pomysł serii: Jonathan E. Steinberg, Robert Levine
Wreszcie musiał nadejść ten moment, gdy kończy się pewna
ekscytująca przygoda. Ten koniec został bardzo rozważnie przemyślany -
od początku mówiło się o czterech sezonach. Dłużej tej historii twórcy
nie zamierzają ciągnąć, lecz nie wykluczone, że sukces serialu przyczyni
się do powstania innych produkcji o piratach. Tak jak sukces Wikingów
dał zielone światło na realizację Upadku królestwa (od 2015) według Wojen Wikingów Bernarda Cornwella. Temat morskich
wojaży i podbojów to materiał na szereg fascynujących opowieści, w
których znajdzie się miejsce na multum interesujących motywów. Walka o
władzę i wpływy, zdrada ideałów lub poświęcenie dla idei, trudne decyzje
i ich brutalne konsekwencje. Takie tematy nigdy się nie
zdezaktualizują, pozostaną wieczne.
Gdy Anglicy toczyli walki z Hiszpanami potrzebowali pomocy
korsarzy. Po zakończeniu wojny stali się już taką potęgą, że nie
potrzebowali dawnych sojuszników. Przeciwnie, zamierzali ich zniszczyć.
Piraci w tej walce byli bez szans. Nie oznacza to jednak, że zło
zostanie w końcu wytępione z Nassau. To miasto za czasów piratów
rozwijało się, kwitł handel i gospodarka. Aż do czasu, gdy Anglicy
postanowili to zmienić. Ich kraj to zło wcielone, największa potęga
kolonialna, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel. W naturę
przedstawicieli tego kraju wpisana jest hipokryzja - mogą rabować,
gwałcić i zabijać, co nie przeszkadza im w osądzaniu i karaniu piratów
za to, że rabują, gwałcą i zabijają.
Mimo iż piraci w tym serialu noszą angielskie nazwiska nie
mają ojczyzny. Ich baza to położona na Bahamach wyspa New Providence ze
stolicą w Nassau (dawniej Charles Town). Nic dziwnego, że chcieli walczyć o tę ostatnią
przystań, miejsce z którym są bardzo mocno związani. Nie można wiecznie
podróżować po oceanach, trzeba mieć swoje gniazdo, aby po trudach
podróży odpocząć, wyleczyć rany, zabawić się. W serialu takie sentymenty
są obecne, na twarzach tych ludzi maluje się tęsknota za tym, co
utracili. Pojawia się iskierka nadziei, lecz coraz dobitniej wyraża się
świadomość przegranej. Nad czarnymi żaglami pojawiają się czarne chmury -
widmo nieuchronnego końca jest coraz bliżej.
Black Sails to jednak prequel do Wyspy skarbów Roberta
Louisa Stevensona, a więc to tylko koniec pewnego rozdziału, a nie
koniec historii. Historia będzie toczyć się dalej, póki będą ludzie na
tyle ciekawi i wyraziści, by o nich pamiętać. Bo to, co nazywamy
historią i uczymy się jej w szkole to opowieści o ludziach, których
życie było barwne, obfitujące w przygody. Opowieści, w które wierzymy
lub nie. Po upływie czasu przestaje mieć znaczenie, co było prawdą, a co
zostało dopowiedziane przez poetów i gawędziarzy. Dla jednych
gubernator Woodes Rogers będzie bohaterem, dla innych to właśnie piraci
będą tymi, którzy zasłużyli na szacunek, lecz ich zdradzono i oszukano.
Dawno już skończyły się czasy klasycznych filmów płaszcza i
szpady, w których licznym perypetiom towarzyszyły krótkie i nierzadko
zabawne kwestie. W serialu telewizji Starz dominują długie konwersacje.
Gdy rozmówca kończy zdanie widz już zapomina jaki był początek rozmowy.
Niektóre sceny wyglądają zresztą nie jak rozmowy, ale jak monologi, gdyż
w przeciwieństwie do dyskusji polityków nikt tu nikomu nie przerywa,
czekając cierpliwie na puentę. Takie hamletowskie sceny rażą tym
bardziej, gdy aktorski warsztat okazuje się mierny. Jessica Parker
Kennedy (Max) wypowiada swoje kwestie w sposób syntetyczny, jak cyborg.
