The Guns of Navarone (1961 / 158 minut)
reżyseria: J. Lee Thompson
scenariusz: Carl Foreman na podst. powieści Alistaira MacLeana
Grecja to kraj mitów i legend, świat okrutnych bogów i
herosów o niezwykłych zdolnościach. Widzowie uwielbiają mity, bo oferują
przygodę pełną niezwykłych atrakcji, jakich przeciętny człowiek nie
doświadczy przez całe swoje życie. Szkocki pisarz Alistair MacLean,
autor bestsellerowej, debiutanckiej powieści HMS Ulysses (1955) wydał
bodaj swoje najsłynniejsze dzieło The Guns of
Navarone w 1957 roku. Można ten utwór postrzegać jako współczesny mit o
niezwykłej odwadze i szczęściu, o pokonywaniu trudności piętrzących się
jakby za sprawą boskich sił. Natomiast ekranizację tego utworu można postrzegać jako
podręcznikowy przykład kina akcji z podgatunku mission impossible albo
guys on a mission.
Navarona - ponura, nieprzenikniona, żelazna forteca u wybrzeży Turcji, zaciekle broniona, jak przypuszczano, przez mieszany garnizon niemiecko-włoski, jedna z nielicznych wysp archipelagu egejskiego, na której alianci nie mogli postawić stopy, a tym bardziej odzyskać jej w żadnej fazie wojny.
Kraj Homera i Platona, tak jak wiele innych krajów europejskich, w czasie drugiej wojny
światowej był okupowany przez Niemców. Działał wtedy w tych rejonach
pochodzący z Polski agent brytyjskiego wywiadu Jerzy Szajnowicz-Iwanow,
sportretowany w filmie Zbigniewa Kuźmińskiego Agent nr 1
(1971), gdzie tę postać odgrywał Karol Strasburger. Jednak film brytyjskiego reżysera J. Lee Thompsona opowiada
inną, lecz równie ciekawą, historię z czasów wojny z nazistami. Sześciu
straceńców zostaje wysłanych na kontrolowany przez Niemców obszar w
Grecji w celu wysadzenia ogromnych dział zagrażających alianckim
okrętom. Wspomniany Iwanow wraz ze swoimi wspólnikami wpadł w ręce wroga i został rozstrzelany. Czy komandosi z
oddziału majora Franklina podzielą jego los czy może będą mieli więcej
szczęścia? Mimo iż opisana przez MacLeana akcja nie miała miejsca w rzeczywistości
istnieje pewne źródło, z którego pisarz korzystał - bitwa o Leros z 1943
roku.
W specjalnej grupie dywersyjnej są przedstawiciele różnych nacji, w tym
dwóch Greków. Stanowią oni zróżnicowaną, lecz zgraną, ekipę żołnierzy,
którzy są w stanie wykonać powierzone im zadanie. Grupą dowodzi major Roy Franklin (Anthony Quayle), którego nie było w literackim pierwowzorze (część akcji spędza na noszach, więc przypomina postać z książki o nazwisku Andrew Stevens). W skład drużyny wchodzą również: doświadczony alpinista
i poliglota – kapitan Keith Mallory (Gregory Peck); ekspert od
materiałów wybuchowych – kapral John Anthony Miller, w powieści Dusty Miller (David Niven); podejrzliwy i
pochmurny zabójca – pułkownik Andrea Stavrou (Anthony Quinn); zmęczony zabijaniem mechanik i spec od techniki – Casey Brown (Stanley Baker) zwany „Rzeźnikiem z Barcelony”; młody zabijaka Spyro Pappadimos (James Darren), który opuścił szkołę w Ameryce, by dołączyć do rodziny walczącej w greckim ruchu oporu.
Wątek Pappadimosa, jego siostry (Irene Papas) i jej milczącej towarzyszki (Gia Scala) to pomysł scenarzysty Carla Foremana, który był również koordynatorem produkcji. Doszedł do wniosku, że obecność kobiecych postaci może wpłynąć pozytywnie na atrakcyjność widowiska i – co nie jest bez znaczenia – na frekwencję w kinach. Na szczęście jednak żadnych romansowych wątków tu nie uświadczymy. Usunięcie z fabuły Loukiego i Panayisa oraz zastąpienie ich kobietami może nie uwiarygodniło tej historii, ale z pewnością nie osłabiło napięcia. Na suspens dobrze wpłynęło również pogłębienie relacji kapitana Mallory'ego z pułkownikiem Stavrou, którzy są tutaj skonfliktowanymi przyjaciółmi. Przez angielską przyzwoitość tego pierwszego zginęła rodzina tego drugiego, co w klasycznej opowieści hollywoodzkiej powinno zakończyć się pojedynkiem na głównej ulicy miasteczka.
