pomysł serii: Vince Gilligan & Peter Gould
Breaking Bad miał wiele przełomowych odcinków, które wprowadzały istotne zmiany, nowych bohaterów i nowe problemy. Jednym z takich odcinków był ósmy epizod drugiego sezonu zatytułowany Better Call Saul. Pojawiła się w nim postać prawnika Goodmana, która znacznie ożywiła produkcję. Scenarzystą odcinka był Peter Gould i to on jest głównym kreatorem tej postaci. Już na początku dowiadujemy się, że żydowskie nazwisko to zmyłka, bo Saul naprawdę jest Irlandczykiem. Jego pierwsze pojawienie się na ekranie w ekstrawaganckiej reklamie telewizyjnej sugeruje, że jest showmanem, a nie typowym, nudnym obrońcą. W pewnym momencie jeden z głównych bohaterów Breaking Bad tak o nim mówi: „Gdy robi się gorąco zatrudnia się adwokata-kryminalistę, a nie od spraw kryminalnych” i wtedy staje się jasne, że w tym człowieku tkwi ogromny potencjał.
Po pierwszym sezonie Better Call Saul trudno uwierzyć by potencjał został zmarnowany. Vince Gilligan doskonale wie do czego zmierza ta historia i sprawnie, choć bardzo powoli, prowadzi bohaterów w konkretnym kierunku i określonym celu. Świat wykreowany przez filmowców jest barwny: realizm sąsiaduje z kiczem, nieznośna powaga ze specyficznym humorem, defraudanci i gangsterzy z firmą prawniczą. Nie ma tu kryształowych bohaterów, każdy kombinuje jak może, byle tylko wyjść na swoje. James McGill to nieudacznik, z którym chętnie współpracują tylko pensjonariusze domu starców. Ma kryminalną przeszłość, a prawnikiem został idąc na skróty - zaliczył kurs korespondencyjny na podrzędnym uniwersytecie American Samoa. Nie brakuje mu jednak sprytu, ambicji i zaangażowania. Zyskuje wątpliwą renomę „adwokata, który broni osób winnych”. Zarabia marne grosze, ale próbuje wspiąć się wyżej.
Jednym z najtrudniejszych zadań scenarzystów jest wymyślenie takich kwestii, które w ustach aktora brzmiałyby naturalnie. Gdy w Breaking Bad Saul wkroczył do pokoju przesłuchań z miejsca został scharakteryzowany jako nieznośna gaduła, więc twórcy Better Call Saul musieli trzymać się tego, że błyskotliwy dialog to najważniejszy składnik opowieści. Wiadomo, że każdy prawnik musi mieć gadane, a jednak nie ma drugiej takiej osobowości jak Jimmy McGill. Gdy dochodzi do napiętej sytuacji, w wyniku której zostaje nazwany „najgorszym prawnikiem w historii”, ma już gotową odpowiedź stawiającą go w jak najlepszym świetle: „Właśnie załatwiłem ci zamianę wyroku śmierci na pół roku. Lepszego prawnika nie ma” (nie będę dokładnie wyjaśniał o co chodzi, to po prostu trzeba zobaczyć!).
Inaczej niż w wielu serialach zaczyna się od mocnego uderzenia (świetny gangsterski wątek w odcinku drugim), a kończy bardzo kameralnie i niestety, zbyt łopatologicznie. Peter Gould, który jako scenarzysta pierwszych dwóch odcinków poradził sobie wyśmienicie zawiódł oczekiwania jako autor i reżyser finałowego epizodu. Zapomniał o zasadzie „subtelność jest integralnym składnikiem dobrego kina” i kazał swojemu bohaterowi wylewać publicznie żale i frustracje. W efekcie tego finał sezonu nie zaostrza apetytu na więcej, jest tylko „odcinkiem przejściowym” przed kolejnym sezonem. Oczekuję więc z nadziejami następnej odsłony, bo wiem że już tylko krok dzieli frajerskiego i żałosnego Irlandczyka McGilla od przemiany w przebojowego i kabotyńskiego Żydka Goodmana. Wraz z nim swoje mroczne oblicze objawi też Mike Ehrmantraut, były policjant dorabiający jako pracownik ochrony. Oznacza to większą dawkę emocji, więcej kryminalnego bigosu, mniej czystego frajerstwa.
