kataklizmy były dowodem na istnienie boskich sił niewielu było ateistów i sceptyków.

Akcja filmu rozgrywa się w Japonii w okresie panowania dwóch cesarzy. Obaj walczą o hegemonię, więc miasteczka i wioski pustoszone są przez żołnierzy obu armii. Mieszkańcy tracą swój dobytek, a przetrwać mogą tylko najsprytniejsi, tacy jak Taro, który znalazł swoje miejsce w opuszczonej świątyni w górach. Niegdyś był kimś ważnym, ale w wyniku przewrotu politycznego stał się bandytą mieszkającym na odludziu w nędznych warunkach. Aby zdobyć jedzenie wyrusza czasem do miasta, by wraz z żołnierzami plądrować, kraść i zabijać. Do jego kryjówki trafia Kaede, która uważa że jest jego żoną, choć on temu zaprzecza, faworyzując inną kobietę imieniem Aizen. Kaede jest przekonana, że Aizen to kobieta zepsuta, dwulicowa, tryskająca jadem. Pragnie wyzwolić męża od tej diablicy. Możliwe, że kieruje nią zwykła zazdrość, ale może naprawdę chce uratować duszę naiwnego Taro.

Nigdy nie przypuszczałem, że o japońskim filmie historyczno-kostiumowym mógłbym kiedykolwiek napisać, że najlepsze są w nim sceny dialogowe. Ale w Świątyni diabła to właśnie dialog pełni najistotniejszą funkcję. Niewielka ilość scen akcji (jedna walka na miecze i jedna bitwa w płonącym mieście) upiększa tę historię, lecz nie przysłania filozoficzno-religijnej głębi i egzystencjalnych rozterek bohaterów. Konwersacje bywają długie i wiele mówią o postaciach. Jak w adaptacjach sztuk teatralnych, takich jak Kto się boi Virginii Woolf i Bliżej (obie w reżyserii Mike'a Nicholsa) występuje w Świątyni diabła czworo wiodących bohaterów: dwie kobiety i dwóch mężczyzn, a scenariusz wplątuje ich w burzliwe konflikty, pojedynki słowne i wyrafinowane gierki. Czy słaba płeć okaże się silniejsza władając językiem, kokieterią i temperamentem?


Gdy scenariusz skupia się na postaciach, a nie akcji, niezbędni okazują się znakomici aktorzy. Shintarô Katsu dzięki roli niewidomego masażysty i szermierza Zatôichiego stał się w Japonii popularnym gwiazdorem. Rola Taro, naiwnego zabijaki użerającego się z nieposkromionymi kobietami wzbogaciła emploi aktora. Udane są również role kobiece: Hideko Takamine jako bezwzględnie uparta Kaede oraz Michiyo Aratama w roli złośliwej i amoralnej Aizen. Pierwsza cechuje się postawą apollińską, druga - dionizyjską. Na początku recenzji wspomniałem o buddyzmie, więc należałoby jeszcze wymienić postać, która tę ideologię reprezentuje. Chodzi o wędrownego mnicha, który nie jest mistrzem walk wschodnich jak mnisi z filmów wuxia, ale typowym kapłanem uzbrojonym w posążek Buddy. Idąc szlakiem górskim chce ominąć wojenną zawieruchę, ale trafia do świątyni, gdzie zamiast noclegu i strawy czeka go spotkanie z demonem. Rolę kapłana zagrał Kei Satô.

Nie jest to już ta liga, co filmy Mizoguchiego czy Kurosawy, ale wizualnie jest to wciąż najwyższy poziom, gdyż głównym autorem zdjęć był Kazuo Miyagawa. Sekwencje dialogowe filmowane są w długich ujęciach, tak by widz mógł słuchać tego co mówią bohaterowie. Z kolei otaczająca przyroda, cicha i sprzyjająca medytacji, nie tylko stanowi świetne tło dla tej kameralnej opowieści, ale i boleśnie przypomina o tym, że istnieje też gorszy świat, gdzie toczą się bitwy, płoną miasta, ludzie umierają lub żyją cierpiąc głód i nędzę. W tych miejscach również rządzi książę ciemności - on jest wszędzie i trudno przed nim uciec. Autorem scenariusza był Kaneto Shindô, reżyser i autor słynnego dramatu Kobieta diabeł (1964). Pisał on także scenariusze dla innych, często adaptując twórczość Jun'ichirô Tanizakiego, tak jak w przypadku Świątyni diabła. Dzięki angażującej, trzymającej w napięciu historii nie zwraca się uwagi na muzykę, której mogłoby tu w ogóle nie być. Ale jest - skomponował ją Akira Ifukube, którego na pewno kojarzą fani japońskich potworów z Godzillą na czele.


Brat Shintarô Katsu, Tomisaburô Wakayama, też był popularnym aktorem, a kilka lat później zagrał podobną rolę jaką miał jego brat w Świątyni... Misumiego. Mowa o filmie Pod kwitnącymi wiśniami (1975), reżyserowanym przez Masahiro Shinodę. W tej produkcji też obserwujemy losy mieszkającego w górach rzezimieszka, który ulega czarowi cwanej i zdeprawowanej kobiety. Ta mroczna baśń o Ścinaczu Głów cechuje się przecudną oprawą plastyczną, a także dobrym aktorstwem Wakayamy i atrakcyjnej Shimy Iwashity, ale od Świątyni... jest znacząco słabsza ze względu na niezbyt przekonujący, zbyt absurdalny scenariusz. Reżyserowany przez Misumiego dramat to kino niedługie (76 minut), oszczędne w formie i bogate w treść, alegoryczne, mądrze i nieszablonowo opowiedziane i z wyczuciem zagrane. Dla tych, co szukają głębi pod płaszczykiem efektownej, pięknie oprawionej rozrywki. Dla tych, którzy w japońskich filmach historyczno-kostiumowych szukają czegoś więcej niż przemocy, zabijania i walk na miecze.

7 komentarze:

  1. Katsu jest niezły ( widziałeś trylogię ,, Hanzo'' w końcu? ) Ja się dziś przymierzam do diabelskiego jidai-geki,,,Jigoku'' 1960 Noburo Nakagawy .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Hanzo" jeszcze nie widziałem, bo tu trzeba znaleźć czas na trzy filmy. Ale może znajdę czas w okresie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem.

      Usuń
    2. Od kiedy ,,Jigoku'' Nobuo Nakagawy to jidai-geki???

      Usuń
    3. Czym się musiałem wcześniej zasugerować, jasne, że nie jest.

      Usuń
  2. Uuuu, skoro Ifukube maczał w tym palce to z pewnością kiedyś zobaczę, bo uwielbiam jego twórczość (przede wszystkim utwory skomponowane do Godzilli, ale inne też cenię).

    OdpowiedzUsuń
  3. Próbowałem oglądać Świątynie diabła ale jakoś m=nie przemawia do mnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekaw jestem, Mariuszu, w jakiej wersji językowej ten film oglądałeś: chodzi mi o napisy, bo nie przypuszczam, żeby wystarczyła Ci oryginalna wersja audio? Pytam o to nie bez powodu: był to bowiem pierwszy film jidaigeki, który tak mnie urzekł, że "sporządziłem" do niego polskie napisy (ok. roku 2009) i przez jakiś czas krążyły w one w sieci ... gdyby ktoś jeszcze je potrzebował, to mogę udostępnić.

    OdpowiedzUsuń