To bardzo nierozważne ze strony Stevensa, że się nie zabił, tak aby mogli go pochować, gładko i bez śladu, w głębokich, żarłocznych wodach czyhających u podnóża rafy.
Na początku filmu można zauważyć Richarda Harrisa w wyrazistym epizodzie
– w roli Australijczyka, majora Barnsby'ego, który z przekonaniem
opowiada o tym, że chętnie wypchnąłby z trzech tysięcy metrów
(oczywiście bez
spadochronu) człowieka, który wymyśla niedorzeczne i niewykonalne misje.
Tym znienawidzonym służbistą jest
komandor Jensen (James Robertson Justice) – sam siedząc w bezpiecznym
miejscu nic nie
ryzykuje, ale gotów jest wysłać sześciu śmiałków na wyjątkowo
niebezpieczną akcję sabotażową. Już wielu zginęło na tej wojnie, więc
kilku więcej nie zrobi różnicy. Pada nawet sugestia, że tylko
pilot-kamikaze mógłby zniszczyć działa Navarony. Skoro jednak nie wysyła
się pilota-samobójcy to znaczy, że zawsze jest jakaś nadzieja. Ale nawet jeśli plan zadziała może
zginąć wielu przypadkowych ludzi, bo Niemcy za takie brawurowe akcje skazują na śmierć bezbronnych mieszkańców. Ekipa majora Franklina
już zna doskonale skutki uboczne takich misji, więc stara się myśleć
wyłącznie o zadaniu, a nie jego konsekwencjach. Bohaterowie zostają
zmuszeni do walki nie tylko z Niemcami, ale i naturą: nieokiełznanym
sztormem i trudną do pokonania stromą skałą.
Kino wojenne uważane jest za gatunek monotematyczny i szablonowy, ale
można wyróżnić wiele typów fabuł, realizowanych w ramach gatunku. Jedna z
nich to sensacyjno-przygodowe opowieści o misjach specjalnych wykonywanych na terenie zajętym przez
wroga. Ten typ filmów
rozwinął się najlepiej pod koniec lat sześćdziesiątych. Po sukcesie Parszywej dwunastki (1967) powstały należące do tego nurtu obrazy: Ciemna strona słońca (1968), Diabelska brygada (1968), Brudna gra (1969), a także kolejna adaptacja powieści Alistaira MacLeana pt. Tylko dla orłów (1968). Również we Włoszech podejmowano podobne próby, czego przykładem Komandosi
(1968) z Lee Van Cleefem. Przed sukcesami MacLeana też realizowano tego typu kino i to jeszcze w czasie działań zbrojnych
podczas drugiej wojny światowej. W filmie Bataan (1943) Taya
Garnetta oddział trzynastu żołnierzy (wśród nich jest Murzyn, Latynos,
Żyd i Filipińczyk) otrzymuje rozkaz zniszczenia strategicznego mostu
bronionego przez Japończyków. Natomiast w Operacji Birma (1945)
Raoula Walsha grupa trzydziestu sześciu ludzi (w tym korespondent i
dwóch przewodników) skacze na spadochronach nad birmańską dżunglą, by
wysadzić japońską stację radarową. Z kolei oscarowe dzieło Most na rzece Kwai (1957) łączy motyw misji specjalnej z wątkiem obozowym.
Działa Navarony to jeden z tych filmów, w których finałowa akcja jest tylko formalnością i jej wynik raczej nikogo nie zaskoczy. Ważniejsze są przeszkody jakie dywersanci mają do pokonania – wróg czyhający na każdym kroku, a także zdradziecki kompan sprzyjający okupantom. Wykrycie zdrajcy to jeden z najciekawszych fragmentów filmu. Na przykładzie takiej sytuacji pokazano, że słowo odwaga może nabrać dodatkowego znaczenia. Dzięki takim zabiegom film okazuje się kreatywną adaptacją wątków podjętych przez szkockiego pisarza. Obok dylematu zabić/nie zabić pojawia się również inny: czy zostawić rannego kumpla na pastwę wroga. Kapitan Mallory decyduje się nie tylko go zostawić, ale i wykorzystać do swojego planu, by zmylić przeciwnika. Nawet jeśli bohaterowie przeżyją i zwyciężą to będzie to gorzkie zwycięstwo, obfitujące w wyrzuty sumienia, niehonorowe zagrywki i niepotrzebne ofiary.