Czas spędzony z Jimmym McGillem na pewno nie jest czasem straconym. Jak na podrzędnego prawnika to w jego życiu dzieje się sporo i narzekać na nudę nie powinien. Często dostaje od losu kopniaka w tyłek, ale to tylko kształtuje jego osobowość, uodparnia psychicznie i mobilizuje do wzmożonej aktywności. Super, że w serialowym świecie pojawiła się taka postać, jeszcze lepiej że odkryto takiego aktora, który do tej roli jest po prostu stworzony. Bob Odenkirk - to nazwisko warto zapamiętać, nawet jeśli nie będzie już w stanie uwolnić się od Saula. Zajmuje się on także reżyserią i pisaniem scenariuszy do komedii, możliwe więc że niektóre teksty Jimmy'ego są jego autorstwa. Z kolei Jonathan Banks to doświadczony aktor, głównie epizodysta, występujący w filmach już od lat 70. Najwięcej pozytywnych opinii spadło nań dzięki roli w Breaking Bad. Jako Mike, także w spin-offie, potrafi ukraść każdą scenę, nawet gdy pozostaje milczący. Gilligan i Gould bardzo powoli i precyzyjnie rozrysowują postać Mike'a. Czynią go nawet bohaterem komediowej sekwencji, w której dostaje robotę dla trzech ludzi.
Nie jest to typowy serial o prawnikach i kryminalistach, lecz o kondycji człowieka we współczesnym świecie, poszukiwaniu właściwej drogi do sukcesu, walce o godność i prestiż. Gdy zawodzą uczciwe metody robi się przekręty. Nie zawsze przynoszą oczekiwany skutek, ale raz się żyje, więc próbować nie zaszkodzi. Autorzy ciekawie rozbudowali relacje między bohaterami - w centrum umieścili Jimmy'ego i połączyli go rozmaitymi sposobami z resztą załogi. Na uwagę zasługują jego braterskie więzi z cierpiącym na rzadką przypadłość Chuckiem (Michael McKean), który jest szanowanym adwokatem. To w dużej mierze z jego powodu zdecydował się zmienić nazwisko i pracować na własny rachunek. Better Call Saul to produkt nie tylko dla miłośników Breaking Bad. Mamy w nim humor, sensację, refleksję i gruntowne studium charakterów. Rasowa sensacja zacznie się, gdy Saul pozna Waltera White'a, ale i tu mamy co nieco z kryminału (np. wątek korupcji w policji). Warto obadać serial, bo rzadko mamy okazję sympatyzować z taką ofiarą losu. Jeśli doskwiera wam nuda i chcecie miło spędzić czas to nie musicie dzwonić do Saula - możecie jednak usiąść wygodnie w fotelu i włączyć play.
Po pierwszym sezonie Better Call Saul trudno uwierzyć by potencjał został zmarnowany. Vince Gilligan doskonale wie do czego zmierza ta historia i sprawnie, choć bardzo powoli, prowadzi bohaterów w konkretnym kierunku i określonym celu. Świat wykreowany przez filmowców jest barwny: realizm sąsiaduje z kiczem, nieznośna powaga ze specyficznym humorem, defraudanci i gangsterzy z firmą prawniczą. Nie ma tu kryształowych bohaterów, każdy kombinuje jak może, byle tylko wyjść na swoje. James McGill to nieudacznik, z którym chętnie współpracują tylko pensjonariusze domu starców. Ma kryminalną przeszłość, a prawnikiem został idąc na skróty - zaliczył kurs korespondencyjny na podrzędnym uniwersytecie American Samoa. Nie brakuje mu jednak sprytu, ambicji i zaangażowania. Zyskuje wątpliwą renomę „adwokata, który broni osób winnych”. Zarabia marne grosze, ale próbuje wspiąć się wyżej.
Jednym z najtrudniejszych zadań scenarzystów jest wymyślenie takich kwestii, które w ustach aktora brzmiałyby naturalnie. Gdy w Breaking Bad Saul wkroczył do pokoju przesłuchań z miejsca został scharakteryzowany jako nieznośna gaduła, więc twórcy Better Call Saul musieli trzymać się tego, że błyskotliwy dialog to najważniejszy składnik opowieści. Wiadomo, że każdy prawnik musi mieć gadane, a jednak nie ma drugiej takiej osobowości jak Jimmy McGill. Gdy dochodzi do napiętej sytuacji, w wyniku której zostaje nazwany „najgorszym prawnikiem w historii”, ma już gotową odpowiedź stawiającą go w jak najlepszym świetle: „Właśnie załatwiłem ci zamianę wyroku śmierci na pół roku. Lepszego prawnika nie ma” (nie będę dokładnie wyjaśniał o co chodzi, to po prostu trzeba zobaczyć!).
