scenariusz i reżyseria: Paul Feig
Parodie filmów szpiegowskich to osobny gatunek filmowy istniejący już od dawna. Parodie filmów o agencie 007 to zaś kino specyficzne, gdyż wiele filmów należących do serii przygód Bonda ma w sobie autoironiczny odcień, sporo w nich absurdu i sarkazmu. Komedie parodiujące ten typ kina muszą być więc jeszcze bardziej karykaturalne i rozbuchane. Popularność pierwszych obrazów o agencie 007 sprawiła, że już w latach 60. powstały humorystyczne odpowiedzi na tego rodzaju kino akcji. Przykład Casino Royale (1967) dowodzi, że nawet dysponując extra obsadą i zatrudniając czterech reżyserów (w tym jednego mistrza) można stworzyć totalną chałę. Filmy o Bondzie wydają się na pozór łatwe do sparodiowania, ale niełatwo stworzyć dobrą komedię, która rozbawiłaby publiczność o zróżnicowanych gustach.
Agentka to film Paula Feiga, twórcy Druhen, reklamowanych jako babska odpowiedź na Kac Vegas. Tamten film wyróżniono dwoma nominacjami do Oscara: za scenariusz napisany przez kobiety i drugoplanową rolę Melissy McCarthy. To i tak sporo wyróżnień jak na taką niezobowiązującą rozrywkę. W pewnych kręgach film uznawany jest za szmirę, ale są też tacy, którzy doceniają jego wartość. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy. Nie wiem czy Agentka zdobędzie jakieś prestiżowe wyróżnienia, ale w moim przekonaniu film jest znacznie lepszy nie tylko od sztandarowego dzieła Paula Feiga, ale i od wielu współczesnych amerykańskich komedii oferujących prymitywne gagi i odgrzewane pomysły.
Akcja filmu rozpoczyna się w Bułgarii, w miejscowości Warna, które pełni dużą rolę w historii nie tylko Bułgarii, ale i Polski. Od tego miejsca wywodzi się przydomek polskiego króla Władysława Warneńczyka, który zginął w czasie bitwy pod Warną prowadzonej przeciwko Turkom w 1444 roku. To historyczne, pełne zabytków, miasto stało się tłem dla otwierającej sekwencji, w której Jude Law wciela się w superszpiega Bradleya Fine'a, wyraźnie stylizowanego na Jamesa Bonda. Jeśli Daniel Craig zakończy swoją przygodę z agentem Jej Królewskiej Mości to Jude Law z pewnością będzie brany pod uwagę jako jego następca. Ale oryginalny tytuł Spy nie odnosi się do męskiego bohatera, lecz do analityczki komputerowej Susan Cooper. Po nieudanej akcji niezawodnego dotąd superagenta to właśnie ona zostanie wysłana przez CIA z misją szpiegowską mającą na celu rozpracowanie przestępców handlujących bronią nuklearną.
Takie niespodzianki to ja lubię. Spodziewałem się kolejnej niewyszukanej parodii gatunku, otrzymałem świetną komedię akcji, która posiada własny charakter i nie jest wyłącznie składanką lepszych i gorszych skeczy. Spodziewałem się najwyżej trzech niezłych popisów aktorskich, dostałem ich znacznie więcej. Melissa McCarthy nie jest ani atrakcyjną ani wszechstronną aktorką, ale swoje niedoskonałości potrafi zamaskować poczuciem humoru, ogromnym dystansem do siebie i niezwykłą witalnością jak na osobę o TAKICH warunkach zewnętrznych. Autorzy filmu na szczęście nie przekraczają niebezpiecznej granicy głupoty - lawirują na niej i zwodniczo śmieją się z filmowych superbohaterów stale ratujących świat. Nie obrażają przy tym inteligencji widza, stosują wolty fabularne, które może nie zaskakują zbyt mocno, ale są niegłupie, bardziej realne niż np. w niekomediowej przecież serii Mission: Impossible.
