pomysł serii: Jonathan E. Steinberg, Robert Levine
Wrażenia po obejrzeniu drugiej serii Piratów to aperitif rozmaitych emocji, od zażenowania i irytacji po akceptację i zachwyt. Gdybym pisał ten tekst po siedmiu odcinkach to ocena byłaby miażdżąca, jednak ostatnie trzy epizody są fenomenalne, sprawiły że odzyskałem nadzieję na to, że może być z tego naprawdę dobry serial. Gdy doda się jeszcze informację o tym, że w trzecim sezonie wystąpi Ray Stevenson w roli Czarnobrodego to już wiadomo, że nie należy jeszcze skreślać tej produkcji. Bo tu jeszcze może się sporo wydarzyć. To co już się wydarzyło budziło sprzeczne reakcje, bo tematyka piracka sugerowała widowisko przygodowe i te oczekiwania nie zostały spełnione. Za dużo tu paplaniny, za mało akcji charakterystycznych dla tego typu kina. Jest to więc serial dla cierpliwych. Osoby, które dotrwają do końca otrzymają niespodziankę.
Przenieśmy się zatem ponownie do Nassau na wyspie New Providence. Kiedyś panowało tu prawo i porządek, ale w początkach osiemnastego wieku wyspa została opanowana przez morskich rabusiów, którzy zaczęli tu prowadzić swoje interesy. Benjamin Hornigold, Ned Low, Charles Vane, Jack Rackham i Anne Bonny - to są postacie autentyczne, które pojawiają się w drugim sezonie Black Sails. Niestety, nie wszyscy otrzymali tyle czasu ekranowego, na ile zasłużyli. Szkoda szczególnie Neda Lowa, bo jest to postać z potencjałem, dobrze obsadzona - pełnokrwisty pirat, który mógłby wiele namieszać. Wprawdzie Hornigold też ma potencjał, ale on pewnie będzie miał dużą rolę w kolejnym sezonie, gdyż Czarnobrody działał w jego ekipie.
Pomiędzy karty historii dotyczące złotej ery piractwa wciśnięto także zaginione kartki powieści Roberta Louisa Stevensona Wyspa skarbów (w 1924 powstał książkowy prequel Złoto z Porto Bello A.D. Howdena Smitha, ale nie stał się on podstawą scenariusza serialu). Możemy zaobserwować relacje i konflikty na linii James Flint - John Silver - Billy Bones. Znając pierwowzór literacki domyślamy się, że Billy nie mógł zginąć w poprzedniej serii, Silver wkrótce straci nogę, a Flint ukryje zrabowane skarby. W sezonie drugim wątek ze skarbem schodzi na dalszy plan. Z początku niezbyt mi się to podobało, bo zamiast konkretnych pirackich akcji dużo było wodolejstwa i numerów rodem z tanich romansów. Wprowadzono dwa trójkąty miłosne, które hamowały akcję, powodowały rozczarowanie i prowokowały do zadania pytań w stylu: Do czego ta farsa zmierza? Jednak w ósmym odcinku dało się zauważyć poprawę, choć była to tylko cisza przed burzą. Motyw z pisaniem dziennika przez lady Abigail Ashe nie okazał się zapchajdziurą, lecz bardzo ciekawym pomysłem. A to był dopiero wstęp do kapitalnego finału.
Kto by pomyślał, że Flint może okazać się postacią hamletowską i wewnętrznie skomplikowaną? Poznajemy go w retrospekcjach jako Jamesa McGraw, porucznika królewskiej marynarki. Dzięki tym flashbackom kapitan piratów stał się bliższy widzom, emocjonalnie rozchwiany, daleki od rasowych piratów, złodziei i morderców, których dążenia i motywy są jasno sprecyzowane. Zaczynamy lepiej rozumieć jego relacje z Mirandą Barlow i poznajemy powody, dla których zdecydował się stanąć po niewłaściwej stronie. Czy istnieje w ogóle właściwa strona? Przecież wielu piratów (tzw. korsarzy) działało na zlecenie monarchy. James Flint jest postacią fikcyjną, ale to i tak najbardziej realistyczny bohater tego serialu. Odtwórca tej roli, Toby Stephens, ani przez moment nie traci wiarygodności, na każdym kroku widać jego rozdarcie, konflikt dwóch osobowości: bezwzględnego herszta piratów i rozmarzonego oficera. Walczą w nim dwie postawy: pragnienie spokoju i chęć zemsty.