Inaczej niż w wielu serialach zaczyna się od mocnego uderzenia (świetny gangsterski wątek w odcinku drugim), a kończy bardzo kameralnie i niestety, zbyt łopatologicznie. Peter Gould, który jako scenarzysta pierwszych dwóch odcinków poradził sobie wyśmienicie zawiódł oczekiwania jako autor i reżyser finałowego epizodu. Zapomniał o zasadzie „subtelność jest integralnym składnikiem dobrego kina” i kazał swojemu bohaterowi wylewać publicznie żale i frustracje. W efekcie tego finał sezonu nie zaostrza apetytu na więcej, jest tylko „odcinkiem przejściowym” przed kolejnym sezonem. Oczekuję więc z nadziejami następnej odsłony, bo wiem że już tylko krok dzieli frajerskiego i żałosnego Irlandczyka McGilla od przemiany w przebojowego i kabotyńskiego Żydka Goodmana. Wraz z nim swoje mroczne oblicze objawi też Mike Ehrmantraut, były policjant dorabiający jako pracownik ochrony. Oznacza to większą dawkę emocji, więcej kryminalnego bigosu, mniej czystego frajerstwa.
Czas spędzony z Jimmym McGillem na pewno nie jest czasem straconym. Jak na podrzędnego prawnika to w jego życiu dzieje się sporo i narzekać na nudę nie powinien. Często dostaje od losu kopniaka w tyłek, ale to tylko kształtuje jego osobowość, uodparnia psychicznie i mobilizuje do wzmożonej aktywności. Super, że w serialowym świecie pojawiła się taka postać, jeszcze lepiej że odkryto takiego aktora, który do tej roli jest po prostu stworzony. Bob Odenkirk - to nazwisko warto zapamiętać, nawet jeśli nie będzie już w stanie uwolnić się od Saula. Zajmuje się on także reżyserią i pisaniem scenariuszy do komedii, możliwe więc że niektóre teksty Jimmy'ego są jego autorstwa. Z kolei Jonathan Banks to doświadczony aktor, głównie epizodysta, występujący w filmach już od lat 70. Najwięcej pozytywnych opinii spadło nań dzięki roli w Breaking Bad. Jako Mike, także w spin-offie, potrafi ukraść każdą scenę, nawet gdy pozostaje milczący. Gilligan i Gould bardzo powoli i precyzyjnie rozrysowują postać Mike'a. Czynią go nawet bohaterem komediowej sekwencji, w której dostaje robotę dla trzech ludzi.
Nie jest to typowy serial o prawnikach i kryminalistach, lecz o kondycji człowieka we współczesnym świecie, poszukiwaniu właściwej drogi do sukcesu, walce o godność i prestiż. Gdy zawodzą uczciwe metody robi się przekręty. Nie zawsze przynoszą oczekiwany skutek, ale raz się żyje, więc próbować nie zaszkodzi. Autorzy ciekawie rozbudowali relacje między bohaterami - w centrum umieścili Jimmy'ego i połączyli go rozmaitymi sposobami z resztą załogi. Na uwagę zasługują jego braterskie więzi z cierpiącym na rzadką przypadłość Chuckiem (Michael McKean), który jest szanowanym adwokatem. To w dużej mierze z jego powodu zdecydował się zmienić nazwisko i pracować na własny rachunek. Better Call Saul to produkt nie tylko dla miłośników Breaking Bad. Mamy w nim humor, sensację, refleksję i gruntowne studium charakterów. Rasowa sensacja zacznie się, gdy Saul pozna Waltera White'a, ale i tu mamy co nieco z kryminału (np. wątek korupcji w policji). Warto obadać serial, bo rzadko mamy okazję sympatyzować z taką ofiarą losu. Jeśli doskwiera wam nuda i chcecie miło spędzić czas to nie musicie dzwonić do Saula - możecie jednak usiąść wygodnie w fotelu i włączyć play.
A już myślałam, że nie dotrzymasz swojej obietnicy z przełomu lat, kiedy to napisałeś, że będziesz także oglądał nowości ;)) Przyznam, że mnie to trochę wystraszyło, bo cenię Twoje pisanie za to właśnie, że jesteś oryginalnie staroświecki ;))
OdpowiedzUsuńAle ponieważ większość i tak jest starsza, to już się nie boję. A za recenzję "Saula" wielkie dzięki, sama się do tego przymierzam, a jestem wielbicielką BB.
Pozdrawiam
scoutek
Z nowości oglądam przeważnie seriale, w kinie nie znajduję zbyt wiele dla siebie. I jak się rozczaruję jakimś nowym filmem (a zdarza się to często) to wtedy sięgam po starsze produkcje.
UsuńCo do "Saula" to wielbicielom BB polecać nie trzeba, jak ktoś polubił Goodmana to wie, że i spin offa musi obejrzeć. Myślę jednak, że bez znajomości BB też można oglądać Saula i dobrze się na nim bawić ;)
Pozdrawiam