Mężczyźni bardziej przekonująco wypadli w tej historii, niektórym wystarczyło tylko groźne spojrzenie. Przykładem może być Israel Hands (David Wilmot), nowa postać w tym uniwersum. Postać autentyczna, której losy złączono tu z fikcyjnym Johnem Silverem, w rzeczywistości pływała u boku Edwarda Teacha, w którego wcielił się Ray Stevenson. Pisząc o poprzednim sezonie miałem nadzieję, że słynny Czarnobrody zostanie lepiej wykorzystany przez scenarzystów. Niestety, autorzy mieli inne plany związane z tym bohaterem. Zasugerowali się przekazami, według których Teach, w odróżnieniu od większości słynnych piratów, nie był okrutnikiem. Zaprezentowali go więc jak ofiarę, a nie złoczyńcę. Wiadomo, że nie dożył późnej starości, ale jego koniec w tym serialu jest z pewnością zaskakujący dla widza.
Mężczyźni bardziej przekonująco wypadli w tej historii, niektórym wystarczyło tylko groźne spojrzenie. Przykładem może być Israel Hands (David Wilmot), nowa postać w tym uniwersum. Postać autentyczna, której losy złączono tu z fikcyjnym Johnem Silverem, w rzeczywistości pływała u boku Edwarda Teacha, w którego wcielił się Ray Stevenson. Pisząc o poprzednim sezonie miałem nadzieję, że słynny Czarnobrody zostanie lepiej wykorzystany przez scenarzystów. Niestety, autorzy mieli inne plany związane z tym bohaterem. Zasugerowali się przekazami, według których Teach, w odróżnieniu od większości słynnych piratów, nie był okrutnikiem. Zaprezentowali go więc jak ofiarę, a nie złoczyńcę. Wiadomo, że nie dożył późnej starości, ale jego koniec w tym serialu jest z pewnością zaskakujący dla widza.
.
Najlepiej wypadł Luke Arnold w roli Długiego Johna Silvera i
tak pewnie miało być. Głównym motywem jest właśnie ewolucja tej
postaci. W trakcie jednej z ciekawszych konwersacji Silver mówi do
Flinta, że zanim go poznał jego życie nie miało znaczenia. Opowiedział
wtedy jakąś historię z przeszłości, ale nie była ona prawdziwa. Nie
zmyślił jej dlatego, aby kogoś oszukać, lecz dlatego, by nadać swojemu
życiu jakiś sens. Dopiero gdy trafił na piracki okręt zaczęła się
kształtować jego historia, dopiero wtedy mógł złapać wiatr w żagle i
ruszyć ku swojemu przeznaczeniu. Wszystko, co było przedtem nie miało
już znaczenia. Poznał nowych przyjaciół, na czele z kapitanem Flintem. Poznał także miłość swojego życia. Plusem serialu jest to,
że wątki miłosne (John i Madi, Woodes i Eleanor) przedstawiono bez
sentymentów, z dużą dozą wiarygodności. Należy podkreślić, że sceny seksu ograniczono do niezbędnego minimum.
Nie udało się utrzymać tendencji zwyżkowej, to znaczy nie udało się przebić trzeciego sezonu, który od pierwszego do ostatniego odcinka stanowił zwartą, kapitalnie opowiedzianą historię. Seria finałowa ma swoje mocne strony. Karaibska przygoda wpłynęła na niektóre charaktery bardzo pozytywnie. John Silver i kapitan Flint z każdym kolejnym sezonem stawali się bliżsi widzom, wzbudzali coraz większą sympatię. Inaczej niż na przykład Billy Bones, którego morskie fale wyrzuciły na ciemną stronę, czyniąc go inspiratorem chaosu i anarchii. Są też takie postacie, na które dopiero czeka przygoda, np. Mary Read, pojawiająca się w ostatnim odcinku. Po cichu liczę na spin off z udziałem Mary Read i Anne Bonny, choćby dlatego, że druga z wymienionych postaci, występująca w serialu od samego początku, nie została w pełni wykorzystana przez scenarzystów.
Myślę, że finał zaskoczy nawet tych, którzy znają powieść Stevensona. Atutem finałowego odcinka jest jego dwuznaczność. Zwykle podczas pisania ostatniego epizodu autorzy starają się jasno i logicznie zamknąć wszystkie wątki, by widz był w pełni usatysfakcjonowany. Jonathan E. Steinberg i Robert Levine, czyli osoby odpowiedzialne za cały serial, postawili na ambiwalentność, sugerując że może istnieć drugie dno. Dało to odpowiedni efekt, gdyż spowodowało szereg dyskusji wśród fanów serialu. Między Black Sails i książką Stevensona pozostała luka, którą widz sam może wypełnić. Potem pozostaje już tylko czekanie na serialową adaptację Wyspy skarbów.