Nie da się jednak pisać o tym serialu w samych superlatywach. Nawet świetne ostatnie odcinki nie zatrą złych wrażeń jakie towarzyszą przez długi czas wypełniony zbędną erotyką, dyrdymałami i prozaicznymi wątkami. Osiemnaście odcinków (czyli dwa sezony) wystarczyły scenarzystom do wykreowania właściwie tylko jednej postaci. Bo tylko Flint jest tu człowiekiem z krwi i kości, którego skonstruowano w sposób niebanalny, zdumiewający i racjonalny. Pozostałymi bohaterami scenarzyści nie zaprzątali sobie głowy, więc i niewiele można powiedzieć na ich temat. Po pierwszej serii można było próbować odczytać charaktery postaci, ale drugi rozdział pokazał, że zmarnowano potencjał. Niektórzy wprawdzie mają „przebłyski”, np. John Silver i Miranda Barlow, reszta to karykatury, nie zaś prawdziwi ludzie. Trudno przejąć się ich losami.
Piraci tylko poniekąd są serialem historycznym. Wypływa z niego kilka niezaprzeczalnych faktów, na przykład taki, iż dwie pierwsze dekady osiemnastego stulecia były w istocie złotą epoką piractwa morskiego, natomiast Nassau na Bahamach było bazą wypadową bukanierów różnej maści. W serialu dowolnie miesza się prawdę z fikcją literacką, swobodnie traktuje się fakty, daty i historyczne postacie. Scenarzyści nie bawią się w nauczycieli historii, co nie musi być wielką wadą, lecz w tym przypadku nią jest. Rzecz w tym, że lekcja historii byłaby ciekawsza od intryg wymyślonych na potrzeby serialu. Jako alternatywę można obejrzeć inny produkt telewizyjny - Herb piratów (Crossbones, 2014) z siwobrodym Malkovichem w roli Czarnobrodego. Nie wspominam o nim dlatego, że jest lepszy, przeciwnie - jest wydumany i infantylny. Grany przez Malkovicha komodor Teach wygłasza celną uwagę: „Brylant nawet ze skazą jest cenniejszy niż gładka bryłka węgla, chyba że skaza spowoduje pęknięcie”. W intrydze Black Sails nie ma pęknięć - ten nieoszlifowany brylant mimo skaz trzyma się całkiem nieźle.
* O pierwszym rozdziale tej historii pisałem TUTAJ.
Pomiędzy karty historii dotyczące złotej ery piractwa wciśnięto także zaginione kartki powieści Roberta Louisa Stevensona Wyspa skarbów (w 1924 powstał książkowy prequel Złoto z Porto Bello A.D. Howdena Smitha, ale nie stał się on podstawą scenariusza serialu). Możemy zaobserwować relacje i konflikty na linii James Flint - John Silver - Billy Bones. Znając pierwowzór literacki domyślamy się, że Billy nie mógł zginąć w poprzedniej serii, Silver wkrótce straci nogę, a Flint ukryje zrabowane skarby. W sezonie drugim wątek ze skarbem schodzi na dalszy plan. Z początku niezbyt mi się to podobało, bo zamiast konkretnych pirackich akcji dużo było wodolejstwa i numerów rodem z tanich romansów. Wprowadzono dwa trójkąty miłosne, które hamowały akcję, powodowały rozczarowanie i prowokowały do zadania pytań w stylu: Do czego ta farsa zmierza? Jednak w ósmym odcinku dało się zauważyć poprawę, choć była to tylko cisza przed burzą. Motyw z pisaniem dziennika przez lady Abigail Ashe nie okazał się zapchajdziurą, lecz bardzo ciekawym pomysłem. A to był dopiero wstęp do kapitalnego finału.