Działa Navarony to jeden z tych filmów, w których finałowa akcja jest tylko formalnością i jej wynik raczej nikogo nie zaskoczy. Ważniejsze są przeszkody jakie dywersanci mają do pokonania – wróg czyhający na każdym kroku, a także zdradziecki kompan sprzyjający okupantom. Wykrycie zdrajcy to jeden z najciekawszych fragmentów filmu. Na przykładzie takiej sytuacji pokazano, że słowo odwaga może nabrać dodatkowego znaczenia. Dzięki takim zabiegom film okazuje się kreatywną adaptacją wątków podjętych przez szkockiego pisarza. Obok dylematu zabić/nie zabić pojawia się również inny: czy zostawić rannego kumpla na pastwę wroga. Kapitan Mallory decyduje się nie tylko go zostawić, ale i wykorzystać do swojego planu, by zmylić przeciwnika. Nawet jeśli bohaterowie przeżyją i zwyciężą to będzie to gorzkie zwycięstwo, obfitujące w wyrzuty sumienia, niehonorowe zagrywki i niepotrzebne ofiary.
Ma diabelne szczęście i szaleńczą odwagę; prędzej lew będzie spał z jagnięciem, a zgłodniały wilk oszczędzi stado owiec, niż Panayis będzie oddychał tym samym powietrzem co Niemcy.
Carl Foreman, który w latach pięćdziesiątych nie mógł swobodnie pracować
ze względu na antykomunistyczną nagonkę, na początku lat
sześćdziesiątych otrzymał twórczą swobodę i za sześć milionów dolarów
stworzył widowisko, do którego z przyjemnością się wraca po latach.
Pieniądze z budżetu poszły między innymi na wyjątkowej urody miejscówki,
z których wyróżnia się grecka wyspa Rodos. To ona jest filmową Navaroną, gdyż wyspa o takiej nazwie w rzeczywistości nie istniała. Anthony'emu Quinnowi tak spodobała
się ta miejscówka, że wykupił na niej posiadłość, a po latach jeden z akwenów
na Rodos nazwano Zatoką Anthony'ego Quinna – w ten sposób rząd
grecki podziękował aktorowi za promocję tych terenów.
Film J. Lee Thompsona zdobył siedem nominacji do Oscara, ale statuetka przypadła tylko dwóm fachmanom od efektów specjalnych. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o efekty wizualne. W jednej kategorii nagrodzono bowiem nie tylko specjalistę od malowania tła, Billa Warringtona, ale także speca od efektów dźwiękowych, Chrisa Greenhama (osobne nagrody za efekty dźwiękowe lub montaż dźwięku wręczano dopiero od 1964 roku). Wśród nominowanych znalazł się kompozytor Dimitri Tiomkin, w swoim czasie jeden z najwybitniejszych hollywoodzkich artystów, laureat czterech Oscarów. Za skomponowanie monumentalnej partytury do Dział Navarony otrzymał pięćdziesiąt tysięcy dolarów, co było wówczas najwyższym honorarium dla kompozytora za jeden film. Skoro mowa o muzyce, wspomnę jeszcze o greckiej uroczystości weselnej, podczas której słyszymy grecką pieśń ludową Yialo Yialo (wykorzystaną później w Agencie nr 1 Kuźmińskiego). Drugą zwrotkę tego utworu wykonał James Darren - odtwórca roli Pappadimosa, idol nastolatek i piosenkarz. Takie muzyczne fragmenty w filmach niemuzycznych zawsze zwracają uwagę, a tutaj służą po to, by wziąć głęboki oddech między jedną a drugą dramatyczną sekwencją.
Akcję śledzi się z zapartym tchem, podobnie zresztą jak we wcześniejszym wojenno-przygodowym filmie J. Lee Thompsona pt. Zimne piwo w Aleksandrii (1958) opowiadającym o pełnej napięcia podróży przez pustynię z Tobruku do Aleksandrii w 1942 roku. Wybitną rolę w tym filmie zagrał Anthony Quayle, którego możemy oglądać także w Działach Navarony – w roli „szczęściarza”. Quayle w czasie wojny organizował oddziały partyzanckie w Albanii i – tak jak jego postać odgrywana w filmie Thompsona – też był majorem. David Niven również służył w armii, uczestniczył w lądowaniu aliantów w Normandii i brał udział w realizacji filmów propagandowych. Z kolei Gregory Peck był pacyfistą i nie godził się występować w filmach pro-wojennych (jego western Biały kanion to wzór kina pacyfistycznego). Rolę Mallory'ego przyjął, ponieważ mimo tej całej przygody i ekscytującej akcji zauważył w scenariuszu treści antywojenne. I rzeczywiście, Carl Foreman - ofiara maccartyzmu - nie zamierzał kręcić propagandowego dzieła w hollywoodzkim stylu.