W przeciwieństwie do parodystycznych obrazów w stylu Szpiedzy tacy jak my i Johnny English główna bohaterka filmu Feiga nie jest 'niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu', przeciwnie - to idealny szpieg cechujący się inteligencją, sprytem i konsekwencją w działaniu. Brakuje jej tylko pewności siebie, ale nabierze jej z czasem. Z wyglądu czyni atut, bo dobry szpieg powinien umieć się zakamuflować, a ona czyni to doskonale - nikt nie podejrzewa, że kobieta o wyglądzie otyłej pracownicy biurowej może być niebezpieczna. Pod powłoką zakompleksionej, niechlujnej urzędniczki ukrywa spore pokłady agresji i agenturalne predyspozycje. Melissa McCarthy ma swoje chwile triumfu, ale bywa też irytująca i żałosna. Żałosna jest w melodramatycznych partiach, gdy wychodzi na jaw jej uczucie do postaci granej przez Jude'a Law. Triumf odnosi wtedy, gdy toczy walkę z przeciwnikiem za pomocą ciętego języka, jednakże typowo męskie sceny, takie jak walki wręcz oraz pościgi również są w jej wykonaniu bardzo udane.
Super, że nie tylko McCarthy otrzymała pole do popisu. Bez zarzutu spisali się Jason Statham i Rose Byrne, oboje w rolach nietypowych, wbrew swojemu emploi. On zagrał totalnego kretyna i arcyłgarza, ona wcieliła się w czarny charakter. Rose Byrne chętnie zobaczyłbym w roli czarnego charakteru zagranej na poważnie, bo tu aktorka tylko do pewnego stopnia jest groźna. Widać, że bawi się swoją postacią, dostosowując do parodystycznej konwencji i ukazując swoiste differentia specifica. Pod warstwą kurtuazyjnej i ponętnej damy kryje się zimna, podła suka. Z kolei Statham zrobił coś niesamowitego ze swoją rolą - zachowując przez cały film śmiertelną powagę był zabawniejszy niż większość szarżujących komików. Rolą agenta Ricka Forda o ego większym niż tusza głównej bohaterki sparodiował swoje dotychczasowe wcielenia. To się dopiero nazywa autoironia i dystans do siebie. I te jego teksty („Wyskoczyłem z wieżowca używając płaszcza jako spadochronu, złamałem obie nogi podczas lądowania, ale i tak wystąpiłem potem w pieprzonym Cirque du Soleil Show”). To nie wszystkie udane role w tym filmie, bo świetnie wypadła również Angielka Miranda Hart i wcielający się w postać namolnego włoskiego casanovy Peter Serafinowicz. Szkoda tylko, że nie wykorzystano w pełni potencjału postaci Karen Walker odgrywanej przez czarującą Brazylijkę Morenę Baccarin.
Najsilniej o bondowskich inspiracjach świadczy prolog wraz z wymyślną czołówką i nastrojową balladą Who Can You Trust w wykonaniu Ivy Levan. Cichym bohaterem spektaklu jest Budapeszt wraz z Mostem Łańcuchowym i Dunajem. Co ciekawe, sceny rozgrywające się w Paryżu i Rzymie też były kręcone w Budapeszcie. Agentka to film, który można polubić lub znienawidzić. Mnie i wielu osobom na sali kinowej posmakował. Były wprawdzie chwile zwątpienia i goryczy, ale jednak dobrze wspominam tę ucztę. Tym bardziej, że towarzystwo było sympatyczne i zabawne (mam na myśli aktorów). Taka rozrywka jest na wagę złota po ciężkim dniu pracy. Warto w tym uczestniczyć, by posłuchać świetnych dialogów, delektować się dobrym aktorstwem, pośmiać z komicznych wpadek i pasjonować się intrygą nie pozbawioną twistów i brutalnych zagrywek. Jak na komedię film bywa momentami okrutny i nieprzyjemny, ale to tylko jego kolejna zaleta podwyższająca ocenę. Zaryzykuję hipotezę, że Spy to jeden z najciekawszych persyflaży kina szpiegowskiego. I na tym wypadałoby już zakończyć ten wywód.