Kto by pomyślał, że Flint może okazać się postacią hamletowską i wewnętrznie skomplikowaną? Poznajemy go w retrospekcjach jako Jamesa McGraw, porucznika królewskiej marynarki. Dzięki tym flashbackom kapitan piratów stał się bliższy widzom, emocjonalnie rozchwiany, daleki od rasowych piratów, złodziei i morderców, których dążenia i motywy są jasno sprecyzowane. Zaczynamy lepiej rozumieć jego relacje z Mirandą Barlow i poznajemy powody, dla których zdecydował się stanąć po niewłaściwej stronie. Czy istnieje w ogóle właściwa strona? Przecież wielu piratów (tzw. korsarzy) działało na zlecenie monarchy. James Flint jest postacią fikcyjną, ale to i tak najbardziej realistyczny bohater tego serialu. Odtwórca tej roli, Toby Stephens, ani przez moment nie traci wiarygodności, na każdym kroku widać jego rozdarcie, konflikt dwóch osobowości: bezwzględnego herszta piratów i rozmarzonego oficera. Walczą w nim dwie postawy: pragnienie spokoju i chęć zemsty.
Nie da się jednak pisać o tym serialu w samych superlatywach. Nawet świetne ostatnie odcinki nie zatrą złych wrażeń jakie towarzyszą przez długi czas wypełniony zbędną erotyką, dyrdymałami i prozaicznymi wątkami. Osiemnaście odcinków (czyli dwa sezony) wystarczyły scenarzystom do wykreowania właściwie tylko jednej postaci. Bo tylko Flint jest tu człowiekiem z krwi i kości, którego skonstruowano w sposób niebanalny, zdumiewający i racjonalny. Pozostałymi bohaterami scenarzyści nie zaprzątali sobie głowy, więc i niewiele można powiedzieć na ich temat. Po pierwszej serii można było próbować odczytać charaktery postaci, ale drugi rozdział pokazał, że zmarnowano potencjał. Niektórzy wprawdzie mają „przebłyski”, np. John Silver i Miranda Barlow, reszta to karykatury, nie zaś prawdziwi ludzie. Trudno przejąć się ich losami.
Piraci tylko poniekąd są serialem historycznym. Wypływa z niego kilka niezaprzeczalnych faktów, na przykład taki, iż dwie pierwsze dekady osiemnastego stulecia były w istocie złotą epoką piractwa morskiego, natomiast Nassau na Bahamach było bazą wypadową bukanierów różnej maści. W serialu dowolnie miesza się prawdę z fikcją literacką, swobodnie traktuje się fakty, daty i historyczne postacie. Scenarzyści nie bawią się w nauczycieli historii, co nie musi być wielką wadą, lecz w tym przypadku nią jest. Rzecz w tym, że lekcja historii byłaby ciekawsza od intryg wymyślonych na potrzeby serialu. Jako alternatywę można obejrzeć inny produkt telewizyjny - Herb piratów (Crossbones, 2014) z siwobrodym Malkovichem w roli Czarnobrodego. Nie wspominam o nim dlatego, że jest lepszy, przeciwnie - jest wydumany i infantylny. Grany przez Malkovicha komodor Teach wygłasza celną uwagę: „Brylant nawet ze skazą jest cenniejszy niż gładka bryłka węgla, chyba że skaza spowoduje pęknięcie”. W intrydze Black Sails nie ma pęknięć - ten nieoszlifowany brylant mimo skaz trzyma się całkiem nieźle.
* O pierwszym rozdziale tej historii pisałem TUTAJ.
0 komentarze:
Prześlij komentarz