Ogłusz, zadźgaj, nie strzelaj!
Pierwszym reżyserem filmu był Alexander Mackendrick, specjalista od komedii, ale w wyniku różnic artystycznych został – tydzień przed rozpoczęciem zdjęć – zwolniony przez producenta. Na jego miejsce zatrudniono J. Lee Thompsona, który kręcił filmy szybko i sprawnie (czternaście obrazów w dekadzie 1950-60). O sile tej wojennej superprodukcji świadczy fakt, że jego reżyser przez kolejne trzy dekady nie był w stanie powtórzyć sukcesu tego dzieła. Realizował filmy różnych gatunków, między innymi western Złoto MacKenny (1969), ponownie we współpracy z Carlem Foremanem. Solidne kino rozrywkowe, jak większość podpisanych przez niego utworów. Działa Navarony to zdecydowanie coś więcej. To manifest w obronie każdego życia, a więc przeciwko wojnie. Refleksja na temat moralnych wyborów – między życiem jednostki a dobrem narodu, między złem a jeszcze gorszym złem. Metaforyczna opowieść, w której tytułowe działa ukryte w skalnej grocie symbolizują potwora. Tym potworem jest wojna, a zniszczenie dział to sen o lepszym życiu – bez przemocy, bez podejmowania trudnych decyzji.
Po latach Foreman powrócił do tych bohaterów, tworząc wraz z Guyem Hamiltonem sequel Force 10 From Navarone
(1978), będący adaptacją powieści MacLeana z 1968. W tej opowieści alianci otrzymują rozkaz zabicia niemieckiego agenta w szeregach jugosłowiańskich partyzantów, a także zniszczenia strategicznego mostu, co dokonują dość nietypowo – przez wysadzenie zapory wodnej. Zaskakujące, że
budżet tej kontynuacji był mniejszy, niestety mniejsze były również
emocje, a poziom zdecydowanie gorszy. Nie był to jeszcze koniec przygód
komandosów z Navarony, bo Sam Llewellyn na podstawie szkiców MacLeana
napisał dwie powieści: Storm Force from Navarone (1996) i Thunderbolt from Navarone (1998). Liczne sequele potwierdzają tylko bolesną prawdę, że sen o lepszym
życiu nie może się spełnić, bo po jednej kampanii ma miejsce następna, a
potem kolejna... Aż do wyczerpania sił, aż do ostatniego naboju, aż do
ostatniej kropli krwi...
Dobrze, że Peck zdecydował się zagrać, bo bez niego nie byłoby tak dobrze. Myśle też, że dużo wniosły te zmiany bohaterów między książką a filmem. Bardzo lubię Działa Navarony, choć moją ulubioną ekranizacją MacLeana jest Tylko Dla Orłów.
OdpowiedzUsuńLubię Pecka, Nivena i Quinna, to świetni aktorzy i trudno mi sobie wyobrazić kogoś innego w tych rolach. Każdy z tych aktorów dostał przynajmniej jedną scenę, w której mógł się wykazać (Peck był przekonujący, gdy na łodzi udawał Greka przed Niemcami, Niven w scenie wykrycia zdrajcy pokazał pazur, a Quinn, gdy udawał przed Niemcami tchórzliwego rybaka). Jednak trochę to dziwne, że w roli Amerykanina Millera obsadzono Brytyjczyka Nivena, a rolę Anglika Mallory'ego zagrał Amerykanin Peck. W dodatku Peck nie zgodził się mówić z angielskim akcentem. Wprawdzie Mallory w książce jest Nowozelandczykiem, ale w scenariuszu Foremana jest mowa o jego angielskiej przyzwoitości, więc to raczej Anglik i powinien go zagrać np. Richard Burton.
UsuńKolejna sprawa - aktorzy wydają się nieco za starzy do swoich ról. W filmie "Operacja Birma" Raoula Walsha jest taka scena, w której Errol Flynn mówi do starego Henry'ego Hulla: "Tylko młodzi się do tego nadają (...) Pułkownik ma 34 lata, generał 37. Wszyscy jesteśmy młodzi, wie pan dlaczego. Skaczemy z samolotów, strzelają do nas, to niezbyt zdrowe i dlatego musimy być młodzi" :D
W "Działach Navarony" wprawdzie nie skaczą z samolotów, ale wspinają się na stromą górę, a to wymaga kondycji :)
Ale Peck ma w sobie coś z angielskiego dżentelmen i w filmie zachowywał się w taki sposób. Zresztą skoro Vivien Leigh zagrała Scarlett Oharę to byli kwita XD. Wieku też bym się nie czepiał skoro 56'letni Walter Huston mógł grać 30'letniego wówczas Doca Hollydaya :D.