Akcja filmu rozpoczyna się w Bułgarii, w miejscowości Warna, które pełni dużą rolę w historii nie tylko Bułgarii, ale i Polski. Od tego miejsca wywodzi się przydomek polskiego króla Władysława Warneńczyka, który zginął w czasie bitwy pod Warną prowadzonej przeciwko Turkom w 1444 roku. To historyczne, pełne zabytków, miasto stało się tłem dla otwierającej sekwencji, w której Jude Law wciela się w superszpiega Bradleya Fine'a, wyraźnie stylizowanego na Jamesa Bonda. Jeśli Daniel Craig zakończy swoją przygodę z agentem Jej Królewskiej Mości to Jude Law z pewnością będzie brany pod uwagę jako jego następca. Ale oryginalny tytuł Spy nie odnosi się do męskiego bohatera, lecz do analityczki komputerowej Susan Cooper. Po nieudanej akcji niezawodnego dotąd superagenta to właśnie ona zostanie wysłana przez CIA z misją szpiegowską mającą na celu rozpracowanie przestępców handlujących bronią nuklearną.
Takie niespodzianki to ja lubię. Spodziewałem się kolejnej niewyszukanej parodii gatunku, otrzymałem świetną komedię akcji, która posiada własny charakter i nie jest wyłącznie składanką lepszych i gorszych skeczy. Spodziewałem się najwyżej trzech niezłych popisów aktorskich, dostałem ich znacznie więcej. Melissa McCarthy nie jest ani atrakcyjną ani wszechstronną aktorką, ale swoje niedoskonałości potrafi zamaskować poczuciem humoru, ogromnym dystansem do siebie i niezwykłą witalnością jak na osobę o TAKICH warunkach zewnętrznych. Autorzy filmu na szczęście nie przekraczają niebezpiecznej granicy głupoty - lawirują na niej i zwodniczo śmieją się z filmowych superbohaterów stale ratujących świat. Nie obrażają przy tym inteligencji widza, stosują wolty fabularne, które może nie zaskakują zbyt mocno, ale są niegłupie, bardziej realne niż np. w niekomediowej przecież serii Mission: Impossible.
W przeciwieństwie do parodystycznych obrazów w stylu Szpiedzy tacy jak my i Johnny English główna bohaterka filmu Feiga nie jest 'niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu', przeciwnie - to idealny szpieg cechujący się inteligencją, sprytem i konsekwencją w działaniu. Brakuje jej tylko pewności siebie, ale nabierze jej z czasem. Z wyglądu czyni atut, bo dobry szpieg powinien umieć się zakamuflować, a ona czyni to doskonale - nikt nie podejrzewa, że kobieta o wyglądzie otyłej pracownicy biurowej może być niebezpieczna. Pod powłoką zakompleksionej, niechlujnej urzędniczki ukrywa spore pokłady agresji i agenturalne predyspozycje. Melissa McCarthy ma swoje chwile triumfu, ale bywa też irytująca i żałosna. Żałosna jest w melodramatycznych partiach, gdy wychodzi na jaw jej uczucie do postaci granej przez Jude'a Law. Triumf odnosi wtedy, gdy toczy walkę z przeciwnikiem za pomocą ciętego języka, jednakże typowo męskie sceny, takie jak walki wręcz oraz pościgi również są w jej wykonaniu bardzo udane.
Super, że nie tylko McCarthy otrzymała pole do popisu. Bez zarzutu spisali się Jason Statham i Rose Byrne, oboje w rolach nietypowych, wbrew swojemu emploi. On zagrał totalnego kretyna i arcyłgarza, ona wcieliła się w czarny charakter. Rose Byrne chętnie zobaczyłbym w roli czarnego charakteru zagranej na poważnie, bo tu aktorka tylko do pewnego stopnia jest groźna. Widać, że bawi się swoją postacią, dostosowując do parodystycznej konwencji i ukazując swoiste differentia specifica. Pod warstwą kurtuazyjnej i ponętnej damy kryje się zimna, podła suka. Z kolei Statham zrobił coś niesamowitego ze swoją rolą - zachowując przez cały film śmiertelną powagę był zabawniejszy niż większość szarżujących komików. Rolą agenta Ricka Forda o ego większym niż tusza głównej bohaterki sparodiował swoje dotychczasowe wcielenia. To się dopiero nazywa autoironia i dystans do siebie. I te jego teksty („Wyskoczyłem z wieżowca używając płaszcza jako spadochronu, złamałem obie nogi podczas lądowania, ale i tak wystąpiłem potem w pieprzonym Cirque du Soleil Show”). To nie wszystkie udane role w tym filmie, bo świetnie wypadła również Angielka Miranda Hart i wcielający się w postać namolnego włoskiego casanovy Peter Serafinowicz. Szkoda tylko, że nie wykorzystano w pełni potencjału postaci Karen Walker odgrywanej przez czarującą Brazylijkę Morenę Baccarin.