Jako całość jest to bez wątpienia udana produkcja. Będzie się ją wspominać jako jeden z najlepszych seriali o piratach. Właściwie to niewiele w historii telewizji jest dobrych produkcji o tej tematyce. Przypominam sobie tylko atrakcyjne włoskie miniseriale: Sandokan (1976) Sergia Sollimy oraz Szpiedzy i piraci (Caraibi, 1999) Lamberta Bavy. Ale ze względu na niewielką ilość odcinków można je traktować jak rozbudowane filmy. Black Sails to produkcja innego rodzaju, poza tym powstała w czasach, gdy rocznie powstaje multum kapitalnych seriali, a mimo to nie pozostaje w tyle, stanowiąc godną konkurencję dla najlepszych.
Nie udało się utrzymać tendencji zwyżkowej, to znaczy nie udało się przebić trzeciego sezonu, który od pierwszego do ostatniego odcinka stanowił zwartą, kapitalnie opowiedzianą historię. Seria finałowa ma swoje mocne strony. Karaibska przygoda wpłynęła na niektóre charaktery bardzo pozytywnie. John Silver i kapitan Flint z każdym kolejnym sezonem stawali się bliżsi widzom, wzbudzali coraz większą sympatię. Inaczej niż na przykład Billy Bones, którego morskie fale wyrzuciły na ciemną stronę, czyniąc go inspiratorem chaosu i anarchii. Są też takie postacie, na które dopiero czeka przygoda, np. Mary Read, pojawiająca się w ostatnim odcinku. Po cichu liczę na spin off z udziałem Mary Read i Anne Bonny, choćby dlatego, że druga z wymienionych postaci, występująca w serialu od samego początku, nie została w pełni wykorzystana przez scenarzystów.
Myślę, że finał zaskoczy nawet tych, którzy znają powieść Stevensona. Atutem finałowego odcinka jest jego dwuznaczność. Zwykle podczas pisania ostatniego epizodu autorzy starają się jasno i logicznie zamknąć wszystkie wątki, by widz był w pełni usatysfakcjonowany. Jonathan E. Steinberg i Robert Levine, czyli osoby odpowiedzialne za cały serial, postawili na ambiwalentność, sugerując że może istnieć drugie dno. Dało to odpowiedni efekt, gdyż spowodowało szereg dyskusji wśród fanów serialu. Między Black Sails i książką Stevensona pozostała luka, którą widz sam może wypełnić. Potem pozostaje już tylko czekanie na serialową adaptację Wyspy skarbów.
Jako całość jest to bez wątpienia udana produkcja. Będzie się ją wspominać jako jeden z najlepszych seriali o piratach. Właściwie to niewiele w historii telewizji jest dobrych produkcji o tej tematyce. Przypominam sobie tylko atrakcyjne włoskie miniseriale: Sandokan (1976) Sergia Sollimy oraz Szpiedzy i piraci (Caraibi, 1999) Lamberta Bavy. Ale ze względu na niewielką ilość odcinków można je traktować jak rozbudowane filmy. Black Sails to produkcja innego rodzaju, poza tym powstała w czasach, gdy rocznie powstaje multum kapitalnych seriali, a mimo to nie pozostaje w tyle, stanowiąc godną konkurencję dla najlepszych.
Kurcze, chciałbym z tobą podyskutować o Black Sails, ale ten serial dopiero przede mną. Inaugurację planuję na majowy weekend i wiem, że będę zadowolony, bo tematykę uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńPrzed Tobą 38 odcinków. Życzę Ci, abyś dotrwał do końca ;)
UsuńWarto wspomnieć, że losy Handsa z Silverem złączył jako pierwszy właśnie Stevenson. Gdy postać ta pojawiła się w serialu po raz pierwszy, było to dla mnie olśnienie. Pomyślałem sobie, cholera jasna, chłop ma już swoje lata, a miną chyba jakieś dwie dekady, zanim będzie ścigał Jima Hawkinsa po maszcie z nożem w zębach. Zacząłem wówczas na nowo odczytywać "Wyspę skarbów" przez pryzmat, powiedzmy, wiekizmu. Piratom mniej zależy na skarbie; to starzy ludzie, włożeni między bajki, którzy znowu chcą coś znaczyć.
OdpowiedzUsuńSerial zarekomendowałem koledze. Następnego dnia był już w połowie drugiego sezonu. Nie mogę się doczekać, jak skończy oglądać całość i pożyczę mu "Wyspę skarbów", której jak dotąd nie czytał.
Dzięki za celną uwagę. Faktycznie, z powyższego tekstu wynika, że to twórcy serialu złączyli losy tych dwóch postaci, a zrobił to wcześniej Stevenson.
Usuń