UsuńOczywiście mi to nie przeszkadza, dlatego nie wspomniałem o tym w recenzji. Tak tylko narzekam, żeby podtrzymać dyskusję :)
UsuńA propos tego ostatniego - przy wspinaczce wiek nie gra aż takiej roli . Trzymający formę alpinista 40 + daje rady bez problemów , a nawet kasuje młodszych dzięki doświadczeniu ( gdzie, jak gdzie, ale w tym sporcie jest ono bezcenne ).
OdpowiedzUsuńMasz masz mieć tyle siły , żeby móc utrzymać ciężar własnego ciała w jednej ręce możliwie jak najdłużej tworząc chwyt na minimalnej przestrzeni występu skalnego ; bywa, że starcza jej na same końce palców . Dlatego alpiniści to ludzie bardzo szczupli i po kurwie silni.
W ,, Działach...'' pod tym kątem oceniamy tylko postać Pecka, bo on forsował podejście bez asekuracji, a reszta tylko podciągała się na linach. Rzeczywiście trochę to było naciągane : Peck mówił, ze ma kilkuletnią przerwę we wspinaczce , a warunki były hardkorowe , jak diabli ( goluteńka ściana, prawie zero chwytów i do tego wszystko śliskie od wody plus wichura ) . Dla mnie największym absurdem było to, że wiedząc wcześniej w jakich warunkach będzie się wspinał, nie zabrał raków na buty ani czekana , tylko zwykły młotek ! Nosz'kurwa dzięki :D
Ponieważ wyżej wypowiedzieli się fani westernów informuję, że od jutra do 22 kwietnia kanał TVP Kultura wyemituje sześć westernów pod wspólnym szyldem "Strzały po zmierzchu". W tym cyklu, oprócz znanych i cenionych dzieł, zostanie pokazany także jeden film, którego nie widziałem - "Ringo Kid" (1966) Gordona Douglasa, remake "Dyliżansu" Johna Forda. I to już jutro, 1 kwietnia, będzie można go zobaczyć. Mam nadzieję, że to nie prima aprilis :D
OdpowiedzUsuńW tej samej stacji, od 3 do 7 kwietnia, uczta z potworami wytwórni Universal - pięć filmów z lat 1931-41. To będzie piękna wiosna!
Widziałem ,,Ringo Kida'' sto lat temu - story ta sama bez poważniejszych ingerencji, tyle, że bardziej brutalny ( na początku jest niezły atak Indian na obóz wojskowy ) i z dużo większym rozmachem , jak chodzi o sceny stzelanin. No i Ann Margaret !
OdpowiedzUsuńRinga gra Alex Cord - mało znany aktor, który otarł się też swego czasu o włoszczyznę : m.in. bardzo dobry spag west ,, Minute for Pray, second for Die'' Giraldiego i pierwsze giallo Armando Crispino ,, Etruscans Kill Again'', tez niczego sobie.
Dobre info z Universalem. Ja na całą zimę pogrążyłem się w gotyku ( literackim też ) , to mi się raczej nie nudzi.
Sto lat, powiadasz? To masz dobrą pamięć, ja nie pamiętam już tak zamierzchłych czasów :D Na pewno obejrzę ten remake, może i "Majora Dundee" sobie odświeżę, a co do pozostałych filmów cyklu to jak będę miał nastrój i ochotę.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Universal Monster Movies to nie widziałem "Draculi" z Lugosim. Jednak Kultura ponoć pokaże hiszpańskojęzyczną wersję z tego samego roku. Nie lada atrakcja, ale przed seansem postaram się nadrobić klasyk Browninga. "Wilkołaka" (1941) też nie widziałem, więc już się nie mogę doczekać seansu.
Hiszpańskojęzycznego Draca chętnie łyknę , ciekaw jestem jakim towarem była Lupita Tovar ( zmarła niedawno w wieku 106 lat !!! ). ,, Wolf Mana'' z Chaneyem jr widziałem z 500 lat temu , to z przyjemnością odświeżę ten spiżowy pattern , bo delikatnie jakby zatarł mi się w pamięci ;)
OdpowiedzUsuńBTW: "HMS Ulissess" to jedyna książka Alistara MacLeana, którą oparł na własnych przeżyciach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam scoutek