Najsilniej o bondowskich inspiracjach świadczy prolog wraz z wymyślną czołówką i nastrojową balladą Who Can You Trust w wykonaniu Ivy Levan. Cichym bohaterem spektaklu jest Budapeszt wraz z Mostem Łańcuchowym i Dunajem. Co ciekawe, sceny rozgrywające się w Paryżu i Rzymie też były kręcone w Budapeszcie. Agentka to film, który można polubić lub znienawidzić. Mnie i wielu osobom na sali kinowej posmakował. Były wprawdzie chwile zwątpienia i goryczy, ale jednak dobrze wspominam tę ucztę. Tym bardziej, że towarzystwo było sympatyczne i zabawne (mam na myśli aktorów). Taka rozrywka jest na wagę złota po ciężkim dniu pracy. Warto w tym uczestniczyć, by posłuchać świetnych dialogów, delektować się dobrym aktorstwem, pośmiać z komicznych wpadek i pasjonować się intrygą nie pozbawioną twistów i brutalnych zagrywek. Jak na komedię film bywa momentami okrutny i nieprzyjemny, ale to tylko jego kolejna zaleta podwyższająca ocenę. Zaryzykuję hipotezę, że Spy to jeden z najciekawszych persyflaży kina szpiegowskiego. I na tym wypadałoby już zakończyć ten wywód.
Zdarzają się takie filmy, że w zasadzie usłyszę tylko o nich przy okazji premiery, a potem całkowicie zapominam, że w ogóle istniały. Agentka byłaby z pewnością jednym z nich. nie oglądałem Druhen z tego samego powodu. Myślałem sobie, ot jakaś głupia komedyjka, szkoda na to czasu. Agentka? Kolejna niezobowiązująca komedia - może kiedyś w telewizji. Tymczasem czytam Twoją recenzję, Mariuszu i zaczynam się zastanawiać, czy coś mnie nie ominęło.
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam, czy coś mnie nie ominęło... Może jednak warto obejrzeć, choć mnie okładka i opis producenta nie zachęca. Wręcz przeciwnie... odpycha... odrzuca... Dziwię się tylko tego, że nie widzę na Panoramie Kina polskiego filmu "Karbala" (http://merwinski.pl/karbala/). A może ominęła mnie jakaś recenzja? A może to Ciebie ominął ten film? ;) jestem ciekaw Twojej opinii - bo w mojej film został zrealizowany dobrze, ma ładne zdjęcia, ciekawie skonstruowaną akcję i... beznadziejnego Królikowskiego...
UsuńPrzecież Mariusz wyrażnie napisał, ze był wycięty po robocie. :-D))
OdpowiedzUsuńNigdy bym nie przypuszczała, że ten film może być dobry. Dziękuję za recenzję i dodaję do mojej filmowej listy ;)
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać recenzję z nastawieniem "to na pewno nie dla mnie", ale uśmiechnęłam się, gdy przeczytałam o Warnie, a później... w sumie to nawet jeśli nie zachęciłeś mnie w stu procentach do obejrzenia filmu (trochę z tej początkowej rezerwy jednak zostało), to na pewno zwróciłeś moją uwagę na ten film. Przemyślę sprawę.
OdpowiedzUsuńNekrolog ;
OdpowiedzUsuńOd 31 lipca Roddy Piper ( 61 ) ,, żuje gumę i kopie po dupach '' już na tamtym świecie.
RIP